Ucieczka przez las 32
Caroline
Szybciej. Noga za nogą. Krok za krokiem. Metr za metrem. Byle dalej, byle bliżej domu.
Uciekam już tak od prawie dwóch godzin i nawet nie wiem, w którym konkretnie kierunku się kieruję. Niebo jest zasnute chmurami, nawet księżyc jest przeciwko mnie. Ale nie poddam się, prędzej zginę, niż ten psychol mnie dostanie. Będę walczyć do ostatniego tchnienia.
Cały czas biegłam wzdłuż niewielkiej rzeki, w której woda sięga mi prawie do pośladków, a miejscami do pasa i co jakiś czas przemierzałam jej nurt dla zmylenia i zgubienia mojego zapachu. Jednak teraz postanawiam oddalić się od niej. Zaciągam się powietrzem i czuję jakąś nie wielką zmianę w jego cząsteczkach.
Moje bose stopy są całe poranione, a koszulka przemoczona. Adrenalina buzuje w moich żyłach i tylko dzięki niej jestem w stanie uciekać, nie czując bólu wywołanego skaleczeniami.
Nie wiem dlaczego jeszcze mnie nie dopadał, ale to oznacza, że nie wie o mojej ucieczce, albo bawi się z mną w kotka i myszkę. Wolałabym to pierwsze, ale nie łudzę się, chociaż mam dzieję, że niedługo dotrę gdzieś do jakiejś cywilizacji.
Nie mogę przemienić się w wilka, ale mam jego siłę i szybkość. Ale mimo to, jestem zmęczona, moje mięśnie powoli odmawiają posłuszeństwa.
Przez tę ciemność nie zauważam zwalonej gałęzi pod nogami i upadam jak długo. Próbuję się podnieść, ale właśnie w tym momencie słyszę szelest liści i łamanych gałęzi gdzieś za mną. Zastygam w powietrzu i nasłuchuję każdego dochodzącego mniejszego szmeru. Nie śmiem się podnieść, żeby nie narobić hałasu.
Odgłosy są coraz głośniejsze, a moje serce gubi rytm. Zaciskam mocno powieki i czekam na nieuniknione. Słyszę za sobą warczenie i mimo wszystko postanawiam spojrzeć śmierci w oczy. Obracam się, przysiadam na piętach, po czym podnoszę głowę, a moim oczom ukazuje się wielki czarny wilk ze srebrnymi tęczówkami.
Zaczynam drzeć na całym ciele, a z mojej piersi wydobywa się szloch. Wilk pochodzi i kładzie swój pysk na moim ramieniu, po czym liże z czułością mój policzek. Obejmuję go za szyję i przytulam się do jego miękkiego futra.
- Odnalazłeś mnie- szepczę w jego futro.- Tak się bałam, że to on- zaczynają znowu drżeć mi wargi.
Marco
Odnalazłem moją kruszynkę. Myślałem, że jest za późno, ale ona tutaj jest. Tuli się do mnie, a raczej do mojego wilka. Odsuwam się od niej i przyjmuję swoją ludzką postać.
- Ciii, kochanie- biorę jej drżące ciało w ramiona.- Jestem przy was.
- Kocham cie, Marco. Kocham nad życie.
- Ja też maleńka, kocham cię, kocham was- układam swoją dłoń na jej brzuszku.- Zabieram was do domu.
Podnoszę moją ciężarną partnerką i niosę w kierunku szosy, gdzie jakieś pół kilometra stąd stoi moje auto. Kazałem Ethanowi zostać w środku na wszelki wypadek, jakby trzeba było szybko odjechać.
- Jak mnie znalazłeś?
- Od dziadka dowiedziałem się o pewnym domku. Jechaliśmy z otwartym oknem, aż w pewnym momencie wyczułem twój zapach. Pognałem za nim, bo niestety okazał się ulotny.
- Nigdy mnie nie zostawiaj.
- Nigdy, przysięgam- wtula się we mnie jeszcze bardziej. Tak cudownie czuć ją w swoich ramionach.- Jak uciekłaś? Nic ci nie zrobił?
- Nie dotknął mnie, no może...- zacina się.
- Może?- Napina mięśnie czekając na najgorsze.
- Podejrzewam, że to on mnie przebrał- na jej słowa mimowolnie z mojej piersi wydobywa się warczenie. Jak ten skurwiel, śmiał dotknąć mojej mate. Zajebie kutasa.
- Zapłaci za to, już nigdy cię nie dotknie- przyrzekam jej.
- Nie byłbym tego taki pewien...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro