1.3
– Cichutko, Daisy – Lotta upomniała spanielkę, która zaskomlała, gdy właścicielka wzięła ją na ręce.
Panna zarzuciła włosy na plecy i w wolną dłoń chwyciła lichtarz ze świecą, zaś pod pachą umieściła lalkę. Łokciem nacisnęła na klamkę i wyślizgnęła się na korytarz.
Lotta skrzywiła się, gdy postawiła bose stopy na zimnej posadzce. Wkrótce cała zaczęła dygotać. Cienka koszula nocna w niczym nie równała się ciepłej pościeli, spod której się wymknęła. Szczęśliwie od sypialni Marlee dzieliło ją tylko kilka kroków.
Uchyliła drzwi, o mało nie upuszczając przy tym Daisy, która nieustannie pojękiwała w ramionach pani i wsunęła głowę do ciemnego pomieszczenia.
– Śpisz? – szepnęła.
– Nie. – Odpowiedź padła niemal od razu.
Lotta uśmiechnęła się szeroko i szybko weszła do pokoju. Odłożyła świecę na stoliczek, a sama usadowiła się na łóżku obok Marlee, układając Daisy na swoich kolanach.
– Nie cierpię tego, że mama każe nam tak wcześnie chodzić spać – jęknęła młodsza z sióstr.
– Ja też! – wtórowała jej Marlee. – Szybko, pomóż mi wstać, kochana!
Panna wyciągnęła dłonie ku siostrze i podźwignęła ją, by ta mogła wygodnie usiąść. Daisy podczas tej krótkiej chwili nieuwagi postanowiła wymknąć się z objęć właścicielki, lecz Lotta szybko ponownie ją dopadła. Zaczęła tarmosić futro pupilki i składać czułe pocałunki na jej pyszczku. Spanielka zaczęła wesoło wymachiwać ogonem, a w miejsce cichych pomruków pojawiło się donośne szczekanie.
Pani Blythe ze zgrozą obserwowała poczynania siostry, która próbowała uciszyć pieska. Nie pomagały czułe szepty ani surowe uwagi. Daisy była w rewelacyjnym nastroju, gotowa na zabawę niezależnie od pory. Natomiast na czoła sióstr zaczął wpływać pot. Były pewne, że jeszcze chwila, a hałasy zbudzą ich matkę, która niechybnie przyjdzie je skarcić.
Lotta miała się już poddać, jednak dostrzegła na stoliku włóczkę. Pani Appleton uważała, że druty są doskonałym zajęciem dla młodej mężatki, ale Marlee nie miała ku temu żadnego zacięcia i z dużą niechęcią oddawała się tej czynności.
Panna złapała kłębuszek i cisnęła nim na dywan. Daisy natychmiast skoczyła z łóżka i dopadła włóczkę. Zaczęła trącać ją nosem, a potem popychać łapką. Najważniejsze, że pupilka przestała hałasować, co pozwoliło paniom odetchnąć z ulgą.
– Tak brakuje mi ciebie w domu! – westchnęła Lotta. – Dobrze, że mam chociaż ją.
– Nie martw się, słodziutka. Niedługo na ciebie przyjdzie pora, żeby wyjść za mąż – zachichotała Marlee, gładząc rozpuszczone włosy siostry, które wywijały się w niesforne sprężynki.
– Vincent zabiera mnie jutro na spacer...
Lotta uśmiechnęła się, jednak był to grymas pełen sztuczności, co nie umknęło uwadze pani Blythe. Jej siostra od zawsze starała się być dobrym dzieckiem i wypełniać polecenia matki z radością, aby nie sprawić jej przykrości. Jednak pannie przychodziło to szczególnie ciężko, kiedy chodziło o jej delikatne serduszko.
– Po prostu z nim pójdź. – Marlee spojrzała na siostrę współczująco.
– Co, jeśli mi się oświadczy?
Głos Lotty był pełen przejęcia, a jej twarz natychmiast pobladła, choć ona odczuła nagły przypływ gorąca.
– Nie zrobi tego. Park, w którym jest pełno ludzi oraz towarzystwo Violet i Euphemii to niezbyt sprzyjające okoliczności na zaręczyny. Gdyby jednak poprosił cię o rękę, powiesz mu, że jesteś wdzięczna za jego szczodrą propozycję, ale potrzebujesz czasu do namysłu. Wiem, że jeśli nasza matka i ta stara jędza coś zaplanują, ciężko je od tego odwieść. Jednak, jeżeli go nie lubisz, to małżeństwo pozbawione jest sensu.
– Jest miły, szarmancki i z pewnością bogaty, ale nie potrafię go odgadnąć. Kiedy żartuję, Vincent ma kamienną twarz, zaś kiedy on się śmieje, ja nie mogę pojąć, co go tak rozbawiło.
– Wolałabyś doktora Scotta?
Lotta zaczerwieniła się, na szczęście przy słabym świetle Marlee nie mogła tego dostrzec. Pannę zawsze dziwiło, że siostra nie myliła się, co do jej uczuć. Cieszyła się z łączącej je więzi, jednak czasem było to kłopotliwe, szczególnie gdy Lotta chciała zachować coś wyłącznie dla siebie.
– Wydaje się przyzwoitym człowiekiem – odpowiedziała rozważnie.
– Oczywiście to, że jest przystojny, nie ma żadnego znaczenia? – Pani Blythe podejrzliwie uniosła brew.
– Może ma... niewielkie.
Obie damy serdecznie roześmiały się, nie zważając na to, że nie powinny hałasować.
– Małżeństwo z odpowiednią osobą może być bardzo przyjemne! Nawet nie wiesz, ile rozkoszy zaznałam, kiedy ja i Anthony tworzyliśmy tę małą istotkę.
– Marlee! – skarciła ją siostra, której twarz teraz dosłownie płonęła ze wstydu.
– Co? – zachichotała pani Blythe. Dziwiło ją, że Lotta ciągle była taka niewinna. Panny w jej wieku zwykle są już żywo zainteresowane każdym aspektem małżeństwa.
– Myślę, że nie jestem gotowa, żeby wyjść za mąż. Chciałabym zostać pianistką! Podróżować, dawać koncerty...
– Przykro mi, Lotto, ale marzenia muszą pozostać tylko marzeniami. Taki jest nasz los. – Marlee chwyciła dłonie siostry w pocieszającym geście. Było jej szkoda tej dziewczynki, ale cóż mogła poradzić? Sama była w jej wieku, gdy rok temu wyszła za mąż. – Wiem, jak ciężko jest być najładniejszą panną na wydaniu.
Pani Blythe doskonale pamiętała rok, gdy skończyła szesnaście lat. W przeciwieństwie do Lotty była bardzo kochliwa. Wystarczyło jedno spojrzenie przystojnego mężczyzny, mocniejsze uściśnięcie dłoni w tańcu, by jej serce wyrywało się z piersi. Anthony podobał jej się jak żaden inny, a w dodatku był majętny, dzięki czemu zyskał sympatię rodziców panny. Marlee od zawsze wiedziała, że musi wyjść za mąż i wcale nie walczyła ze swoim przeznaczeniem, a wręcz starała się mu pomóc. Kiedy jednak pan Blythe poprosił ją o rękę, dziewczyną zawładnął strach przed nieznanym. Nie sądziła, że tak szybko będzie musiała porzucić dziecięce przyzwyczajenia. Ciężko jest w ciągu jednej chwili dorosnąć, by stać się stateczną małżonką, a wkrótce matką.
– Mam dość tego, że mama ciągle wodzi za mną spojrzeniem jak kwoka za kurczętami. To takie przykre uczucie, kiedy wszyscy obserwują każdy twój krok – westchnęła Lotta, przyciągając biskwitową laleczkę na kolana.
– Świetnie sobie radzisz. Nawet lady M. nic złego o tobie nie napisała.
Słowa siostry na niewiele się zdały. Panna wyraźnie posmutniała. Owinęła sobie kosmyk blond włosów lalki wokół palca, a drugą dłonią wygładziła różową sukieneczkę Belle.
– Pamiętasz, jak stworzyłam sekretną listę dżentelmenów, którzy przypadli mi do gustu? – Marlee nie poddawała się. Za wszelką cenę chciała rozweselić siostrę, nawet jeśli oznaczało to przywołanie zawstydzających historii z życia pani Blythe. – Anthony'ego od razu umieściłam na pierwszym miejscu. Nie wiem, co miałam wtedy w głowie, że ten grubiutki Fulton wylądował na dziewiątej pozycji, a za nim twój stary nauczyciel gry na pianinie. On miał wtedy z pięćdziesiąt lat!
Lotta roześmiała się. Od razu pojawił jej się w głowie obraz Marlee, kiedy obie jeszcze dzieliły ten sam pokój. Starsza z sióstr wieczorami ustawiała dwa krzesła, a następnie nakrywała je starym obrusem, który kiedyś ukradła matce. W tak powstałym namiocie chowała się razem ze świecą i zapisywała kolejne kartki pamiętnika, na którego końcu mieściła się słynna lista.
– Wiem, że to głupie, ale uważam, że też powinnaś mieć swoją.
– Ale kogo miałabym na niej umieścić?
Lotta ponownie się strapiła. O jej rękę konkurowało wielu kandydatów, ale żaden nie wywoływał w niej cieplejszych uczuć. Myślała, że po ślubie Marlee wszystko się zmieni, w końcu panna została sama w rodzinnym domu. Nie miała już towarzyszki zabaw i zwyczajnie czuła się samotna. Nowa sytuacja jednak nie obudziła w Lottcie chęci do wyjścia za mąż. Ciągle wolała spędzać dnie ze swoją laleczką lub przy pianinie. Często wyobrażała sobie, że Belle i Daisy to publiczność zachwycona melodią, jaką wygrywają jej wprawne dłonie, a ona sama nie jest w jadalni, a w wielkiej sali koncertowej, mieszczącej się w jednej z europejskich stolic.
– To się czuje! – Marlee uśmiechnęła się serdecznie. Czuła się jak wtedy, gdy sama była panną, co niezwykle ją ożywiło. – Może Vincent?
– Tak... hrabia to świetna partia – odpowiedziała Lotta niepewnie.
– Tu nie chodzi o pozycję społeczną, a twoje uczucia. Dalej, kochaniutka, zdradź siostrze, kto jest w twoim serduszku.
– Myślę, że Vincent może być na drugim miejscu... – Twarz panny szybko rozpromienił szeroki, lecz pełen niepewności uśmiech. – Na pierwszym widziałabym doktora Scotta. Tylko nie wyobrażaj sobie zbyt wiele! Nie znam go dobrze. Prawdopodobnie to tylko ulotny afekt, a nie prawdziwe uczucie. Po prostu taniec z nim... aż przeszedł mnie dreszcz, kiedy ujął moją dłoń – dokończyła rozmarzonym głosem.
– Też umieściłabym doktora na mojej liście, gdybym była panną!
Obie siostry zachichotały. Lotta zwykła być bardziej powściągliwa w uczuciach, jednak nie potrafiła mieć przed Marlee tajemnic. Douglas już przy pierwszym spotkaniu namącił pannie w głowie i rozpalił jej serce. Nie mogła tego dłużej ukrywać przed ukochaną siostrą, a i to drobne zwierzenie dobrze zrobiło dziewczynie.
– Myślisz, że gdy wyjdę za mąż, będę mogła zatrzymać Belle?
Lotta nawet nie spostrzegła, kiedy zaplotła warkocz swojej lalce.
– Jeśli dobrze ją ukryjesz... – odpowiedziała po namyśle Marlee. – Pod moim łóżkiem jest pudełko. Podaj mi to, co znajdziesz w środku.
Panna szybko odnalazła wspomniany pakunek. Gdy uchyliła wieko pudła, dostrzegła znajomy czerwony materiał.
– Ciągle masz Lucy! – Z gardła Lotty wyrwał się krzyk, za który natychmiast skarciła się w duchu.
Lalka jej siostry ani trochę się nie zmieniła. Jej miedziane włosy wciąż lśniły tak, jak wtedy, kiedy Ruby sprezentowała je dziewczętom. Rodzina Appletonów nie była jeszcze wówczas tak zamożna, jak dziś, więc zabawki prosto z Paryża były powodem do dumy. Zarówno Marlee, jak i Lotta szybko zapamiętały nazwę przedsiębiorstwa i nieustannie powtarzały swoim przyjaciółkom, że mają lalki prosto od Jumeau.
– Powinnam już wracać do siebie – Lotta gwałtownie odłożyła zabawkę, kiedy zegar na korytarzu wybił trzecią.
– Śpijmy dziś razem jak za dawnych lat! Wiem, że mój brzuch jest ogromny, ale myślę, że pomieścimy się na tak wielkim łożu.
– Co powie mama, gdy nas tak zastanie? Na pewno nie będzie zadowolona.
– Czmychniesz do swojej sypialni, zanim ona wstanie. Jeśli nie zdążysz się wymknąć, powiem, że ja kazałam ci tu zostać. Moje głupiutkie pomysły nie powinny dziwić naszej mamusi.
Douglasa niespodziewanie zbudziły dźwięki, przypominające szturmowanie wrót za pomocą drewnianej beli. Doktor ze zmęczeniem przetarł oczy i spostrzegł, że wciąż siedzi przy biurku w gabinecie. Przyjmował pacjentów od samiuśkiego rana przez wiele godzin, a gdy chciał przeczytać najnowsze dzienniki medyczne, zwyczajnie usnął.
Nęcący dźwięk wciąż dobiegał do jego uszu, więc krzywiąc się, postanowił poszukać źródła hałasu. Szybko zauważył, że do jego drzwi ktoś się dobija. Doktor poprawił na sobie wygniecioną koszulę. Gdy spostrzegł na mankietach krople atramentu, sprawnym ruchem odpiął spinki i zawinął rękawy za łokieć. Dopiero wtedy był gotowy, aby przyjąć gościa.
– Przepraszam, że tak wcześnie, ale zapowiada się nam pierwszy pogodny dzień od miesiąca.
Douglas w progu ujrzał komisarza Edena ubranego w czarny, gruby płaszcz i zaciągnięty na twarz kapelusz.
– Spodziewałem się pańskiej wizyty znacznie wcześniej. – Douglas przeczesał dłonią włosy, jednocześnie robiąc przejście do gabinetu. – Zapraszam.
– Wybierałem się do doktora, ale mam mnóstwo pracy, od kiedy pan Appleton ogłosił, że zapłaci za ujawnienie tożsamości lady M. Na ulicach roi się od dam, które przekonują, że to właśnie one są autorkami rubryki towarzyskiej. Ludzie chętnie pukają do drzwi Waltera i oczekują od niego zapłaty, a on myśli, że nie mam nic innego do roboty niż rozganianie tej bandy. – Mężczyzna niepewnie wszedł do środka i zdjął swoje wierzchnie odzienie.
Douglas poczuł się zmieszany, gdyż to niejako on był sprawcą zamieszania z poszukiwaniem lady M. Wbił wzrok w podłogę na wypadek, gdyby komisarz chciał go obrzucić pogardliwym spojrzeniem. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Hector uśmiechnął się życzliwie i kontynuował opowieść.
– Gdzie się pan nie obejrzy, tam przyjmują zakłady o tożsamość tej kobiety. Osobiście postawiłem niemałą sumkę na Violet Statham. A pan, doktorze? Jakie są pańskie przypuszczenia?
– Myślę, że jestem tu zbyt krótko, by kogoś podejrzewać. Panna Statham wydaje się prawdopodobnym rozwiązaniem tej zagadki. Nie mogę jej jednak oskarżyć, póki nie zdobędę dowodów. Pan Tyler obiecał mi dostarczyć listy od lady M., może to mnie naprowadzi na jakiś trop.
– Obawiam się, że mam dla doktora złe wieści – roześmiał się Eden, ukazując swoje paskudne uzębienie. – Pan redaktor wczoraj w nocy wyjechał z miasta! Wszyscy wypytywali go o prawdziwe imię lady M., a gdy jakaś banda napadła go i dotkliwie pobiła, spakował swoje rzeczy i czym prędzej uciekł.
Douglas rzucił pod nosem kilka przekleństw. Pan Tyler był jego jedynym punktem zaczepienia. Teraz był skazany wyłącznie na swój intelekt i spostrzegawczość.
– Proszę usiąść! – Ciągle zaspanemu doktorowi przypomniało się o dobrych manierach.
– W bibliotece są trzymane archiwalne wydania Greenfield Post, może to panu coś pomoże.
– Spada mi pan z nieba! – Douglas odetchnął z ulgą, wierząc, że jeszcze nie wszystko jest stracone.
Eden zaczął się wiercić na krześle. Scott bez trudu dostrzegł jego umęczone spojrzenie i przekrwione oczy, choć komisarz nieustannie je mrużył. Mężczyzna w końcu uległ pokusie i mocno podrapał się po dłoniach i twarzy, zostawiając krwawe ślady.
– Czy mógłby pan zasłonić okna?
Doktor wykonał prośbę bez wahania, widząc jaki ból wywołuje u mężczyzny choćby słabe, poranne słońce.
– Proszę mówić mi po imieniu – rzucił Douglas, kiedy walczył z zasłonami. Hector poprosił go o to samo.
Doktor wrócił do swojego pacjenta i zaczął uważnie mu się przyglądać. Próbował dopasować zasłyszane objawy do jakiejś choroby. Poświęcił mnóstwo czasu na analizowanie różnych doniesień naukowych w poszukiwaniu podobnego przypadku.
Z bliska na twarzy Hectora można było dostrzec liczne przebarwienia, szczególnie w okolicach uszu i nosa, które wyraźnie odznaczały się na tle przerażająco bladej skóry. Dłonie komisarza pokryte były licznymi bliznami oraz pęcherzami. Niektóre wyglądały na całkiem świeże, choć jak wspomniał Eden, od dawna w Greenfield nie świeciło słońce.
– Kiepsko się goją?
Hector w odpowiedzi skinął głową.
– Wystarczy chwila na słońcu, a ja mam wrażenie, jakby moja skóra płonęła. Wydaje mi się, że powoli tracę wzrok od światła.
Douglas podrapał się po podbródku. Nie miał dla komisarza dobrych wieści. Pragnął mu pomóc, ale nie wiedział, jak leczyć jego przypadłość. Z przeczytanych dokumentów i widocznych objawów mniemał, iż problem może leżeć w krwi mężczyzny.
Doktor nie wiedział, jak przyznać to Hectorowi tym bardziej, że komisarz okazał się pomocny dla Scotta.
– Spróbuję wdrożyć jakieś leczenie... – Douglas urwał w połowie zdania, widząc, że Eden odgadł jego myśli i doskonale wiedział, że doktor nie potrafi go uzdrowić. – Zacznij pić krew, a ja będę szukał dalej.
– Krew? Mam zacząć napadać biednych ludzi? Wtedy już wszyscy uwierzą, że zawarłem pakt z szatanem! – Hector skrzywił się, dając wyraz tego, jak bardzo propozycja Scotta jest dla niego obrzydliwa.
– Miałem na myśli zwierzęcą krew – wyjaśnił spokojnie Douglas. – Legendy o wampirach nie biorą się znikąd. Albo ci ludzie są szaleńcami, albo cierpią tak bardzo, jak ty, a krew im pomaga. Proszę, spróbuj.
Komisarz niepewnie spoglądał na doktora. Kilka razy otwierał usta, jakby chciał coś odpowiedzieć, jednak kończyło się na milczeniu. Dopiero po dłuższej chwili zebrał się w sobie, by udzielić odpowiedzi.
– Dobrze. Mam nadzieję, że nikt mnie nie zauważy, inaczej będę skończony.
– Przykro mi, że nie mogę ci nic lepszego zaoferować.
– Zrobiłeś dla mnie więcej niż inni. Oni nawet nie chcą ze mną rozmawiać. – Hector uśmiechnął się blado, po czym poderwał się z krzesła. – Muszę już iść, zanim słońce stanie się zbyt ostre.
Panowie wymienili uściski dłoni. Douglas szybko pognał do sypialni i przebrał się w bardziej odpowiednie ubrania. Zbliżała się pora spaceru, o którym mówił hrabia Statham z ciotką, a on planował pokrzyżować im plany.
Scott szybko wybiegł z kamienicy, zanim do gabinetu przyjdą pacjenci. Tym razem również skręcił za róg i jak poprzednio dostrzegł chłopca.
– Hej, Timmy! Mam dla ciebie pracę.
– Dla pana wszystko, doktorze! – Dwunastolatek ucieszył się na widok mężczyzny. Wiedział, że okazja łatwego zarobku się zbliża.
– Pójdziesz ze mną do parku Hemlock. Pewna panna spaceruje tam w towarzystwie hrabiego Stathama. Gdy się z nimi przywitam, musisz odciągnąć hrabiego i to najlepiej tak, żeby już nie wrócił.
– Da się zrobić! – Chłopiec uśmiechnął się szeroko, gdy Douglas położył na jego dłoni kilka monet. Timmy pewnie i bez zapłaty chętnie wykonałby zadanie, w końcu jak przystało na chłopca w wieku dwunastu lat, lubił płatać figle.
– Resztę dostaniesz po wszystkim.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro