5.8
Szokujące wyznanie Douglasa nawet tak niemoralne, jak romans z mężatką poszło w zapomnienie dzięki ujawnionemu oszustwu i wzruszającej historii. Wszystkie oczy skierowały się na Violet Statham. Tylko głupcy uwierzyli, że to ona jest ofiarą, lecz nikt tego otwarcie nie kwestionował ze strachu przed wpływową damą.
Również w rezydencji Appletonów sprawa doktora znów powróciła na usta domowników. Walter nie potrafił kryć swojego zadowolenia z takiego jej obrotu. Bardzo polubił Scotta, a teraz żałował, że wypuścił go z rąk. Za plecami żony, która sprzyjała hrabiemu, namawiał Lottę, by dobrze zastanowiła się nad ewentualnym małżeństwem z Vincentem.
Pannę z tego powodu często ogarniała żałość. Statham był jej naprawdę miły, a w trudnych chwilach otoczył ją swoją troskliwością, lecz jej serce nie żarzyło się na jego widok, a jedynie delikatnie drżało. Dużo bardziej płomiennymi uczuciami niegdyś darzyła Douglasa i choć w ostatnim czasie przysłoniła je złość, sama nie była pewna czy te zupełnie wygasły.
Emma nie była zachwycona powrotem doktora do łask i plotkami, które wyrosły wokół jej przyjaciółki. Obawiała się, że wkrótce jej udział w całej sprawie wyjdzie na jaw i ona także okryje się niesławą.
W całej rodzinie tylko Ruby i Marlee nie przywiązywały szczególnej uwagi do tych wszystkich zawirowań. Panią Blythe wystarczająco kłopotały problemy małżeńskie oraz zbliżająca się premiera spektaklu. Szczęśliwie mały Alex wyzdrowiał, choć jego choroba powodowała wyrzuty sumienia u matki. Ta zastanawiała się, czy to możliwe, że przyniosła do domu jakieś paskudztwo od swoich teatralnych znajomych. Marlee nie zostało wiele czasu na rozmyślania o siostrach, czasem tylko spoglądała smutno na Lottę, którą stopniowo znów pochłaniała otchłań rozpaczy. Madame Lefroy zaś korzystała z chwilowego braku zainteresowania jej osobą i każdą wolną chwilę spędzała w towarzystwie Freda.
Tak się stało również i tego dnia. Rezydencja Appletonów opustoszała, gdyż Emma, Walter i Lotta udali się na kolację do Stathamów, Marlee znów gdzieś zniknęła, a Anthony ostatnio rzadko bywał w domu. Ruby nie mogła nie wykorzystać tak cudownej okazji, by w końcu spędzić czas z ukochanym w dużo lepszych warunkach niż te, które oferował hotelowy pokój.
Fred ułożył się na brzuchu, wtulając nos w poduszkę, która nie drapała go w twarz, a w dodatku miała cudowny, świeży zapach. Ruby przysiadła przy nim i zaczęła gładzić jego muskularne ramiona i nagie plecy. Lefroy wydawał z siebie ciche pomruki niczym kot pod wpływem tej pieszczoty, co wywołało błogi uśmiech na twarzy damy.
Ruby aż nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Przyjemne ciepło otulało jej delikatną skórę, a ukochany był tuż obok niej. Nikt im nie przeszkadzał. W końcu mogli być sobą, bez zmanierowanych póz i kłamliwych historii. Byli prawdziwi, razem – tyle wystarczyło, by życie stało się przyjemniejsze.
Dama po chwili zaprzestała swoich praktyk, przypominając sobie o otaczających ich świecie pełnym ciemnych kolorów w przeciwieństwie do ich miłości, która jawiła się w samych jasnych barwach. Przesunęła się na skraj łóżka i sięgnęła po peniuar z cieniutkiego materiału, który leżał na podłodze. Gdy zarzucała go na ramiona, do jej uszu doleciał pomruk, lecz dużo bardziej groźny niż te, które dotychczas wydobywały się z gardła Freda.
Mężczyzna odgarnął niesforny loczek z twarzy, po czym otworzył jedno oko. Cała błogość opuściła jego lico, a jej miejsce zajęło zaniepokojenie. Wyciągnął dłoń w kierunku Ruby i delikatnie musnął jej plecy.
– Nie próbuj mi uciekać – wychrypiał, a jego usta wykrzywiły się w łobuzerski uśmiech.
Twarz damy ponownie się rozpromieniła, lecz nie zamierzała wracać do łoża. Przecież nie mogli spędzić tam całego dnia, mimo że byłoby to wielce przyjemne.
Fred, widząc, że nic nie wskórał, sprawnym ruchem podźwignął się, po czym usadowił za Ruby. Jedną dłonią objął ją w pasie, zaś druga zawędrowała na jej ramię. Posłał ukochanej spojrzenie pełne dziecięcych iskierek, które zwykle pojawiały się w oczach malców, kiedy w ich główkach rodził się jakiś szatański pomysł. Nie czekając na pozwolenie, zsunął peniuar z ramienia, odsłaniając mleczną skórę Ruby, po czym złożył na niej czuły pocałunek. Jego wargi sunęły wzdłuż szyi damy, lecz gdy dotarł do żuchwy, kątem oka zauważył gruby stos kartek.
Ruby natychmiast pochwyciła to spojrzenie. Odruchowo zacisnęła dłoń na muskularnym ramieniu, by powstrzymać mężczyznę przed pochwyceniem pierwszego rękopisu jej książki. Lefroy był jednak znacznie szybszy i silniejszy, więc wkrótce miał go już w swoich rękach. Na nic zdały się natarczywe pocałunki damy. Ukochany co prawda ujął ją w pasie i pozwolił wgramolić się na swoje kolana, lecz jego wzrok sunął po kartkach zapisanych zgrabną czcionką.
– Kiedy to skończyłaś? I czemu mi nic nie powiedziałaś? Wiesz, że chętnie bym poczytał...
– Oj, Freddy, nigdy nie widziałam cię z książką – zaśmiała się Ruby.
– Bo żadna nie była twoja. – Fred wtulił głowę w szyję ukochanej, jednocześnie wciąż wertując kolejne strony.
Z jednej strony nie dowierzał, że dzieło o takiej objętości mogło wyjść spod pióra kobiety, którą miał przy sobie. Z drugiej jednak był niewyobrażalnie dumny. Poszczęściło mu się, że tak zdolna osóbka wybrała właśnie jego. Przecież właściwie był nędzarzem i nie miał nic do zaoferowania poza swoimi marzeniami, a i im daleko było do spełnienia. Nie chciał pokazywać, że się martwił, ale brak zainteresowania jego projektami nie napawał go optymizmem. Tak samo, jak brak pieniędzy.
Ruby zauważyła, że twarz Lefroya nagle spochmurniała. Ostatnio coraz częściej przyłapywała go na pewnej melancholii. Oczywiście doskonale zdawała sobie sprawę z przyczyn tego stanu. Wykorzystała już jednak wszystkie swoje wpływy, by znaleźć inwestorów. Teraz oboje mogli tylko czekać.
– Wysłałam kopię do wydawnictwa. Wątpię, że coś z tego będzie, ale...
Dama nie zdążyła dokończyć, gdyż Fred gwałtownie przyciągnął ją do siebie, zatopił dłoń między jej mięciutkimi, brązowymi kosmykami, po czym złączył ich usta w namiętnym pocałunku. Rozkoszowali się tą chwilą tak długo, dopóty starczyło im tchu. W końcu musieli się od siebie oderwać, choć uczynili to nie bez żalu.
– Jestem pewien, że ci się uda... – szepnął czule Lefroy.
Nagle drzwi sypialni stanęły otworem, a do pomieszczenia wtoczył się Walter. Para odskoczyła od siebie tak szybko, jak to tylko było możliwe, lecz próżno było szukać sposobów, by ojciec nie dowiedział się o tym, co nieuniknione.
– Nie mogłem patrzeć na tę paskudną twarz Violet. Gdyby nie ta jędza, miałbym Scotta w garści... – lamentował Appleton już od progu. Dopiero po chwili podniósł wzrok, a z jego twarzy odpłynęła cała krew. – Na miłość boską! Co tu się wyprawia?
– Tato, spokojnie – podjęła Ruby rozjemczym tonem, jednocześnie szczelniej okrywając się peniuarem.
– Spokojnie?! – warknął. – Możesz zapomnieć, że będę spokojny! Wmawiacie mi, że jest dwóch Fredów Lefroyów, a w międzyczasie się gzicie pod moim dachem!
– Proszę pana... – Fred chciał stanąć w obronie Ruby, lecz Walter uniósł dłoń, dając mu znać, by się nie odzywał.
– Ciebie tu nie ma, rozumiesz? Bo gdybyś tu był, to musiałbym ci zrobić krzywdę, więc łaskawie siedź cicho, kiedy rozmawiam z moją córką! – Słowa wypływały z ust Waltera niczym wartki potok. – Dlaczego przedstawiasz tego uwodziciela jako kuzyna Roberta?
Ruby straciła swoje pokojowe zamiary, widząc, jak czerwone ze złości poliki ojca rytmicznie podskakują, gdy wypluwał z siebie kolejne zdania, nie pozwalając jej na wyjaśnienia. Dopadła do Waltera, po czym wczepiła palce w jego rękaw i pociągnęła go na korytarz. Była tak wściekła, że nawet nie przejęła się skąpym ubiorem.
Ojciec nieco zdziwił się tą chwilową zamianą ról, lecz szybko przejął inicjatywę. Zacisnął dłoń na nadgarstku córki i szarpiąc ją, ruszył do swojego gabinetu. Tam zasiadł za masywnym biurkiem. Rzucił Ruby surowe spojrzenie, licząc, że ta się pod nim skuli, okazując skruchę. Nic takiego jednak się nie stało. Dama odważnie wyprostowała się przed ojcem, a w jej oczach kryło się wyzwanie.
– To obrzydliwe – warknął w końcu, wykrzywiając przy tym twarz w zdegustowany grymas. – Jak mogłaś tak nisko upaść? Moje dziecko, duma rodziny... Od jak dawna się mu oddajesz? Czy Robert wiedział?
Ruby przewróciła oczy, słysząc, jak ojciec zasypuje ją kolejnymi pytaniami. Właściwie jego opinia nie miała dla niej żadnego znaczenia. Był jej rodzicem, więc wiele potrafiła mu wybaczyć. Nigdy jednak nie zapomniała ogromnego ciosu, który jej zadał, wydając ją za mąż za Lefroya. To wydarzenie zniszczyło niemal całe jej życie, a teraz, gdy nieco wyszła z cienia, Walter miał czelność karcić ją za bycie szczęśliwą. Nie zamierzała jednak się tłumaczyć. Miała inny plan.
– Sam wkrótce zaakceptujesz nasze kłamstwo i będziesz je powtarzał – prychnęła dama, a przez jej twarz przemknął lekceważący uśmiech.
– Nie rozśmieszaj mnie...
– Sam będziesz powtarzał to kłamstwo, bo inaczej wszyscy się dowiedzą, jak niemoralnie prowadzi się twoja córka, co pewnie wpłynie i na twoją reputację. W dodatku zadbasz o to, by Fred dostał kredyt. To jedyny sposób, żebyśmy dalej ciągnęli tę farsę i się nie ujawniali.
Żuchwa Waltera wylądowała niemal na biurku. Wybałuszył oczy i niemo wpatrywał się w córkę. Ruby wiedziała, że ojciec jej nigdy tego nie wybaczy, lecz była gotowa uciec się do każdego sposobu, aby Fred mógł otworzyć swoją fabrykę.
Dama postanowiła zostawić Waltera samego. Słowne przepychanki tylko pogorszą sytuację. Zakręciła się na pięcie i ruszyła w kierunku drzwi, licząc, że zrobi to na ojcu większe wrażenie i po przemyśleniu wszystkiego, zawrze z nią układ.
Ruby postawiła wszystko na jedną kartę, nie wyrzekając się Freda, i teraz musiała dobrze nią zagrać.
Vincent zmarszczył czoło, gdy po raz kolejny przekroczył hotelowy próg. Miał już dość tego miejsca i wszystkich z nim związanych wspomnień. Ostatnio skupiał się wyłącznie na Lottcie, a od kiedy doktor Scott był wolny od zarzutów, musiał starać się podwójnie. Miał wrażenie, że panna Appleton wciąż nie wyleczyła się z uczuć do medyka, a przez to oddalała się od hrabiego.
Maud w tej sytuacji była gorsza niż kula u nogi. Dziwnym trafem pojawiała się na ulicach tam, gdzie akurat przechodziła Lotta. Zaczęła nawet wystawać pod rezydencją Stathamów, a plotki na ten temat zdążyły już kilka razy okrążyć towarzystwo. Vincent nie potrzebował teraz skandalu, więc postanowił ostatni raz spotkać się ze swoją kochanką i na zawsze zamknąć ten rozdział.
W korytarzu hrabia wyczuł dziwną woń, która nieco przypominała mu opium. O ile jeszcze wówczas miał wątpliwości, zupełnie zniknęły one, gdy uchylił drzwi pokoju. Gęsty dym spowił pomieszczenie, nadając mu gorszy wygląd niż niejednej palarni.
Vincentowi chwilę zajęło odnalezienie Maud, lecz w końcu dostrzegł ją rozłożoną na łóżku. Leżała na wznak, nie wykonując żadnego ruchu, zaś przy jej dłoni znajdowała się fajka. Hrabia przez chwilę myślał, że kobieta nie żyje. Jednak gdy podszedł bliżej, dostrzegł miarowo poruszającą się klatkę piersiową. Już miał zawrócić do domu, ponieważ uznał, że Maud jest zbyt odurzona, by z nim mówić, lecz dokładnie w tym momencie odwróciła gwałtownie twarz w jego kierunku, a w jej oczach zalśnił obłęd.
Miała tak dziki wzrok, jakby sam szatan zawładnął jej duszą. Vincent nie należał do szczególnie strachliwych mężczyzn, lecz teraz ogarnęło go prawdziwe przerażenie. Mimowolnie cofnął się o kilka kroków.
Maud wiła się w łożu niczym wąż. Jej ruchy były nieco leniwie, ale przy tym miały w sobie odrobinę erotyzmu. Jednak jej otępiała mina z tym zestawieniem tworzyła raczej niefortunny związek, który wywoływał zniesmaczenie, a nie pożądanie.
– Nie chcesz mnie – jęknęła, gdy w końcu podźwignęła się z łoża. – Wiem, że mnie nie chcesz.
Panna z wydętymi usteczkami i infantylnym tonem bardziej przypominała dziecko niż wprawioną w fachu prostytutkę. Spojrzała smutno na Vincenta, jakby wciąż liczyła, że ten zaprzeczy.
– Już nigdy się nie zobaczymy, Maud – oznajmił hrabia, próbując opanować głos przed drżeniem. W końcu nie chciał się zdradzić ze swoim strachem.
Kobieta zaśmiała się, lecz nie było w tym ani krzty słodyczy. Vincent już sam nie wiedział, czy to Maud przeistoczyła się w diablice, czy też unoszące się w powietrzu opary opium zaczęły wpływać także na niego. A może to już szaleństwo sprawiało, że czuł wszystko wyraźniej?
– Wiem – odrzekła mu kobieta bez żalu. – Cierpiałam przez ciebie... Teraz przyszła twoja kolej.
– O czym ty mówisz? – Statham przełknął ciężko ślinę, a zimna strużka potu spłynęła mu po skroni, wywołując dreszcze.
– Myślisz, że możesz się tak po prostu pozbyć problemu? To będzie dopiero początek twojego nieszczęścia!
Maud zatoczyła się. Kompletnie pozbawiona równowagi, upadła na kolana. Po chwili jednak zajrzała pod łóżko, jakby czegoś szukała, a wszystko to wyglądało na starannie zaplanowane. Może spotkanie było czymś więcej niż efektem narkotycznego transu?
Nagle w dłoniach damy zalśnił długi nóż. Vincent zdążył tylko zobaczyć, jak Stacey próbuje się podźwignąć. Nie zamierzał jednak czekać, aż ta wstanie i zatopi ostrze w jego piersi. Biegiem rzucił się w kierunku drzwi, lecz gdy dopadł do klamki, usłyszał zdławiony jęk.
Hrabia obawiał się, że ten gest będzie kosztował go życie, lecz postanowił zaryzykować spojrzenie przez ramię. Ku jego zdziwieniu nie zobaczył otumanionej twarzy Maud tuż za sobą. Właściwie poza gęstym dymem nie widział zbyt wiele. Może dama się ukryła, aby uśpić jego czujność?
Ciche rzężenie wciąż dolatywało do uszu mężczyzny. Brzmiało zupełnie, jakby ktoś się dusił. Nie było słychać żadnych pospiesznych kroków, nerwowego stukania, tylko ten szmer. Vincent zawrócił, uważnie rozglądając się dookoła. Im bliżej znajdował się miejsca, w którym zostawił Maud, tym dźwięk stawał się bardziej wyraźny. W końcu spojrzał na podłogę.
Z uwagi na wieczorową porę, zaciągnięte rolety, opary i słabe światło tylko jednej świecy Vincent nie widział dokładnie, na co właściwie patrzył. Jakaś bezkształtna materia słabo dychała. Dopiero gdy przyklęknął zobaczył białą niczym kreda twarz Maud. Lewą rękę przyciskała do piersi na wysokości serca, a spomiędzy jej palców wystawał trzonek noża i spora część ostrza.
Statham bez większego pomyślunku wyciągnął nóż z piersi kobiety, licząc, że tym jej pomoże. Nie musiał się przy tym specjalnie siłować, gdyż ostrze tylko trochę zatopiło się pomiędzy jednym a drugim żebrem. Nie było powodu się temu dziwić, gdyż Maud nie mogła poszczycić się szczególnie silnymi rękoma.
Usunięcie noża spowodowała, że cienka strużka krwi wypłynęła z piersi, nasączając pożółkły materiał sukni. Pot obficie zrosił czoło Maud, zaś jej niegdyś karminowe usteczka rozwarły się szeroko, walcząc o kolejny oddech. Początkowo wzrok damy był rozbiegany. Raz przelotnie padł na twarz Vincenta, który okropnie się przeraził, gdyż miał wrażenie, jakby spojrzał w twarz śmierci. Po chwili jednak oczy przestały się poruszać, a rzężenie znacznie ucichło. Jedynie nozdrza na zmianę wyraźnie poszerzały się i zapadały.
Hrabia nie miał wątpliwości, że jego kochanka umierała. W jednej chwili jej zamysł stał się dla niego oczywisty. Śmierć Maud od noża wbitego w serce, w pokoju hotelowym najmowanym przez Stathama mogła zniszczyć mu całe życie. Przecież komisarz Eden go nie lubił i z pewnością zrobiłby wszystko, aby uznać Vincenta winnemu morderstwu.
Mężczyzna zaklął szpetnie pod nosem. Nie mógł pozwolić, żeby ta piekielnica dokonała swojej zemsty i wsadziła go do więzienia.
Szczęśliwie niewiele krwi wypłynęło z jej piersi. Właściwie poza jedną plamką na ubraniu nie narobiła za wiele bałaganu. Nóż można było ukryć gdzieś w bezpiecznym miejscu. Tylko co zrobić z ciałem?
Maud była prostytutką i często kręciła się w szemranym towarzystwie. Taki koniec jej żywota na jednej z ulic w robotniczej dzielnicy nikogo by nie zdziwił. Nawet Eden prawdopodobnie nie wszczynałby dochodzenia. Problem tkwił w tym, że kobieta umierała w pokoju hotelowym hrabiego.
Vincent przeczesał sklejone od potu włosy. Musiał pozbyć się ciała, ale przecież nie mógł przemaszerować przez główny hall z Maud bezwiednie zwisającą na jego ramionach. Wziął głęboki oddech i postanowił poszukać jakiegoś bardziej dyskretnego wyjścia, a potem wrócić po kobietę.
Jeśli szczęście mu dopisywało, miał szansę uniknąć więzienia, lecz jego życie i tak było już na zawsze złamane, naznaczone bólem i strachem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro