6.2
– I gdzie on teraz jest, co? – warknął Walter, nerwowo przechadzając się po bawialni.
Emma skuliła się w fotelu. Wiedziała, że nic jej nie uchroni przed mężowskim gniewem. Nie istniało wytłumaczenie, które mogłoby ułaskawić Appletona.
– Może jeszcze wróci... – wtrąciła nieśmiało, lecz wystarczyło jedno spojrzenie mężczyzny, by zorientować się, że postąpiła nierozważnie.
– Statham porzucił Lottę! Powinienem sam zająć się wyborem odpowiedniego kandydata, zamiast pozwolić ci mieszać się w sprawę zamążpójścia naszej córki! I co my teraz zrobimy?
– Zaczekajmy.
Choć ta odpowiedź nie mogła spodobać się Walterowi, Emma musiała przemówić, bo milczenie tylko rozeźliłoby Appletona jeszcze bardziej. Nie wymyśliła nic lepszego, więc postanowiła ujawnić pierwsze, co przyszło jej do głowy.
– Już raz prawie jej się oświadczono na oczach całego miasta, hrabia nie krył się z tym, że ją adoruje, a potem wyjechał. Zaraz w towarzystwie będą plotkować, że z Lottą jest coś nie tak, skoro mężczyźni ją opuszczają. Poza tym panny są atrakcyjne przez sezon, może dwa, a później socjeta traci nimi zainteresowanie. Nie możemy czekać! Lotta musi wyjść za mąż i to zaraz! Miałem takiego dobrego kandydata w garści i... – Walter z impetem uderzył dłonią w stół, wyładowując całą swoją złość.
Huk jeszcze długo niósł się po przestronnej bawialni. Emma nawet nie zamrugała, przyzwyczajona do zmiennych nastrojów męża. Jednak na pannie Appleton gniew ojca wciąż robił wrażenie. Zaskoczona aż podskoczyła na krześle. Dotychczas krążyła wzrokiem między tatą a mamą i uważnie przysłuchiwała się ich rozmowie, choć uważała za niesprawiedliwe, że nikogo nie interesuje jej zdanie. W końcu była główną bohaterką tego przedstawienia.
Lotta już sama nie wiedziała, czego chciała od życia. Vincent był jej miły, lecz jego wyjazd wcale jej nie zasmucił, a wręcz przyniósł pewną ulgę. Wizja małżeństwa im była bliższa pannie, tym większym strachem ją napawała. Brakowało jej mądrości Ruby, by sprostać nowym obowiązkom. Dużo bardziej przypominała Marlee, a Lotta nie chciała dla siebie tego, przez co przechodziła jej siostra. Może lepiej byłoby zaczekać, aż panna Appleton dojrzeje do zostania żoną i matką?
Naiwne, dziewczęce umysły od pokoleń karmiło się opowiastkami o szaleńczym uczuciu zwanym miłością, które w jednej chwili potrafiło odmienić cały świat. Zupełnie obca osoba nagle stawała się wszystkim, sensem egzystencji, dla którego warto przejść przez każdą burzę. W końcu pod wiatr łatwiej iść razem, ramię w ramię, ze splecionymi dłońmi. Wystarczyłoby wówczas spojrzenie, tylko jedno, ale przepełnione tym przedziwnym uczuciem, by świat stał się lepszym miejscem. Marzenia młodych panienek nieustannie podsyca się mrzonkami, że dla miłości warto żyć i warto umierać, a małżeństwo jest naturalnym początkiem wspólnej ścieżki.
Tymczasem prawda była inna. Małżeństwo było zwieńczeniem, finałem miłości, nawet tej największej. To nic innego jak walka, czasem z drugą osobą, ale zawsze z samym sobą. Można z niej wyjść z tarczą lub na tarczy. Wszystko zależy od tego, ile małżonkowie są w stanie udźwignąć, a miłość to piękne uczucie, ale trudne do uniesienia.
Lotta teraz widziała to wyraźnie. Oczywiście nie chciała być sama. Już teraz cierpiała przez brak bliskości, takiej intymnej, ale i ciepłej. Pragnęła zakosztować wszystkich przywilejów, które przysługiwały tylko żonie, lecz bez przyjmowania na barki jej obowiązków. Na to nie była gotowa. Nie potrafiłaby odłożyć na półkę swojej ukochanej laleczki, by za rok czy dwa oddać ją córeczce.
Może dobrze się ułożyło, że Vincent wyjechał... Dotychczas robiła wszystko, czego oczekiwali od niej rodzice, lecz teraz to los wyciągnął do niej pomocą dłoń. Nie było kandydata, nie mogło być mowy o ślubie. Odroczony wyrok dawał jej cenny czas, by poznać samą siebie, zmądrzeć i wydorośleć. Gdyby tylko Lotta miała pewność, że gdzieś w przyszłości czekałby na nią mężczyzna taki jak Douglas, wyzbyłaby się wszystkich zmartwień ze swojej ślicznej główki.
– Pomówię z doktorem Scottem. Może uda mi się go przekonać, by rozważył małżeństwo z Lottą – przemówił w końcu Walter nieco uspokojony swoim najnowszym pomysłem.
– Tato, proszę, nie rób tego! – Przerażony krzyk mimowolnie wyrwał się z piersi panny.
Walter na szczęście nie wybuchnął na powrót gniewem. Przystawił krzesło naprzeciwko córki, po czym ciężko na nie opadł. Splótł ze sobą palce dłoni i pochylił się delikatnie do przodu, posyłając Lottcie surowe spojrzenie.
– Dlaczego?
– Za bardzo go skrzywdziliśmy...
– Pieniądze potrafią wszystko wynagrodzić!
Lotta zacisnęła nerwowo dłoń na delikatnym materiale sukienki. W tym momencie ojciec wydawał jej się najbardziej obrzydliwym człowiekiem na świecie. Jak mógł myśleć, że pieniądze będą potrafiły wyleczyć ranę, którą społeczeństwo Greenfield otworzyło w sercu Douglasa?
Panna wciąż dbała o młodego medyka, w głębi duszy musiała przyznać, że nie potrafiła wyrzucić go ze swojego umysłu, nawet gdy była z Vincentem. Hrabia był słodkim lekarstwem, lecz tylko doraźnym.
Lotta żałowała swojego zachowania. Gdyby tylko mogła cofnąć czas, nie zniszczyłaby tak lekkomyślnie relacji z Douglasem. Wcale nie zależało jej, by Scott został jej mężem, wystarczyłoby, że byłby blisko. Teraz jednak to wszystko było stracone, a panna odczuwała ogromny wstyd za ojca. Jak on mógł mieć czelność, by próbować przekupić człowieka, którego tak okropnie potraktował? Nawet nie chciała sobie wyobrażać, co doktor pomyśli o jej rodzinie, a co gorsze, o niej samej. W tej chwili do głowy nie przychodziła jej bardziej upodlająca sytuacja niż ta, w której postawił ją Walter.
Panna znów była w potrzasku. Niedługo nacieszyła się swoją wolnością, lecz przynajmniej należało się spodziewać, że Scott odrzuci propozycję jej ojca i nie ucierpi nic więcej niż duma dziewczyny.
– Emmo, zgadzasz się? – Appleton ponownie zabrał głos, nie zważając na łzy cisnące się do oczu jego córki.
– Nie mamy innego wyjścia, drogi mężu – rzuciła dama tonem wyzutym z emocji.
Nawet ona wiedziała, że w tej sytuacji nie może sprzeciwić się mężowi. Musiała pozwolić mu działać, choć Scott nie był jej wymarzonym zięciem. Vincent wyjechał, a Violet zdawała się nie interweniować dłużej w tę sprawę, pozostawiając Emmę samotną na polu bitwy.
– Zatem postanowione.
Skoro Walter dopiął swego, nie widział dłużej powodu, dla którego miałby przebywać w tym samym pomieszczeniu co żona i córka. Ciężko podźwignął się z fotela i bez słowa ruszył w kierunku wyjścia. Emma także nie miała już nic do dodania, jedynie odprowadziła męża wzrokiem.
Dopiero trzaśnięcie drzwi uświadomiło Lottcie, że wyrok zapadł. Ojciec był tak zdeterminowany, że nawet jeżeli Scott odmówi, znajdzie nowego kawalera, choćby miał go szukać pod ziemią.
Panna już teraz czuła, że stała na krawędzi jeziora, do którego zaraz wrzucą ją rodzice, a z każdą kolejną decyzją będzie coraz bliżej dna, aż w końcu utonie. Marlee przynajmniej miała Anthony'ego, który wyciągnął ją z głębin zagubienia. Lotta mogła już nie mieć tyle szczęścia, w końcu nikt nie był w stanie jej zagwarantować, że trafi na porządnego mężczyznę.
Te wszystkie myśli sprawiły, że dziewczę czuło się bardzo nieszczęśliwe. Postanowiła zniknąć matce z oczu, nim do końca się rozsypie. Wobec tego śladem ojca opuściła bawialnię. Po przekroczeniu progu pokoju już nie musiała iść dostojnym krokiem i udawać opanowania. Wybuchła niczym wulkan, lecz zamiast rozgrzaną lawą zalała się chłodnymi łzami, które niczym strumyczek płynęły po gładkim licu. Niewiele myśląc, uniosła spódnice i rzuciła się biegiem po schodach, które aż dudniły pod jej ociężałymi krokami.
– Lotta, na Boga, czemu tak hałasujesz? Zaraz Alexander się przez ciebie rozpłacze! – Ruby wychyliła się z pokoju dziecinnego na korytarz, przez który właśnie przebiegała siostra.
Panna zatrzymała się w pół kroku i spojrzała z żałością na madame Lefroy. Zagryzła wargi, by nieco ukryć ich drżenie, lecz nic jej to nie dało poza posmakiem krwi w ustach.
Ruby świdrowała ją swoim wzrokiem, pod którym Lotta czuła się niczym maleńka dziewczynka. Przed siostrą nie miała się za czym skryć. Była niczym otwarta księga, z której wszystko można było wyczytać. Słodki uśmiech, wytworne stroje i misterne fryzury tym razem nie były w stanie zasłonić jej smutku.
– Co się dzieje, dziecinko? – zagadnęła Ruby nieco czulszym tonem. Pożałowała, że przed chwilą tak naskoczyła na pannę, którą widocznie coś trapiło. – Wejdź, porozmawiamy.
Lotta posłusznie wmaszerowała do pokoju dziecinnego. Choć jej humor nie był najlepszy, nie mogła się nie uśmiechnąć na widok Marlee rozłożonej na fotelu z synkiem w ramionach.
Od pani Blythe wręcz biło szczęście. Jej cera nabrała rumieńców, a z piersi co chwilę wyrywał się chichot. Marlee nie mogła napatrzeć się na rozkosznego maluszka, a każde jego ziewnięcie czy uśmiech uważała za najsłodszy widok pod słońcem. Delikatnie przejechała palcem po jego policzku, na co Alexander wydał z siebie uroczy pomruk, po czym zacisnął malutką rączkę na dłoni swojej matki.
Dama wciąż nie czuła się pewnie w swojej roli, lecz ośmielona przez męża i siostrę starała się posiąść wszystkie niezbędne umiejętności. Okazało się, że kluczowe było odsunięcie Emmy od wychowywania wnuka, czego Anthony skrupulatnie pilnował. Dał tym samym Marlee szansę na spędzanie czasu z synem i popełnianie błędów, których przecież żadna matka nie uniknie, a to właśnie z nich można wyciągnąć największą naukę.
Lotta przysiadła na podłokietniku fotela, pozwalając swojej sukni spłynąć na podłogę niczym kaskada. Jedną rękę oplotła wokół szyi siostry, zaś drugą przejechała po pulchniutkiej dłoni Alexandra.
– Jest śliczny, nieprawdaż? Tak żałuję, że zmarnowałam tyle czasu, zamiast codziennie się w niego wpatrywać – zagadnęła Marlee.
– Nie widziałam ładniejszego chłopca – przytaknęła jej Lotta.
– Może niedługo sama będziesz miała takiego maluszka...
Najmłodsza z sióstr nieznacznie się skrzywiła. Oczywiście chciałaby kiedyś mieć swoje własne dziecko, lecz teraz w zupełności wystarczał jej Alexander.
Ruby, która badawczo przyglądała się Lottcie od chwili, gdy ta wkroczyła do pokoju, natychmiast wychwyciła chmurny grymas na jej twarzy. Nic jednak nie rzekła. Najpierw sama usadowiła się na drugim podłokietniku i ze szczerym uśmiechem spojrzała na siostrzeńca, choć w jej spojrzeniu krył się cień zazdrości. Co prawda cieszyła się, że nie powiła dziecka Robertowi, jednak gdy poznała smak prawdziwej miłości, sama zapragnęła mieć taką małą istotkę tylko dla siebie.
– Czy teraz powiesz nam, czemu jesteś taka nieszczęśliwa, Lotto? – przemówiła w końcu, przerywając trans, w którym znalazły się wszystkie trzy panie, z zachwytem wpatrując się w chłopca.
Lotta nigdy nie miała sekretów przed Marlee, lecz w ostatnim czasie damy nieco się od siebie oddaliły. Ruby zaś zawsze należała do zaszczytnego grona dystyngowanych kobiet i panna nie chciała ośmieszyć się w jej oczach, uważając swoje problemy za nazbyt dziecinne. Zagryzła wargi, licząc, że dzięki milczeniu uniknie odpowiedzi. Jednak wszystkie emocje, które kotłowały się w jej umęczonej duszyczce, w końcu musiały znaleźć ujście. W jednej chwili twarz Lotty poczerwieniała, by w następnej zalać się łzami, a z jej ust wydarł się potok słów, którego nie potrafiła opanować. Opowiedziała siostrom o wszystkim, poczynając od Vincenta przez Douglasa, kończąc na swoich wątpliwościach i utrapieniach.
Panna w istocie bardziej przypominała maleńką dziewczynkę, której ktoś odebrał zabawkę, jednak zarówno Ruby jak i Marlee doskonale rozumiały jej rozterki. W końcu same kiedyś się z nimi borykały.
– Wiem, że czujesz się zagubiona... – podjęła ostrożnie madame Lefroy. – Z wolą ojca nie warto walczyć. Nawet nie wiesz, jak bardzo boleję, że musiałam to przyznać. Przykro mi, że musisz się godzić na takie traktowanie, jednak nie zamartwiaj się sprawami, na które nie masz wpływu.
– A skoro wydaje ci się, że możesz dalej coś czuć do Douglasa... – wtrąciła Marlee. – Poddaj się temu. Zobaczysz, jeszcze będzie cudownie! Myślę, że nie powinnaś się wstydzić, przecież nie mógł się w tobie tak nagle odkochać. Gdybyśmy jednak nie miały racji, chętnie zorganizuję twoją ucieczkę sprzed ołtarza.
– Wszyscy wyrządziliśmy mu okropną krzywdę – westchnęła smutno Lotta, bezwładnie układając głowę na ramieniu siostry.
– Nie ma krzywdy, której nie można naprawić!
Ton Marlee zdaniem Ruby był nieco zbyt entuzjastyczny. Sama nie mogła zgodzić się z tym stwierdzeniem, gdyż ciągle czułą żal do rodziców, a co do Douglasa miała pewne wątpliwości. Nie była pewna, czy chciałaby widzieć w roli szwagra mężczyznę, z którym łączył ją pewien wstydliwy incydent. Madame Lefroy postanowiła jednak nie wypowiadać żadnej z tych myśli na głos, by nie martwić Lotty.
– W życiu każdej kobiety przychodzi czas na małżeństwo. Nieważne kiedy nadejdzie twoja pora, pomożemy ci. Już was nigdy nie zostawię...
– Pff – fuknęła Lotta. – Marlee zaraz się wyprowadza, a ty pewnie też wkrótce gdzieś znikniesz i zostanę sama.
– Słodziutka, wyprowadzam się na inną ulicę, nie na drugi koniec świata. W moim domu zawsze będzie dla ciebie miejsce – roześmiała się pani Blythe. – Zaś co do ciebie, Ruby, musimy mieć pewność, że już nam nie uciekniesz, więc z Anthonym chcielibyśmy, żebyś razem z Fredem zamieszkała w naszym domu. Mogłabym się od ciebie wiele nauczyć, w końcu tak świetnie prowadziłaś dom w Paryżu, a i z Alexandrem przydałaby mi się mała pomoc.
Madame Lefroy początkowo zupełnie nie zwróciła uwagi na słowa siostry wypowiedziane w żatrobliwym, tak charakterystycznym dla niej tonie. Jednak gdy napotkała wyczekujący wzrok niebieskich oczu, zrozumiała, że to była najprawdziwsza propozycja i w dodatku skierowana do niej! Nagłe ciepło zalało Ruby od środka, przyjemnie wypełniając wszystkie arterie, zaś serce damy niczym puch otuliło nowe, nie do końca znane uczucie. Z siostrami łączyły ją trudne relacje i choć w ostatnim czasie uległy one poprawie, nie spodziewała się tak wspaniałomyślnego gestu ze strony Marlee.
– Ale nie wiem, czy Fredowi spodoba się ten pomysł... – odpowiedziała z wahaniem, przypominając sobie o ukochanym.
Wspólny dom ukróciłby ich schadzki, a oni bardziej zaczęliby przypominać rodzinę niźli potajemnych kochanków. Ta wizja dla Ruby wydawała się niezwykle kusząca i chciała wierzyć, że i Fred pragnie tego samego. Jednak w głowie ciągle słyszała złe podszepty, że nie powinna ufać Lefroyowi, gdyż ten chce ją tylko wykorzystać i porzucić.
– Oczywiście, że mu się spodoba! To nienormalne, że musicie się kryć po kątach. Chociaż w domu nie musielibyście niczego udawać. Proszę, nie odmawiaj mi. Musisz się zgodzić!
– Dobrze, ale wpierw i tak muszę pomówić z Fredem – odpowiedziała Ruby, wybuchając niepohamowanym śmiechem.
Objęła ramieniem Lottę i podobnie jak ona, ułożyła głowę na barku Marlee. Wszystkie trzy siostry siedziały tak w ciszy wtulone w siebie nawzajem. Każda z nich czuła, że choć czasem los płatał im figla, raniąc ich delikatne serduszka, to w końcu odnalazły drogę do siebie i już nic nie będzie w stanie ich zniszczyć. Miały siebie, o czym czasem zapominały, ale nawet największe spory nie mogły zachwiać ich więzi, gdyż niknęły tak szybko, jak tylko dziewczęta znów były blisko siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro