Rozdział 2 cz. 2 - Tara
TW: Ten rozdział zawiera scenę 18+
Natychmiast wyciągnąłem rękę, aby pomóc Tarze wstać. Nie odrzuciła zaproszenia, co mile połechtało moje ego. Mój towarzysz postąpił dokładnie tak samo i po chwili wszyscy opuściliśmy gwarną karczmę. Szliśmy wąskimi korytarzami w kierunku naszych kwater. Kamienne ściany świeciły pustkami, tak samo, jak cały zamek. Waterfort większość funduszy przeznaczał na swoje wojsko i tylko z rzadka pozwalał sobie na inne wydatki. Ostatnim był wielki gobelin, który miał zawisnąć w sali tronowej. Mnie to jednak nigdy nie przeszkadzało. Przywykłem do dużo gorszych warunków.
Kiedy dotarliśmy do naszych komnat, zauważyłem błagający wzrok Fiony, wycelowany w moją towarzyszkę. Ewidentnie chciała zostać sama z Garrickiem, co szczęśliwie zbiegało się z moim pragnieniem. Dziewczyna kurczowo ściskała ramię mężczyzny, na co ten uśmiechał się coraz szerzej.
─ Poradzę sobie ─ szepnęła do niej w końcu, co przeważyło szalę.
Teraz Tara miała już tylko dwie możliwości. Wracać sama lub zostać. Wybrała to drugie, co niezmiernie mnie ucieszyło. Zaprosiłem ją do środka i wskazałem krzesło, na którym mogła usiąść. Rozlałem nam wino, a sam usiadłem na skraju łóżka. Pragnąłem, by czuła się swobodnie i bezpiecznie w moim towarzystwie. Rozmawialiśmy na temat jej rodzinnej wioski. Opowiadała mi o ludziach, których musiała tam zostawić. Nie chciałem się przyznać do tego, jak dobrze ją rozumiałem, dlatego pozwalałem jej zalać mnie niezliczoną ilością szczegółów na ten temat. Ich gospodarstwo leżało stosunkowo niedaleko od zamku, więc było chronione przed smoczymi atakami i dobrze prosperowało. Ilość rodzeństwa jednak spowodowała, że wysłano ją tutaj.
Powiedziałem jej o planowanym wymarszu. Nie zdradziłem żadnych szczegółów, ale z jakiegoś powodu chciałem być z nią szczery. Już od dawna nie czułem się tak dobrze w czyimś towarzystwie. Kobiety zwykle widziały we mnie materiał na męża lub kochanka, ale nie pozwalałem im zobaczyć we mnie człowieka. Z Tarą było inaczej.
─ Co chciałabyś jeszcze usłyszeć na temat smoków? ─ zapytałem, nawiązując do naszej wcześniejszej rozmowy w karczmie, która tak ją zainteresowała.
Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę, stukając paznokciem w kryształowy kieliszek.
─ Czy ich kły są większe od moich palców?
─ Zależy od gatunku, ale tak. Pazury są jeszcze dłuższe.
─ A rogi?
─ Różnią się. Czarne mają je zakręcone, trochę jak u barana. U niebieskich są proste, ale długie. Wygięte w tył. Zielone mają krótkie i grube. Białych nigdy nie widziałem, więc nie mogę rzetelnie odpowiedzieć na to pytanie.
Wyciągnąłem przed siebie nogi i skrzyżowałem je w kostkach. Jeśli takie byłoby jej życzenie, mógłbym tak rozprawiać całą noc, choć mimo wszystko liczyłem na zgoła inną aktywność.
─ A czy to prawda, że bogowie sprawują nad nimi opiekę?
Tara oparła się wygodniej, a jej fioletowa suknia zafalowała, odsłaniając kawałek zgrabnej łydki. Z jakiegoś powodu ten ruch i ten fragment skóry wydał mi się bardziej pociągający, niż jej delikatnie odkryte ramiona.
─ Tego nie wiem, ale znam inną ciekawostkę. ─ Kąciki moich ust powędrowały w górę.
─ Tak?
─ Tak ─ potwierdziłem, nieco się z nią drocząc.
Uśmiechnęła się delikatnie. Doskonale rozumiała moje intencje.
─ Podzielisz się nią ze mną?
─ Ostrzegam, że możesz poczuć się zniesmaczona ─ zastrzegłem.
─ Trudno. Skoro już zacząłeś, to skończ. ─ Skinęła hardo głową.
─ Jak sobie życzysz, Taro ─ powiedziałem cicho i pochyliłem się w jej stronę. ─ Podobno czarno-czerwone smoki w trakcie rui mają tak wielką chuć, że potrafią przez kilka dni kompletnie się od siebie nie odrywać.
─ Co? ─ Zaskoczona zakryła dłonią usta, ale już po chwili zaczęła chichotać. To był cudowny dźwięk. Czysty jak kryształ. ─ Nie wierzę, że mi to powiedziałeś. ─ Pokręciła głową, a jej czarne włosy rozsypały się na ramionach.
─ Chciałaś ciekawych historii. Uważam, że takie są bardziej interesujące niż te, które wynosimy z pola bitwy. ─ Zmarkotniałem i wstałem pod pretekstem dolania nam wina, aby to przed nią zamaskować.
Jednak przed jej czujnym wzrokiem nic się nie mogło ukryć. Usłyszałem za sobą szelest materiału i poczułem drobną dłoń na ramieniu. Nakryłem ją swoją, ale się nie odwróciłem. Wygrane przysparzały nam chwały, jednak straciliśmy tak wielu ludzi. Nie chciałem do tego wracać.
─ Mówiłam, że wojna to nigdy nie jest dobre rozwiązanie ─ szepnęła.
Była tak blisko, że przeszedł mnie dreszcz. Cieszyłem się jej dotykiem, ciepłem skóry. Choć tak niewielki skrawek był dla mnie dostępny.
─ A ja nie zaprzeczyłem twoim słowom. Skoro jednak trwa, nie zamierzam stać z boku i patrzeć na to, jak ginie coraz więcej niewinnych ludzi, kiedy mogę pomóc ─ odparłem z mocą i odwróciłem się w jej stronę.
Jej oczy wydały mi się teraz ogromne. Jasne niemal jak gwiazdy. Jaśniejsze niż moje, jak...
Jak mojej matki ─ uświadomiłem sobie.
Co?
Uderzyło to we mnie niczym obuch. Wspomnienie tak czyste i klarowne, że zachwiałem się i upadłbym przed Tarą na kolana, gdyby mnie nie podtrzymała. Od dawna nie myślałem o tym, co za sobą zostawiłem. Wysyłałem listy, ale nigdy nie otrzymałem na nie odpowiedzi. Tęskniłem, a dziś wszystko, co było związane ze stojącą przede mną kobietą, kojarzyło mi się z Cadarem. Z górami.
Z domem.
─ Wszystko w porządku? ─ spytała cichutko, kładąc rękę na moim policzku.
─ Tak, ale... Czy mogłabyś... Nie mogę ci nic obiecać. Możemy tylko rozmawiać, jeśli taka jest twoja wola, ale chciałbym, żebyś ze mną została. Choć tę jedną noc ─ poprosiłem.
Wiedziałem już, że to nie była kobieta, którą porzuca się nad ranem. Nie zasługiwała na takie traktowanie, a mimo to nie potrafiłem powstrzymać wewnętrznej potrzeby. Nie zamierzałem nic robić bez jej zgody, ale pragnąłem zatracić się w niej niczym w chwili odpoczynku na koniec całodziennej wspinaczki. Całym sercem chciałem zanurzyć się w tym doznaniu, które je w tej chwili oplatało. Wiło się wokół niego jak górska ścieżka, którą tak często podążałem.
Tara zesztywniała na chwilę, ale nie cofnęła ręki.
─To nie skończy się dla mnie dobrze... ─ szepnęła i spuściła głowę.
Uniosłem delikatnie jej podbródek, tak by móc znów napawać się widokiem jej oczu. Nie opierała się, ani nie odmówiła. Nadal trwała przy mnie, a ja za nic nie chciałem jej wypuścić. Moja ręka spoczęła na jej smukłej talii. Gorset przeszkadzał mi w tym, by w pełni cieszyć się tym dotykiem.
─ Pozwól mi, Taro. ─ Zbliżyłem się tak, że nasze twarze dzieliła już niewielka przestrzeń, ale ostatni krok zostawiłem do jej decyzji.
─ Niech Vijana ma mnie w opiece ─ wyszeptała prośbę do bogini życia, po czym wspięła się na palce i pocałowała mnie. Lekko. Jak muśnięcie skrzydeł motyla.
Moja druga dłoń także zsunęła się na jej kibić i przyciągnąłem ją do siebie. Potrzebowałem jej blisko. Przylgnęła do mnie i zarzuciła mi ręce na szyję, jednocześnie pozwalając na pogłębienie pocałunku. Smakowałem jej usta i jakież było moje zdziwienie, kiedy wyczułem delikatny, słodki aromat.
─ Miodownik? ─ zapytałem, odrywając się od niej na chwilę.
─ Tak ─ zaśmiała się, a ten dźwięk przeszył mnie na wskroś i dotarł do podbrzusza.
─ Jesteś piękna ─ wyznałem oczarowany.
Nie miałem na myśli tylko jej urody.
Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie. Wróciłem do przerwanego pocałunku, ale tym razem byłem bardziej natarczywy. Bardziej głodny. Ścisnąłem jej talię, by po chwili przesunąć dłonie na jej plecy. Odkrywać całą ich smukłą długość. Pragnąłem wszystkiego. Zachłannie całowałem jej usta, szyję. Pieściłem piersi przez materiał sukni. To ciągle było za mało.
Tara ściągnęła mi przez głowę koszulę i zawiesiła na moment swoje piękne oczy na moim torsie. Gładziła delikatnie każdą bliznę, na jaką natrafiły jej zręczne palce, a ja jak głupiec drżałem pod jej dotykiem.
─ Dużo ich ─ zamyśliła się na chwilę.
Nakryłem jej dłoń swoją i ponownie zmusiłem, by spojrzała mi w oczy.
─ Może będzie mi dane, bym kiedyś ci o każdej opowiedział, ale to wszystko przeszłość. Teraz jestem tu z tobą. W tej chwili tylko to się liczy.
Znów mnie pocałowała, a ja pokierowałem nas w stronę łóżka, ani na chwilę nie odrywając się od jej ciała. Rozsznurowałem jej gorset oraz suknię i pozwoliłem wszystkiemu swobodnie opaść na ziemię. Odsunąłem się nieco, by móc podziwiać jej ciało. Wodziłem wzrokiem po każdym cudownym załamaniu i krągłości. Dziewczyna spuściła ze wstydem oczy, ale natychmiast znów do niej przypadłem.
─ Jesteś piękna ─ powtórzyłem i ponownie objąłem w posiadanie te słodkie usta.
Delikatnie ułożyłem ją na łóżku i umościłem się między jej nogami. Oparłem swój ciężar na jednej ręce, aby druga mogła swobodnie eksplorować ciało dziewczyny. Obsypałem pocałunkami jej dekolt, skupiając się na kształtnych piersiach. Possałem chwilę jedną z brodawek, drugą w tym czasie drażniąc palcami. Nie mogłem się nią nasycić, a Tara w odpowiedzi wypychała do przodu swój biust i biodra. Ściskała mnie udami w trakcie przepływających przez nią fali rozkoszy. Moja dłoń dotarła do najwrażliwszego miejsca kobiecego ciała, ale zawahałem się.
─ Mogę? ─ spytałem.
Kiwnęła tylko głową i przygryzła usta, kiedy moje palce odnalazły drogę do jej wnętrza. Jęknąłem na ten widok. Zębami uwolniłem jej wargę, a moja dłoń rozpoczęła powolne ruchy, doprowadzając ją na skraj przepaści, tylko po to, by po chwili ją w tę przepaść zrzucić. Pocałunkiem skradłem jej krzyk. Spijałem go z jej ust, niczym najprzedniejszy pitny miód.
Kiedy się rozluźniła, uniosłem się i rozsznurowałem spodnie. Ich materiał drażnił mnie niemiłosiernie praktycznie odkąd Tara weszła do mojej komnaty, a może nawet i wcześniej. Jej wzrok przesuwał się po moim ciele, a ja nie pozostawałem dłużny. Z uwagą godną rzemieślnika, podziwiającego swoje dzieło, obserwowałem każdy fragment, na którym jeszcze przed chwilą znajdowały się moje wargi. Pochyliłem się nad nią, a ona ponownie skinęła w niemym przyzwoleniu. Powoli znów znalazłem się w miejscu, które sprawiało mi nieopisaną rozkosz, jednak tym razem doznanie było dużo bardziej intensywne. Ciało Tary wygięło się w łuk, wychodząc mi na przeciw. Złapała mnie za pośladki, pogłębiając mój ruch.
─ Taro...
─ Nie przestawaj ─ sapnęła, kiedy wbiłem się w nią ponownie.
Ta kobieta była słodsza od miodu, piękniejsza od wschodu słońca. A w tej chwili należała tylko do mnie. Chciałem dać jej wszystko. Przyspieszyłem, razem z nią goniąc za spełnieniem. Zachłannie całowałem jej usta i piersi, by ponownie doprowadzić ją do ostateczności.
Tym razem krzyk, który wydostał się z jej gardła, rozniósł się echem po komnacie.
Tym razem skoczyłem za nią w tę przepaść.
Nie pozwoliłem jej umknąć z moich objęć, dopóki światło świtu nie zaczęło nieśmiało wdzierać się przez przymknięte okiennice.
***
Dzisiaj krócej niż zwykle, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro