Nieznajoma 27
Caroline
Od kiedy Marco dowiedział się, że będzie ojcem, po prostu jest nie do wytrzymania. Oszalał. I nie chodzi mi tylko o to, że jest szczęśliwy, on stał się cholernie nadopiekuńczy.
Nie ruszaj, zostaw, posiedź. Nawet nosi mnie na po schodach, a przecież mam nogi i na razie jeszcze nawet nie widać, że będziemy mieć dziecko.
Traktuje mnie jak inwalidkę i warczy na każdego faceta, który chociażby spojrzy w moją stronę. Zaczyna mnie to wszystko drażnić. Może też wszystko wyolbrzymiam, ale zawsze jest tak jak on chce. Moje próby samowolki, kończą się w łóżku, karnym rżnięciem. Nie żebym narzekała, ale dałby mi trochę odsapnąć.
Właśnie przemierzam korytarz uczelni, zmierzając na wykłady. W sumie ten czas spędzony tutaj , w tym budynku, to jedyne chwile wolności. O ile, nie dopadnie mnie na przerwach.
- Cześć- słyszę za sobą jakiś kobiecy głos. Obracam głowę i widzę nieznajomą.
- Hej- mówię niepewnie, bo wcale jej nie znam. Wydaje mi się, jakby była ze starszego rocznika, ale mogę się mylić.
- Musisz iść ze mną, widziałam jak twój facet okłada jakiegoś gościa- mówi pospiesznie i ciągnie mnie za sobą.
- Niemożliwe. Dlaczego miałby to robić?
- Słyszałam, jak tamten mówił coś na twój temat.
- A tak, teraz już wiem, że jednak to jest możliwe.
Szatynką mocniej ściska mi rękę i wlecze mnie za sobą. Nie chcę, żeby Marco kogoś uszkodził. Chociaż z drugiej strony... ma do tego pełne prawo. Jakby, któraś źle powiedziała o nim, to dostałaby w zęby. Zatrzymuję się gwałtownie i stwierdzam, że nie chcę tego widzieć. Dla dobra dziecka nie mogę się denerwować
- Pospiesz się- warczy, więc wyrywam się z jej uścisku.
- Skoro kogoś okłada, widocznie sobie zasłużył- mierzę ją groźnym wzrokiem i nie podoba mi się, jej drapieżna postawa wobec mnie. Dostrzegam jak zmieniają się jej rysy twarzy, a w oczach płonie gniew.- Nie wierzę, w to co mi powiedziałaś o Marco. Jaka jest prawda?
- Och, prawda może ci się nie spodobać, Black.
- Skąd wiesz jak się nazywam? I o czym ty mówisz, do cholery?
- Wiem, wiele różnych rzeczy o tobie i o Woodsie. Niezbyt macie chlubna historię rodzinną- robi szyderczy uśmieszek.
- To raczej nie twoja sprawa- warczę ostrzegawczo i cofam się o krok.
Dosyć głośna grupka studentów idzie w naszym kierunku, a kiedy ona też ich zauważa, klnie pod nosem i ucieka.
Nie wiem kim była i czego chciała, ale na pewno coś tu śmierdzi.
Przykładam dłoń do mojego brzucha i uśmiecham się pod nosem, bo cudownie jest być w ciąży. No może po za tymi porannymi mdłościami, ale jak nie wchodzę na stołówkę, to nic mi nie jest. Najchętniej przytuliłabym się do tego mojego wielkiego czarnego wilka.
- Cześć kochanie- podskakuję na głos mojego partnera, który zakradł się do mnie od tyłu ( bez skojarzeń proszę ).- Nie bój się, to tylko ja.
- Cześć- obracam się w jego stronę i kradnę mu całuska, po czym wtulam się w jego ciepłe ciało. W jego ramionach czuję się tak bezpiecznie, ale nie mam zamiaru mówić mu o nieznajomej. Skończy się tak, że jeszcze załatwi mi obstawę.
- Odprowadzę cię na wykłady maleńka- obejmuje mnie w pasie i ruszamy do sali.
- Dziękuję, ty mój rycerzu w lśniącej zbroi.
- Do usług moja pani- przygryza płatek mojego ucha, a przez moje ciało właśnie przelatuje stado iskier.
Żegnam się z nim namiętnym pocałunkiem i obiecuję mu szybki numerek w czasie przerwy na lunch. Z wdzięczności dostaję klapsa w tyłek, czym zwracamy uwagę innych studentów. Widząc ich głupkowate uśmieszki, czuję się jakbym występowała w cyrku, pełnym małp.
************************************
Miałam kończyć to czytadło tym rozdziałem, ale wpadł mi do głowy pewien pomysł. Myślę, że was zaskoczę i dodam trochę adrenaliny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro