Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13 - Rozmowy

Hagan


Było gorzej niż kiedykolwiek. Ramię bolało jakby czarny smok nadal wypalał mi to cholerne piętno. Kiedy już czułem jakąś ulgę i udawało mi się zapaść w sen, budziłem się znów zlany potem, a rana piekła niemiłosiernie. Wierciłem się na posłaniu i cieszyłem się, że tym razem Lefasi ze mną nie spała. Nie opuściła lazaretu, ale ciepło jej ciała tylko pogorszyłoby sprawę, bo już i tak czułem się jak w gorączce. Prawdziwą ulgę przynosiła mi tylko jakaś zielona pasta, którą obłożono mi całą rękę. Nie miałem pojęcia, co to było, ale przynajmniej nie śmierdziało.

Czas przestał się liczyć. Rejestrowałem zmianę pory dnia, lekkie posiłki, ale to działo się tak, jakby mnie nie dotyczyło. Cały świat spowijała jakaś dziwna mgła. Albo nie świat, a moje oczy, głowę. Byłem otumaniony, a jednocześnie z niesamowitą intensywnością czułem każdy spalony fragment skóry. 

Potem pojawiła się Keira.

─ Jak się czujesz? ─ zapytała, kiedy już sprawdziła co z Rianą i podeszła do mojej pryczy.

─ Jakby smok mnie pożarł, przeżuł i wysrał ─ mruknąłem i zasłoniłem zdrową ręką twarz.

Nie miałem ochoty na nią patrzeć, co jednak nie przeszkadzało mi zerkać, kiedy zajmowała się ranną przyjaciółką. Wszystko, co mnie tu spotkało, działo się z jej winy. To ona mnie uprowadziła. Ból, wstyd i złość mieszały się w moim żołądku, jak stary gulasz po zbyt dużej ilości kwaśnego wina.

─ Przynajmniej było na co popatrzeć ─ zaśmiała się z przekąsem.

─ Zależy od perspektywy. Ja jakoś nie miałem ochoty na pokaz smoczych mocy, a już tym bardziej na branie w nim udziału. Po co właściwie przyszłaś? ─ zapytałem kąśliwie.

─ Żebyś tu nie zdechł z nudów i użalania się nad swoim stanem.

Odchyliłem trochę ramię i spojrzałem na nią z powątpiewaniem.

─ No dobra. Lavena mi kazała do ciebie zajrzeć. ─ Przewróciła oczami. ─ Mam zająć się kolejną częścią planu królowej Isleen.

To akurat mnie zainteresowało. Może wreszcie dowiem się czegoś konkretnego.

─ Co masz na myśli?

─ Masz się dowiedzieć, co tu robimy i dlaczego, więc przygotuj się na wtłaczanie do tego zakutego łba całej masy informacji. Kiedy możemy zacząć?

Wsparłem się na zdrowej ręce i usiadłem na posłaniu. Na chwilę zakręciło mi się w głowie, ale umysł miałem jaśniejszy niż w ostatnim czasie.

─ Teraz? Jak długo tu leżę?

─ Trzy dni. Dałam ci trochę czasu. Lepiej się połóż, bo nie będę cię zbierać z ziemi ─ powiedziała i odeszła, żeby wrócić z chwiejnym drewnianym zydlem, który obrzuciła krytycznym spojrzeniem. ─ Nie będzie zbyt wygodnie, ale się poświęcę.

Chwilę się kręciła na przyniesionym meblu, po czym skrzyżowała nogi w kostkach, kiedy już znalazła wygodną pozycję.

─ Cóż za przejaw dobroci z twojej strony ─ parsknąłem, ale ułożyłem się na zdrowym boku, żeby ją widzieć.

─ Nie marudź, tylko słuchaj. Możesz nawet zadawać pytania, ale nie teraz. ─ Powstrzymała mnie gestem, jak tylko nabrałem powietrza. ─ Zacznijmy od początku, bo nie mam pojęcia, jaką znasz wersję historii.

─ Wersję? ─ zdziwiłem się.

─ Uważaj, bo zacznę sądzić, że jesteś jeszcze głupszy niż wyglądasz. Zawsze istnieją różne wersje wydarzeń i zależą od tego, kto opowiada. Ta zaczyna się od grabieży i morderstwa. Smoki zamieszkiwały ten ląd na długo przed ludźmi, a mimo to nie rościły sobie do niego wszystkich praw. Wiedziały o ich przybyciu na długo zanim ci odkryli ich obecność. To przez ludzki strach rozpętała się wojna.

─ Skąd wiesz o tym wszystkim? ─ zapytałem.

─ Od królowej Isleen.

─ Co? Jakim cudem?

─ Nie bądź durny, przecież sam ją słyszałeś. Między sobą smoki porozumiewają się na poziomie umysłu. Nie rozmawiają, ale przekazują sobie obrazy i emocje, a czasem korzystają też z różnych dźwięków. Z tego, co mi wiadomo, tylko królowa mówi w naszym języku i to niezbyt płynnie. Nie jestem pewna, czy inne smoki tego nie potrafią, czy po prostu nie chcą z nami rozmawiać.

Coraz szerzej otwierałem oczy, a to był chyba dopiero początek. Keira mówiła o tym wszystkim, jakby to było takie proste i oczywiste, a właśnie zrzucała mi na głowę całkiem spory głaz. Bawiła się przy tym końcówką czarnego warkocza, co przyciągało mój wzrok do jej smukłych dłoni. Wydawałoby się delikatnych, a tak śmiercionośnych.

─ Szczerze mówiąc nie byłem pewny, czy to mi się nie przyśniło ─ przyznałem niechętnie.

─ No więc wyprowadziłam cię z mylnego założenia. Nie pierwszy raz zresztą. Naprawdę, jak na łowcę smoków to straszny ignorant z ciebie.

─ Nie jestem żadnym łowcą. Poluję na smoki, ale mam też inne obowiązki. Poza tym one napadają na nasze wioski tak samo często, jak my na ich gniazda.

─ Nie bronię smoków, tylko usiłuję ci pokazać, że wojna nie jest rozwiązaniem problemu, a tylko go eskaluje.

Keira nieco nerwowo pochyliła się do przodu, ugięła kolana i oparła na nich łokcie, a brodę ułożyła na splecionych dłoniach.

─ Czyli co? Smoki nie chcą wojny? Ty nie chcesz?

Zaintrygowało mnie to wszystko na tyle, że usiadłem na pryczy i przyjąłem pozycję podobną do wojowniczki. Wyglądaliśmy trochę jak kury na grzędzie, co nieco mnie rozbawiło. Próbowałem ukryć swoją reakcję, ale ona i tak dostrzegła zmianę.

─ Tak cię to bawi? ─ podejrzliwie zmrużyła oczy.

─ Pewnie, że nie. Myślisz, że chcę jeździć na polowania? Narażać życie i zdrowie swoje oraz swoich ludzi? Tylko jak mamy zadbać o bezpieczeństwo tych, którzy nie potrafią się obronić? Nie jesteśmy w stanie rozlokować wszędzie wojsk, dlatego polujemy. Żeby zapobiegać atakom.

Keira znowu w zamyśleniu zaczęła bawić się warkoczem i przyglądała mi się uważnie.

─ To dlatego to robisz? Żeby bronić słabszych? ─ zapytała w końcu.

─ Z pewnością nie dla rozrywki ─ prychnąłem. Zauważyłem, że przewróciła oczami i stłumiłem parsknięcie. ─ Tak. Właśnie dlatego wstąpiłem do armii księcia Waterforta ─ zawiesiłem głos, po czym dodałem cicho: ─ Mojego brata zabił smok.

Sam siebie zaskoczyłem tym wyznaniem i tym, ile dla mnie znaczyło. Niewielu ludzi o tym wiedziało, więc dlaczego podzieliłem się tym z nią? Chciałem się przed nią usprawiedliwić?

─ Przykro mi. Jak miał na imię?

─ Arnar.

Na dłuższą chwilę zapanowała cisza, przerywana tylko nieco świszczącym oddechem Riany. Nawet Lefasi siedziała nieruchomo w kącie, choć widziałem, że jej bystre oczy przyglądają nam się nieustannie.

─ Dobrze. Może na dziś wystarczy. Ktoś pewnie niedługo przyniesie ci posiłek.

Keira wstała i otrzepała spodnie, po czym skierowała się do płachty służącej za wejście.

─ Przyjdziesz jutro? ─ wypaliłem zanim zdążyłem ugryźć się w język.

─ Takie dostałam zadanie ─ odpowiedziała i znikła za zasłoną.

─ Zadanie, mówisz. Ciekawe, co jeszcze kazali ci zrobić i do czego to wszystko doprowadzi? ─ mruknąłem do siebie.

Położyłem się na pryczy, znów wpatrując się tępo w sufit. Bo co miałem lepszego do roboty? Choć tym razem w moich myślach obok Tary, Gunnara i Garrika, pojawiła się też wojowniczka, która wcale nie chciała walczyć. 

*

Zgodnie z obietnicą, Keira przyszła do mnie następnego dnia. Właśnie kończyłem jeść śniadanie i siedziałem na swoim posłaniu, a obok mnie leżała Lefasi. Jej ciepłe ciało tym razem przynosiło mi spokój, co przyjąłem za dobry znak. Czułem się też lepiej niż wczoraj.

─ Widzę, że ci się poprawia. Zajrzę tylko do Riany, a później zajmę się tobą ─ powiedziała Keira i podeszła do przyjaciółki.

─ Co masz na myśli? ─ zainteresowałem się i odwróciłem, żeby móc ją obserwować, kiedy zmieniała opatrunek na udzie mojej towarzyszki niedoli.

─ Lavena prosiła, żebym nałożyła ci świeżą maść z nagietka ─ odpowiedziała.

Dlaczego dostała taki rozkaz? Nigdy wcześniej się mną nie zajmowała, ale postanowiłem to zignorować i zmieniłem temat:

─ Jak to wygląda?

─ Mam wrażenie, że jest mniej opuchnięta i zaczerwieniona, ale mistrzyni będzie musiała potwierdzić, czy to nie tylko moje pobożne życzenia do Asili.

Wojowniczka się wyprostowała i sięgnęła po czystą gazę, którą obwiązała udo Riany.

─ To dobrze wróży. Czasem coś mamrocze, ale niestety nie słyszałem, żeby choć raz odzyskała przytomność.

─ Obchodzi cię to? ─ zapytała zaskoczona i tym razem na mnie spojrzała.

─ Wiesz, że przez większość czasu siedzę tu sam? Nie mam nic innego do roboty.

Wzruszyłem ramionami, ale to nie była do końca prawda. Miałem nadzieję, że dziewczyna obok mnie wydobrzeje. Czasem w nocy nasłuchiwałem jej oddechu albo starałem się wyłowić z jej pojękiwania jakieś słowa. Raz nawet wstałem, żeby poprawić koc, który się z niej zsunął. Nie miałem pojęcia kim była. Nie wiedziałem nic poza jej imieniem, a jednak zależało mi na tym, żeby poczuła się lepiej.

Keira nie skomentowała mojej wypowiedzi, tylko poprawiła i wygładziła okrycie Riany, po czym podeszła do mnie.

─ Twoja kolej. Muszę najpierw pozbyć się tej zaschniętej skorupy, potem oczyścić ranę i nałożyć świeżą maść.

─ Wiem, jak to się odbywa. Opisując to przygotowujesz do tego mnie, czy siebie? ─ Uniosłem kąciki ust.

─ Nie schlebiaj sobie. Może nie jestem tak uzdolnioną zielarką jak niektóre kapłanki lub Lavena, ale nie zamierzam wykorzystywać sytuacji w żadnym kontekście.

─ Czyli nie zrobisz mi krzywdy? ─ Mój uśmiech się poszerzył, bo miałem na myśli coś zupełnie przeciwnego.

─ Rób tak dalej, a jeszcze to przemyślę ─ odparła i na niewielkim stoliku zebrała potrzebne jej przedmioty.

Obecność noża nieco mnie zaskoczyła, ale starałem się tego nie okazać, choć całe moje ciało spięło się, kiedy po niego sięgnęła. Przyjrzała się najpierw rannej ręce, po czym poprawiła krawędź koszuli, z której odcięto rękaw. Odwinęła bardziej lekko poszarpane końce materiału, żeby ułatwić sobie dostęp, muskając mnie przy tym chłodnymi palcami.

Skłamałbym, gdybym powiedział, że wzdrygnąłem się z odrazy.

─ W porządku? ─ zapytała, z uwagą spoglądając na mnie tymi soczyście zielonymi oczami.

Przełknąłem ślinę.

─ W jak najlepszym. Po co ci nóż? ─ Uznałem, że to lepszy temat do rozmowy.

─ Tylko nie mów, że się wystraszyłeś ─ parsknęła, ale odpowiedziała: ─ Tak najłatwiej zeskrobać tę zieloną breję.

Kiwnąłem głową. Kiedy przystąpiła do działania, odniosłem wrażenie, że byłem owocem, który obierała ze skórki, co bardzo mnie rozbawiło. Śmiech jednak ugrzązł mi w gardle w chwili, w której złapała moją dłoń, żeby inaczej ułożyć ramię. Nie odrywała wzroku od swojej pracy, ale chyba trzymała mnie dłużej niż to było konieczne.

A może to tylko moja wyobraźnia? Może ta chwila wcale nie trwała tak długo, jak mi się wydawało? Jej dłoń była smukła i miękka, choć wyczułem kilka odcisków. Nie zastanawiając się nawet nad tym, co robię, przesunęłam kciukiem po gładkiej skórze. Kiedy się na tym przyłapałem, puściłem jej rękę i zerknąłem ukradkiem na twarz Keiry, ale wydawała się niewzruszona.

Co ja robiłem? Chciałem uzyskać od niej jak najwięcej informacji, co świetnie pokrywało się z zadaniem powierzonym jej przez Lavenę, ale to? Co innego słowne przekomarzanie, jednak zdecydowanie nie powinienem dotykać Keiry. W żaden sposób. Nigdy. Nie wiedziałem, czy Tara czeka na mój powrót, ani czy w ogóle będzie mi dane wrócić, ale mieliśmy coś, czego nie chciałem niszczyć.

Te myśli uciekły, kiedy wojowniczka odłożyła nóż, wzięła wilgotną szmatkę i delikatnymi ruchami zaczęła obmywać mi przedramię. Znów chwyciła mnie za dłoń i obracał nią, żeby dotrzeć do każdego zakamarka.

Ponownie zadrżałem.

─ Za zimna? ─ zapytała.

─ Co? ─ wydukałem zdezorientowany.

─ Woda.

Wyobraźnia chyba znów spłatała mi figla, bo mógłbym przysiąc, że kąciki jej ust uniosły się lekko.

─ W porządku. Jesteś bardzo delikatna ─ zauważyłem.

─ Mówiłam, że nie zrobię ci krzywdy. Nie uwierzyłeś mi?

Tym razem zdecydowanie dostrzegłem cień uśmiechu, co w sumie mi się nie spodobało, bo oznaczało, że zdawała sobie sprawę z powodu mojej reakcji.

─ Dzień, w którym ci uwierzę, może być moim ostatnim ─ odpowiedziałem szczerze.

Ta kobieta do mnie strzeliła, rzuciła sztyletami i otruła. Jak mógłbym jej zaufać? Nie potrafiłem oderwać od niej oczu, ale to dlatego, że musiałem jej nieustannie pilnować. Niestety przy okazji zauważałem też drobne gesty, mimikę, spojrzenia. Rzeczy, które nieubłaganie uświadamiały mi inną rzecz.

Keira była piękna.

Z jednej strony dzika i tajemnicza, czym trochę przypominała mi Kagara. Z drugiej bił od niej spokój. Jej ruchy były wyważone i harmonijne. Niczym woda. Wzburzona oraz destrukcyjna, kiedy pojawiała się taka potrzeba, ale łagodna w innych okolicznościach.

─ Za siedem dni Przesilenie.

Jej słowa wyrwały mnie z zamyślenia. Już? Zupełnie straciłem poczucie czasu w tej dolinie.

─ Też je świętujecie?

─ Oczywiście. Masz nawet pozwolenie na wzięcie udziału w obchodach. Chyba tutaj wygląda to podobnie jak wszędzie. Tańce i śpiewy przy ognisku do białego rana.

─ W Aranel z tej okazji na każdym rogu grają muzycy, a do Waterfortu zjeżdżają się kupcy z całej okolicy. Rozstawiają swoje kramy wokół zamku, tworząc w ten sposób małą wioskę. Ja zawsze czekam na tego, który przyjeżdża z podnóża Gór Cadaryjskich. Przywozi ze sobą skóry z tamtejszych kozic.

─ Kolekcjonujesz skóry? ─ zapytała, a ja wybuchnąłem śmiechem.

Keira obrzuciła mnie gniewnym spojrzeniem i odłożyła szmatkę do miski z taką siłą, że ochlapała nas wodą. Zanim zdążyła się wściec na dobre, zacząłem tłumaczyć:

─ Bogowie, nie. Po prostu pochodzę z gór. Za każdym razem wysyłam przez tego kupca list do rodziny, ale jeszcze nigdy nie przywiózł mi żadnej odpowiedzi. Nie wiem nawet, czy dostarcza moje wiadomości, bo twierdzi, że tylko przekazuje je dalej. Podobno on tylko pośredniczy w handlu, a sam nigdy nie zapuszcza się w góry.

Moje słowa sprawiły, że jej rysy złagodniały. Przez chwilę milczała i obkładała mi rękę świeżo przygotowaną papką z nagietka.

─ Rodzina to cenna rzecz. Straciłeś brata i mimo to postanowiłeś ją opuścić? ─ zapytała w końcu.

─ Właśnie dlatego ją opuściłem.

─ Chciałeś się zemścić? ─ skrzywiła się.

─ Nie. Nie pamiętam Arnara. Miałem tylko dwie wiosny, a on osiem, kiedy stracił życie, ale rodzice dużo mi opowiadali. Dzięki nim stał się dla mnie bliski. Widziałem też ich ból, nawet mimo upływu kolejnych pór roku. Opuściłem ich, aby ustrzec innych przed tym samym losem.

─ Przykro mi z powodu twojej straty i nie mam na myśli brata ─ powiedziała, po czym spojrzała na mnie przelotnie. ─ Przyjdę znów wieczorem. Weźmiemy udział w nabożeństwie.

─ Asili nie jest moją boginią. Od jakiegoś czasu częściej służę Kifo niż jakiemukolwiek innemu bóstwu, choć nie z wyboru.

─ Nie musisz się modlić, jeśli tego nie chcesz. Po prostu skorzystaj z ukojenia. Bogini natury zawsze mnie nim obdarza. Może też coś trafi to tego pustego łba. ─ Puknęła mnie palcem w czoło, zostawiając tam zielona plamę, co rozluźniło grobową atmosferę, jaka pojawiła się po naszej rozmowie.

Uśmiechnęłam się lekko.

─ Nie bądź tego atak pewna.

─ Ależ nie jestem. Wręcz wątpię, ale czasem warto spróbować.

Keira skończyła swoją pracę i wytarła dłonie w tę samą szmatkę, którą wcześniej obmywała mi rękę. Kąciki jej wąskich ust zadrżały, ale odwróciła się i wyszła, nim zdążyłem zobaczyć, czy przerodziło się to w coś innego.

***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro