Czułość 2
Ale się zdziwiłem jak zobaczyłem pod naszym domem samochód babci. W sumie dobrze, że babcia zobaczy jaka z Melki ładna dziewczyna. Ostatnio widziała ją dawno temu w locie. Teraz Melka ma włosy do pasa i pięknie podkręcone rzęsy. Jest bardzo podobna do swojej mamy. No, to oczywiste. Gdyby wdała się za ojcem byłaby brzydalem.
Babcia pochwaliła Melkę, że skromnie się ubiera i, że nie ma ostrego makijażu. Melka wpadła jej w oko. Najlepsze było, jak rodzice zaczęli dyskutować między sobą o idealnych synowych. No więc zdaniem taty taka idealna synowa to powinna umieć dobrze gotować i być taka kurą domowego ogniska. Mama z kolei mówiła, że kobieta powinna być przede wszystkim zadbana i spełniona. Dlatego nie powinna siedzieć w domu a chodzić do pracy, między ludzi.
Nikodem przysłuchiwał się temu wszystkiemu niby bez słowa. Jakiś taki dziwny ostatnio jest. Niby o czymś myśli, wydaje się, że słucha a tak naprawdę buja w obłokach.
- Tata, ja zaprosiłbym Marysię, co? - wypalił niewiadomo skąd.
Rodzice spojrzeli na siebie zszokowani. Mina mamy - bezcenna. Mama nie miała pojęcia o jakiej Marysi Nikodem w ogóle mówi.
- Synek, pewnie, że tak - odezwał się tata. - Nie mam nic przeciwko, a nawet jestem przeciw - zażartował w swoim stylu. Nikt prócz niego się nie zaśmiał.
- Tylko, że Marysia pewnie będzie chciała przyjechać z Antkiem - ciągnął dalej mój brat.
- Kto to Antek? - odezwała się mam.
- Antek to jest młodszy brat Marysi. Ona się nim zajmuje i pewnie go samego nie zostawi w domu, bo on ma nogę w gipsie i chodzi o kulach.
- No, dobrze. Niech przyjedzie z Antkiem.
Tata jak zwykle się nie domyślił w czym rzecz. Niko z kolei, jak zwykle bezpośredni...
- Tata, to pojedziesz po Marysię i jej brata a potem ich odwieziesz? - zapytał.
- Tak. Pewnie - odpowiedział.
No to się dogadali. Trochę się nad tym zastanowiłem. W sumie nie chciałbym być na miejscu brata Marysi... Nie chodzi o tą nogę, ale o to spotkanie. Nikodem będzie gadał z Marysią a on będzie za przyzwoitkę. Postanowiłem zainterweniować zanim będzie za późno i spotkanie Nikodema okaże się jego największą klęską i katastrofą.
- To zrobimy tak. Żeby nie było przypału, że ten Antek będzie siedział z wami w pokoju i patrzył jak się do siebie mizdrzycie, ja i Melka wprosimy się w to wasze nazwijmy to towarzyskie spotkanie. Ile lat ma ten Antek? Może by do niego Julkę zaprosić?
- Czternaście - rzekł Nikodem.
- No, to tyle co Julka... Będą mieli wspólne tematy.
Melka spojrzała na mnie z błyskiem w oczach.
- Co? - odezwałem się do niej.
- No, Oliwer ostatnio taki podłamany chodzi... Raz, że auto taty rozwalił, potem akcja z tą policją... Tata mu zapowiedział, że po szkole będzie musiał albo iść dalej się uczyć albo do pracy niestety. No... Tak sobie myślę, jakby zaprosić na to spotkanie Oliwera i jakąś dziewczynę, co by pasowała do Oliwera...
Melka mnie zgasiła. Załamka. Klepnąłem się w policzek, żeby otrzeźwieć, bo jej słowa naprawdę mnie mega poraziły. No i głos zabrała mama...
- Świetny pomysł!
Nawet Jasiu, który nic z tego nie zrozumiał, wybuchnął śmiechem po tych słowach. Mądry dzieciak. Będą z niego ludzie.
- Na pewno macie jakąś koleżankę, której spodobałby się Oliwer.
Mama ciągnęła dalej, a ja czułem jak zaczyna się we mnie coś gotować.
- Oliwer to niezrównoważony psychicznie rynsztok - odezwałem się i tu zdaje się, przegiołem.
Melka nabuzowała się strasznie.
- Marcel, Oliwer to jest mój brat! - uniosła się. - Nie mów tak o nim. Chciałbyś, żebym powiedziała tak o kimś z twojego rodzeństwa?
Podrapałem się z tyłu głowy. Taki przypał i to przy całej rodzinie. No, czasem tak mam, że nie zastanowię się zanim coś powiem.
- Idę do domu. Nie chcę mi się tu z tobą siedzieć. Jesteś dupkiem - powiedziała i wstała z kanapy.
Podniosłem się za nią.
- Melka, poczekaj! - zawołałem.
Pożegnała się z moimi rodzicami, z babcią i spojrzawszy na mnie jak na największego bluźniercę wyszła z domu. Poleciałem za nią. Złapałem za rękę.
- Melka, przepraszam cię - powiedziałem, a głos mi drżał jak mało kiedy. - Zaprosimy Oliwera i tyle dziewczyn ile będziesz chciała. Może któraś władnie mu w oko.
Melka uśmiechnęła się w końcu. Pocałowałem ją w usta mega, mega czule... A potem spojrzeliśmy sobie w oczy i zapragnęliśmy czegoś więcej. No, ale na pragnieniu się niestety skończyło.
Odprowadziłem Melkę do domu, bo powiedziała, że jest już późno i, że i tak musiałaby już powoli wracać.
Jak już staliśmy pod jej domem, to Księżyc świecił na niebie i gwiazd tysiące. Spojrzałem w to niebo i tak sobie pomyślałem, że któregoś dnia tam, wysoko na tym niebie będzie leciał statek kosmiczny a w nim mój starszy brat, Nikodem. Heh.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro