Epistoła VI
Szanowny Patronie,
Wybacz, że tym razem piszę do Ciebie jako Twój syn. Długo się zastanawiałem, dlaczego wolisz być moim patronem, a nie ojcem. Oczywiście takie zachowanie leży w Twojej naturze. Nigdy nie otrzymałem od Ciebie zbyt dużo czułości. Szukałem jednak usprawiedliwienia Twoich czynów. Rozumiem, nie chciałeś, by ktokolwiek sądził, że mnie faworyzujesz. Może to obawa, iż ktoś zajrzy do Twojej korespondencji i dowie się o wszystkim, Tobą kierowała. A może sam siebie chciałeś oszukać? Nie wiem, lecz Twoją pomoc od zawsze traktowałem jako wyraz troski. Dla mnie znaczyła niemal to samo co "kocham cię, synu", którego nigdy od Ciebie nie usłyszałem. Przychodzi mi jednak do głowy jeszcze jedna myśl. Może Ty się mnie po prostu wstydzisz? Nie miałbym Ci tego wcale za złe, gdyż sam widzę, jak nędzną kreaturą jestem. Nikt nie chciałby mieć za syna takiego nieudacznika jak ja.
Już nie będę Cię okłamywał, ojcze. Zawsze chciałem Cię zadowolić, dlatego uciekałem się do różnych wykrętów, lecz pozwól, że dziś postawię na szczerość.
Kiepsko ze mną, tato.
Zapewniłeś mi najlepszą możliwą edukację. Miałem w dłoniach wszystkie środki do tego, by stać się doskonały, a mimo to poległem. Niczego nie udało mi się dokonać. Chciałem dać temu miastu szpital, a zamiast tego patrzyłem, jak ludzie umierają na ulicach. Chciałem wprowadzić medycynę w nowy etap. Myślałem, że wszystkiemu podołam, bo ciało człowiecze nie ma już przede mną tajemnic, a tymczasem nie potrafiłem uratować przyjaciela ani przed chorobą, ani przed ludźmi.
Pamiętam, jak powtarzałeś mi, że lekarz musi być pewny, ale nie zuchwały. Miałeś rację. Zgubił mnie mój egoizm. Byłem zbyt próżny, lecz teraz wiem, że tak naprawdę nic nie znaczę w tym świecie.
Proszę, nie próbuj mnie już ratować z opresji. Zasłużyłem na karę. Nie powinienem być szczęśliwy, skoro wokół mnie tyle zła. Chciałbym sam odpokutować za moje przewinienia, choćbym miał kroczyć ścieżką usłaną cierniami.
Opracowanie, które ostatnio mi przysłałeś, dało mi dużo do myślenia. W Indiach moje marne zdolności mogłyby być bardziej użyteczne niż tutaj. Może nie uratuję zbyt wielu istnień, ale wierzę, że będę chociaż maleńkim promykiem światła w ogarniającej tej kraj ciemności. Wiem, pewnie myślisz, że się zmarnuję, ale ja naprawdę tego potrzebuję. Tylko tam moja praca może mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie jestem przeznaczony do wielkich rzeczy jak Ty.
Przykro mi, tato. Wyjadę przy pierwszej sposobności. Może w Indiach uda mi się odnaleźć pokorę, której brak sprowadził mnie na samo dno.
Kocham Cię, ojcze. Przekaż mamie, że o niej myślę.
Twój syn,
Douglas
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro