3.6
Douglas był pewien, że koncert ujarzmił ambicje panny Lyod, toteż szczerze zdziwił się, gdy ujrzał Liz w progu swojego hotelowego pokoju na godzinę przed planowaną prezentacją. Oczy doktora niemal wyszły na wierzch, gdy panna poprosiła go, by pożyczył jej jakieś męskie ubrania. Wiedział, że upierając się, nic nie zdziała, dlatego wyciągnął z torby pierwszą koszulę, jaka wpadła mu w ręce, kraciaste spodnie oraz frak, po czym podał je Elizabeth, obrzucając ją gniewnym spojrzeniem. Uznał, że dobrym pomysłem będzie skrycie blond pukli uczesanych w warkocze ciasno oplatające głowę pod cylindrem, toteż również jej go wręczył.
Panna wróciła do swojej sypialni, by przebrać się w nowe odzienie. Nie zajęło jej to wiele czasu, gdyż już po kwadransie ponownie zapukała do pokoju Scotta, po czym nieśmiało wślizgnęła się do jego wnętrza.
– Nie, nie! – jęknął Douglas. Gdy tylko ją zobaczył, zaczął gorączkowo przechadzać się po pokoju. – Liz, to się nie może udać. Wyglądasz jak dziewczyna!
– Co ty nie powiesz... – sarknęła wyraźnie poirytowana.
– Gdy cię zobaczą w szpitalu, moja kariera będzie skończona!
Scott przystanął na chwilę, żywiąc nadzieję, że zbyt pochopnie ocenił wygląd Lizzy i wcale nie jest tak źle. Jednak gdy ponownie obrzucił ją spojrzeniem, miał już pewność co do swojego osądu. Panna topiła się w jego fraku, przez co bliżej było jej do cyrkowych karykatur niż mężczyzny. Można by nawet przymknąć oko na blond pukle, które niesfornie uwalniały się spod upięcia, gdyby nie za duży cylinder, który ciągle opadał jej na nos. Doktor jednak widział w tym jedną zaletę, bo kapelusz wówczas ukrywał nader kobiecą twarz Elizabeth.
– Wystarczy ci już tego biadolenia, czy potrzebujesz jeszcze chwili? – Lizzy skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała na Scotta z politowaniem.
Douglas pokręcił głową z niedowierzaniem. Nawet nie chciał wiedzieć, co kryje się w myślach panny. Jednak pewne było, że dla niego nie oznaczało to nic dobrego.
– Skoro nie masz nic do powiedzenia, to idziemy! – rzuciła Elizabeth, a na jej twarz wpełzł uśmiech, który doktor uznał za zagadkowy.
Z jednej strony przypominał on grymas, którym obdarzało się najgorszego wroga w chwili jego porażki – nieco słodki, z nutką wyższości, ale także okraszony sporą dawką złośliwości. Z drugiej jednak uśmiech panny był pełen szczerego rozbawienia, godnego pozazdroszczenia w tej sytuacji.
Douglas nie miał zbyt dużo czasu, by rozstrzygnąć, która z wersji jest bliższa prawdy, gdyż panna Lyod pognała już na korytarz. Scott zdążył tylko chwycić futerał z endoskopem i biegiem rzucił się za nią. Skoro nie mógł już zapobiec nadchodzącej katastrofie, musiał przynajmniej spróbować ograniczyć jej negatywne konsekwencje.
Szpital w Bradford mieścił się przy Westgate Street od jedenastu lat. Był to niczym niewyróżniający się budynek z pożółkłej cegły. Przez uchylone okna na wszystkich trzech kondygnacjach wylatywał charakterystyczny odór ropy, który dało się wyczuć na długo przed przekroczeniem szpitalnego progu. Douglas spojrzał badawczo na Elizabeth, lecz ta nawet się nie skrzywiła, przed czym on sam z trudem się powstrzymywał. Zapach wyzierający z ran nie był mu obcy, ale nozdrza doktora nie miały kontaktu z nim tak często, jak niegdyś.
Im bliżej głównego wejścia byli Elizabeth i Douglas, tym lepiej dało się wyczuć nową nutę zapachową, nieco przyjemniejszą niż słodkawa woń ropy, jednak bardziej dusząca. Scott szybko zlokalizował postać w białym fartuchu, prawdopodobnie jednego z tutejszych lekarzy, który nonszalancko opierał się plecami o ceglaną ścianę. W dłoni trzymał metalową puszkę pociągniętą czerwonym lakierem ze złotymi literami wybitymi na wieku, układającymi się w napis Lambert&Butler's, zaś jego wargi zaciskały się wokół papierosa, który to był źródłem zarówno dymu, jak i nowego zapachu.
Elizabeth, choć wypierała się, że nie w głowie jej mężczyźni, z zainteresowaniem spojrzała na dżentelmena. Szybko wywnioskowała, że miał najwyżej trzydzieści pięć lat. W opinii panny jego oliwkowa cera, choć taki odcień nie był powszechnie spotykany w Anglii, ładnie prezentowała się w promieniach słońca, podobnie jak brązowe, nieco rozwichrzone włosy i zawadiacki wąsik. Panna oderwała od niego wzrok, dopiero gdy Douglas chwycił ją pod ramię, tym samym chroniąc przed upadkiem, gdyż nie zauważyła schodów. Jej potknięcie przyciągnęło uwagę tajemniczego medyka, który wyciągnął papierosa z ust i zagadnął do nich.
– Doktor Scott, mam rację?
Douglas cofnął się o kilka kroków, gdyż zdążył już przekroczyć próg szpitala. Wbił spojrzenie w mężczyznę, ale mimo że on najwyraźniej go znał, Scott nie potrafił odgadnąć tożsamości rozmówcy.
– Zgadza się – odpowiedział nieco zakłopotany.
– A pański towarzysz to... – urwał doktor, ponownie zaciągając się papierosem.
Elizabeth już miała podać mu dłoń i zatrzepotać rzęsami. Otworzyła nawet swoje usteczka, by się przedstawić, jednak Douglas ją uprzedził.
– Mój pomocnik... doktor Edward Lyod.
– Miło pana poznać – podjął ponownie brunet, wypuszczając kłęby dymu wprost w twarz Lizzy, co nie było dla niej przyjemnym uczuciem. Jednak przez uroczy uśmiech, który pojawił się na twarzy tajemniczego mężczyzny, natychmiast była w stanie mu wszystko wybaczyć. – Doktorze Lyod, proszę mi zdradzić, gdzie pan studiował.
Pytanie nie doczekało się natychmiastowej odpowiedzi, choć w normalnych warunkach powinna ona paść od razu. Zarówno Douglas, jak i Elizabeth wiedzieli, że jeżeli panna przemówi swoim kobiecym głosem to ich i tak wadliwy plan natychmiast legnie w gruzach.
– W Ameryce – odpowiedział zakłopotany Scott, wycierając samotną kroplę potu, która sunęła po jego czole. – Mój szanowny kolega tak wstydzi się swojego odmiennego akcentu, że odkąd tu przyjechał, niewiele mówi.
Doktor zmarszczył czoło, ale po chwili się roześmiał. Douglas również wydał z siebie zbyt przeciągły, nerwowy chichot, który bardziej przypominał jęki zarzynanego zwierzęcia.
– Ach, rozumiem! Nie chciałem pana zawstydzić, doktorze Lyod.
Douglas delikatnie skinął głową, chcąc jak najszybciej uwolnić się od swojego rozmówcy. Elizabeth bacznie obserwowała zachowanie Scotta. Postanowiła powtórzyć jego gest, by nieco bardziej przypominać mężczyznę, jednak gdy pochyliła swoją głowę, cylinder zsunął jej się na nos i tylko dzięki czujności Douglasa nie spadł na ziemię, odsłoniwszy blond włosów zaplecionych w warkocze.
– Gdzie moje maniery! – krzyknął brunet, jakby coś mu się nagle przypomniało. – Moja żona nieustannie powtarza mi, że za dużo czasu spędzam przy księgach i przez to zamieniam się w dzikusa. Nazywam się Arthur Beamount, ordynator tutejszego oddziału chirurgicznego. To ja do pana pisałem, a swego czasu byłem uczniem doktora Scotta, rzecz jasna seniora... pańskiego ojca – poprawił się.
– Doktor Beamount! – Douglas rozpromienił się. – Jestem bardzo wdzięczny za zaproszenie.
Wspomnienie zgrabnych liter spisanych na ozdobnej papeterii, które z pewnością były dziełem żony ordynatora, sprawiło, że Scott przestał się czuć tutaj tak obco.
– Sala operacyjna z trybuną dla słuchaczy znajduje się na ostatnim piętrze. Po wejściu do szpitala musicie skręcić na prawo. Tam zobaczycie schody, które doprowadzą was we właściwie miejsce. Ja też już kończę, więc niebawem będziemy mogli zaczynać. Pan, doktorze, będzie prezentował jako ostatni. Najlepszy pokaz postanowiliśmy zatrzymać na koniec!
Douglas ponownie skinął głową, czego Elizabeth już nie zaryzykowała. Po chwili oboje zniknęli we wnętrzu szpitala, kierując swoje kroki we wskazanym kierunku.
Panna rozejrzała się dookoła, a gdy zyskała pewność, że w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby przysłuchiwać się ich rozmowie, postanowiła zagadnąć Scotta. Doktor Beamount podsunął jej zbyt interesujący temat, by mogła z nim dłużej czekać, nie zaspakajając własnej ciekawości.
– To twój ojciec załatwił ci tę prezentację! Kim on właściwie jest?
– Profesorem anatomii i chirurgii szkockiego uniwersytetu w Aberdeen, ale wątpię, by maczał palce w zaproszeniu mnie tutaj – odpowiedział nieco urażony Douglas. – Ojciec chce, żebym sam zapracował na swoją renomę, więc właściwie się ode mnie odciął. Oczywiście zależy mu na moim powodzeniu, więc wcześniej znalazł mi odpowiednio bogatego patrona.
– A matka? – drążyła Lizzy. Nagle zdała sobie sprawę, że niewiele wie o swoim pracodawcy, a nowa informacja tylko zwiększyła jej apetyt. – Nigdy nie mówisz o swojej rodzinie.
– Ty też nie jesteś zbyt rozmowna! – powiedział nieco oskarżycielskim tonem, jednak równocześnie przez jego twarz przemknął uśmiech, więc panna uznała te słowa za zwyczajne droczenie się.
– Gdy jeden z rodziców jest głupi, drugi musi tuszować jego wady, ale moi oboje byli głupi... – zrezygnowana Lizzy machnęła ręką. – Nie ma o czym mówić.
– Przykro mi... Jeśli chodzi o moją matkę, cóż, jest histeryczką. Przez swój stan nigdy nie poświęcała mi należytej uwagi. Ojciec też raczej się nią nie chwali, więc prawdę mówiąc, mama praktycznie nie wychodzi ze swojej sypialni.
Elizabeth pokiwała głową ze zrozumieniem. Już przy pierwszym spotkaniu podejrzewała, że Douglas pochodzi z dobrej rodziny, ale nigdy nie sądziła, iż ją także trapiły problemy. Chciała położyć dłoń na ramieniu Scotta w pocieszającym geście, gdyż nie mogła znieść tego, jak nagle posmutniał. Liz jednak zdała sobie sprawę z tego, że takie zachowanie może nie pasować mężczyźnie, więc szybko cofnęła rękę i postanowiła zmienić temat.
– Czemu musimy iść aż na ostatnie piętro! Nie mogli zorganizować tych prezentacji gdzieś niżej? – rzuciła, gdy po pokonaniu niezliczonej ilości schodów, spostrzegła kolejne.
– Ten szpital nie jest najnowszy, więc podejrzewam, że sale operacyjne są tak wysoko, by wszędzie nie rozchodziły się wrzaski pacjentów.
– Uroczo – sarknęła Liz.
Zacisnęła usta w wąską kreskę i z trudem wdrapała się na ostatnie piętro. Pochyliła się do przodu i wsparła dłonie na kolanach, ciężko zipiąc. Panna nigdy nie narzekała na swoją wytrzymałość, jednak szpital w Bradford dobitnie uświadomił jej, że powinna nad nią popracować.
– Elizabeth – zaczął poważnie Douglas. – Ja nie tylko proszę, ja cię błagam, postaraj się nie zwracać na siebie uwagi i pod żadnym pozorem z nikim nie rozmawiaj.
– Ma się rozumieć – wysapała panna, podnosząc umęczone spojrzenie na Scotta.
Doktor pchnął, ciężkie, dębowe drzwi, które miał przed sobą, a sala operacyjna stanęła przed nim otworem. Pomieszczenie nieco przypominało amfiteatr. Na środku znajdował się stół operacyjny, a wokół niego piętrzyły się szeregi ławek dla obserwatorów.
Douglas pociągnął Elizabeth do ostatniego rzędu. Miał nadzieję, że uda im się tam przemknąć, nie zwracając na siebie uwagi, jednak podłoga okropnie trzeszczała przy każdym kroku, toteż kilka spojrzeń pomknęło w ich stronę. Na szczęście nikt nie zdecydował się, by zagadnąć do lekarza i jego nietypowego towarzysza.
Gdy tylko się usadowili, doktor Beamount żwawym krokiem przeszedł na środek areny operacyjnej i w kilku słowach powitał zgromadzonych, po czym zaprosił pierwszego lekarza.
Po chwili miejsce Beamounta zajął inny mężczyzna. Był wysoki i dużo postawniejszy od Douglasa. Liz od razu zaczęła się zastanawiać, jak określić kolor jego włosów. Nie był to ani ciemny blond, ani jasny brąz, a coś pośrodku, jednak w swojej głowie nie potrafiła znaleźć odpowiedniego słowa, które pasowałoby do kosmyków zaczesanych elegancko do tyłu. Natomiast żuchwa doktora nie pozostawiała wątpliwości. Nawet z takiej odległości panna dostrzegła, że jest ona niezwykle szeroka.
Panna Lyod uśmiechnęła się delikatnie, myśląc, że trafiła jej się prawdziwa uczta dla oczu. Spotkała dziś dwóch lekarzy i żaden z nich nie był brzydki.
– Doktor Andrew Neville – przedstawił się, a jego głos jeszcze długo rozchodził się po sali.
Douglas dopiero teraz podniósł wzrok i spojrzał na arenę. Elizabeth natychmiast poczuła, że jej kompan cały się spiął. Była niemal pewna, że doktor Neville też spoglądał w ich stronę, a jego i tak wąskie oczy ginęły w gniewnym grymasie.
– O co chodzi? Znasz go?
– Miałaś siedzieć cicho – syknął Douglas, między przekleństwami rzucanymi pod nosem. Doskonale znał swoją pomocnicę, toteż wiedział, że lepiej zaspokoić jej ciekawość, bo inaczej nie przestanie gadać.– Studiowaliśmy razem, ale nie darzyliśmy się sympatią. Andrew zawsze był o mnie zazdrosny i próbował mi udowodnić, że jest lepszy.
– Skąd on się tu wziął?
– Na Boga, Lizzy, nie mam pojęcia. Przestałem się nim interesować, kiedy zacząłem podróżować.
Z tonu Douglasa dało się wywnioskować, że doktor jest naprawdę poirytowany. Posłał Elizabeth gniewne spojrzenie i wykonał gest, który przypominał przekręcanie kluczyka na wysokości ust, dając jej znać, by się już nie odzywała. Sam spuścił wzrok, gdyż ani myślał przysłuchiwać się temu, co ten dureń ma do powiedzenia.
Z każdą minutą denerwował się coraz bardziej przez zbliżającą się prezentację. Wszystko musiało wypaść idealnie, szczególnie że jego odwieczny rywal znajdował się na sali. Nawet nie zauważył, kiedy został wywołany na środek areny. Pospiesznie chwycił futerał z endoskopem i niemal zbiegł po drewnianych schodkach, hałasując przy tym tak, jakby przez pomieszczenie przemaszerowało stado słoni.
Pacjent Douglasa w samej koszuli usadowił się na stole operacyjnym, który wciąż był pokrwawiony po poprzednim zabiegu, co nie spodobało się doktorowi. Skrzywił się na ten widok, jednak po chwili oddał się krótkiemu wykładowi na temat poznanego we Francji instrumentu. Kątem oka zauważył, jak Andrew przysiada się do Elizabeth.
Nagle Scottowi zrobiło się potwornie gorąco. Włożył palec pod kołnierz, by nieco go poluźnić, jednak niewiele mu to mogło. Ciężko przełknął ślinę i wrócił do swojej opowieści, ale nawet przez chwilę nie spuścił wzroku z panny Lyod i doktora Neville'a. Dopiero gdy przystąpił do prezentacji endoskopu, musiał skupić wzrok gdzieś indziej. Sprawnie wprowadził go do cewki moczowej pacjenta, uważając, by nie sparzyć go kominem i zaprosił chętnych lekarzy do oględzin.
Wszyscy kiwali z uznaniem, a na koniec prezentacji Douglasa rozległy się gromkie brawa. Ten jednak nie mógł cieszyć się swoim sukcesem, gdyż spostrzegł, że Elizabeth gdzieś zniknęła, a Andrew razem z nią.
Scott pospiesznie się skłonił i wybiegł przed salę. Do jego nozdrzy od razu doleciał drażniący zapach tytoniu. Nerwowo rozejrzał się po korytarzu, ale wcale nie odetchnął z ulgą, kiedy spostrzegł Lizzy pochłoniętą rozmową z jego rywalem.
– Czy wszyscy lekarze palą papierosy? – zapytała panna swoim melodyjnym głosem.
Scott zacisnął dłonie w pięści, gdy spostrzegł rozmarzone spojrzenie Elizabeth i szelmowski uśmiech Andrew, który z pewnością coś knuł. Jego piwne oczy zawsze błyszczały w charakterystyczny sposób, kiedy jakaś myśl nawiedziła umysł medyka.
– Ten pucybut z pewnością nie. – Neville spojrzał pogardliwie na Douglasa, który właśnie zbliżał się w ich stronę.
– Andrew! – krzyknął Scott z udawanym entuzjazmem. – Dawno cię nie widziałem. Gdzie pracujesz?
– Tutaj, w Bradford. Za to panna Lyod zdążyła mi już zdradzić, że masz własny gabinet. Kto, by się spodziewał, że po tylu podróżach skończysz w takiej dziurze. Sądziłem, że z twoim patronem stać cię co najmniej na stolicę, ale widocznie nie jesteś wystarczająco zdolny. Zresztą nie powinien być zdziwiony, skoro myślałeś, że uda ci się ukryć tę uroczą damę pod męskimi ubraniami.
– Ta urocza dama musi już iść... ze mną! – syknął Douglas, z trudem przełykając zniewagę.
Scott nie zamierzał dać się wmanipulować w gierki Andrew, więc pociągnął Lizzy za rękaw, gdy spostrzegł, że ta się nigdzie nie wybierała.
– Do zobaczenia jutro, panno Lyod! – rzucił za nimi Andrew z szyderczym uśmiechem na twarzy.
Tego Douglas nie mógł zostawić w spokoju. Mógł wybaczyć pracownicy, że wyszła z sali bez jego zgody, ale rozmowy z tą kanalią już nie. Kiedy tylko wyszli przed szpital, zacisnął swoją dłoń na nadgarstku Elizabeth, by ta nie próbowała mu się wymknąć.
– O czym on mówił? – wrzasnął, a w jego oczach zalśniły gniewne ogniki.
– Umówiliśmy się na spacer w Greenfield. – Ton Lizzy stał się niezwykle poważny, a spojrzenie surowe. Spróbowała wyszarpnąć swoją dłoń, ale Scott był silniejszy.
– To nie jest mężczyzna dla ciebie. Nie widzisz, że to tylko kolejna zagrywka, by mnie zdenerwować?
– Jakim prawem śmiesz decydować, kto jest dla mnie, a kto nie? To, że ty celujesz w bogate, naiwne trzpiotki nie znaczy, że wszyscy tacy są! Nie wiem, co między wami zaszło, ale zupełnie mnie to nie obchodzi!
Elizabeth zbliżyła się do Douglasa, tak że ich nosy niemal się stykały. Oboje spoglądali na siebie gniewnie, a powietrze wokół nich zdawało się zgęstnieć.
– Mogłabyś okazać trochę więcej lojalności – syknął doktor.
– Wobec ciebie? – fuknęła. – Czemu tak przeszkadza ci, że ktoś zwrócił na mnie uwagę?
– Liz, chętnie pobłogosławię twój związek z każdym kawalerem, którego przyprowadzisz, ale niech to nie będzie Andrew Neville.
Panna nie spuszczała wzroku z twarzy doktora. Jej surowa mina nieco zelżała, więc Douglasowi wydawało się, że jest już po bitwie. Twarz panny wciąż była czerwona ze złości, ale oddech powoli się uspokajał. Scott przelotnie spojrzał na jej usta, które nagle wydały mu się tak kuszące, iż miał ochotę je pocałować. W dodatku był tak blisko! Dzielił ich niecały cal.
Doktor puścił nadgarstek Elizabeth, który dotychczas mocno ściskał. Chciał przenieść dłoń na jej polik, ale panna natychmiast wykorzystała chwilę nieuwagi i odstąpiła kilka kroków w tył.
– Nie potrzebuję twojego błogosławieństwa – szepnęła, posyłając Douglasowi wyzywające spojrzenie.
Liz, widząc, ile gapiów przyciągnęła ich kłótnia, odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie, po drodze gubiąc cylinder. Właściwie było jej już obojętne, co pomyślą o niej przechodnie. Dla nich mogła być wariatką, która maszeruje ulicami w męskim stroju. W tej chwili jej urażona duma była dużo ważniejsza.
Uważała, że Scott był zwykłym impertynentem, skoro mieszał się w jej prywatne życie. Może pogardzał takimi kobietami jak ona, ale przecież nie każdy mężczyzna szukał żony w wyższych sferach.
Douglas pozostał sam na ulicy przed szpitalem. Długo nie mógł ruszyć się z miejsca zaskoczony własnym postępowaniem. Jak mógł myśleć o Elizabeth w ten sposób, skoro planował oświadczyć się Lottcie? Gdy był wściekły, nie potrafił kontrolować swoich emocji, a dawno nie czuł takiej złości, jak teraz. Kierowała nim zwyczajna zazdrość. Andrew Neville to ostatnia osoba, której potrzebował w swoim życiu. Źle się zachował, zabraniając Lizzy spotkania z nim, bo teraz z pewnością będzie chciała do niego doprowadzić jeszcze bardziej.
Scott miał rację, gdyż Elizabeth postanowiła kontynuować nową znajomość, głównie na złość pracodawcy. Andrew wydał się jej uprzejmym, szarmanckim dżentelmenem i w dodatku chciał specjalnie dla niej przyjechać do Greenfield. Mimo że znali się zaledwie kilka minut, doktor Neville zdążył skomplementować jej żywy umysł i wyraził nadzieję na lepsze poznanie panny. Nie liczyła, że cokolwiek wyniknie z tego spotkania, może poza kilkoma ciekawostkami, którymi będzie mogła dręczyć Scotta. Zależało jej jedynie, by Douglas zrozumiał, że jest równie atrakcyjna, co Lotta i inne damy jej pokroju.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro