Rozdział 9 - Lefasi
Hagan
To nie był sen.
Patrzyła na mnie para fioletowych oczu. Były tak blisko, że doskonale widziałem małe błękitne plamki wokół pionowych jak u kota źrenic. Zniknęły na moment pod perłowymi skórzastymi powiekami tylko po to, by znów się na mnie gapić. Stwór otworzył paszczę pełną spiczastych zębów, po czym zamknął ją z głośnym kłapnięciem. Owionął mnie smrodliwy oddech, co otrzeźwiło mnie na tyle, że rozpoznałem gada, wylegującego się na mojej piersi. Czułem się bardzo nieswojo ze świadomością, że w każdej chwili może odgryźć mi nos.
─ Czy on może iść ziewać gdzie indziej? ─ zapytałem w przestrzeń, licząc na jakąś pomoc.
Chciałem się poruszyć, ale ostre pazury wbiły się w moją skórę, więc zaniechałem kolejnych prób.
─ Ona nie może iść gdzie indziej. A właściwie to nie chce. ─ Usłyszałem z boku nieznany mi głos.
─ Jak to "ona"?
Próbowałem dojrzeć rozmówczynię, ale kiedy tylko ruszyłem głową, łeb małej smoczycy obracał się razem ze mną niczym lustrzane odbicie.
─ Jak u wszystkich zwierząt na tym świecie, wśród smoków także można rozróżnić samca i samicę. Inaczej by się nie rozmnażały. Chyba nie jesteście tak tępi, żeby nie wiedzieć podstawowych rzeczy o gatunku, z którym walczycie od niemal dwudziestu lat? Czy to po prostu ignorancja?
Kobieta podeszła bliżej, dzięki czemu wreszcie mogłem zobaczyć, z kim rozmawiałem. Miała białe włosy i zmarszczki na twarzy, ale nie wyglądała jak staruszka. Plecy trzymała dumnie wyprostowane, a niebieskie oczy przyglądały mi się z przenikliwością godną wojskowego dowódcy. Trzymała miskę z czymś, co podejrzanie śmierdziało i bardzo liczyłem na to, że nie będzie próbowała mi tego wepchnąć do gardła.
─ Prawdopodobnie wiele faktów na temat smoków nam umyka, ale z istnienia płci akurat zdajemy sobie sprawę ─ burknąłem. ─ Czy możesz mi powiedzieć, co ja tu robię i dlaczego ona na mnie leży? Jak skończyła się bitwa? ─ zapytałem niezbyt zadowolony z zaistniałej sytuacji, ale nie doczekawszy się odpowiedzi, zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałem.
Nigdy wcześniej nie spotkałem się z taką konstrukcją. Budynek miał tylko dwie solidne ściany, a tam, gdzie powinny być pozostałe dwie, lekko powiewały białe prześcieradła. Za nimi udało mi się dostrzec kawałek innego domu i drzewa. Razem ze mną leżały tu jeszcze trzy osoby. Dopiero kiedy odchyliłem głowę do tyłu, zobaczyłem kobietę, która stała za mną. Sprawczynię całego zamieszania. Omal zachłysnąłbym się własną śliną, kiedy uśmiechnęła się złowieszczo.
─ Ty! Gdzie mnie do cholery wywiozłaś? ─ krzyknąłem.
─ Spokój! ─ uciszyła mnie starsza z kobiet. ─ Nie jesteś tu sam. Ciesz się, że opatrzyłam ci rany i nie leżysz na dworze w deszczu, bo chętnie bym cię tam zostawiła. Niestety królowa życzy sobie, żebyś był przytomny podczas audiencji.
─ Przecież nie pada ─ zauważyłem ciszej.
Coś sprawiało, że nie zamierzałem zbytnio podważać autorytetu tej kobiety.
─ Ale w każdej chwili może zacząć. Nie wymądrzaj się, muszę ci zmienić opatrunek. Przesuń się, Lefasi ─ powiedziała.
To imię tej porywaczki? Tylko po co ma się przesuwać, skoro stoi za mną? Zrozumiałem swój błąd, kiedy smoczyca zmieniła pozycję.
─ Lefasi? ─ zapytałem tępo, wpatrując się w fioletowe tęczówki.
─ A co myślałeś? Że imion też nie mają? ─ Wojowniczka prychnęła za moimi plecami.
─ Po co nadawać imiona smokom?
─ Nikt ich nie nadaje, same je wybierają ─ odparła starsza z kobiet, po czym odsunęła nieco koc, którym byłem przykryty, co skutecznie odwróciło moją uwagę od tego zaskakującego zagadnienia. Widoczna między rozciętymi spodniami gaza, pokrywająca zranione miejsce miała dziwny zielony kolor, miejscami przechodzący w brąz. Czyli nadal sączyła się krew.
Starsza kobieta przybliżyła twarz do opatrunku i zmarszczyła brwi, po czym go zdjęła. Poczułem chłód, kiedy zimne palce dotknęły delikatnie brzegów rany, uważnie ją studiując. Jej ręce znajdowały się niepokojąco blisko partii mojego ciała, które wolałbym pozostawić pod ubraniem. Zdecydowanie nie czułem się z tym faktem komfortowo.
─ Może wystarczy? ─ chrząknąłem.
─ Nie marudź. Ciesz się, że to nie Keira cię opatruje. Wtedy mogłoby się to skończyć inaczej ─ parsknęła, po czym nabrała śmierdzącej mazi i posmarowała nią zranione miejsce.
Myślałem, że zaboli, ale uczucie było raczej kojące. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że poza smrodem i ciężarem małej smoczycy nic nie sprawiało mi dyskomfortu.
─ Keira?
Odchyliłem głowę do tyłu i znów spojrzałem na swoją prześladowczynię. Ocenę utrudniało mi to, że widziałem ją do góry nogami, ale wydawało mi się, że dostrzegłem grymas niezadowolenia i skinięcie głową.
─ To jest Lavena, skoro już wszyscy zdradzamy swoje imiona. A co z twoim? Tylko nie kłam. Lefasi natychmiast da mi znać, że coś ukrywasz ─ zastrzegła.
─ Potrafi to?
─ Potrafi wiele ciekawych rzeczy, ale jest jeszcze mała. Jej zdolności są na razie ograniczone, choć rozwija się w bardzo szybkim tempie. To jak cię zwą?
─ Hagan ─ mruknąłem.
─ Fagas? ─ dopytała Keira i mógłbym przysiąc, że celowo przekręciła moje imię.
─ Gdybyś podeszła bliżej, może usłyszałabyś dobrze. Boisz się rannego mężczyzny? ─ zadrwiłem.
─ Nie boję się, tylko brzydzę takim barbarzyńcą ─ odparła, ale wykonała kilka kroków w moją stronę i stanęła obok łóżka.
Nadal poza zasięgiem moich rąk.
─ Jak dzieci ─ westchnęła Lavena i zabrała się za rany po sztyletach.
W tym celu przegoniła Lefasi, tak że smoczyca leżała teraz na moich biodrach. Ostre pazury w okolicy krocza sprawiła, że nawet nie drgnąłem, kiedy Lavena bezceremonialnie pociągnęła za koc. Moja godność doznała w ostatnim czasie niemałego uszczerbku, ale nie miałem nic do gadania, dlatego ze znużeniem zauważyłem, że nikt nie kłopotał się zmianą moich ubrań. Najwyraźniej po prostu zdjęto mi koszulę i napierśnik, bo wszyscy obecni właśnie mogli podziwiać mój nagi tors.
Dobrze, że choć spodnie zostawili. Nawet jeśli były rozcięte.
─ Czy ja muszę przy tym być? ─ zapytała Keira, ale z niemałą satysfakcją zauważyłem cień rumieńca na jej policzkach.
─ Przywiozłaś go, jesteś za niego odpowiedzialna, to teraz cierp. Choć w sumie, czy ja wiem, czy to takie nieprzyjemne? ─ zachichotała cicho Lavena, dzięki czemu przez chwilę dostrzegłem to, jaka mogła być za młodu.
Keira zmieszała się jeszcze bardziej i zaczęła skubać końcówkę czarnego warkocza, ale nic nie odpowiedziała.
─ Co zamierzacie ze mną zrobić? ─ zapytałem.
Chętnie podręczyłbym ją bardziej, ale miałem bardziej naglące sprawy na głowie.
─ Póki co utrzymać przy życiu, a potem się zobaczy. ─ Starsza kobieta wzruszyła ramionami i tą samą śmierdzącą mazią pokryła pozostałe rany. Te były zdecydowanie mniejsze i nie wymagały żadnego dodatkowego opatrunku.
─ A gdzie jestem? ─ powtórzyłem wcześniejsze pytanie, choć nie liczyłem na odpowiedź.
─ Nie twój interes. Jeśli królowa tak rozkaże, to się dowiesz ─ powiedziała Keira.
─ Kim w takim razie jest królowa?
─ Ooo... Przekonasz się. To będzie niezapomniane spotkanie. ─ Wojowniczka uśmiechnęła się tak, że aż ścierpła mi skóra.
─ No. To by było na tyle. Leż grzecznie, zajrzymy do ciebie za jakiś czas. ─ Lavena się wyprostowała i coś chrupnęło jej w kręgosłupie, po czym zebrała wszystkie swoje rzeczy na tacy. Skierowała się w stronę wyjścia, a Keira ruszyła za nią bez słowa.
─ Zaraz! A co z nią? ─ Wskazałem na nadal bacznie obserwującego mnie smoka.
─ Nic jej nie ruszy, więc niech cię pilnuje. Przynajmniej głupot nie narobisz.
─ A jeśli będę musiał wyjść za potrzebą?
─ Negocjuj z Lefasi. ─ Keira znów posłała mi złośliwy uśmiech.
Miałem bardzo silną potrzebę, by w coś uderzyć. Wojowniczka świetnie by się nadała do wyrzucenia z siebie nagromadzonej złości i upokorzenia, ale machnęła mi tylko ręką zanim zniknęła za płachtą białego materiału.
Spojrzałem w fioletowe ślepia.
─ To co? Rozejm?
Lefasi przekrzywiła głowę, jakby się namyślała, a potem wyszczerzyła się szeroko i drapieżnie. Ułożyła się wygodnie na moim brzuchu, owinęła ogon wokół ramienia i przymknęła oczy.
─ Rozumiem, że nic z tego? ─ westchnąłem.
Nie wiedziałem, jak długo będę tu leżał i kiedy zabiorą mnie na audiencję u królowej, ale miałem niemiłe przeczucie, że czas będzie mi się wlókł niemiłosiernie.
*
Oczywiście w pewnym momencie musiałem wyjść na zewnątrz, bo zeszczanie się w spodnie nie wchodziło w grę, a w pobliżu nie zauważyłem żadnego naczynia, do którego mógłbym się wypróżnić. Spojrzałem z ukosa na nadal śpiącą smoczycę. Jej klatka piersiowa unosiła się miarowo. Nie chciałem ryzykować ugryzienia, ale dłużej już nie mogłem wytrzymać. Ciepło bijące z jej ciała i ogrzewające moje podbrzusze nie ułatwiało mi sprawy.
─ Lefasi? ─ szepnąłem.
Nic. Dziwnie było tak się do niej zwracać, ale starałem się wyobrazić ją sobie jako jakieś domowe zwierzątko. To trochę ułatwiało sprawę, choć jednocześnie pogarszało. Lubiłem psy i koty. Za nią nie przepadałem.
─ Lefasi? ─ Tym razem szturchnąłem ją lekko palcem.
Jedna ze skórzastych powiek uniosła się lekko, ale po chwili zamknęła ponownie. Smoczyca kompletnie mnie zlekceważyła.
─ Ty mała cholero ─ syknąłem. ─ Jeśli nie chcesz za chwilę leżeć w kałuży, to lepiej daj mi stąd wyjść. ─ Znów ją dźgnąłem, na co ona w końcu otworzyła oczy.
Nie wyglądała na zadowoloną, ale jej uczucia miałem już w głębokim poważaniu.
─ No co? Nie wydaje mi się, żebyś chciała ociekać moczem. Muszę stąd wyjść. Już!
Lefasi wstała i rozłożyła szeroko skrzydła, przez co wyglądała na większą niż w rzeczywistości. Z tej perspektywy już nie przypominała wyrośniętego kota. Fioletowe oczy błyszczały gniewem. Postawiła cienką błonę rozpiętą na małych kolcach wzdłuż kręgosłupa, ciągnącą się aż do ogona. Zrobiła krok w kierunku mojej twarzy i zbliżyła pysk na tyle, że znów mogłem poczuć jej śmierdzący oddech. Prychnęła, opluwając mnie śliną.
─ Nie robi to na mnie wrażenia ─ skłamałem. ─ Muszę wyjść za potrzebą. Jeśli koniecznie musisz, to możesz mi towarzyszyć, choć ucieczka w tej chwili i tak byłaby kiepskim pomysłem. Ja jestem ranny, a ty szybko latasz.
Przekrzywiła głowę, jakby analizowała moje słowa. W końcu się odsunęła, złożyła skrzydła i znów położyła płasko wyrostki, których wcześniej nie zauważyłem. Zgrabnie zeskoczyła na ziemię, zahaczając o mnie pazurami.
─ Mogłaś już sobie darować ─ powiedziałem i przyjrzałem się zadrapaniu. Na szczęście było płytkie.
Usiadłem na łóżku i rozejrzałem się wokół. Nigdzie nie widziałem moich rzeczy, ani nic, czym mógłbym się okryć.
─ Cudownie ─ westchnąłem i powoli wstałem.
Zakręciło mi się w głowie, więc musiałem znów na chwilę przysiąść. Lefasi patrzyła na mnie z politowaniem i zniecierpliwiona uderzała w ziemię ogonem.
─ Nie patrz tak. Ty mi raczej nie pomożesz, więc musisz dać mi chwilę.
Spróbowałem jeszcze raz stanąć na własnych nogach i tym razem świat nie zawirował mi przed oczami. Chwiejnie zrobiłem pierwszy krok, a potem następny. Smoczyca ruszyła przed siebie i co chwilę się oglądała, sprawdzając, czy na pewno za nią podążam. Dotarliśmy do białej płachty. Ona tylko pod nią przeszła, ale ja musiałem ją uchylić, by wyjść.
Przede mną rozciągał się widok z moich najgorszych koszmarów.
Wszędzie widziałem smoki. W budynku obok odpoczywał jakiś zielony, nade mną latały chyba ze cztery, za jedną z pobliskich chat mignęło mi niebieskie skrzydło, a ścieżką, na której właśnie stałem, przechadzał się czarny pisklak. Choć w zasadzie nie powinienem go tak nazywać, bo niemal dorównywał mi wzrostem. Najpierw zmierzył mnie badawczym spojrzeniem, po czym uniósł dumnie głowę i odwrócił wzrok. Zachowywał się tak, jakbym nie istniał.
Co w sumie uznałem za dobrą monetę.
Lefasi warknęła na mnie, zwracając tym ponownie moją uwagę.
─ Idę, idę. Nie gorączkuj się tak ─ mruknąłem i ruszyłem z miejsca.
Prowadziła mnie w kierunku pobliskich drzew. Nie znajdowały się daleko, ale całą drogę rozglądałem się uważnie dookoła. Zauważyłem jeszcze dwa budynki podobne do tego, w którym leżałem, jednak te pozbawione były powiewających na wietrze materiałów. Smoki mogły bez trudu wchodzić i wychodzić, czego zostałem naocznym świadkiem.
Ktoś zbudował dla nich schronienie.
Niewiarygodne.
Dostrzegłem też kilku ludzi kręcących się między mniejszymi drewnianymi chatami po drugiej stronie polany, z których jedna była dopiero w trakcie budowy. Przyciągnąłem parę zaciekawionych spojrzeń, ale każdy szybko wracał do swoich spraw. Pośród nich tylko jedna osoba była ubrana w znajomy, zielony płaszcz. Taki sam jak u tych łotrów, którzy napadli na nas na polu bitwy.
Ta myśl przywołała nieprzyjemne wspomnienia. Jak się rozstrzygnęła? Co z Gunnarem? Czy ktoś zajął się ciałem Garricka? Nie pamiętałem nic od momentu, w którym ta zielona bestia porwała mnie w swoje szpony na wyraźny rozkaz Keiry. To była kolejna niepokojąca kwestia. Jakim cudem mogli rozkazywać tym bestiom? Jak sprawili, że ich słuchały?
Lefasi zatrzymała się przy pierwszym lepszym drzewie i spojrzała na mnie wyczekująco.
─ Chyba nie myślisz, że zrobię to tutaj. Musimy wejść głębiej w las.
Smoczyca zmrużyła powieki i obnażyła zęby. Nie pozostawiała mi miejsca na dyskusje.
─ Dlaczego ja w ogóle z tobą rozmawiam? To i tak nic nie daje. Pewnie nawet połowy z tego nie rozumiesz. ─ Westchnąłem. ─ W sumie, to co mi zależy. Już i tak jestem praktycznie goły.
Starałem się jak najbardziej zakryć, ale cały czas czułem na sobie fioletowy wzrok.
─ Mogłabyś się na chwilę odwrócić? Rozpraszasz mnie.
Ani drgnęła.
─ Świetnie.
Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie, że jestem w Aranel. Sam. Długo nie musiałem czekać, bo jeszcze chwila, a pęcherz by mi po prostu pękł. Ulga, jaką odczułem, kiedy już zawiązałem z powrotem spodnie, była nie do opisania. Zaspokojenie pierwszej potrzeby sprawiło, że mogłem skupić się na kolejnym problemie.
─ Jestem głodny ─ powiedziałem do mojego strażnika i udałem, że wkładam coś do ust.
Chyba jej to nie wzruszyło, bo skierowała się z powrotem do pawilonu z rannymi.
─ Jak umrę z głodu, to wasza królowa nie będzie zachwycona ─ próbowałem ją przekonać, choć wydawało się to bezsensowne.
Po raz kolejny usiłowałem pertraktować ze zwierzęciem. Wyjątkowo rozumnym, ale jednak nadal zwierzęciem. Lefasi tylko obejrzała się za siebie, ale nawet się przy tym nie zatrzymała. Weszła znów pod białym materiałem i zniknęła w środku.
Przystanąłem.
Nie widziała mnie. Mogłem wykorzystać ten moment i uciec.
Odwróciłem się na pięcie, tylko po to, by spotkać się oko w oko z soczyście zielonymi tęczówkami.
─ A ty gdzie się wybierasz? ─ zapytała Keira podejrzliwie.
─ Szukałem cię ─ rzuciłem pierwsze, co przyszło mi na myśl. ─ Jestem głodny.
─ Domyślam się. Lavena kazała przynieść ci strawę. ─ Dziewczyna podniosła wyżej ręce, w których trzymała tacę z pieczonym mięsem, chlebem i winogronami. Stał tam także kielich z wodą.
─ Ta kobieta myśli o wszystkim ─ powiedziałem zrezygnowany.
Odchyliłem materiał i wszedłem do środka, kierując się do swojego posłania, gdzie już spoczywała Lefasi.
─ A żebyś wiedział. Zapamiętaj to sobie ─ usłyszałem za plecami.
Usiadłem obok smoczycy. Nie miałem ochoty znów się kłaść. Musiałem zacząć coś robić.
─ Jak wam się układa? ─ zapytała Keira, a kpiący uśmieszek czaił się na jej ustach, kiedy podbródkiem wskazała na smoczycę.
─ Cudownie. Właśnie wróciliśmy z uroczego spaceru ─ burknąłem i odebrałem od niej tacę z jedzeniem. Byłem tak głodny, że nawet nie zastanawiałem się nad tym, czy przypadkiem nie jest zatrute.
─ Widziałam ─ szepnęła Keira, a coś w jej głosie sprawiło, że podniosłem głowę.
Dziewczyna nie patrzyła na mnie, tylko w ziemię. Uśmiechnąłem się półgębkiem.
─ A co takiego widziałaś?
─ Nic, co byłoby warte mojej uwagi.
─ Ach tak?
─ Ach tak.
Po raz pierwszy przyjrzałem się jej dokładnie. Była młoda, być może w wieku Tary. Jakim cudem już dosiadała smoka? Czarny warkocz przerzuciła na plecy, co przykuło moją uwagę do smukłych dłoni i długiej szyi. Jej skóra w panującym w środku półmroku wydawała się jeszcze ciemniejsza, niż w promieniach słońca. Wtedy przypominała roztopiony cukier. Widziałem taki kolor tylko u mieszkańców Badaru.
─ Skąd się tu wzięłaś? ─ zapytałem, autentycznie zaciekawiony.
─ To nie jest istotne. Muszę przynieść ci jakąś koszulę ─ stwierdziła i odwróciła się, aby wyjść.
─ Masz rację, akurat to jest bardziej istotne. W końcu nie chcemy, abym nagim torsem gorszył młode dziewki, prawda? ─ rzuciłem przekornie.
─ Lefasi, nie daj mu stąd wyjść, dopóki nie wrócę. Poza tym możesz z nim robić, co chcesz. Byle oddychał. Na razie. ─ Obejrzała się przez ramię, a przez moje plecy przebiegł dreszcz nie związany z chłodnym powiewem, który dotarł do mnie, kiedy Keira odrzuciła połę materiału i znikła mi z oczu.
─ Zapowiada się interesująco ─ mruknąłem do siebie, a Lefasi tylko znów spojrzała na mnie z politowaniem, ułożyła się wygodnie, owinęła ogon wokół mojego przedramienia jak jakimś sznurem i zasnęła.
─ Cudownie. Mogłaś choć zrobić mi miejsce.
Przesunąłem ją nieco ─ na co warknęła, ale nie otworzyła oczu ─ i jakoś ścisnąłem się obok.
Coraz bardziej ciekawiło mnie miejsce, w którym się znalazłem. Tak samo jak to, co na mnie czekało.
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro