Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝓲 𝓵𝓸𝓿𝓮 𝔂𝓸𝓾

┌                                  ┐

𝓻𝓸𝓶𝓪𝓷𝓸𝓰𝓮𝓻𝓼
𝓯𝓸𝓻
panda21052003

└                                  ┘

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

        Natasha przystawiła kubek z parującą herbatą do policzka, starając się rozgrzać nieco tę część twarzy. Siedziała na dużym parapecie okrągłego okna, którego nienawidziła myć, i obserwowała ostatni słoneczny dzień jesieni, który wykorzystała ze Stevem na spacer do pobliskiego parku. Wiał chłodny wiatr, przed którym najpierw schowali się w ich ulubionej kawiarni, a potem w domu, bo spacer z biegiem czasu przestał być interesujący.

        Przestała już dygotać przez zimno – teraz, mając ciepły kubek w dłoni, mogła z powrotem wyjść na zewnątrz, byleby usłyszeć zgrzyt przeschłych liści, zdobiących szary, brukowy chodnik. Co prawda żałowałaby tego zaraz po znalezieniu się na zewnątrz, ale w tym momencie był to najidealniejszy pomysł, na jaki mogła wpaść.

        W głębi duszy wciąż była tylko dzieckiem, bawiącym się w stercie liści, które ktoś wcześniej zgrabał.

        Swojej młodszej stronie pozwalała jednak wychodzić na zewnątrz tylko czasami, bo niezbyt się ze sobą lubiły. Natasha wolała, gdy jej życiem rządziła ta silna kobieta, pracująca jako asystentka Pepper Potts, patrząca na wszystko i wszystkich z góry. Zachowująca się profesjonalnie w gronie pracodawców i współpracowników i jak nastolatka wśród najbliższych przyjaciół. Chociaż i to coraz rzadziej miało miejsce.

        Uniosła lekko kąciki ust, słysząc za sobą kroki. W domu była tylko ona i on, więc ciężko byłoby nie rozpoznać, kto właśnie wchodził do ich sypialni i siadał naprzeciw. Usłyszała szczęk łyżeczki o kubek, co znaczyło, że również i on przyszedł do pomieszczenia z ciepłą, o ile nie gorącą herbatą.

    — Mówiłam ci już, żebyś nie pił herbaty z łyżeczką — powiedziała Natasha, odwracając głowę w stronę blondyna.

        Steve przewrócił oczami, przystawiając kubek do ust tak, by łyżeczka w nim nie zrobiła mu żadnej krzywdy. Wyglądał dość zabawnie siedząc na parapecie tego okna, bo choć było duże, wciąż wyglądało przy nim na siedzisko tylko dla niektórych osób.

    — Przecież nic mi się nie stanie — oznajmił mężczyzna, wzruszając ramionami.

    — Za którymś razem zrobisz sobie krzywdę — stwierdziła, stawiając herbatę na kolanie i wciąż trzymając kubek za ucho. — A wtedy ani mi się waż przychodzić z tym do mnie.

    — Jak sobie życzysz, skarbie — mruknął z uśmiechem niebieskooki, uparcie nie wyjmując kawałka srebra z porcelany.

    — Życzę sobie, żebyś zrobił mi masaż — oznajmiła Natasha, wystawiając w stronę blondyna prawą stopę. — Najlepiej całego ciała, ale możesz zacząć od stóp.

    — I co jeszcze?

    — Możesz zamówić pizzę, nie pogniewam się — stwierdziła, wzruszając ot tak ramionami.

        Rogers przewrócił oczami. Mimo to odstawił kubek na podłogę i powoli zaczął masować stopę młodszej.

        W pomieszczeniu zrobiło się przyjemnie cicho. Romanoff odchyliła głowę do tyłu i westchnęła z przyjemności. Lubiła takie popołudnia – tylko ona, on i błoga cisza. Ewentualnie puszczona gdzieś w radiu cicho muzyka, którą czasami zaczynali nucić.

    — Jakieś plany na przyszłość, pani Rogers? — zapytał nagle Steve. W jego głosie rozbrzmiała chrypka przez fakt, iż długo się nie odzywał.

        Natasha wzruszyła ramionami; na razie nic nie przychodziło jej do głowy.

    — Nie wiem. Zobaczę, jak już się zestarzeję, może wtedy na coś wpadnę — wymruczala, nie otwierając oczu. — A pan, panie Rogers, ma jakieś plany?

    — Chyba też nie wiem — odpowiedział z wahaniem, co usłyszała po jego głosie. Palce blondyna zwolniły nieco, przestając pracować tak energicznie, jak przed chwilą. — Może założenie rodziny.

        Natasha momentalnie poczuła, jak cały relaks odpływa z jej ciała – jak przestaje odczuwać przyjemność, jak przestaje mieć ochotę na ponowne wyjście, jak przestaje cieszyć się dotykiem Rogersa. Otworzyła oczy, poprawiła się na swoim miejscu i zabrała nogę z uda blondyna, siadając tak, jak siedziała wcześniej – w kącie parapetu, wciśnięta tak, by stać się tylko niewielkim obiektem.

    — Musimy o tym rozmawiać? — zapytała, zakładając kosmyk włosów za ucho.

    — Nie, oczywiście, że nie — odpowiedział zaraz Steve, przekrzywiając głowę. — Możemy porozmawiać o tym kiedy będziesz gotowa.

    — Steve, ja w ogóle nie chcę o tym rozmawiać — powiedziała Natasha, przejeżdżając paznokciem po porcelanie.

    — Dlaczego? Coś jest nie tak?

    — Drażni mnie temat dzieci, dobrze o tym wiesz — mruknęła kobieta, przewracając oczami. — A ty uparcie do tego wracasz.

    — Bo ostatnim razem wcale nie czułaś się niekomfortowo, rozmawiając o nich — przypomniał blondyn. Chyba zaczynał być podirytowany, podobnie jak ona.

    — Oh błagam, po piciu z Jamesem nic nie jest niekomfortowe! — Ostentacyjnie przewróciła oczami, zaraz po tym zsuwając się z parapetu.

    — Więc nie mam na co liczyć?

    — Słucham? — sapnęła, odwracając się przodem do swojego męża.

    — Więc nie mam liczyć na powrót do rozmowy? — powtórzył już bardziej klarownie, co i tak nie sprawiło, że Natasha przestała być zirytowana.

    — Na litość boską, a czy nie rozmawialiśmy już na ten temat kilkanaście razy!? — zapytała i odstawiła kubek na wysoką komodę, by przypadkiem nie wylać jego zawartości na ciemną podłogę.

    — Myślałem, że zmieniłaś zdanie!

    — Tak i wiesz co? Odwidziało mi się, że jestem bezpłodna! — krzyknęła, zaciskając ręce w pięści.

        Rysy twarzy Steve'a nagle złagodniały – widać było, że zrozumiał swój błąd. Ale Natasha nie chciała być świadkiem jego zrozumienia, nie miała ochoty być teraz w tym pokoju, dlatego też odwróciła się w stronę drzwi.

    — Natasha — powiedział szybko mężczyzna, zrywając się ze swojego miejsca, i złapał kobietę za ramię.

    — Nie dotykaj mnie — warknęła, zrzucając z siebie jego dłoń. — I daj mi do cholery spokój — dodała tym samym tonem, zaraz po tym wychodząc z pomieszczenia.

        Nie poszedł do rudowłosej od razu – najpierw nasłuchiwał, jak schodzi po schodach, a potem już tylko pił w milczeniu tę głupią herbatę, kilkukrotnie analizując w myślach przebieg ich kłótni.

        Minął rok, odkąd wzięli ślub, i od tamtego czasu Steve z dnia na dzień czuł coraz większe pragnienie założyć rodzinę. Rzadko kiedy opowiadał o tym Natashy co prawda, a jak już się decydował, zwykle kończyło się na cichym pogodzeniu lub kolejnej kłótni, których oboje mieli już po dziurki w nosie.

        Steve westchnął, doskonale wiedząc, że jeśli nie on, kłótnia jeszcze długo będzie nad nimi wisiała. Nie chciał tego, toteż zabrał kubek swój i Natashy i zszedł na dół, by zrobić z nimi porządek.

        Natasha była w salonie, jak zwykle. Leżała na kanapie, przykryta lawendowym kocem i oglądała to, co działo się w jakimś reality show czy innej mydlanej operze. Steve nie za bardzo się na tym znał, ale nie szczędził komentarzy na temat osób, które brału w tym udział. Zawsze się śmiała, słuchając go.

    — Hej — powiedział cicho i usiadła przed kanapą tak, by nie zasłaniać młodszej widoku.

    — Hej — mruknęła Natasha.

        Słyszał po jej głosie, że płakała, toteż odwrócił się w jej stronę. Nie miała mokrych od łez policzków; musiała je wytrzeć, kiedy blondyn tu schodził. Miała natomiast zaczerwienione białka i podpuchnięte policzki. „Nigdy nie potrafiłam płakać”, mówiła, patrząc na siebie w lustrze, a Steve zawsze wtedy odpowiadał, że to wcale nie ma znaczenia. Bo nie miało, nigdy.

    — Przepraszam Nat — wyszeptał, odgarniając ten jeden mokry, zbłąkany kosmyk włosów, który zdążył przykleić się już do twarzy zielonookiej.

        Natasha nie zareagowała; jakby w ogóle nie słyszała przeprosin, dalej wpatrując się w ekran telewizora.

    — Powinieneś wziąć za żonę kogoś innego — oznajmiła, zaciskając dłonie na kocu od jego wewnętrznej strony. Steve czuł, że podkurczyła też nogi.

    — Nie chciałem nikogo innego — powiedział blondyn, kręcąc głową. — Chciałem ciebie. Tylko ciebie.

    — Ale ja nie dam ci tego, czego chcesz — przypomniała, głośno wypuszczając powietrze przez usta. Próbowała się nie rozpłakać i to bolało Steve'a najbardziej. — Nie urodzę ci ani jednego dziecka, rozumiesz?

    — Rozumiem i nie przeszkadza mi to — odpowiedział, zgarniając kciukiem łzę, która wypłynęła Natashy z prawego oka.

    — Oczywiście, że ci przeszkadza — mruknęła gorzko, odsuwając od siebie dłoń Steve'a. — Za niedługo znowu zaczniesz ten temat, jakbyś nie pamiętał, że nie mogę mieć dzieci.

    — Nie zacznę — oznajmił szybko, klękając przodem do kanapy, by lepiej widzieć twarz młodszej. — Obiecuję. Już nigdy nie usłyszysz na ten temat ani słowa ode mnie.

    — Dlaczego mi się oświadczyłeś? — zapytała nagle Natasha, podnosząc się do siadu. — Dlaczego akurat mi, skoro wiedziałeś, że nie mogę zajść w ciążę? Że nigdy nie będziesz mógł mieć ze mną dzieci?

    — Kocham cię — odpowiedział bez wahania, łapiąc za drobne dłonie Natashy. Jego palce zacisnęły się na nich lekko. — Kochałem zanim się dowiedziałem i kochałem też po dowiedzeniu się. Trudno, przeżyję brak dzieci. Nie potrzebuję ich, żeby wciąż ciebie kochać.

    — Zasługujesz na kogoś lepszego, Steve — wyszeptała, unosząc dłoń, by pogładzić nią policzek blondyna, pokryty kilkudniowym zarostem.

    — Nie, Natasha. — Pokręcił głową i zakrył swoją ręką rękę rudowłosej. — Kocham cię. Nie chcę nikogo innego, nikogo lepszego, bo to ty jesteś najlepszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałem w życiu. I cholernie cieszę się, że jesteś moją żoną.

        Natasha uniosła lekko kąciki ust ku górze i z wahaniem pochyliła się nieco do przodu. Steve zrozumiał, do czego dążyła, toteż sam przybliżył się bardziej, składając czuły pocałunek na czerwonych ustach Natashy.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro