Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. KREW PODRÓŻNIKA

𖥸

Czerniejąca rana z sekundy na sekundę boli coraz bardziej, aż robi mi się niedobrze.

Jakieś zakażenie? Objawy sepsy? Nie mam pojęcia, nie jestem lekarzem, ale to wygląda jak dalsza część koszmaru z Hathorne...

Łapię się najbliższej latarni. To... to chore. Czy grozi mi utrata ręki? Ale... Ten mężczyzna nic nie zrobił. Próbował, ale nie dał rady.

A jeśli to bolesne omamy? Z pewnością, to jedyna logiczna opcja. Mój umysł... choruje, to jasne – nie tak jak dziadka, bo nie jestem taki jak on – przez brak moich leków.

Leki.

Muszę je wziąć, inaczej nie wytrzymam!

– Ja chrzanię... – Wyrywa mi się szloch.

– Nie chrzań, wcale nie umierasz – odzywa się ktoś o dobrze znanym głosie. Podnoszę głowę i widzę go. Stoi przy budynku i kręci głową, wzdychając. – Generał wyjaśniłby to, gdybyś poczekał dwa dni dłużej, a nie uciekał.

Chyba śnię.

– Silone, ty... skąd...? Nie miałeś być w Reverze? – pytam cicho.

Siwe włosy strażnika wydają się żółte w świetle lamp, a miodowe oczy przyjęły ciemnożółtą barwę. Stoi w nowym mundurze – szarym, szytym na miarę. W jego kieszeni zauważam pistolet. Nie uśmiecha się, ale nie jest też zły lub znużony, ma zupełnie obojętną minę.

Nie wiem, co czuć. Śmierć mężczyzny, moja zakażona krew, stojący tu Silone, Cahlam. To wszystko sprawia, że mam dość. Jedyne, o czym marzę, to spokój. Chcę krzyczeć i się rozpłakać.

– Nie. Ja ciebie wyobraziłem. Nie ma cię tu – mówię, ale Silone jest prawdziwy, namacalny. Nie jako moja imaginacja, którą chciałbym, żeby był. – To niemożliwe...

– Przecież jestem twoim strażnikiem. Mój obowiązek to podążać za tobą i ochraniać – odpowiada, naciągając wyżej kołnierz munduru.

Przegrałem. Ostatecznie i żałośnie przegrałem.

A jednak nie rozpoczyna się... sam nie wiem co. Nie pojawiają się strażnicy, by mnie pochwycić i gdzieś zaciągnąć. Rozglądam się. Jesteśmy sami, miasto pogrąża coraz większy mrok. Nie ma żadnych przechodniów, nawet zwierząt. Totalną ciszę przerywają tylko stukania obcasa Silone'a i ćmy, które uderzają skrzydłami o latarnie; później nasza rozmowa:

– Cały czas byłeś tuż za mną.

– Otóż to.

– Nie. Nie miałeś jak. – Śmieję się. – Ciągle mnie obserwowałeś? Czemu się nie ujawniłeś?

Silone zamiast odpowiedzieć wyciąga rękę w moją stronę. Mocniej opieram się o latarnię, kręcąc głową.

– Chodź. Drżysz jak osika, ledwo trzymasz się na nogach.

– Nie.. nie mogę...! – zacinam się i ze wstydem zaczynam się mazać.

Nie mogę oddychać, duszę się. Gdy tylko tracę czujność, by wytrzeć łzy, Silone mnie chwyta. Nie mam siły, by mu się oprzeć, ma silny chwyt.

– Na rany Johannesa, mówię, że nie umierasz. I możesz, generał cię przecież za to nie zbije, mówił ci pewnie, że nie byłeś pierwszym, który chciał uciec. Która to Sójka nie chciała? Gorzej, gdy uciekła na drugi koniec świata albo gdy dobiegła do lasu. Tam są kleszcze i łatwa droga do tych wszystkich chorób. Uwierz, wiedzieliśmy, że to kwestia czasu. Z doświadczenia wiemy, że zawsze jest lepiej, jeśli sami się przekonacie, że, jak to określiłeś, nie chrzanimy głupot.

Jego głos staje się rozluźniony, wręcz zadowolony. Zupełnie nie przypomina z siebie z pałacu. Chodzi o to, że jesteśmy sami? Nie wiem, czy wolę go w tej wersji, ale na pewno nie chciałbym go widzieć w ogóle.

Silone ciągnie dalej:

– Powiedziano ci, że nie możesz wrócić do siebie, ale oczywiście nie uwierzyłeś. Daj mi spojrzeć na ranę... Nie jest taka zła, doktor szybko sobie z nią poradzi. Teraz płaczesz, ponieważ przejmujesz się tym zakażeniem. Gdybyś poczekał, nie dość, że nic by ci nie było, to jeszcze generał powiedziałby, że w pałacu to się łatwo leczy. Chociaż pewnie gdybyśmy ci wyjawili, co się dzieje, gdy dotykasz krwi ludzi takich jak ta penera, to byłoby niedowierzanie i śmiech, czyż nie?

– Ja nie... To nienormalne, nie chcę tam wracać!

– Generał nie jest zły.

– Nie o to chodzi! – Staram się wyrwać Silone'owi, ale mocno trzyma moją rękę. – Ja nie mogę, Silone. Muszę wyjechać, do tego Phisary!

W końcu Silone mnie puszcza. Potykam się o własne nogi i prawie wywracam. Strażnik nie zwraca na to uwagi, tylko wyciąga klucze z kieszeni munduru. Podchodzi do jednego ze starych automobili i otwiera tylne drzwi, pokazując gestem, żebym wsiadał.

Nie, nie chcę – pokazuję mu.

– A czy jest ku temu jakiś cel? – pyta strażnik. – Znasz język? Ludzi?

– Nie, ale tak wrócę do domu!

– Nie wrócisz – odpowiada spokojnie.

– Wrócę – podkreślam. – To jedyne, czego chcę, nie możecie mi tego ot tak odebrać...

Nie wsiadam do środka, bo to będzie koniec. Pogodzenie się z dolą, a wciąż mam czas, by pobiec na peron, wrócić do mojego życia. Silone chce to zniszczyć. Zdusić, bym przegrał z kretesem, bym zrozumiał, jakim beznadziejnym, naiwnym debilem byłem, skoro uważałem, że dam radę. Jak głupiutkie dziecko, co myśli, że przechytrzyło rodziców, bo wzięło cukierki z tajnej skrytki pod ich nieobecność, ale zapomniało zamknąć szafkę.

Silone uśmiecha się lekko.

– Nie da się przez Phisary. Przez żaden inny kraj również.

– Można. Zawsze można jakoś wrócić.

– Ciekawe spostrzeżenia, lecz obawiam się, że to niemożliwe. To wytłumaczy generał, nie ja. A teraz przestań się obrażać, czeka nas podróż do białego rana.

– A jak nie?

– W takim wypadku będziemy bawili się w podróż do Phisary, co może się nie udać, ponieważ potrzebujemy dokumentów, których ty nie posiadasz. I weź, proszę, pod uwagę, że nie mam przy sobie pieniędzy na obiady dla ciebie.

Podchodzę bliżej i niechętnie kładę dłoń na dachu automobilu.

– Czemu akurat ja?

– Spytaj generała.

Wsiadam do środka, co podsumowuje moją ucieczkę. Silone zamyka drzwi i zajmuje miejsce za kierownicą. Natychmiast rusza, nie dając mi chwili na przemyślenie tego wyboru.

Zdążyłem nieco poznać miasto i zauważam, że wracając, wybiera trasę jak najbardziej oddaloną od peronu. Latarnie rozjaśniają drogę do czasu, gdy wyjeżdżamy z Teophile. Wówczas Silone zapala przednie światła.

Jedziemy, długo nic do siebie nie mówiąc. Patrzę przez okno – niewiele widać przez mrok, ale wychwytuję opustoszałe, ponure pola. Poza miastem nie ma wielu domów, pojedyncze budynki są daleko od drogi.

Zerkam na dłoń. Nadal piecze, ale nie aż tak jak wcześniej. Zakażenie przestało się rozprzestrzeniać, wygląda źle, aczkolwiek... nie umieram. Prawdopodobnie.

– Skoro przez ten cały czas byłeś tuż za mną... – zaczynam mówić, by odwrócić myśli od rany, ale Silone przerywa.

– Skłamałem. Przez kilkanaście minut mnie nie było, gdyż musiałem dogonić cię po twojej ucieczce lub wtedy, kiedy odbierałem swój mundur od lokalnego gazeciarza – odpowiada i przejeżdża dłonią po włosach. – Który sprzedałeś, ale to szczegół.

– Nie o tym mówię. – Czekam, aż Silone spyta, o co mi chodzi, ale to nie następuje. Przełykam ślinę, nadal czując suchość w gardle. – Gdy napadł mnie tamten facet, byłeś tam?

– Cały czas. – Ustawia lusterko z przodu tak, aby widzieć moją osobę: w brudnej koszuli i z potarganymi włosami. Na twarzy mam pył, a pod opuchniętymi oczami ciemne kręgi. Robi mi się niedobrze, gdy dostrzegam na szyi czerwone odciski palców i siniaki. – Nie miej mi proszę tego za złe. Uznałem, że ratunek, gdy tak dobrze sobie radziłeś, był zbędny.

Dobrze... sobie radziłem? Ja? Wspominam moment, gdy mężczyzna już mnie chciał dobić i brakowało sekundy, żeby to zrobił.

– Zastrzeliłeś go! – Głos mi się ponownie łamie.

– Postrzeliłem, ku ścisłości.

– Jest martwy!

– Pomówienia. A jeśli nawet, to co, jest ci go żal?

Dotykam bolących siniaków na szyi.

– Nie wiem. Ale ktoś go znajdzie. Są ślady. – Trochę za późno orientuję się, jak idiotycznie to brzmi. Czy Silone przejmuje się tym? Jego przełożonym jest generał, który wszystko zatuszuje. Z moją sprawą to zrobił, to tej by nie miał? – I to... niemoralne. Morderstwo to najgorsza rzecz. Nie radziłem sobie, przecież widziałeś. Nie lepiej było od razu przerwać? Nikomu by się nie stała krzywda.

Silone zerka na mnie z powagą.

– Miałem cię chronić.

– Ale chronić to...

– Nie dopuścić, żeby coś ci się stało – precyzuje z westchnieniem. – Możesz wierzyć, gdybym wiedział, że od początku groziła ci śmierć, ten plugawy skażony umarłby, nim by cię dotknął. Moim błędem było uważanie, że zamierza tylko nastraszyć i że to dobrze pokaże, jakie zagrożenia przyniosła twoja ucieczka.

Zagrożenia.

Chcę odpowiedzieć, że to głupoty, że każde miasto na świecie ma swoje mniej bezpieczne zakątki, ale ten przypadek... coś jest nie w porządku.

Wbijam się mocniej w siedzenie. Co prawda nigdy nie zaatakowano mnie na ulicy bez powodu w ten sposób, jednak ten facet był... dziwny.

– Gdy zaczął mnie dusić – podnoszę mimowolnie dłoń do szyi – miałem wrażenie, jakbym... cóż, debilnie to zabrzmi, ale przeżywałem to samo, gdy raz byłem mocno odwodniony. – Nie dodaję, że to było wtedy, kiedy wyniosłem się od rodziny i przez pierwsze dni nie miałem siły, by ruszyć się z łóżka. To zresztą nieistotne. – Ten sam ból głowy i gardła. Tyle że to nastąpiło w kilka sekund i zniknęło, gdy mnie puścił.

Patrzę na jego reakcję: mocniej zaciska dłonie na kierownicy. To chwila, pół sekundy, lecz daje mi dowód, nie wymyśliłem sobie tego.

– Mam rację, tak? To przez tego faceta.

Strażnik bardzo długo myśli nad odpowiedzią.

– Będąc szczerym – zaczyna, ważąc słowa – nie mam uprawnień, żeby to potwierdzić albo zaprzeczyć. Nie powinienem z tobą w ogóle rozmawiać, generał sobie tego nie życzył. Takie są zasady. Jeżeli generał zorientuje się, że dowiedziałeś się czegoś, o czym nie mógłbyś dowiedzieć się podczas ucieczki, będę mieć problemy.

Zastanawiam się, jak wyglądałyby. Kara? Zdegradowanie? Coś więcej? Zaszkodzenie rodzinie? Chociaż chyba nie, w końcu mówił o sobie.

– Nie wspomnę o tej rozmowie generałowi, Silone. Wolę wiedzieć od razu, niż czekać.

– Rozsądnie. Sam nie dowiedziałem się kiedyś pewnej rzeczy na czas i słono za to zapłaciłem... Wciąż płacę. Ale nie o mnie rozmawiamy. – Znowu podciąga kołnierz wyżej. – Co do tamtego mężczyzny... – sapie i skręca w inną ulicę, ledwo widoczną przy niemal całkowitej ciemności. – Gdybyś powiedział takie słowa nieprawidłowej osobie, mógłbyś spowodować sytuację, której byś później żałował. Słowa mają pewną właściwość, a błędne, cóż, potrafią wiele zdziałać.

Na horyzoncie pojawia się kolejne miasto. Strażnik wyłącza przednie światła.

– Nie mam zamiaru cię straszyć...

– To proszę, powiedz mi po prostu, czy to wina tamtego faceta.

– Naprawdę nie powinienem.

– Nie powiem o tym wypadku Goldschmidtowi! – pękam wreszcie. Tak czy inaczej nie miałem zamiaru się przyznawać, choć odciski na szyi byłyby ciężkie do ukrycia.

Silone w odpowiedzi prycha.

– To mój obowiązek. W dodatku pewnie ktoś już poinformował generała. Dziwnym byłoby, gdybyśmy tylko my byli w Teophile. Albo inaczej – generał Rewiru Teophile również ma rozmieszczonych w mieście strażników. Istnieje wysoka szansa, że któryś z nich nas widział, a mnie już powiązano z Reverą. Jeśli tak, ktoś już wysłał raport do generała Goldschmidta i byłoby dla mnie źle, gdybym próbował go oszukać.

– Och.

Znowu zapada cisza.

– Tak. To była jego wina. – Słyszę po długim milczeniu markotny głos. – Byłbym zdziwiony, gdyby się okazało, że to nie on stał za tym osłabieniem. To bardzo niedobrze. Normalnie nie powinno do tej sytuacji dojść. Nie powinien w ogóle pojawić się o takiej godzinie i z takimi zamiarami. – Marszczy brwi w zastanowieniu, jakby nie mówił do mnie, a wypowiadał myśli na głos. – Jeżeli mógłbym cię o coś prosić, to żebyś rozmawiał o tym wypadku i tym mężczyźnie wyłącznie z generałem. To poważny problem, generał powinien poruszyć tę kwestię z generałem Stevensonem... generałem Rewiru Teophile – wyjaśnia pospiesznie. – Nie wiem, czy generał Goldschmidt mówił ci więcej o generałach, ale pewnie już wiesz, że każdy rewir posiada jednego... Jak wy ich nazywacie? Władcami lenna? Trudno mi przełożyć, nie znam dobrze Freyii. To właśnie są...

– ...generałowie, wiem – dokańczam.

Czyli Silone nie słyszał wszystkiego, co działo się za drzwiami gabinetu. Ale dobrze, że się wygadał – wreszcie wiem coś konkretnego. Sądziłem, że generał jest jeden i jest nim Goldschmidt, ewentualnie dwóch, skoro mówił przed chwilą o tym generale Stevensonie. Ale wychodzi na to, że skoro Cahlam zostało podzielone na dwadzieścia dwa rewiry, to tyle samo jest generałów. I każdy to ktoś pokroju Goldschmidta? – kusi mnie spytać, ale wiem, że tym przybiję gwóźdź do trumny Silone'a.

– Czyli ten mężczyzna jest... tematem tabu, tak? – wnioskuję, by odsunąć temat generałów.

– To bardziej skomplikowane. My w Cahlam o takich ludziach wiemy. Tematów tabu nie mamy wiele... Może jeden, ale o tym wie każdy.

– Czyli?

– Jak generał się dowie...

– Nie dowie. Obiecuję.

Waha się, ale w końcu odpuszcza.

– Generał mnie zamorduje, jak dowie się, że powiedziałem ci o Przeklętym Generale.

O, i proszę.

– Przeklętym... Kim on był?

– Tyle, wystarczy.

Biorę głęboki wdech. Nie powinienem się interesować, to miejsce i ci ludzie zupełnie mnie nie obchodzą, ale widać, że są tu jakieś problemy – co by pasowało jako moją przepustką do domu.

– W porządku, Silone, nie poproszę o nic więcej. Tylko o to, dobrze? Imię, nazwisko, co się dzieje...

– Generał się wścieknie.

– Przyrzekam o tym zapomnieć.

Robi niepewną miną.

– Załóżmy, że ktoś o tym wspomniał podczas twojej ucieczki.

– Dobrze. – Kiwam głową.

Silone nieco zwalnia. Spogląda na mnie, ale prędko koncentruje się z powrotem na drodze.

– Generał Wilhelm S... nie każ mi mówić pełnego nazwiska.

Generał Wilhelm S.

Znam tylko jednego Wilhelma, którego nazwisko zaczyna się na „S", i jest nim Wilhelm Strindberg.

Mój cholerny dziadek.

– On był generałem... – zaczynam, ale milknę. – Był generałem takim jak generał Goldschmidt?

– Mhm.

Generałem jakiegoś z rewirów...

Nie wyobrażam sobie, by Wilhelm był generałem! Chociaż to się składa w całość: Wilhelm i Goldschmidt w końcu się znali!

Wilhelm nie tylko musiał wiedzieć o tym miejscu, Goldschmidcie – on pochodził z Cahlam i rządził.

Styl bycia Wilhelma i tego miejsca są podobne. Powiązania z Cahlam nasuwają się same, ale żeby od razu generał? On też tak... porywał ludzi? Robił to samo, co Goldschmidt?

Lecz w końcu dziadek jest tematem tabu! Goldschmidt nie chciał nawet wspominać o nim, podczas ostatniego spotkania jasno to zaznaczył. Widziałem, jakie obrzydzenie czuł, ale czy to mogło wziąć się z tego, że był kimś takim jak on? Czy Wilhelm coś skopcił jako generał? Coś... na dużą skalę?

– On już nie jest generałem. – Głos mi drży, gdy się odzywam – Co zrobił, że nim nie jest?

Na pewno coś zrobił. „Skradł", jak powiedział Goldschmidt. Wilhelm taki jest, nie odszedłby z tego Cahlam pokojowo. Ale kiedy to nastąpiło? I czemu?

– I proszę, dalej pytasz – rzuca zgryźliwie Silone.

– Pytam o konkrety. Dlaczego...

– Ponieważ zmarł dwanaście lat temu. Tyle w temacie – ucina rozmowę. Odgina z powrotem lusterko i z zaciętą miną skupia się na prowadzeniu.

Potrzebuję kartki i długopisu, by sobie to wszystko poukładać.

Dziadek.

Jako ktoś ważny w Cahlam.

Który przestał być generałem tego... kraju. I jednocześnie żył jako generał.

Choć...

Nie, on był wcześniej generałem!

To pewne, pojawił się czterdzieści dziewięć lat temu w Avaler Swallow, jako ktoś bez przeszłości, w dodatku ranny (postrzelony) i z gorączką oraz z bardzo drogimi ubraniami, wręcz arystokratycznymi. Goldschmidt posiada pałac i jego wygląd przypomina jakiegoś pobocznego, podstarzałego księcia – styl podobny do tego, jaki preferował mój dziadek, czyli uciekł jako zbiegły generał. Może to jest to? Może przyniósł hańbę? Nie wiem, możliwe, że to coś gorszego, ale nie mam dowodów.

Silone wbrew planom powiedział mi bardzo dużo.

Nurtuje mnie kwestia, czemu dziadek ukrywał swoją przeszłość. Czyżby ci ludzie też go przetrzymywali jak mnie? Nie, raczej nie, przecież był władcą. Problemem jest, że gdy pojawił się w Avaler Swallow, ukrywał pochodzenie. Nawet nam, dzieciom, nie opowiadał nam historyjek, na pewno nie o generałach i Cahlam.

No dobrze, czego ja się spodziewam – on i opieka nad dziećmi nie idą w parze.

Co mu jednakże szkodziło powiedzieć? Wystarczyło „Gdy byłem młody, byłem generałem w kraju Cahlam i robiłem rzeczy, które... robią generałowie". Cokolwiek! Udawał zaniki pamięci, ale pamiętał to doskonale, przyznał mi się do tego. W dodatku też powiedział jego przeszłość nie jest dla nikogo zarezerwowana?

Jednak mnie tu wysłał. Co jest bardziej podłe, on chciał, żebym się tego dowiedział. Poznał je samodzielnie. Jakby prawda z jego ust była jakaś gorsza. Albo zdawał sobie sprawę, że mu nie uwierzę. Ostatecznie zrobił to i tak w najpodlejszy sposób, bo zaufałem, że chodzi wyłącznie o doręczenie poczty – L. Vaughanowi, do pierwszej zagadki z jego przeszłości.

List wciąż leży w komodzie i czeka na doręczenie. Ale kim on jest? Czyżby miał jakieś informacje? Z jakiego powodu zerwali kontakt? Nie mogło pójść o jakąś mało istotną, przyziemną waśń. Ale co musiało być na tyle ważne, by to zrobili? Wilhelm czegoś od niego chciał? Nie wysłał mnie do niego bez powodu, to nie w jego stylu. Zależało mu na tym, bym znalazł L. Vaughana.

A jeśli wiedział, że nie może wrócić do Cahlam (gdyż coś zrobił), więc wysłał mnie, żebym coś mu przekazał? Ale po co, po tylu latach? Minęło niemal pół wieku, teraz mu się przypomniało?

Albo nie mógł wcześniej. Hathorne było przystankiem, Cahlam jest rzeczywistym miejscem, gdzie powinienem się dostać. Pozostaje kwestia, co i gdzie w Cahlam jest moim kolejnym punktem.

A sprawa L. Vaughana...

Pierwsza pewna informacja – nie mieszka w pałacu generała Goldschmidta. Czy to też generał? Wątpię, chyba że nie żyje, ale to niszczy wielki plan Wilhelma. Nie jestem przekonany do tej teorii z powodu, że Goldschmidt wyparł się znajomości z tym człowiekiem. Czyż nie powinien mi powiedzieć, że istnieje ktoś taki na tym stanowisku? Ale on udawał, że go nie zna. Więc jeśli nie generałem, to kim?

Znał Wilhelma, to raczej pewne, a mojego przodka tutaj nie lubią, delikatnie mówiąc. To zawsze jakieś wnioski. Silone coś wie, ale nie powie – przynajmniej nie dzisiaj. Jeżeli zamierzam coś od niego wyciągnąć, powinienem ostrożnie dawkować pytania. Rozmowy z innymi w pałacu nie mają sensu, generał na sto procent dowie się o tym. Chociaż w sumie zostawił list do L. Vaughana, lecz jednocześnie nie chciał, bym interesował się Wilhelmem. Poplątana logika.

Próbuję przypomnieć sobie słowa dziadka. Na pewno przekazał mi coś jeszcze.

Po kilku minutach przypominania sobie w mojej głowie pojawia myśl – o tym, że poczta „tam nie dociera". Kiedy od niego wychodziłem, zdziwiłem się, bo myślałem, że chodziło o Hathorne. Teraz widzę, że traktowanie Hathorne jako głównego celu to błąd – co prowadzi mnie do dwóch teorii.

Jedna – listonosze nie dotrą do Cahlam.

Druga – listonosze nie dotrą do miejsca w Cahlam.

To wielka różnica i lepiej dla mnie by było, gdyby chodziło o to pierwsze. Gorzej, jeśli chodzi o jakąś głęboką wieś w tym kraju. Bądź o jakieś trudno dostępne miejsce.

Gdzie zwykli ludzie nie mogą wejść?

Nie, to bez sensu. Za mało informacji.

Co jeszcze dziadek powiedział? Jeszcze ta historia z zaległą zapłatą. Wilhelm wspomniał, że ten się z nią spóźnia. Przecież był generałem, nie potrzebował pieniędzy.

Chodzi o inny dług? To by oznaczało, że żył tam gdzie Wilhelm, a więc pewnie w jakimś pałacu. Wówczas to by znaczyło, że L. Vaughan...

Znowu martwy punkt! A więc kim? Strażnikiem? Niby przyjacielem, choć to mnie nie zadowala. Wilhelm musiałby mieć pewność, że L. Vaughan po tylu latach musiał żyć, a dziadek ma ponad siedemdziesiąt lat. Musiałby być młodszy od Wilhelma, który w chwili pojawienia się w Avaler Swallow miał dwadzieścia cztery lata. Czyli co, synem? O nie, nie. Nie chcę mieć żadnego przyszywanego wujka w tym kraju.

I to dwanaście lat... Silone tym namieszał. To się nie trzyma kupy! Wilhelm przestał być generałem nie czterdzieści dziewięć, a dwanaście lat temu, bo „umarł"? Przecież żyje. I jeszcze ma się świetnie! Gdyby stał się generałem dziesięć lat temu i „zmarł" chwilę później, maksymalnie rok, to w porządku, uwierzyłbym – nie mieszkaliśmy już wtedy w Avaler Swallow. Jednak dwanaście lat temu żyliśmy całą rodziną, byliśmy przy nim każdego dnia. Wierzę w teorię sfałszowania śmierci, przecież trafił do nas ranny, ale czas się nie zgadza. Chyba że Silone coś pomylił, ale żeby dwanaście z czterdzieści dziewięć? Dziwne, ale moja data bardziej przemawia. Wilhelm został zraniony, pojawił się ledwo żywy w Avaler Swallow, uznano go w Cahlam za martwego... ratował się we „Freyii".

Ale co musiał takiego zrobić, że był zmuszony do takich akcji? Przecież on był ledwo dwa lata starszy ode mnie. Co niby może zrobić tak młody człowiek?

Nie podoba mi się, jak bardzo chcę się to odkryć. Pragnę wrócić do domu, zobaczyć i wycałować Lorę, wrócić do mojej najbliższej rodziny, ale...

Nie chcę porzucić tego wszystkiego, nie wiedząc nic więcej.

❀ ❀ ❀

Trudno mi odwrócić wzrok od okna. Niebo jest ciemnoszare, chmury w barwie kurzu. Kapiący deszcz wpada do środka jadalni, tworzy plamy na parkiecie. Liście na wysokich dębach przyjmują pierwsze żółte odcienie, a intensywny, burzowy wiatr zrywa je z drzew. Ogrodnicy dokańczają swoją robotę, przybijając skrzynki do grządek, aby uchronić delikatniejsze kwiaty.

Zapach deszczu uspokaja, a ten pochodzący od ziemi przypomina mi o dawnym domu. Tak pachniało Avaler Swallow, gdy byłem tam ostatnim razem – też burzą, z tym że tam już minęła, a w Rewirze Revery miała dopiero nadejść, jak jakiś zły omen.

Zaciskam palce na kubku z kawą. Mam na sobie koszulę i sweter, ale i tak jest mi zimno przez wiatr i wrześniową pogodę. Mimo to czuję, jakby moje policzki piekły z gorąca.

Upijam łyk gorzkiego napoju, w oczekiwaniu na to, co nieuniknione, i wsłuchuję się w deszcz oraz skrzypiący żyrandol nad głową.

Gdy na zegarze wybija dziesiąta, do jadalni wchodzi generał Goldschmidt, podpierając się laską. Uprzejmie kiwa głową w moją stronę. Następnie zdejmuje z ramion wilgotny płaszcz. Zawiesza go na krześle przy stole, podobnie postępuje z wysokim, starodawnym cylindrem.

– Zapalcie w kominku, Silone – mówi do strażnika z tyłu, który natychmiast wykonuje polecenie. Po chwili w wielkim kominku pojawia się mały ogień.

Wracam do Goldschmidta wzrokiem. Jego oczy wskazują na niewyspanie, na czole są zmarszczki, a mimika daje wrażenie starszego, niż w rzeczywistości jest.

Zastanawiam się nad przyczynami tego zmęczenia. Cóż, nie dość, że ma nieszczęście męczyć się z moją osobą (co jest jego winą i akurat nie czuję wyrzutów sumienia z tego powodu), to jeszcze ten cały atak na jego pałac – przynajmniej. Nie znam jego innych problemów, a na pewno są, ale skąd mam o nich wiedzieć – to moje trzecie spotkanie z tym człowiekiem.

Generał siada naprzeciwko, więc na szczęście dzieli nas pewna odległość. Nie patrzy na mnie, odwraca wzrok w kierunku otwartego okna.

Cisza trwa długo, zbyt długo. Jestem świadomy, że Goldschmidt nie ma ochoty być tutaj podobnie jak ja, więc decyduję się zabrać głos jako pierwszy:

– Przepraszam. Nie sądziłem, że moja ucieczka spowoduje tyle problemów. – Naginam prawdę, bo nie czuję się winny na tyle, by przepraszać. Wiem jednak, że im szybciej ze mną porozmawia, tym szybciej ta rozmowa się skończy. – Myślałem, że...

Generał macha ręką i uśmiecha się lekko pod wąsem, zerkając na mnie.

– Byłbym zaskoczony, gdybyś tego nie spróbował, chłopcze.

– Jednak...

– Nie jestem zły i nie czuję o to żalu. Nie będę przecież wyciągał za to konsekwencji. W zasadzie, w przeszłości miałem o wiele gorsze przypadki takich jak ty. Byłeś, jeśli mogę tak powiedzieć, łagodny – odpowiada ochrypłym głosem i kaszle krótko. – Kilkanaście lat temu musieliśmy szukać pewnej dziewczyny na innym kontynencie przez kilka tygodni. Oczywiście ją znaleźliśmy i zaoferowaliśmy jej pomoc w powrocie. Okropna sprawa. Dzisiaj wszystko jest z nią w porządku, z tego co wiem, to aktualnie mieszka w Atlanthei... w stolicy – dodaje.

W tym momencie do jadalni wchodzi pokojówka i podaje generałowi filiżankę z kawą. Goldschmidt dziękuje krótko i dopiero gdy ta wychodzi, kontynuuje:

– Ostatnio byłem zajęty, wystąpiły pewne komplikacje. Sprawa ataku na mój dom, pomysły naszego Ecorchego i ska... incydent z napastnikiem w Rewirze T. nie są rzeczami, którymi chciałbym zajmować się dłużej, niż to konieczne.

Wypijam kolejny łyk kawy. Zrobiła się już chłodna, więc wypijam prędko połowę z tego, co zostało.

Goldschmidt zamierza gadać. Jakie pytanie powinienem zadać?

Z pewnością żadne związane z Wilhelmem. Sprawa dziadka mnie nurtuje, boję się, kim tak naprawdę był i co ukrywał, ale nie mogę o tym rozmawiać z Goldschmidtem. Przynajmniej do czasu, gdy sam postanowi coś zdradzić i będę mógł udać, że Silone nic mi nie powiedział.

Czy chcę ciągnąć na siłę temat wczorajszego dnia? Chyba nie. O rewirach? Niepotrzebnie marnować czas, jak mogę dowiedzieć się o nich na własną rękę. Mój dom... O tym już mieliśmy pogadankę i nic z niej nie wyszło. Przy kolejnym pytaniu o powrót raczej znowu powie, że powinienem się już z tym pogodzić.

– Kim dokładnie są skażeni, generale? – pytam. Wspomniał o nich Silone oraz to oni zaatakowali pałac. Usłyszałem, jak Ester o tym mówiła, gdy wróciłem do Revery. Mam podejrzenia, ale nie chcę z nimi wybiegać, dopóki nie dostanę pewnej odpowiedzi.

– To złe pytanie. – Ku mojemu zaskoczeniu generał kręci głową. Upija kawę z filiżanki. – Powinieneś zacząć od tego, czym jest Freyia lub Gehenna. Albo jeszcze inaczej. Od początku. Czym była ta biała przestrzeń, przez którą dostałeś się w to miejsce.

Nie podoba mi się to, że Goldschmidt tak mówi o czymś, co musiało być halucynacją. Prędzej uwierzyłbym w ducha, niż że tamto rzeczywiście się wydarzyło. A przynajmniej tak było wczoraj.

– A więc? Czym była?

Generał wstaje z krzesła i, podpierając się swoją laską, podchodzi do okna, żeby je zamknąć.

– To najbardziej skomplikowana sprawa, jaką dzisiaj poruszymy. Możesz ją porównać do kanionu. Nie da się go obejść, trudno jest przez niego przejść, lecz droga po nim jest prostsza. Postaram się to uprościć na tyle, ile mogę, i gdy przyswoisz tę informację, przejdziemy dalej. Więc powiedz mi, Ethan. Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się nad teorią istnienia równoległych wszechświatów?

Dębieję na moment. Gdyby nie to, że twarz generała jest jak najbardziej poważna, wybuchłbym śmiechem. Kręcę głową. Nie, generale, nie jestem chory psychicznie – chcę odpowiedzieć.

– Chce mi generał powiedzieć, że Freyia i Cahlam to równoległe wszechświaty. – Nie powstrzymuję uśmiechu.

Rany, to brzmi debilnie. Dom wariatów.

Inne światy nie istnieją, to niemożliwe, jak już to nieskończony kosmos. Ale Goldschmidt nie użył słów „kosmos". W sumie po co by miał, skoro jesteśmy na Ziemi?

– Cahlam to kraj. Gehenna to inny wszechświat. Nie mówimy tutaj o dwóch takich samych światach, nie, Freyia i Gehenna różnią się od siebie. Mowa o niewpływających na siebie wszechświatach.

Nie komentuję tego, chociaż generał wzrokiem daje do zrozumienia, że oczekuje jakiejś odpowiedzi. Po dobrych kilkunastu sekundach postanawia kontynuować:

– Wyobraź sobie sakiewkę. W niej znajdują się inne, mniejsze. Załóżmy, że Freyia, z której pochodzisz, jest jedną taką sakiewką. Znajduje się w niej twój rodzimy wszechświat. Miejsce, w którym my jesteśmy, to natomiast Gehenna. To nie są te same woreczki, są zupełnie inne, zamknięte, posiadają inną zawartość. To, że przy potrząśnięciu największą sakiewką te mniejsze się zderzą, nie ma znaczenia – mówi powoli, stukając palcem w stół. – Ale czasami zdarza się, że sakiewki tak pechowo się zderzą, że tworzy się dziura, którą należy załatać. Zanim jednak się ją naprawi, to, co jest w nich, rozsypie się lub trafi do innych. Wówczas, choć sakiewki na siebie nie oddziałują, ich zawartość się zmienia. To oczywiście pobieżne wytłumaczenie. Bardziej obrazowe, byś zrozumiał, Ethanie, jego najprostsze założenia.

– Dla mnie brzmi to jak bujda i kpiny. – Wzruszam ramionami. – Okej, rozumiem, że nieskończony kosmos, inne planety i formy życia istnieją, to potwierdzili naukowcy, ale mam wrażenie, generale, że to jest pogrywanie ze mną.

– Nie byłbyś pierwszym, który tak myśli. Dlatego zalecam metodę, którą najlepiej stosować od samego początku. Załóż, że mówię niezaprzeczalną prawdę. Łatwiej ci będzie znaleźć dowody na słuszność moich słów niż na wyimaginowane błędy.

Chciałbym wiedzieć, co i w jakiej ilości bierze generał. Nie przychodzi mi do głowy nic innego, co nie byłoby mocnym zjazdem narkotykowym. On naprawdę w to wierzy, że ma tak poważny wyraz twarzy? Czy szuka naiwnego? Nie przedstawił żadnych logicznych rozwiązań. To przypomina mi sekciarskie gadanie o boskich prawdach, z tym że boskie prawdy wydają się mieć więcej sensu.

Widzę, że jednak nie odpuści, więc na odczepnego kiwam głową.

– Z takim założeniem w jednej sakiewce powinna być ograniczona liczba innych sakieweczek. Niby ile ich jest? – Opieram się na krześle. Postanawiam zagrać w jego grę. Czy dostanę odpowiedź, że bardzo mu przykro, ale nie wiadomo? Jeśli tak, to oznacza, że gada głupstwa. A może przygotowali się z jakąś mistyczną liczbą? Uwielbiam symbolikę, więc strzelam, że tysiąc. Nie, dwa. Mój światek i ich. Zło i dobro. Oni i my. To byłoby coś, prosta zasada kontrastu. Tutaj bosko objawiona sakiewka, pełna magii i mistycyzmu (ohyda) i innych głupotek, kuszących tajemniczością. To wręcz podręcznikowy przykład sekciarskiej wspólnoty, jak łatwo rekwirować nowych członków. Pytanie brzmi, czemu mnie obrali na cel?

Ach, no tak. Wilhelm. To... zaczyna się łączyć. Dziadek coś odwalił, może był przez nich zmuszony do zapłaty i użył do tego mnie, by go zostawili w spokoju. Nie byłbym specjalnie zdziwiony.

– To intrygujące pytanie, Ethan. – O, proszę. – Odpowiedź na dzień dzisiejszy brzmi trzydzieści trzy, z czego tylko na jedenastu pobyt nie zagrozi twojemu życiu lub zdrowiu. Na pewno jest ich więcej, lecz jak możesz się spodziewać, odkrywanie kolejnych jest pracochłonne i kosztowne. Inne pytania?

Krzyżuję ręce na piersi. W jego wzroku widzę aprobatę, wygląda trochę jak profesor, co czeka na odpowiedź – w tym przypadku na pytanie. Jest sporo spraw, o których chciałbym się dowiedzieć, ale lepiej przystopować. Nie mam do niego pełnego zaufania. Już wolę Silone'a. Wydaje mi się... bardziej ludzki, szczególnie wczoraj. Niestety tutaj rządzi generał i to on jest jedynym źródłem informacji.

– Okej – mówię powoli. Trzydzieści trzy sakiewki, koncentruję się na tym. – Teoretycznie załóżmy, że z Cahlam... Gehenny, można dojść do trzydziestu dwóch innych, tak?

– Tak, lecz w większości z nich nie chciałbyś się znaleźć. Dlatego trzymamy położenie ich Przejść w sekrecie.

– Ale gdybym chciał, to nie byłoby przeszkód, by otworzyć te drzwi... dojście do dowolnej z nich. Rozumiem też, że wszyscy tutaj wiedzą o innych sakiewkach. – Przypomina mi się kobieta w Teophile, która denerwowała się na żarty o Freyii. Ludzie wiedzą zatem, że „Freyia" istnieje. – To czemu moja jest odizolowana od tej wiedzy? To nie ma sensu, biorąc pod uwagę to, jak łatwo się „przeniosłem". – Robię cudzysłów palcami. – To niemożliwe, by ta wiedza była tajemnicą. No i jeszcze prawdopodobieństwo, że tych sakiewek jest jeszcze trzydzieści dwie, a generał mówi, że odkrywa się nowe. Inne sakiewki też to robią? Bo to chyba nie jest tak, że tylko Gehenna bierze w tym udział. Albo że wszystkie się tym zajmują, a moja akurat jest zamknięta i cicha. To nie ma sensu.

Można zastosować do tego inną analogię. Powiedzmy, że to jest jak z pietruszkowymi lodami, które w zamyśle nie istnieją. Oczywiście, pewnie część ludzi jest przekonana, że ktoś je produkuje, ale to raczej absurdalna myśl i dosyć niesmaczna. Gdyby pięciu ludzi na świecie zaczęłoby twierdzić, że widziało lody pietruszkowe, bądź jadło takie, reszta podszedłaby do tego ewenementu jak do ciekawostki albo bajdurzenia atencjuszy. Aczkolwiek, gdyby o lodach pietruszkowych mówiono co jakiś czas – co tydzień, miesiąc, kwartał – a nie trzy razy na dekadę, sytuacja malowałaby się zgoła inaczej.

I to jest cały problem. Gdyby o „innych światach" zaczęłoby mówić wiele osób i to od wielu lat, teoria generała miałaby jakieś podstawy. To mi się nie podoba. Mamy zbyt małą popularność „innych światów", tak samo jak lodów pietruszkowych.

Dociera do mnie inna rzecz. Jeżeli zakładamy, że mamy różne sakiewki, ja pochodzę z Freyii, a jestem w Gehennie, w której znajduje się kraj Cahlam... To w takiej sytuacji Wilhelm jest z innego świata. Żeby jasna choroba by to wzięła.

Podnoszę wzrok na generała. Goldschmidt ma złączone dłonie w piramidkę i chwilę temu błądził wzrokiem gdzieś daleko, poza to miejsce i czas, co brzmi w tej sytuacji dość niepoprawnie.

– Trudno jest odpowiedzieć jednoznacznie na twoje spostrzeżenia. Z pewnością wasza niewiara do wszystkiego co obce was hamuje. Miałem przed tobą wielu poprzedników, którzy pomimo wcześniejszego życia w Gehennie postanowili spędzić zdecydowanie jego większą część w twoim świecie i tak nabrali waszych przekonań – mówi zamyślonym głosem. W trakcie jego monologu wypijam kawę do końca, choć jest już zimna i niedobra. – Weź pod uwagę, Ethanie, że na wszystko potrzeba czasu, my, to znaczy mieszkańcy Gehenny, wiemy o innych światach dopiero od niecałych 1900 lat. Dodatkowo... Uważam, że każdy świat jest oryginalny. Waszemu światowi oszczędzono szczęścia do zderzania się i niszczenia bardzo delikatnych struktur, gdyż to, co objawia się jako „to białe coś", jest tego skutkiem, rysą na wszechświecie. Ale świat sam się uleczy, inaczej by przepadł. Rysy więc trwają niedługo, czasem godzina, dzień, tydzień przy większej. Jednak sądzę, że to „szczęście" uchroniło was przed wiedzą o innych światach. Niewiele wiecie, to racja. Niepokoi mnie, że choć Gehenna była od zawsze niespokojnym światem, zderzeń jest coraz mniej, więc musimy nieustannie podtrzymywać nieliczne, które nam zostały.

Rozbudowana, ładna wypowiedź, jednak skłaniająca się ku „w sumie nie wiem". Muszę przyznać, że mówi fascynująco głupie rzeczy.

Czego jeszcze ode mnie może chcieć?

Pomyślmy dłużej, umysł powinien działać po kawie. Mamy sakiewki, ich wygląd, ilość, jak powstają według Goldschmidta te rysy. Ale nie mówił o podstawie, czyli o samych ludziach.

– W trakcie pierwszych dni tutaj w pałacu, usłyszałem pewne słowo. Określające... mnie.

– I myślisz, że co ono oznacza, Ethanie?

Raz jeszcze podnoszę wzrok na twarz generała. Wytrzymuję jego spojrzenie trochę dłużej niż poprzednio. Oblizuję usta, mam wrażenie, że zasycha mi w gardle, chociaż dopiero co się napiłem.

– Było to... „Sójka" – wymawiam ostrożnie, obserwując jego reakcję, podobnie jak wtedy, gdy wspomniałem pierwszy raz o dziadku. Teraz zamiast złości powoli kiwa głową. – Generał pyta, co znaczy. Dla mnie? To zwyczajne, ładne słowo i nazwa ptaka przy okazji. Rodzice mówili, że sójka to zwiastun fortuny, inni łączą ją z gadulstwem, choć to nie tłumaczy, czemu tak zostałem nazwany.

– Tak, Sójka. – Znowu słyszę w jego głosie aprobatę. – Osobiście na twoim miejscu nie rezygnowałbym z freyiańskiej symboliki. To nie jest słowo występujące wyłącznie w Gehennie i we Freyii. Fortuna? – Podnosi oczy ku sufitowi na moment. – To ma wiele znaczeń. Przede wszystkim szczęście. Czy nim nie może być poznanie świata czy nabycie wiedzy? Gadulstwo? Czy jesteście gadułami, które chcą opowiedzieć o wynalazkach, których nie ma inny świat? A może znasz inny powód, czemu to właśnie Sójka miała być twoim ptakiem? Może ma zwyczaje warte poznania? Co o nim wiesz?

– Nie jestem ornitologiem. – Wzdycham. – Ale rozumiem, że tych, którzy... no przejdą na przykład z Freyii do Gehenny, nazywacie Sójkami.

Generał potwierdza.

– Tak. Jesteś Sójką, to twoja pierwsza podróż, a moim zadaniem jest przygotowanie cię do życia w innym świecie.

Przygotowanie do życia.

Tak, zdecydowanie nie ma zamiaru puścić mnie do domu.

– Lecz gdybym – zaczynam – chciał wrócić do siebie, musiałbym po prostu przejść przez to... no.

– Przejście. Rysę. Nazywaj, jak chcesz, choć w okolicach Revery częściej usłyszysz to pierwsze określenie.

– Przejście – powtarzam.

Dobrze.

Skoro to takie bajki mają zaprowadzić mnie do domu, w ostateczności zgodzę się na nie.

– Jeśli znajdziesz odpowiednie. Ale poczekaj, Ethan, i mnie wysłuchaj. – Podnosi rękę, gdy chcę mu przerwać. – To nie jest tak, że przy pierwszym wyjściu na dwór znajdziesz Przejście i znajdziesz się w zupełnie innym świecie. Mówiłem już. Przejścia zanikają. Powiedz mi, czy w swoim życiu widziałeś kiedyś jakiekolwiek? – Zamykam buzię i kręcę głową. Jedynie w Hathorne, czego Goldschmidt na sto procent nie liczy. – Otóż to. Obecnie znalezienie na własną rękę Przejścia jest zbyt trudne. Większość ludzi ma szczęście, jeśli zobaczą jedno w ciągu całego życia. Takie podróżowanie też nie zawsze skończy się dla Sójki dobrze. Zabawy z czasoprzestrzenią mogą skończyć się tragicznie, jeżeli postępujesz nierozważnie. Wystarczy potknięcie, częstotliwość, nawet coś, od czego nie jesteś zależny.

– Ale pan mówił, że Sójki często do generała przychodzą – zauważam.

– Owszem, lecz miej na uwadze, że światy nie kończą się na Freyii. Prócz naszych mamy jeszcze dziewięć innych, a kilka z nich jest bogatych w Przejścia. – Unosi filiżankę, ale nie pije kawy. – Między nami, Przejścia najczęściej objawiają się tym, którzy przebywają na obczyźnie wiele lat i spowodowali wiele złego. Nie wiemy, czemu tak jest, zajmują się tym naukowcy z innego świata.

– A więc Przejścia są samoświadome.

– Nie sądzę. Chociaż sytuacje, gdy S... pewnym złym ludziom, mordercom Przejścia pojawiały się kilka razy w ciągu roku, mogą wzbudzać takie przemyślenia. Ale nie miej nadziei, Ethan. Nie warto.

Niedobrze.

Paskudnie.

To obrzydliwe, że część z tego nie wydaje się głupotą.

Jasne, to wciąż pieprzenie.

Ale interesujące pieprzenie.

Pewnie czułbym złość za takie wyjaśnienia, ale zamiast tego doświadczam spokoju. Patrzę na pusty kubek. Pewnie czegoś dosypali mi na nerwy. Biorę głębszy wdech. Sprytni.

– No dobrze. Ale nadal nie wiem, o co chodzi ze skażonymi – wyrzucam z siebie. – I... tym, co zrobił mi tamten człowiek.

– Uważam, że lepiej byłoby, gdybyśmy przełożyli te tematy na inny dzień. Co powiedziałbyś na jutro?

Marszczę brwi. Nie przekonam go, ale nie mam zresztą ochoty o to prosić.

– Dobrze – odpowiadam krótko.

– Doskonale. – Generał wstaje z krzesła. – Pamiętaj, Ethanie. Bibliotekę i pałac masz do dyspozycji. Możesz spróbować działać sam, czytać i analizować. To ułatwiłoby nam pracę. – Zakłada cylinder na głowę i wkłada płaszcz. – Liczę na to, że jutro zdasz raport z tego, co się dowiedziałeś. Mogą to być skażeni. Może być to dowolny temat.

Prócz Wilhelma.

– Dobrze – powtarzam.

– Muszę wyjechać na pół dnia. Jeżeli gnębią cię jakieś pytania, zwróć się do Silone'a. To mój zaufany strażnik. I nie próbuj więcej uciekać. Nie chcemy, by skończyło się to źle – mówi na koniec, po czym wychodzi bez pożegnania.

Nim drzwi się domykają, zbliża się do mnie Silone z zaintrygowanym wyrazem twarzy.

– Generał tego nie powiedział, ale osobiście uważam, że rozpytywanie o skażonych tutejszych ludzi może nie być dobrym pomysłem. – Wzrusza ramionami.

Macham ręką, po czym opieram policzek o dłoń.

Nie miałem takiego zamiaru.

– I ty też nie wyjawisz tych tajemnic?

Uśmiecha się jednoznacznie, a jego puste oczy rozjaśnia rozbawienie.

– A z jakiej racji miałbym?

✿ ✿ ✿

J. Follerau, Zbiór informacji ogólnych o świecie. Tom I

Rozdział 7. Podrozdział 1.

SKAŻENIE, Akapit 1.

<notatki są nieczytelne i zakreślone czarnym tuszem pióra. Po bokach wypisane przekleństwa>

(dopisek: PIERDOLONE HEREZJE. DO WYRZUCENIA I ZNISZCZENIA. W.S.)

(dopisek 2: Kupić kopię I tomu, znowu. F.G.)

𖥸

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro