2.6
Emma nerwowo krążyła po sypialni córki, w głowie ciągle powtarzając kolejne punkty planu, który stworzyły razem z Violet. Zadanie przyprawiało ją o ból głowy. Wystarczyło jedno potknięcie, by wszystko posypało się niczym domek z kart. W dodatku miała przed sobą pierwszy bal bez męża u boku, gdyż ten ciągle leżał w łożu zmożony gorączką.
Lotta wsparła się na krześle, gdy służka wiązała jej gorset. Dzielnie wciągała brzuch, by udało się zwęzić jej talię choćby jeszcze o cal. Twarz panny aż posiniała z wysiłku, ale efekt był zadowalający, choć nie mogła oddychać tak głęboko, jakby tego pragnęła.
Marlee uśmiechnęła się, widząc starania siostry o jak najlepszą prezencję. Sama już dawno się wystroiła, ale nie była zdeterminowana jak Lotta, by podkreślać swoją sylwetkę. Jej mąż i tak miał nie ujrzeć jej tego wieczoru, a uwodzenie innych mężczyzn nie przeszło Marlee nawet przez myśl.
Gdy służka odstąpiła od Lotty, pani Blythe podeszła do siostry i ukryła jej drobniutką twarz w swoich dłoniach. Panna miała włosy spięte do tyłu, które swobodnie opadały, zakręcając się na szyi w grube loki. Marlee udała, że poprawia fryzurę Lotty, by szepnąć jej kilka słów. Miała nadzieję, że w ten sposób oszuka doskonały słuch matki.
– To dla Douglasa tak się stroisz?
Lotta zarumieniła się. Spojrzała przelotnie na Emmę, ale ta zdawała się pochłonięta przez własne myśli, wobec tego delikatnie skinęła głową na potwierdzenie.
– Nie mogę się doczekać balu. Od teraz to może być jedyna okazja, żeby pomówić z nim sam na sam – wyszeptała.
– Masz szczęście, że zobowiązał się uczestniczyć w każdym wydarzeniu towarzyskim. Te okazje będą nadarzały się częściej, niż myślisz.
Ciche rozmowy w końcu przyciągnęły uwagę Emmy. Posłała córkom podejrzliwe spojrzenie, a gdy zauważyła ich speszone miny, postanowiła położyć kres tym konspiracyjnym szeptom.
– Marlee, idź już! Goście powoli się zbierają, ktoś musi ich witać.
Pani Blythe westchnęła, ale posłusznie wykonała polecenie matki, która tego dnia była wyjątkowo drażliwa, więc wolała jej się dodatkowo nie narażać.
Służąca ponownie dopadła do panny Appleton, tym razem, by pomóc ubrać jej krynolinę.
– Jaką suknię panienka wybrała na dziś? – zapytała Josephine tak cichutko, jak gdyby bała się mówić w obecności swoich pań.
– Białą, odsłaniającą ramiona, ze złotą koronką wokół dekoltu i na rękawach!
Starsza kobieta podeszła do ogromnej szafy, jednak nie widziała żadnej kreacji odpowiadającej opisowi. Odwróciła się do panny i spojrzała na nią przepraszająco.
– Ma spódnicę z kilku warstw tiulu, które układają się w falbanki – dodała Lotta, mając nadzieję, że pomoże to służącej w odnalezieniu sukni.
Dama ponownie zajrzała do szafy, ale i tym razem bez sukcesu. Martwiła się, że to przez swój podeszły wiek nie potrafi odnaleźć sukni, a pani Appleton zaraz wyrzuci ją z pracy. Pokornie spuściła wzrok i czekała na dalsze instrukcje.
– Och! – krzyknęła Emma, która wyglądała, jakby dopiero się ocknęła. – Jest w moim buduarze. Odebrałam twoją suknię od krawcowej razem z moimi i zapomniałam poprosić, by ktoś ją tu przyniósł. Już po nią idę! Josephine, dołącz do mnie, proszę!
Służąca wraz z Emmą wkrótce zniknęły za drzwiami. Jednak gdy tylko panie znalazły się na korytarzu, matrona odesłała służącą, a sama ruszyła w kierunku bawialni. Muzyka jeszcze nie grała, ale za to po pomieszczeniu rozchodziły się głośne rozmowy gości. Szybko odszukała wzrokiem pannę Statham i to w jej kierunku podążyła.
– Violet! Witaj!
Emma cmoknęła przyjaciółkę w oba policzki. Delikatnie musnęła jej łokieć, a gdy miała pewność, że nikt nie patrzy, wsunęła w dłoń damy maleńki kluczyk.
– Prezentujesz się nad wyraz dobrze, Emmo! Pewnie musi być ci tu piekielnie ciężko bez Waltera. Jeżeli potrzebujesz pomocy, chętnie ci jej udzielę, w końcu nikt nie zna się na balach lepiej niż ja!
Euphemia, która stała tuż za plecami siostry, zaśmiała się pod nosem. Violet zawsze musiała wtykać nos w nieswoje sprawy i zarządzać nawet cudzym przyjęciem, choć nikt jej o to nie prosił. Panna jednak tym razem miała wrażenie, że jej bliźniaczka coś knuje. Sprawnemu wzrokowi Euphemii nie umknęło, iż pani Appleton coś dyskretnie wręczyła Violet.
– Och, panno Statham! – zawołała Emma, jak gdyby dopiero teraz zauważyła Euphemię, w co doprawdy trudno było uwierzyć, gdyż staruszka w krwistoczerwonej sukni przyciągała wzrok, szczególnie gdy stała obok siostry wystrojonej w żałobną, granatową toaletę.
Violet postanowiła czym prędzej działać. Widziała, że Euphemia zerka na nią podejrzliwie, więc musiała uciec sprzed jej czujnego wzroku. Co sił w nogach pognała do jadalni i odszukała tam Vincenta, który akurat żywo o czymś dyskutował z innymi dżentelmenami. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy ujrzała bratanka. W idealnie skrojonym fraku prezentował się nad wyraz przystojnie. Miał majestatyczną posturę, a jego twarz wyglądała niczym wykuta w marmurze. Niektórzy powiedzieliby, że wieczny smutek, który od niego bił, stanowił ujmę na fizjonomii hrabiego, jednak jego ciotka uważała to za wyraz elegancji.
– Przepraszam panów, ale muszę na chwilę pożyczyć mojego drogiego bratanka. Musimy natychmiast porozmawiać! Chodźmy w ustronne miejsce.
– Ale teraz? – jęknął zawstydzony.
Hrabia czuł, że ciotka zawsze musi traktować go jak małego chłopca. Przeszkadzało mu to, szczególnie gdy byli w towarzystwie. Obawiał się, że panowie obmówią go, kiedy tylko się odwróci.
– Nie ma czasu do stracenia. Jestem stara i w każdej chwili mogę umrzeć!
Vincent zacisnął usta w wąską kreskę, ale nic nie mówiąc, skłonił się dżentelmenom i ruszył za ciotką, która poprowadziła go w głąb korytarzy.
– Cioteczko, nie powinniśmy tak bez zgody przechadzać się po czyimś domu – zaprotestował, kiedy Violet zaczęła wspinać się po schodach na piętro.
– Przecież ja tu prawie mieszkam! Emma gości mnie tak często, że znam każdy zakamarek tej rezydencji.
Vincent nie widział sensu, by próbować odwieść ciotkę od jej pomysłu. Doskonale wiedział, że jeżeli ta coś sobie umyśliła, to musiało się ziścić.
Violet nagle przystanęła przed jednymi z drzwi. Zdecydowanym ruchem nacisnęła na klamkę i dała bratankowi znak, by wszedł do środka. Ona jednak nie podążyła za nim. Zamiast tego zatrzasnęła drzwi, po czym szybko przekręciła kluczyk w zamku i odeszła, by kontynuować wcielanie swego planu w życie.
Lotta pisnęła, gdy zobaczyła hrabiego w swojej sypialni. Nie miała na sobie nic poza cieniutką koszulą, gorsetem, pantalonami i krynoliną. Popędziła do łóżka, by skryć się pod kołdrą, ale fiszbinowa konstrukcja jej to skutecznie uniemożliwiła. Wobec tego zarzuciła pled na ramiona i szczelnie się nim owinęła.
Vincent spłonął okropną czerwienią. Wyjąkał tylko kilka słów na przeprosiny i zawrócił. Szarpnął za klamkę, jednak drzwi nawet nie drgnęły. Zaklął pod nosem. Chciał się jakoś wytłumaczyć przed panną, jednak gdy tylko spojrzał w jej kierunku, ta ponownie pisnęła, przypominając mu, że jest nieubrana. Wobec tego stanął przodem do drzwi, by dłużej nie peszyć Lotty.
– Ciotka mnie tu przyprowadziła... Do diabła! Co też ona znowu wymyśliła? – wysyczał.
– Obawiam się, że moja matka również maczała w tym palce. To by wyjaśniało, czemu była dziś taka nieswoja.
– Muszę wymazać ten obraz z pamięci! Właściwie już zapomniałem – Vincent zaśmiał się nerwowo.
Miał nadzieję, że w ten sposób oboje będą mogli uznać, iż cała ta sytuacja nie miała miejsca i w przyszłości przebywać w swoim towarzystwie bez wstydu.
– Uważa pan, że jestem brzydka? – jęknęła rozżalona Lotta.
Panna martwiła się o swoją reputację, jednak w tej chwili słowa hrabiego zdawały się ważniejsze. Chciała podobać się mężczyznom, a reakcja Vincenta przeczyła jakiemukolwiek zauroczeniu. Skoro już ją widział, powinien przynajmniej wyrazić aprobatę dla jej urody, lecz najwyraźniej nie przypadła mu ona do gustu, skoro chciał o wszystkim zapomnieć.
– Nie to miałem na myśli! – Hrabia Statham zaczerwienił się jeszcze bardziej, czego panna Appleton na szczęście nie mogła zauważyć. – Jesteś naprawdę piękna. W życiu nie spotkałem bardziej urodziwej panny, ale nie powinienem tego widzieć. Mam nadzieję, że wybaczy mi pani.
– Och, to nie pana wina! – Przez twarz Lotty przemknął blady uśmiech, który nie był w stanie ukryć jej zaniepokojenia.
Nagle ktoś z korytarza zaczął walić pięściami do drzwi i szarpać za klamkę, ale te wciąż pozostawały zamknięte.
– Vincent! Jesteś tam? – krzyknęła Euphemia.
– Tak! – Hrabia dobiegł do drzwi i przyłożył do nich ucho, by lepiej słyszeć głos damy. – Możesz otworzyć, cioteczko?
– Violet zabrała klucz! Musisz stamtąd uciekać, bo moja przeklęta siostra poszła po towarzystwo i zaraz zostaniecie złapani w nieprzyjemnej sytuacji!
– O nie – jęknęła Lotta przerażona wizją zniszczonej reputacji.
Jej twarz strasznie pobladła, a po chwili ogarnęło ją uczucie gorąca. Ciasno zawiązany gorset tylko pogarszał sprawę. Panna miała wrażenie, że jeszcze chwila i wyzionie ducha. Jednak cóż to była za różnica, skoro zaraz zostanie okrzyknięta niemoralnym dziewczęciem.
– Spokojnie, zaraz coś wymyślę – powiedział Vincent pokrzepiająco, słysząc rozpacz w głosie Lotty. – Może spróbujesz się ubrać?
– Tak, oczywiście! Czemu o tym nie pomyślałam?
Panna zrzuciła pled i pognała do szafy. Chwyciła pierwszą suknię, jaka wpadła jej w ręce. Przerzuciła ciężkie falbany przez głowę i włożyła ręce w rękawy. Nie potrafiła jednak naciągnąć materiału na obszerną krynolinę.
– Pomożesz mi? – zapytała ze wstydem, ale jeżeli chciała uratować swoją reputację, nie było innego wyjścia.
Vincent przestał wbijać wzrok w drzwi i odwrócił się do panny. Jej porcelanowa skóra, której widział pokaźny kawałek, namąciła w głowie hrabiego. Dotychczas nie był zainteresowany Lottą. Adorował ją tylko dlatego, żeby ciotka dała mu spokój. Wcześniej widział w pannie jedynie dziewczynkę, jednak teraz ujrzał prawdziwą kobietę i to w dodatku piękną. Hrabia potrząsnął głową, by odgonić niemoralne myśli. Szybko zabrał się za naciąganie sukni na stelaż, jednak za każdym razem, gdy udało mu się odpowiednio ustawić materiał, ten znów niesfornie podskakiwał do góry.
– Są blisko! Musicie się pospieszyć! – Do ich uszu doleciał głos Euphemii.
– Och, to na nic! – Lotta była bliska płaczu. – Oboje jesteśmy skończeni.
Vincent zaczął nerwowo przechadzać się po sypialni, myśląc, co zrobić. Oparł się o jedno z okien, rozpaczliwie wyglądając na zewnątrz. Nagle w jego głowie pojawił się pewien plan. Spojrzał w dół i z zadowoleniem rozpoznał, że od ziemi dzieli go najwyżej osiem stóp.
– Ty chyba nie zamierzasz...? – Lotta spojrzała na hrabiego z przerażeniem.
Nie chciała, by ktoś z jej powodu stracił życie, chociaż uznała takie poświecenie za szczyt heroizmu. Widząc teraz Vincenta, pomyślała, że musiała go źle ocenić i niepotrzebnie odnosiła się do niego z pewną niechęcią. W końcu niewielu mężczyzn byłoby w stanie ratować honoru obcej damy.
– Do zobaczenia na balu! – Hrabia uśmiechnął się uroczo, po czym otworzył okno.
Zza drzwi zaczęły dochodzić przygłuszone chichoty dam, wśród których głos Violet był najdonioślejszy. Nagle w zamku zabrzęczał klucz. Serce zabiło mu mocniej, ale Vincent nie miał już czasu na wahanie, wziął głęboki oddech i skoczył.
Lotta nie miała nawet okazji, by sprawdzić, czy mężczyźnie nic się nie stało, ponieważ drzwi stanęły otworem, a do pomieszczenia wtoczyła się grupka kobiet.
– Mamo! Miałaś przynieść mi suknię kilkanaście minut temu. – Lotta spojrzała karcąco na Emmę.
Zarówno mina pani Appleton, jak i panny Statham były warte całego zamieszania, które mocno nadszarpnęło nerwy Lotty. Damy były tak skonsternowane, iż żadna nie wiedziała, cóż rzec.
– Na śmierć o tym zapomniałam! Moje koleżanki wciągnęły mnie w rozmowę, a potem postanowiłam pokazać im, jakie mebelki sprawiłam ci do pokoju. – Emma w końcu przerwała ciszę, choć jej wytłumaczenie nie było zbyt przekonujące.
Panie rozejrzały się po pomieszczeniu, chwaląc jego wystrój, po czym zdecydowały się wrócić do głównej sali. Emma tym razem dotrzymała zobowiązania i przyniosła córce jej suknię, po drodze wołając Josephine, by pomogła Lottcie się odziać.
Violet zacisnęła dłonie w pięści. Nie potrafiła zrozumieć, co poszło nie tak. Jej plan przecież nie miał wad. Gdyby tylko damy zobaczyły Lottę i Vincenta w takiej sytuacji, nie byłoby wyjścia i para musiałaby wziąć ślub. Panna Statham jednak nie szukała długo przyczyny swojego niepowodzenia. W korytarzu mignęła jej czerwona suknia, a do uszu damy doleciał chichot jej siostry.
Douglas kolorową mozaikę na podłodze zobaczył tylko raz, zaraz po przekroczeniu progu sali przeznaczonej do tańca. W głębi pomieszczenia różnobarwne, rozłożyste suknie dam układały się w dywan szczelnie pokrywający posadzkę. Doktorowi przypominały one strojne pawie, które stroszą swoje piórka. Uważnie rozejrzał się dookoła, jednak nie dostrzegł ptaszka, którego najbardziej chciał upolować. Nieobecność Lotty dziwiła go, tym bardziej że jej siostry mignęły mu przed oczami zaraz przy drzwiach wejściowych.
Scott postanowił wykorzystać wolny czas i poszukać lady M. Z pewnością musiała tu być, a bal zostanie szczegółowo opisany w najbliższym wydaniu Greenfield Post. Żadna dama jednak nie zwróciła na siebie uwagi. Wszystkie pochłonięte były wesołymi rozmowami z przyjaciółkami bądź kokietowaniem kawalerów. Dużo wdzięczniejszym obiektem do obserwacji dla doktora okazały się złote kandelabry i freski namalowane na suficie, które przedstawiały sceny z mitologii. Kunszt artysty musiał być ogromny, gdyż nawet z dużej odległości można było zauważyć napinające się mięśnie greckich herosów, a nawet każdy ze złotych loczków Afrodyty.
– Nie wyglądasz zbyt korzystnie, gdy tak bezmyślnie wgapiasz się w sufit.
Do uszu Douglasa doleciał znajomy głos, na którego dźwięk mimowolnie się uśmiechnął. Oderwał wzrok od malowideł i przeniósł go na pannę Lyod, która wyglądała nadzwyczaj dobrze. Jej fantazyjny kok robił wrażenie, a ciemnozielona suknia z bufkami przyciągała wzrok, nawet jeżeli była nieco węższa od toalet innych dam. Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, Elizabeth idąc śladem doktora, wykrzywiła usta w uśmiech. Uniosła kieliszek szampana, który trzymała w drobnej dłoni i na raz wychyliła całą jego zawartość. Akurat przechodził obok niej służący, odziany w gustowny frak, więc wymieniła pusty kielich na pełny i pociągnęła z niego kilka drobnych łyczków.
– Nie pij tyle – rzucił Douglas.
Widząc, jak panna nic nie robi sobie z jego rady, pokręcił głową. Chciał posłać jej surowe spojrzenie, jednak ostatecznie wybuchnął śmiechem, co nie spodobało się Lizzy.
– Dlaczego? – zapytała w swój charakterystyczny chłodny sposób.
– Bo wyglądasz na zdesperowaną, a poza tym jutro będzie cię bolała głowa.
– Lepiej martw się o siebie! – fuknęła.
Elizabeth odstawiła pusty kieliszek na tacę, zaś ramiona skrzyżowała na piersi. Odwróciła wzrok w przeciwnym kierunku, a jej twarz przybrała poważny wyraz.
– Nie obrażaj się! – Douglas zmienił miejsce, w którym stał, zmuszając pannę, by na niego spojrzała. – Nie musisz się martwić, ktoś na pewno poprosi cię do tańca. W ostateczności możesz dać mi swój karnecik, obiecuję poczynić w nim stosowny wpis.
– Lepiej nie marnuj czasu na mnie i znajdź sobie lepszą partnerkę.
Doktorowi nie trzeba było powtarzać dwa razy, by przystąpił do działania. Akurat tuż przed jego nosem przemaszerowała rudowłosa dziewczynka, która nie sięgała mu nawet do piersi. Wyglądała niczym maleńki cukiereczek w różowej sukni z bufkami, licznymi falbankami, marszczeniami i kokardkami.
– Przepraszam! – krzyknął za nią w akcie desperacji. – Chciałaby panienka ze mną zatańczyć?
Douglas wyprostował się dumnie, przy okazji wygładzając koszulę. Uważał, że w takiej pozie prezentuje się nad wyraz przystojnie i żadna piętnastoletnia debiutantka by mu nie odmówiła. Dziewczyna jednak zmarszczyła swój nosek obsypany piegami i wyciągnęła przed siebie dłoń, na której dumnie błyszczała obrączka.
– Mam partnera na ten wieczór, ale proszę szukać szczęścia dalej! – zaskrzeczała, po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła gdzieś na parkiecie.
Scott zamarł w bezruchu z przyklejonym do twarzy uśmiechem. Otrzeźwił go dopiero chichot Lizzy, która nie wiadomo kiedy porwała kolejny kieliszek szampana i właśnie krztusiła się napojem.
– Wcale nie miałem ochoty z nią tańczyć. Jeszcze by chciała ze mną rozmawiać, a nie zniósłbym dźwięku jej głosu. Nawet muzyka by jej nie zagłuszyła.
– Lady M. dopiero będzie miała ubaw po pachy – zaśmiewała się panna. – Nie masz dzisiaj szczęścia, doktorku.
Douglas pokręcił tylko głową. Wolał ugryźć się w język niż dać Liz kolejne powody do szyderstwa. Zrezygnowany powiódł spojrzeniem po sali. Ku ogromnej uciesze dostrzegł Lottę przekradającą się przez drzwi. Wyglądała na nieco speszoną. Gdy panna zaprezentowała się w całej okazałości, w pomieszczeniu dało się słyszeć głośne westchnięcia pełne zachwytu.
Wyglądała nienagannie. W pasie jej suknia została przewiązana kokardką, spod której wystawało kilka warstw tiulu z wyhaftowanymi złotymi gwiazdami. Nikt nie miał wątpliwości, że Lotta znów zasłużyła na tytuł najładniejszej panny.
– Już idź do niej – prychnęła, jednocześnie przewracając oczami. – Mną się nie przejmuj.
Douglas skinął na słowa panny i wręcz pobiegł w kierunku Lotty. Musiał jak najszybciej porwać ją do tańca, zanim inny kawaler to uczyni.
Panna Appleton speszyła się jeszcze bardziej, czując na sobie ciekawskie spojrzenia. Już sytuacja z Vincentem wystarczająco ją zawstydziła. Nie potrzebowała, by tłum śledził każdy jej ruch. Przynajmniej jej matka była uszczęśliwiona z tego powodu. Lotta jednak na myśl o jej okropnym występku, skrzywiła się. Nie miała wątpliwości, że Emma maczała palce w intrydze panny Statham.
Gdy wmieszała się pomiędzy gości, szybko porzuciła te myśli. Musiała odszukać hrabiego, by upewnić się, że nic mu się nie stało. Kiedy wyjrzała przez okno, nikt nie leżał na trawniku, jednak panną targał niepokój, że ewentualne kontuzje dały znać o sobie znacznie później, a Vincent padł gdzieś trupem i nikt go już nie odnajdzie.
Nagle przed Lottą pojawił się mężczyzna, którego panna w pierwszej chwili nie dojrzała. Dopiero gdy niemal musnęła swoim zadartym noskiem tors dżentelmena, zatrzymała się.
– Och, Douglas... – jęknęła nieco zakłopotana.
Jeszcze kilkanaście minut temu towarzystwo doktora było przez nią bardzo pożądane, teraz jednak priorytetem stało się odnalezienie hrabiego.
Scott zarzucił ją potokiem komplementów, ale Lotta niezbyt zwracała na nie uwagę. Ciągle się rozglądała, rzucała przelotne spojrzenia ponad ramieniem Douglasa, a nawet stawała na czubkach paluszków, by mieć lepszy widok.
– Szukasz kogoś? – zagadnął w końcu medyk, nieco poirytowany brakiem należnej uwagi.
– Nie... – już miała się tłumaczyć, ale dostrzegła Vincenta przemykającego przez główne drzwi do sali. – Przepraszam na momencik.
Lotta uśmiechnęła się niepewnie i bez dalszych wyjaśnień pognała do arystokraty. Mężczyzna wyglądał całkiem dobrze. Miał nieco rozwichrzone włosy, w których zapodziało się kilka źdźbeł trawy. Podobnie drogocenny materiał nieco zazielenił się na łokciach, zaś skóra dłoni delikatnie się przetarła.
Panna rozejrzała się nerwowo. Gdy uznała, że nikt nie zwraca na nich szczególnej uwagi, pociągnęła Vincenta za filar. Uniosła swoją drobną rączkę, by wydobyć trawę z włosów hrabiego, okrutnie się przy tym czerwieniąc. Nie była pewna, czy może zdobyć się na taką poufałość.
– Dziękuję! Tak bardzo panu dziękuję! – wydukała pospiesznie. – Gdybyś nas pan nie wybawił, oboje bylibyśmy zniszczeni.
Panna prawdziwie czuła się zawstydzona, że wcześniej tak źle oceniła hrabiego. Oczywiście doceniała jego niewątpliwą urodę i pozycję społeczną, ale poza tym miała go za piekielnie nudnego.
– Drobiazg – uśmiechnął się delikatnie, unosząc jeden kącik ust.
Lotta uznała to za bardzo urocze, szczególnie że Vincent rzadko zdobywał się na takie gesty. Hrabia odgarnął czarne loki z czoła, które niesfornie tam opadły podczas skoku, i spojrzał na pannę nieśmiało.
– Dobrze, że nie dałyśmy mojej matce i twojej ciotce satysfakcji!
– Och! Gdybyś tylko widziała minę cioteczki Violet! Spojrzała na mnie tak, jakby chciała mnie udusić.
– Powinnam podziękować pannie Euphemii.
– Ależ nie trzeba! Zapewniam cię, że radość z pokrzyżowania planów siostrzyczce będzie dla niej wystarczającą nagrodą.
Oboje roześmiali się w głos. Pierwszy raz czuli się ze sobą tak swobodnie. Brak czujnego wzroku matron znacznie wszystko ułatwiał. W końcu nie musieli nikogo udawać, choć zarówno w Lottcie, jak i Vincencie silnie zakorzeniona była pamięć o wszelakich zasadach.
– Uczyniłaby mi pani ten zaszczyt i zatańczyła ze mną? Oczywiście do niczego nie zmuszam.
– Chętnie – odpowiedziała pospiesznie, jakby bała się, że Statham zaraz się rozmyśli.
Hrabia ujął jej dłoń i poprowadził na sam środek parkietu. Właśnie rozbrzmiały pierwsze takty walca. Lotta i Vincent tańczyli ze sobą już wiele razy, jednak tego wieczoru pomiędzy nimi narodziło się pewne napięcie, choć niektórzy nazwaliby to nicią porozumienia.
Hrabia niemal z nabożną czcią ułożył dłoń na talii panny, zaś drugą, na której delikatnie opierały się paluszki Lotty, uniósł. Panna wolną rękę odchyliła do boku, a spojrzenie wbiła w oczy Vincenta. Byli gotowi do tańca. Gdy nadszedł odpowiedni moment, dołączyli do wirujących par, nawet na moment nie spuszczając z siebie wzroku.
Wszystkiemu przyglądał się Douglas, który z założonymi rękami podpierał jedną ze ścian. Gniew niemal wrzał w jego arteriach. Nawet nie zauważył, kiedy zacisnął dłoń w pięść. Był gotów uderzyć nią w najbliższy filar, jednak w porę otrzeźwiał. Musiał mieć sprawne ręce, by dobrze wykonywać swój zawód.
Douglas powiódł spojrzeniem po sali, byleby tylko nie patrzeć na Lottę. Dostrzegł Ruby przeciskającą się przez tłum. Wyglądała doprawdy efektownie w ciemnofioletowej, prawie czarnej, wymyślnie poupinanej sukni. Spódnica uszyta z tiulu powiewała z każdym krokiem damy, sprawiając wrażenie, jakby ta płynęła po parkiecie, zamiast iść. Materiał z tafty oplatał jej talię niczym bluszcz, który nieco rozluźniał uścisk w okolicach dekoltu i swobodnie opadających ramiączek, odsłaniających zgrabne obojczyki i łabędzią szyję.
Madame Lefroy przyłapała Douglasa na bezczelnym wgapianiu się w jej sylwetkę. Uśmiechnęła się pod nosem, po czym zalotnie spuściła wzrok. Doktor nie był płochym młodzieńcem, wobec czego wciąż obserwował damę, nie czując wstydu.
– Madame Lefroy – Douglas skłonił się, gdy kobieta znalazła się wystarczająco blisko.
– Doktorze – Dama odpowiedziała delikatnym skinieniem. – Lotta się chyba panu wymyka.
Scott wzdrygnął się na dźwięk jej głosu. Brzmiał on bardzo zalotnie, ale i spokojnie, niczym najsłodsza kołysanka.
– Nonsens! – odpowiedział nieco zbyt pewnie, wprawiając damę w zdumienie. Chcąc przerwać niezręczną ciszę, na nowo podjął rozmowę. – Kobiety dziś wyjątkowo mi odmawiają, ale może pani zechciałaby ze mną zatańczyć?
Douglas uznał, że Ruby pojawiła się przy nim, gdyż chciała zostać porwana do tańca. Ta jednak uśmiechnęła się do doktora, jakby prowadziła jakąś grę.
– Nie tańczę. Mój mąż niedawno zmarł.
– Bardzo mi przykro. Powinienem się domyślić, słysząc pani rozmowę z siostrami. Proszę mi wybaczyć.
– To ja powinnam przeprosić, że musiał pan tego wysłuchiwać. Mam nadzieję, że nie myśli pan z tego powodu o mnie źle?
– Ależ skąd! Jeśli mogę, ciekawi mnie jedna rzecz. Powiedziała pani, że marzenia sióstr kosztowały panią własne.
Ruby wydęła usteczka, ale delikatnie skinęła głową, by potwierdzić prawdziwość słów doktora. Uniosła brew i zaintrygowana spojrzała na Scotta.
– Do czego pan zmierza?
– Chciałbym tylko wiedzieć, jakie były pani marzenia.
– Nie mam pojęcia, nikt nigdy mnie o to nie pytał. Całymi dniami pracowałam. Chwytałam się wszystkiego, żeby posłać jak najwięcej pieniędzy do domu. Byłam guwernerką, krawcową, damą do towarzystwa zrzędliwych staruszek, a ukradkiem pisałam notatki do gazet z wydarzeń towarzyskich. Chciałam, żeby los moich sióstr był lepszy. Żeby miały porządnych nauczycieli, rozwijały swoje pasje, jeździły do teatru, podbiły świat. Dla nich zgodziłam się na to potworne małżeństwo! A one potrafią mi tylko zarzucać, że je zostawiłam. – Ostatnie słowa Ruby wypowiedziała, z trudem powstrzymując płacz.
Douglasowi zrobiło się żal damy. Nie wiedział, jak mógłby jej pomóc, czy chociaż odrobinę poprawić humor, ale przynajmniej postanowił spróbować.
– Lotta i Marlee kiedyś zrozumieją... A pani niech pomyśli, co by robiła, gdyby pani życie się odmieniło. To ważne, żeby mieć marzenia, inaczej człowiek staje się zgorzkniały.
– Też uważasz mnie za zgorzkniałą? – Ruby rozszerzyła oczy ze zdziwienia, ale przez jej twarz przebiegł uśmiech pozbawiony charakterystycznego cienia złośliwości. – Chciałabym zostać pisarką.
– Mam nadzieję, że lepszą niż Lady M., chociaż nie jestem przekonany czy tak można ją nazwać.
– Słyszałam o tej sprawie. Obawiam się, że błądzi pan niczym we mgle. Chętnie udzielę panu kilku wskazówek, w końcu mam pewne doświadczenie, jednak teraz proszę iść gonić moją siostrę!
Douglas powiódł spojrzeniem na parkiet i wnet pojął, co Ruby miała na myśli. Melodia ucichła, a Lotta odstąpiła od Vincenta. To była jego szansa, żeby zająć miejsce hrabiego.
W doktorze obudziła się dziwna wola walki. Szedł do panny z myślą, że musi uczynić coś tak niesamowitego, by jej umysłu nie zaprzątał już żaden arystokrata.
– Panno Appleton – odchrząknął, gdy pojawił się tuż za jej plecami.
Ta pospiesznie odwróciła się w jego kierunku i nim spostrzegła, Douglas już porwał ją do tańca. Lotta zachichotała nerwowo, nieco zaskoczona gwałtownością doktora, lecz w głębi duszy bardzo jej się podobało takie zachowanie.
Scott celowo nieco mocniej naciskał na jej talię, zmuszając pannę by była bliżej. Nieustanie posyłał jej ukradkowe spojrzenia i zagadkowe uśmiechy. Jego zachowanie natychmiast podziałało na Lottę. Jej twarz pokrył rumieniec, zaś oddech panny znacznie przyspieszył.
– Mam lepszy pomysł – szepnął Douglas wprost do jej ucha. – Ucieknijmy stąd!
Panna z trudem przełknęła ślinę. Była zbyt podniecona wizją spędzenia czasu sam na sam z doktorem. Nie bacząc na reprymendę ze strony matki, której ta z pewnością by jej udzieliła, gdyby tylko wiedziała o zamiarach córki, ruszyła za Douglasem.
Para wyszła do ogrodu. Chłodny wiosenny wietrzyk musnął ich twarze. Dla Scotta było to uczucie doprawdy ożywcze, szczególnie że ostatnie godziny spędził w dusznym pomieszczeniu. Lotta jednak zadrżała, co prawda nie z zimna, a ekscytacji.
Douglas uśmiechnął się łobuzersko i bez żadnego skrępowania pochwycił dłoń Lotty. Uszli tak kawałek, aż doktor gwałtownie przystanął i spojrzał na pannę z czułością.
– Twoje oczy lśnią bardziej niż wszystkie te gwiazdy, które są na niebie!
Scott udał, że dla porównania spogląda do góry. Szybko jednak powrócił wzrokiem do prześlicznego lica Lotty. Uniósł dłoń i pewnie pogładził jej policzek. Panna, choć nieco zlękniona, nie cofnęła się. Wpatrywała się w Douglasa pełna ufności, posyłając mu uroczy uśmiech. Doktor powoli zaczął przybliżać swoją twarz, aż ich czoła się zetknęły. Jednak nie zamierzał posuwać się dalej. Znał granice przyzwoitości i tym razem wcale nie chciał ich przekraczać. Zależało mu, tylko by podsycić uczucia Lotty. Sądząc po jej zbyt szybko bijącym sercu, Douglas osiągnął swój cel.
– Chciałbym się z tobą ożenić – zamruczał.
Panna niepewnie wyswobodziła się z uścisku. Wiedziała, że małżeństwo jest przeznaczeniem każdej kobiety, jednak zawsze ogarniał ją lęk na samą myśl, że nadszedł już czas na nią. Nie była jeszcze gotowa, by zostać żoną, ale tym razem nie poczuła jedynie strachu. Przyjemne ciepło oblało ją od środka, wprawiając Lottę w zakłopotanie. Nie potrafiła zrozumieć, co się z nią dzieje.
– Czy powinnam to traktować jako propozycję? – zapytała, śmiejąc się nerwowo.
– Nie, ale pewnego dnia ci ją złożę. Najpierw musisz pokochać mnie do szaleństwa. Nie chcę niczego przyspieszać, ale bądź gotowa.
Lotta przylgnęła do piersi Scotta. Miała nadzieję, że ten nie widzi jej uśmiechu. Nikt nigdy nie rzekł jej czegoś tak miłego. Jednak dzisiejszy wieczór poza niewątpliwą radością zasiał w sercu panny dużo niepewności. Od dawna pielęgnowała swoje uczucie do Douglasa, które z każdym dniem wzrastało, ale dziś jej serce zabiło mocniej także dla innego mężczyzny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro