Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11 cz.2 - Isleen i Dagur

Hagan

Keria puściła mnie i zsunęła się z grzbietu Kagara, a ja z trudem zrobiłem to samo. Lot był krótki, ale kolana miałem tak miękkie, że niemal się pode mną ugięły, kiedy zeskoczyłem na ziemię.

─ Idź za mną i bądź cicho ─ rozkazała dziewczyna, a ja nie miałem innego wyjścia, jak posłuchać.

Na płaskowyżu nie słyszałem żadnego dźwięku, poza cichymi szeptami niesionymi z wiatrem, co dodatkowo wzbudzało mój niepokój. Kiedy podeszliśmy bliżej, Kagar zajął miejsce wśród swoich pobratymców, a my po prawicy Laveny. Młoda wojowniczka skinęła głową na powitanie w stronę kilku osób, ale nie odezwała się słowem, tylko tak jak inni wpatrywała się w biały pawilon.

Wszyscy w napięciu na coś czekali.

Po dłuższej chwili perłowy smok uniósł swój łeb i powiódł po nas intensywnie fioletowym spojrzeniem, tak podobnym do Lefasi. Jednak tu nie widziałem młodzieńczej buty i arogancji, a powagę oraz spokój. Głowę wieńczyły krótkie rogi i mniejsze wyrostki, razem przywodzące mi na myśl koronę. Kiedy się podniósł, mogłem ocenić jego rozmiar i budowę. Był smukły i tylko nieco większy od Kagara, ale długie mięśnie poruszały się w idealnej harmonii. Kroczył dumnie, ze skrzydłami złożonymi wzdłuż boków. Wydawały się bardzo delikatne, bo w ruch wprawiał je nawet najlżejszy podmuch wiatru. Za nim sunął długi ogon zwieńczony jakąś błoną, przypominającą mi tren królewskiej sukni. Po opuszczeniu cienia zapewnianego przez dach pawilonu słońce rozbłysło na jego łuskach, odbijając się w nich wszystkimi kolorami tęczy. Przystanął, a fioletowy wzrok spoczął na mnie.

Przestąpiłem z nogi na nogę i poczułem, że dłonie zaczęły mi się pocić. Nie byłem związany, ale miałem wrażenie, że nie mogę ruszyć nawet małym palcem w bucie. Byłem kompletnie obezwładniony, pozbawiony woli walki, czy ucieczki, a jednak nie czułem strachu, tylko respekt. Reszta świata przestała mieć dla mnie znaczenie. W tej chwili istniała tylko ona.

Bo pojąłem, że patrzyłam w oczy królowej smoków.

Isleen.

Nie miałem pojęcia, skąd znałem jej imię.

─ Witajcie ─ usłyszałem.

To mnie nieco otrzeźwiło. Głos był dziwny. Nienaturalny i świszczący. Groźny. Niczym wiatr w burzową noc albo przemykający między skałami, szeptający do ucha straszne historie. Czy to smoczyca przemówiła? Ale jak? Przecież to niemożliwe. Zwierzęta nie mówią.

─ Zwycięstwo. To nie koniec. To początek. Wystąpcie.

Poczułem, jak ktoś popycha mnie do przodu. Straciłem równowagę i upadłem na kolana. Nie chciałem tego, ale nie miałem siły się podnieść, ani unieść głowy. Nie dysponowałem wolą, aby wstać. Obok mnie ktoś jeszcze padł na ziemię. Jego koszula naznaczona była licznymi pręgami krwi. Widziałem już takie. Sam sprawiałem, że pojawiały się na plecach wychłostanych jeńców. Mężczyzna podciągnął kolana pod brzuch i powoli usiadł na piętach, a wtedy ujrzałem jego umęczoną twarz i osłupiałem.

Obok mnie był Gunnar.

Czy cały czas byliśmy tu razem? Jak to się stało, że go pojmano? Poddawano go torturom? W takim razie dlaczego mnie leczono? Co stało się z Waterfortem? Jak skończyła się ta cholerna bitwa? Co to się działo, do kurwy nędzy?

Wszystkie pytania jednak uleciały mi z głowy, kiedy znów usłyszałem szeleszczący głos.

─ Zbrodnia. Brak wybaczenia. Brak zapomnienia. Brak śmierci.

Ostatnie zdanie przyciągnęło moja uwagę. Nie byłem jednak pewny, czy była to zła, czy dobra wróżba.

─ Długa wojna. Za długa. Potrzeba zmiany. Będziecie zmianą. Poznacie. Zrozumiecie. Będziecie cierpieć.

Poczułem dreszcz, który jednak znacząco odbiegał od tego, który często czułem przy Keirze. Wojowniczka jakimś sposobem wyzwalała we mnie tego, kim byłem, zanim zostałem tarianem. Prostym chłopakiem z gór. Teraz dreszcz był zimny i nieprzyjemny. Jak pot spływający po moich plecach.

─ Zabrać.

Usłyszałem, jak smoczyca wykonuje jakiś ruch i modliłem się w duchu, żeby do nas nie podeszła. Miałem wrażenie, że im bliżej była, tym większy czułem nacisk na całe ciało. Sama jej obecność była przytłaczająca. Nie miałem pewności, które emocje i myśli należą do mnie, a które są jej sprawką. Nie potrafiłem trzeźwo ocenić tej dziwnej sytuacji. Byłem jak w jakimś transie.

Poczułem, jak ktoś podnosi mnie z ziemi.

─ Wstań ─ szepnęła mi do ucha Keira.

Skupiłem się na jej głosie i dotyku. Uczepiłem się tego, jak ostatniej realnej rzeczy na ziemi. Miałem wrażenie, że reszta była jakimś koszmarnym snem.

─ Wracamy na dół ─ dodała, a ja tylko otumaniony skinąłem głową.

Myślałem, że poprowadzi nas do Kagara, ale ona zmierzała w stronę krawędzi płaskowyżu. Katem oka zauważyłem , że perłowa smoczyca wróciła na swoje miejsce, a w zielonym tłumie zaczęło się poruszenie. Oni też jakby dopiero co się otrząsnęli. Jedni dyskutowali, energicznie gestykulując, inni wsiadali na smoki.

─ Jeśli mnie zrzucisz, to raczej nie przeżyję ─ powiedziałem półprzytomnie.

─ Dlatego cię nie zrzucę, mimo najszczerszych chęci. Tym razem idziemy schodami.

─ To tu są schody?

─ A myślałeś, że smoki nas transportują w górę i dół, kiedy nam się żywnie podoba? One nam nie służą, baranie.

Keira wyjrzała znad krawędzi i rozejrzała się, jakby szukała najlepszego miejsca na wykonanie samobójczego skoku. Wystarczyłoby, żebym ją teraz lekko popchnął i pozbyłbym się problemu.

Co wcale nie byłoby takie złe, gdybym tylko posiadał jakąkolwiek wolę walki.

─ Co z Gunnarem? ─ zapytałem, zamiast podejmować jakieś działania.

─ Z kim?

─ Z tym drugim pojmanym mężczyzną.

Keira widocznie znalazła odpowiednie miejsce, bo wykonała krok, jakby miała spaść w przepaść, ale jej stopa na coś natrafiła. Dziewczyna zaczęła powoli znikać mi z oczu.

─ Nie wiem, kim on jest, ani jaki mamy wobec niego plan. Chodź za mną, ale uważaj i trzymaj się liny ─ powiedziała, zanim kompletnie straciłem ją z oczu.

Ostrożnie spojrzałem w dół i zobaczyłem wykute w skale stopnie. Były tak małe i strome, że gdyby nie rozpięta wzdłuż nich lina, z całą pewnością bym z nich spadł, a to daleka droga. Za to Keira zwinnie je pokonywała. Widocznie wielokrotnie już korzystała z tego rozwiązania.

─ Rusz się! ─ zawołała.

Zrobiłem więc pierwszy krok i kurczowo złapałem się jedynej deski ratunku. Szedłem powoli, uważając na każdy stopień, co pozwoliło mi się skupić i rozwiało nieco mgłę otaczającą mój umysł.

Jakim cudem królowa przemówiła? A może tylko mi się to wydawało? W końcu przez większość tej dziwnej przemowy patrzyłem w ziemię, ale coś mi podpowiadało, że to słowa wypowiadane przez smoczycę słyszałem. Ten głos po prostu nie był ludzki. Tylko jak to możliwe? Wiedziałem, że białe smoki manipulują ludzkimi sercami i umysłami, więc może tylko włożyła mi te zdania to głowy? Może to wszystko było efektem jej magii? I co miała na myśli?

"Będziecie zmianą. Będziecie cierpieć."

Nie byłem pewny, czy chciałem to analizować.

Przede wszystkim musiałem jakimś cudem porozmawiać z Gunnarem. Może uda mi się przekonać do tego Keirę? Tylko jak? I gdzie w ogóle podziała się Lefasi? Przyleciała za nami na płaskowyż, ale potem znikła mi z oczu. Przyzwyczaiłem się do tego, że mała smoczyca nie odstępowała mnie na krok i czułem się teraz jakoś nieswojo z myślą, że przejmowałem się jej nieobecnością.

Przynajmniej na to jedno pytanie szybko uzyskałem odpowiedź, bo ta biała cholera czekała na nas na dole. Wyszczerzyła swoje ostre ząbki i ruszyła przed siebie, oczekując widocznie, że za nią podążymy, co wojowniczka skwapliwie uczyniła, przy okazji poganiając mnie kolejny raz.

─ Czy możesz mi wyjaśnić, o co tu chodzi? Czego chce wasza królowa? ─ zapytałem Keirę. ─ Miałem nadzieję na to, że czegoś się dowiem, a tymczasem mam jeszcze większy mętlik w głowie.

─ I tak nie grzeszysz intelektem. Powinieneś się już przyzwyczaić do tego stanu rzeczy ─ powiedziała ze złośliwym uśmieszkiem błąkającym się na ustach.

─ To zdradź przynajmniej, gdzie idziemy ─ westchnąłem.

Byłem potwornie zmęczony. Nawet nie fizycznie, ale miałem przemożną chęć, żeby wrócić na swoją pryczę i zostać tam co najmniej przez kilka następnych dni.

─ Tam, gdzie prowadzi Lefasi.

─ Cudownie. Czy wszyscy tutaj tak ślepo wierzą tym bestiom?

─ Tak samo, jak ty ślepo wierzysz w swojego księcia. My mamy pewność, że smoki nie chcą naszej krzywdy. Czy ty też jesteś tego pewien? A może ty też wierzysz bestii? ─ zapytała.

Zamilkłem. Nie chciałem tego przyznać nawet przed sobą, ale po raz pierwszy w swoim życiu zacząłem wątpić w słuszność rozkazów Waterforta. Do tej pory wykonywałem każdy, wierząc, że wszystko robimy dla dobra ludzi. Czy wyruszenie na wojnę też było słuszne? Pojmanie smoków? W dłuższej perspektywie zapewne tak. Badar miał się nam poddać, abyśmy razem stanęli przeciwko wspólnemu wrogowi. Zniewolone bestie miały pokazać naszą siłę i dominację. Czy to był jednak dobry sposób na zakończenie wojny?

Lefasi prowadziła nas wokół osady, aż dotarliśmy do spalonej ziemi. Zniszczenia były ogromne. Nie rosła tu żadna trawa, wokół panowała czerń. Nawet wznoszący się przed nami klif był osmalony. U jego podnóża dostrzegłem całkiem sporą jaskinię, a powyżej kilka mniejszych.

─ Mieszkają tutaj czarne smoki ─ powiedziała cicho Keira, jakby ona także obawiała się zburzyć upiorną ciszę tego miejsca.

─ Więc co tu robimy? ─ zapytałem szeptem.

─ Zaraz się dowiemy. ─ Wojowniczka pokazała na ziejącą czernią dziurę, z której wyłonił się równie mroczny łeb.

Bardzo duży łeb.

Pierwszy raz widziałem tę odmianę z tak bliska. Głowa tego osobnika była mniej podłużna niż królowej, trochę przypominała mi barana z uwagi na spore, zakręcone do tyłu rogi. Onyksowe łuski pochłaniały światło, ale w niektórych miejscach, głównie na brzuchu, ustępowały pola czerwonym. Jakby bestia została ranna, co oczywiście było tylko złudzeniem. Krew każdego smoka miała kolor jego skóry. Akurat to miałem okazję sprawdzić wielokrotnie.

Za nim wyszedł jakiś młody chłopak o jasnych włosach, ubrany w zieloną tunikę. Podszedł bliżej nas, oddalając się tym samym od czarnego kolosa.

─ Noah? ─ odezwała się Keira. ─ Już wróciłeś? Co tu robisz?

─ Kagar mnie podrzucił, więc doglądam rannych. A ty skąd się tu wzięłaś?

─ Lefasi nas przyprowadziła.

Smoczyca usiadła i wypięła dumnie pierś, jakby oczekiwała pochwał za wykonane zadanie.

Cóż. Ode mnie ich nie dostanie.

─ Myślisz, że ma to związek z tym, co stało się na audiencji?

─ Pewnie się przekonamy. Spójrz, to Dagur. ─ Wojowniczka wskazała na czarnego smoka, który wyszedł ze swojej pieczary. ─ Pod żadnym pozorem nie próbuj uciekać ─ zwróciła się do mnie.

Bardzo bym chciał, ale nogi jakby wrosły mi w ziemię, która lekko drżała pod ciężkimi stąpnięciami. Znów nie mogłem się poruszyć. Czy wpływy królowej sięgały aż tutaj? Dagur był coraz bliżej, a ja nie potrafiłem nawet podnieść głowy, żeby spojrzeć mu w oczy. Po chwili z zaskoczeniem stwierdziłem, że bestia opuściła łeb, aby zrównać się ze mną. Patrzyła na mnie para rubinowych tęczówek, przeciętych pionową źrenicą. Miałem wrażenie, jakby sam Kifo się we mnie wpatrywał... a może Macha? W końcu podobno to bóg chaosu i przeznaczenia lubował się w kolorze ich łusek.

─ Odsuńmy się ─ zaproponował cicho Noah i pociągnął za sobą Keirę.

Zostałem sam na sam z czarną bestią.

W pewnej chwili poczułem, że robi mi się gorąco. Uświadomiłem sobie, że ciepło pochodzi od stojącego przede mną smoka i staje się coraz bardziej dokuczliwe. Czarny pysk się rozchylił, a moim oczom ukazał się płomień tańczący wokół jego języka.

Spali mnie ─ przemknęło mi przez myśl.

Byłem przerażony, ale nie mogłem nic zrobić. Nawet gdybym był w stanie uciec, jego płomień by mnie dosięgnął. Wyobraziłem sobie spalone ciała, na które zdarzało mi się natykać i jedyne, na co teraz liczyłem, to szybka śmierć.

Smok jednak nie zionął. Spomiędzy zębów wielkości noża wydostała się strużka ognia, pełzająca w powietrzu, jakby była żywym organizmem. Spłynęła w dół, aż dosięgła wierzchu mojej dłoni.

Z sykiem wciągnąłem powietrze. Ból był potworny, ale nie potrafiłem wydostać z siebie krzyku, który więziło moje gardło. Miałem wrażenie, że płonę cały, a nie tylko moja ręka. Usiłowałem jakoś wyrównać oddech, ale było to niemożliwe. Ogień żłobił sobie ścieżkę, pozostawiając po sobie czarny ślad. Zahipnotyzowany obserwowałem, jak piął się w górę przedramienia, zajął koszulę, zataczał koła i skręcał. Zgasł dopiero, kiedy sięgnął barku, a ja odetchnąłem i upadłem na ziemię. Wreszcie wolny od tych dziwnych okowów. Dyszałem ciężko, próbując się uspokoić, oswoić ból, ale byłem przerażony. Zobaczyłem, jak czarny gruby ogon oddala się ode mnie i to było to, na czym próbowałem się skupić. Przekonać swoje ciało, że niebezpieczeństwo już minęło.

Jedynie chłodne podmuchy wiatru przynosiły jakieś ukojenie gorącej skórze.

─ Żyjesz? ─ usłyszałem Keirę, a Noah pomógł mi wstać.

─ W życiu nie widziałem czegoś takiego! Nie miałem pojęcia, że one to potrafią! ─ ekscytował się chłopak.

─ Byłbym wdzięczny... jakbyś nie podniecał się tak... moim bólem ─ wysapałem.

─ Trzeba to opatrzyć. Zabierzmy go do Laveny. Dasz radę dojść? ─ zapytała Keira.

─ Najpierw rzucasz we mnie sztyletami, potem leczysz. Znów zadajecie mi cierpienie, by potem je uśmierzyć. To ma być jakaś forma tortur? Czy to już koniec?

─ Nie mogę odpowiedzieć na żadne z twoich pytań. Wiem natomiast, że królowa Isleen chce cię żywego, dlatego czegokolwiek nie rozkaże, za każdym razem będziemy składać cię do kupy.

─ Ten czarny kolos wypalił na mnie piętno. ─ Krzywiąc się, oglądałem jego dzieło.

Tak. Uważasz, że na to nie zasłużyłeś? ─ odpowiedziała i zarzuciła sobie moją zdrową rękę na szyję. Noah złapał mnie w pasie.

Nie odpowiedziałem. Jak baranek idący na rzeź, musiałem pozwolić się im doprowadzić do lazaretu. Zasnąłem, kiedy tylko położyłem się na swojej pryczy. Lefasi ułożyła się obok mnie, owijając ogonem zdrowe przedramię.

***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro