Rozdział 8 - Dolina Smoków
Witam po dłuższej przerwie. Po poprzednim rozdziale należał mi się odpoczynek i urlop, ale mam nadzieję, że teraz uda mi się pisać częściej.
Zapraszam na ten, na który czekaliście, czyli zmiana perspektywy.
Keira
Całe szczęście Asili nam sprzyjała i w porę ocaliliśmy białego pisklaka z rąk tego zwyrodnialca. Trzymać smoka na uwięzi? Też coś! Biedactwo tuliło się do mnie przestraszone. Łebek wcisnęło mi pod pachę, a talię owinęło cienkim ogonem. Okryłam je płaszczem i głaskałam perłowe łuski, aż w końcu przestało drżeć i łypnęło na mnie fioletowymi oczami.
─ Wszystko będzie dobrze. Już nie musisz się bać ─ powtarzałam, dopóki razem z Kagarem nie przekazaliśmy go matce.
Niestety nie mogłam zbyt długo cieszyć się radością nowo połączonej rodziny. Musiałam wrócić, by dokończyć swoje zadanie. Mimo jasnego rozkazu, cały czas wahałam się, czy nie upozorować nieszczęśliwego wypadku i po prostu nie zabić tego mężczyzny. Rozsądek jednak jak zawsze wygrał, więc musiałam dostarczyć go w jednym kawałku.
Biała smoczyca poleciała przodem ze swoim pisklakiem przyklejonym do grzbietu, jednocześnie asekurując rannego czarnego smoka. Bardzo krwawił, zresztą ona także, dlatego musieli jak najszybciej wrócić do doliny, by kapłani mogli zająć się ich ranami. Nas czas tak nie gonił, więc zrobiliśmy postój, by choć trochę się zdrzemnąć. Poza tym Kagar nie dałby rady donieść złapanego mężczyzny do naszego celu w swoich szponach, dlatego ─ z niemałym trudem ─ rankiem umieściłam go na smoczym grzbiecie i usadowiłam się za nim.
Kiedy na chwilę odzyskiwał przytomność, wlewałam mu do gardła solidną porcję naparu z kozłka lekarskiego. Wolałam, żeby w spokoju przespał całą podróż. Związałam jego ręce, po czym tą samą liną opasałam nas ciasno razem. Nie miałam innego wyjścia. Po prostu inaczej bym go nie utrzymała w powietrzu. Przewidywałam, że będę musiała to zrobić, ale ta świadomość nie ułatwiała mi zadania.
Do tego wojownik śmierdział niemiłosiernie.
Od stóp do głów pokryty był kurzem i potem. Jasne włosy opadały mu na czoło w oblepionych błotem strąkach. Większość nogawicy i prowizoryczny opatrunek na jego boku lepiły się od jeszcze nie całkiem skrzepniętej krwi. Trucizna na moim bełcie i intensywny ruch spowodowały, że nadal trochę się jej sączyło. Świeże rany po sztyletach prawdopodobnie prezentowały się lepiej. Cienkie ostrza gładko wychodziły z ciała, dzięki czemu proces gojenia przebiegał dużo sprawniej.
A skoro miał być żywy...
W tej kwestii nawet Lavena wyraziła swoje wątpliwości, ale tylko głupiec kłóciłby się z życzeniami królowej. Przywódczyni mojego zakonu była niezwykle mądrą osobą, więc po prostu poleciła mi wykonanie tego rozkazu. Jakoś musiałam znieść odór tego barbarzyńcy i to, że leżał na mnie niemal całym ciężarem. Był też ode mnie wyższy, więc cały czas się przekrzywiałam, żeby cokolwiek widzieć. Miałam nadzieję, że pozbędę się go w obozie i nigdy więcej nie będę musiała go oglądać. Choć ciekawiło mnie trochę, co królowa dla niego zaplanowała. Może chce się zemścić i zrobić mu to samo, co on tym dzikim smokom?
W końcu jeden z nich padł na polu bitwy.
Walczyły z ludźmi przeciwko ich pobratymcom. Torturami i groźbami wymusili posłuszeństwo na cudownej istocie przeznaczonej do tego, by latać w przestworzach. By być wolnym. Ich siła i mądrość nie miała sobie równych, a jednak skłoniły głowę przed człowiekiem i zapłaciły za to ogromną cenę. Widziałam, jak piękne morskie stworzenie spada na ziemię. Nie mogłam oderwać wzroku od bezwładnie łopoczących na wietrze skrzydeł. Śledziłam jego lot do samego końca.
Starłam z policzka zabłąkaną łzę.
Gdybym mogła, zrzuciłabym na ziemię siedzącego przede mną mężczyznę, żeby podzielił los niebieskiego smoka.
Moje rozważania przerwał pomruk dezaprobaty, który wibrując rozchodził się pode mną.
─ Nie bądź taki mądry, sam na pewno też miałeś ochotę się go pozbyć. ─ Westchnęłam z rezygnacją i poczułam drugą falę. ─ Wiem. Nie sprzeciwię się królowej.
Na jakimś poziomie Kagar potrafił odczytywać moje emocje. Nikt mi w to nie wierzył, bo więź między ludźmi i smokami nie była możliwa, a mój zielony towarzysz z białym kolorem i mocami umysłu nie miał nic wspólnego, ale ja wiedziałam. On rozumiał mnie lepiej niż ktokolwiek na świecie.
Na horyzoncie zaczęły mi majaczyć Góry Cadaryjskie, a u ich podnóża dostrzegłam nasz płaskowyż. Dolecieliśmy do sprytnie ukrytego wśród skał wejścia, prowadzącego do wąskiego kanionu. To była jedyna droga, aby dostać się pieszo do doliny. My nie musieliśmy się tym przejmować. Kagar po prostu przeleciał nad wysokim wzniesieniem, a już po chwili naszym oczom ukazał się dom.
─ Kocham tu wracać ─ powiedziałam do siebie, a zielony smok mruknął z aprobatą.
Przed nami rozpościerała się soczyście zielona połać lasu. Było to możliwe dzięki rzece spływającej z gór, która tutaj kończyła swój bieg i przeobrażała się w całkiem spore jezioro. Po obu stronach wznosiły się wysokie i strome wzniesienia, niemal uniemożliwiające wspinaczkę. To wszystko tworzyło swego rodzaju enklawę, która dawała poczucie bezpieczeństwa.
Za płaskowyżem, po prawej stronie nadal widziałam pustynię, co stanowiło niewyobrażalny kontrast dla intensywnej zieleni. Lubiłam siadać na szczycie i obserwować zachód słońca, kiedy piasek stawał się złoty, a drzewa spowijała ciemność, przez którą nadal przebijały się świetliste promienie.
─ Cholera! ─ zaklęłam, kiedy mężczyzna zaczął się zsuwać po tym, jak Kagar wykonał zwrot przez lewe skrzydło.
Wystarczyła chwila rozkojarzenia, a wojownik spadłby ze smoczego grzbietu i rozbiłby sobie ten pusty łeb. Z drugiej strony, czy to takie znowu złe? W końcu starałam się go dostarczyć całego na miejsce. Czy królowa byłaby bardzo niezadowolona, gdyby mi się nie udało? Ponownie naszły mnie wątpliwości.
Nie.
Nie mogłam tego zrobić. Przynajmniej nie celowo. Musiałam wykonać rozkaz najlepiej, jak potrafiłam. Zakon i smoki polegali na mnie. Członkowie Taringa Nagi nie zawodzili. Byli dla mnie jak rodzina, a rodzinie należy się szacunek i prawda. Nie potrafiłabym skłamać komukolwiek z nich, a w szczególności Lavenie. Nawet gdyby przez część życia nie zastępowałaby mi matki, to emanowała tak silnym autorytetem, że i tak poszłabym za nią w ogień. Zresztą nie tylko ja.
Kagar obniżył lot i zbliżył się do krawędzi lasu. Gdybym nie wiedziała, co się tam kryło, sądziłabym, że drzewa kończą się tuż pod niemal pionową skałą, a smok właśnie leciał jej na spotkanie. Przyciągnęłam do siebie mężczyznę i mocniej uchwyciłam pasek, dzięki któremu trzymałam się na grzbiecie. Po chwili znaleźliśmy się w pozycji niemal równoległej do podłoża. Nie cierpiałam tego manewru, bo zawsze czułam wtedy w gardle ostatni posiłek. Wiedziałam jednak, że gdyby nie to, nie udałoby się nam wyhamować i wylądować na przeznaczonej do tego celu polanie. Kagar wyrównał lot, po czym zawisł na chwilę w powietrzu i opadł na ziemię. Głowa wojownika poleciała do tyłu, przez co na czubku czoła pewnie wyrośnie mi guz.
Rozmasowałam obolałe miejsce, klnąc przy tym pod nosem.
─ Keira! ─ usłyszałam z boku i wyjrzałam zza szerokich barków mężczyzny.
Zobaczyłam biegnącego w moją stronę przyjaciela. Obejrzałam go od stóp po jasną czuprynę, ale nie dostrzegłam żadnych ran. Długi zielony płaszcz uniemożliwiał mi jednak dokładniejszą ocenę.
─ Noah! ─ odkrzyknęłam, a uśmiech mimowolnie pojawił się na mojej twarzy. ─ Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę! W tym bitewnym zamieszaniu nie byłam pewna, czy nic ci się nie stało. Jesteś cały?
─ Tak. Tylko kilka siniaków. Niestety nie mogę tego powiedzieć o Freji i Liamie. Oni już do nas nie wrócą ─ spochmurniał.
─ Och... Oby ci barbarzyńcy spalili ich ciała, a nie zakopali w jakiejś dziurze. Później zapalimy za nich świece w świątyni. Mógłbyś mi pomóc? Z chęcią bym się go już pozbyła. ─ Wskazałam na siedzącego przede mną mężczyznę.
Dopiero teraz zaczęłam się zastanawiać, czy nie przesadziłam z kozłkiem. Całą podróż nawet nie mrugnął, ale jego oddech był spokojny. Być może utrata krwi i wykończenie bitwą dorzuciły do tego swoje trzy korony.
─ Zaczekaj chwilę. Sam go nie doniosę do lazaretu, a ty pewnie padasz ze zmęczenia.
─ Od kiedy mamy lazaret? ─ zdziwiłam się.
─ Po naszym powrocie Lavena przekształciła jeden z pawilonów w miejsce dla rannych. O! Ian! ─ krzyknął do przechodzącego młodego chłopaka. ─ Możesz podejść na chwilę? Złap za jedną rękę, ja wezmę za drugą. Keira, możesz już go zsunąć ─ zakomenderował, kiedy już obaj pewnie złapali mojego jeńca.
Kiwnęłam głową i powoli opuściłam wojownika w ramiona mężczyzn. Poczułam nieopisaną ulgę, kiedy wreszcie mogłam wziąć swobodny oddech. Zeskoczyłam z grzbietu Kagara, chwilę patrzyłam za oddalającą się grupą i zajęłam się smoczą uprzężą. Choć nie byłam pewna, czy można by tak nazwać zwykły gruby pas, którym obwiązano zielonego jaszczura. Zmierzyłam go krytycznym spojrzeniem. Musieliśmy wymyślić jakieś inne rozwiązanie, bo to kompletnie się nie nadawało na dłuższe loty.
Tylko jeszcze smoki musiałyby nam na to pozwolić.
Pod tym względem Kagar był jednym z nielicznych. Nie miał nic przeciwko skórzanemu pasowi, ani mojej obecności na grzbiecie. Mimo tego, że ludzie mieszkali tutaj już ponad piętnaście wiosen, całkiem sporo smoków nadal nas nie tolerowało i unikało wszelkich relacji. Szczególnie czarne kolosy, które uwiły sobie gniazdo w okolicznych pieczarach i spaliły dosłownie wszystko wokół nich.
Pogładziłam w zamyśleniu szyję smoka tam, gdzie zieleń zaczynała ustępować żółci. Przymknął powieki i mruknął zadowolony. Mimo tych wspólnie spędzonych lat nadal byłam oczarowana tym, że tak bardzo mi ufał. Zachwycało mnie to, że pozwalał mi na pieszczoty, na wspólne latanie, podczas gdy miałby święte prawo mnie nienawidzić. To dawało mi nadzieję na to, że jeszcze kiedyś może być dobrze.
Że ludzie i smoki mogli się porozumieć.
─ Idź już do siebie. Pewnie też chciałbyś odpocząć i coś zjeść. Ja jestem tak głodna, że mogłabym zjeść konia z kopytami. Domyślam się, że ty masz coś podobnego w planach. ─ Wyszczerzyłam się do niego szeroko.
W odpowiedzi dmuchnął mi śmierdzącym oddechem prosto w nos.
─ A to za co? ─ roześmiałam się i klepnęłam go jeszcze przyjaźnie w zad, zanim się ode mnie oddalił.
Kiedy zostałam sama na polanie, nabrałam głęboko powietrza i poczułam znajomy zapach. Kochałam to. Tę świeżość i harmonię od poszycia po czubki drzew. Krótko przebywałam na pustyni, ale zdążyłam za nim zatęsknić. Nie wyobrażałam sobie życia z dala od lasu i cieszyłam się, że mogę z kimś dzielić tę miłość.
Właśnie dlatego zmieniłam zdanie i zamiast udać się do swojej chaty, najpierw poszłam do świątyni Asili, która znajdowała się tuż obok polany do lądowania. Był to prosty budynek z drewna z oknami pozbawionymi szyb. Weszłam do środka przez szerokie, zwieńczone łukiem wejście. Bogini natury zapraszała wszystkich do siebie. Ludzi, smoki, ale także zwierzęta i rośliny. Dlatego nikt nie kłopotał się założeniem drzwi, ani zrobieniem podłogi. Moje stopy tonęły w gęstej trawie tak samo, jak na zewnątrz. W środku stało kilka ławek, tworząc ścieżkę prowadzącą do drewnianego ołtarza, na którym stał złoty kielich. Na niewielkim stoliku w kącie ustawiono misę wypełnioną piaskiem, do którego wbito kilka woskowych świec. Pomyślałam o moich towarzyszach, którzy dzisiaj polegli. Oddali to, co mieli najcenniejszego, aby uratować smoka. Niestety nie ma wojny bez ofiar. Życie zatoczyło krąg, jednak każda śmierć bolała tak samo. Będę musiała zajrzeć do rodzin i przekazać wyrazy współczucia.
Skinęłam dwóm kobietom siedzącym po mojej lewej, na co odpowiedziały lekkimi uśmiechami. Nie potrafiłam sobie przypomnieć ich imion, co kiedyś byłoby nie do pomyślenia, ale cieszyło mnie to. Nasza osada się rozrastała.
Podeszłam do naczynia, które było symbolem mojej ukochanej bogini i skłoniłam się lekko. Według legendy, Asili podobnym zaczerpnęła wodę z górskiej rzeki i w ten sposób razem z Vijaną stworzyły wszystkie rośliny i zwierzęta.
Podniosłam puchar, aby przyjrzeć się widniejącym na nim zdobieniom. Robiłam tak za każdym razem, mimo że znałam je wszystkie na pamięć. Stopa pokryta była wijącymi się jak korzenie drobnymi żyłkami, trzon oplatał bluszcz, a na czarze można było dostrzec jelenia, zająca, rybę oraz smoka. To miało oznaczać równowagę między fauną i florą, wodą, ziemią oraz powietrzem. Stworzeniami małymi i dużymi.
Uniosłam go do ust i wypiłam łyk czystej chłodnej wody.
Kapłani dbali o to, aby w kielichu nigdy jej nie zabrakło, ale nie miałam pojęcia jak to możliwe, że nawet w najbardziej upalny dzień, wypełniająca go ciecz była zimna.
─ Dziękuję ci, Asili, za powodzenie mojej misji i kolejny powrót do domu. Czuwaj, proszę, nade mną, abym zawsze do ciebie wracała ─ wyszeptałam i delikatnie odłożyłam naczynie na miejsce.
Spojrzałam w górę i dostrzegłam pod sufitem gniazdo jaskółek. Uśmiech wypłynął na moje usta. To z pewnością podobało się bogini. Podeszłam do świec i wybrałam jedną z leżących na stole obok misy. Odpaliłam knot od innej i wcisnęłam swoją przy krawędzi naczynia.
─ Dziękuję ci, Asili, za opiekę w życiu doczesnym i po śmierci. Spraw, aby Kifo był łaskawy dla Freji i Liama. Niech ich dusze zaznają spokoju na twych łąkach ─ poprosiłam.
Jeszcze raz się skłoniłam i opuściłam świątynię. Skierowałam się do domu, po drodze mijając inne chaty. Wiele z nich należało do członków Taringa Nagi, a każdy z nich był wyznawcą bogini natury. Dzieliliśmy te same wartości oraz cele, co bardzo mi odpowiadało. Nie lubiłam opuszczać doliny, a kontakty z innymi ludźmi uznawałam za niepotrzebne marnowanie czasu. Zdecydowanie wolałam towarzystwo smoków.
Minęłam trzy spore pawilony przeznaczone dla smoków. Miały tylko dwie ściany, ale dach był kwadratowy. Jeden z jego rogów podtrzymywał gruby pień, służący za filar. Stworzyliśmy te miejsca, aby gady miały gdzie odpoczywać podczas deszczu. Wszystkie mogły tu przebywać, jednak korzystały z nich tylko te, które pozwalały nam na sobie latać. Przechowywaliśmy tam także ich uprzęże. Kagar uwielbiał się tam wylegiwać.
Zauważyłam, że jeden z budynków zaopatrzono w płachty materiału imitujące brakujące ściany.
To zapewne lazaret, o którym mówił Noah ─ pomyślałam.
Przez chwilę rozważałam, czy by tam nie zajrzeć, ale ostatecznie uznałam, że zrobię to później. Teraz myślałam już tylko o jednym, więc przyspieszyłam kroku.
Mój domek składał się z jednej izby, w której stał masywny kufer, prosty stół i dwa krzesła, a za przepierzeniem z cienkich listewek ukryto posłanie. Pod oknem rósł niewielki jeszcze głóg. Na wiosnę pięknie kwitł na biało, ale teraz na jego gałązkach kołysały się już zawiązki owoców. Bardzo mi odpowiadało, że także tutaj miałam ciągły kontakt z naturą. Zostawiłam na stole płaszcz, a także całą broń poza jednym sztyletem, zabrałam z kufra świeże ubrania, dwa jabłka oraz ziołową sól i poszłam do lasu.
Przez całą dolinę płynęła dość szeroka rzeka, tworząc na swojej drodze różne rozlewiska. Jedno z takich miejsc upatrzyliśmy dla siebie. Było to niewielkie zagłębienie w terenie, na którego dnie z pomocą smoków wysypaliśmy pustynny piasek. Od reszty rzeki odgrodziliśmy je gałęziami tak, by pozostawić swobodny przepływ wody.
Przed południem raczej nieczęsto można tu było kogoś spotkać, ale mimo to ucieszyłam się, że nikogo nie zastałam. Rozebrałam się do naga, rozplotłam włosy, ułożyłam rzeczy na brzegu i powoli się zanurzyłam. Pogładziłam niewielki wisiorek, kołyszący się między moimi piersiami. Nigdy go nie ściągałam, gdyż był to prezent od Kagara.
Przez chwilę napawałam się otaczającymi mnie odgłosami. Tu nigdy nie było zupełnie cicho. Szum liści, trzeszczenie gałęzi, śpiew ptaków ─ te dźwięki były dla mnie jak najpiękniejsza muzyka.
Z zadumy wytrącił mnie plusk wody. Spojrzałam w tamtą stronę, ale zobaczyłam tylko niebieskie łuski i zakończony płaską płetwą ogon, znikający w rzece. Widocznie jednak nie byłam tu całkiem sama. Z pozostawionego na brzegu lnianego mieszka nabrałam garść zielonych kryształków. Poczułam silny aromat mięty i szałwi. Natarłam specyfikiem ciało, aż zeskrobałam z siebie cały brud i smród tamtego wojownika.
Mimowolnie wracałam do niego myślami. Nie można było odmówić mu siły. Spodziewałam się, że wcześniej padnie, a nawet kiedy był już u kresu, nadal próbował walczyć. Widziałam nienawiść wyzierającą z jego błękitnych oczu, a on pewnie to samo dostrzegał w moich. Nie wiedziałam, po co królowa kazała go pojmać, ale miałam nadzieję na jakąś rozrywkę podczas jego tortur.
Gdy już poczułam się wystarczająco czysta, wytarłam się do sucha i ubrałam w luźną zieloną tunikę, czarne spodnie oraz wysokie do kolan buty. Jeszcze mokre włosy zaplotłam w warkocz. Nie lubiłam, kiedy pasma plątały mi się koło twarzy.
Zjadłam jabłka, zaniosłam brudne rzeczy do domu i poszłam zobaczyć, co z rannymi. Interesował mnie głównie los moich towarzyszy, ale byłam też ciekawa stanu, w jakim znajdował się wojownik. Żeby wejść, musiałam odsłonić białą płachtę lazaretu. To rozwiązanie zapewniało prywatność, ale też dostęp świeżego powietrza. W środku stały cztery niskie łóżka i każde z nich było zajęte. Dwa z nich zajmowały kobiety z mojego oddziału, trzeci okupował jakiś nieznany mi robotnik, sądząc po ubraniach. Tylko członkowie Taringa Nagi nosili zieleń na cześć bogini natury. Nie każdy w dolinie należał do zakonu, ale wszyscy składali przysięgę Asili i królowej.
W ostatnim łóżku dostrzegłam znajomą jasną czuprynę. Jego się tu spodziewałam, zaskoczyła mnie natomiast obecność białego smoka, siedzącego mu na piersi. Unosił się rytmicznie w rytm spokojnych oddechów wojownika i w skupieniu wpatrywał się w niego. Przy posłaniu stała także Lavena. Starsza kobieta mieszała coś w stojącym na małym stoliku moździerzu. Białe włosy miała jak zwykle spięte na karku w luźny kok. Jako mistrzyni zakonu odeszła od tradycyjnej zieleni i zwykle ubierała się w turkusowe stroje lub mieszała zieleń z niebieskim. Tym razem wybrała prostą błękitną suknię z wyszytym u dołu motywem zielonego bluszczu. Bardzo ładnie współgrała z kolorem jej oczu, które właśnie skierowała na mnie.
Podeszłam bliżej, przyciągana jej spojrzeniem.
─ Witaj, Keira ─ przywitała się, ale nie oderwała od wykonywanej czynności.
─ Witaj, matko. ─ Skłoniłam się z szacunkiem, po czym wskazałam na dwie kobiety. ─ Co z Nią i Rianą?
─ Nia ma tylko złamaną rękę. Niestety Riana jest w złym stanie. Straciła dużo krwi z powodu głębokiej rany na udzie. Robimy, co możemy, ale nie wygląda to dobrze ─ powiedziała, patrząc z troską na kobietę o czerwonych włosach.
─ Zrobimy wszystko, co w naszej mocy. Reszta jest w rękach Asili. Będę się modlić za wszystkich rannych i zmarłych.
─ Wszystkich? ─ Lavena spojrzała na mnie sceptycznie z błąkającym się uśmiechem na ustach.
Doskonale wiedziałam, o co jej chodziło. Rozmawiałyśmy przed moim wylotem i zdradziłam jej dręczące mnie wątpliwości. Kiedy doniesiono nam o przetrzymywaniu smoków, krew zagotowała się we mnie ze złości i przysięgałam, że zatłukę tych, którzy byli za to odpowiedzialni. Dopiero mistrzyni ostudziła moje zapędy.
─ Jeśli bogini natury pozwoli mu żyć, to ja też. Nie mnie decydować o jego losie ─ odparłam, ale chyba nie brzmiałam przekonująco, bo Lavena znów spojrzała na mnie tak, jakbym miała trzynaście wiosen i ukradła świeżo upieczone ciastka.
Znałam ten wzrok aż za dobrze.
─ Cieszą mnie twoje słowa, bo będziesz za niego odpowiedzialna ─ rzekła, dosypując jakichś suszonych ziół do moździerza.
─ Co?! ─ krzyknęłam.
Rzeczony mężczyzna poruszył się niespokojnie.
Dlaczego? Naprawdę nie było innych kandydatów? Ostatnim, czego pragnęłam, było opiekowanie się rannym, który znęcał się nad smokami!
─ Nie zamierzam się nim zajmować, chyba że chcesz, żeby nie dożył jutra ─ zagroziłam ciszej.
─ Obie wiemy, że go nie zabijesz, w przeciwieństwie do niektórych członków zakonu. Poza tym Nia i Riana nie mogą się tym zająć z oczywistych względów. Freja i Liam nie żyją. Noah pomaga przy rannych smokach i stara się zastąpić wszystkich innych. Ja jestem potrzebna tutaj, a ktoś jeszcze musi patrolować nasze granice. Naprawdę sądzisz, że mam wybór?
Westchnęłam zrezygnowana. W głębi duszy wiedziałam, że miała rację, ale i tak trudno było mi to przyjąć do wiadomości.
─ Wiemy choć, co królowa zamierza z nim zrobić? ─ zapytałam zrezygnowana.
─ Jeszcze nie. Dopiero została poinformowana o jego pojmaniu, ale pewnie niedługo się dowiemy.
─ A co z tym maluchem? ─ wskazałam na smoczątko. ─ Gdzie jego matka?
─ Prawdopodobnie z królową, ale nią także musieli się zająć kapłani. Przylecieli tu razem, jednak kiedy tylko pisklak zobaczył, że Noah i Ian niosą tego mężczyznę, poleciał do niego i tak na nim siedzi. Nie pozwala się ściągnąć. ─ Zmarszczyła brwi, jakby martwił ją ten widok.
Mnie aż tak nie niepokoił. Liczyłam na to, że młody smok wydrapie wojownikowi oczy, kiedy tylko ten się obudzi i będę miała problem z głowy.
Smoczątku chyba nie spodobało się to, co powiedziała Lavena, bo machnęło swoim cienkim ogonem niczym biczem. Trafiło śpiącego pod nim mężczyznę, na co ten znów się poruszył, ale tym razem na tym nie poprzestał.
Jęknął i powoli otworzył oczy.
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro