Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝓰𝓸𝓸𝓭𝓷𝓲𝓰𝓱𝓽, 𝓼𝓸𝓵𝓭𝓲𝓮𝓻.

┌                                       ┐

𝓦𝓲𝓷𝓽𝓮𝓻𝔀𝓲𝓽𝓬𝓱
𝓯𝓸𝓻
Vampirewolfer2005

└                                      ┘

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

        Wanda Maximoff nie potrafiła zasnąć w zmodernizowanym kampusie Avengersów. Nie pomagała kojąca melodia, muzyka klasyczna ani biały szum, który polecił jej Vision, kiedy wspólnie oglądali jeden z jej ulubionych sitcomów. Łóżko, choć cholernie wygodne, nie było łóżkiem, na które Wanda chciała się w nocy kłaść. Było obce. Za miękkie, za duże, ze zbyt dużą ilością poduszek. Zrzucała je co noc, zostając tylko z jedną na materacu, ale nawet to nie było w stanie jej pomóc w zaśnięciu.

        Więc Wanda oglądała. Bądź czytała. Lub udawała, że potrafi grać na gitarze. Albo spacerowała po piętrach bez sypialni.

        To nie tak, że budziła się przez koszmary, bo wcale ich nie miała. Przynajmniej nie tak często, jak myślała. Wanda po prostu... czuła, że nie robiła czegoś poprawnie. Że nie trzymała się rutyny, którą miała wyrytą na wewnętrznej stronie czaszki, i której nie była w stanie rozczytać. Coś pomijała; nie wiedziała tylko co.

        Próbowała coś zmieniać. Próbowała najpierw brać prysznic a potem myć zęby, róbić wszystko na odwrót, ale to tylko pogarszało sprawę. Wtedy czuła, że nie zrobiła czegoś dokładnie, choć nie miała prawa czegoś takiego czuć, bo robiła wszystko tak samo – po prostu w innej kolejności.

        Zegarek leniwie odliczał sekundy, które przekształcał w minuty, a następnie w godziny. Wanda patrzyła, jak cyfrowe liczby powoli zastępują się miejscami, wcale nie kołysząc jej do snu. Naprawdę chciała zasnąć. Naprawdę próbowała to zrobić. Ale ilekroć zamykała oczy, ilekroć udało jej się przejść przez tę mistyczną barierę dzielącą ją od zaśnięcia, umysł uparcie odciągał od niej Wandę.

        Odrzuciła kołdrę dwie minuty po trzeciej nad ranem, zmęczona głupimi próbami zaśnięcia, które wciąż nie miały żadnego celu. Wstała z łóżka, odszukała puchate kapcie, które dostała od Natashy, bo „nie mogła patrzeć, jak Wanda chodzi boso” i podeszła do drzwi. Ostrożnie pociągnęła klamkę w dół, a ta posłusznie uległa pod naporem dłoni.

        Tak więc Wanda znalazła się na korytarzu części sypialnianej kampusu Avengersów. Przy zwykłych światłach zamontowane były niewielkie, zielone światła, które fatalnie oświetlały korytarz. Maximoff nie wiedziała, po co były one zamontowane, skoro i tak były bezużyteczne, ale nie narzekała – czasami samotne spacery w ogromnym budynku nie były najprzyjemniejsze. A to dawało jej poczucie... bezpieczeństwa. Tak sądziła.

        Skierowała się w prawo, w stronę schodów, by dzięki nim znaleźć się w salonie. Jasne stopnie nie skrzypiały pod jej stopami, za to podeszwy kapci dość głośno dawały znać, że ktoś zrobił sobie spacer. Wanda westchnęła, zsuwając je z nóg i biorąc do ręki, boso schodząc na pierwsze piętro.

        Szybko zauważyła, że nie jest jedyną osobą, która nie potrafi lub nie jest w stanie zasnąć. Ktoś siedział w kuchni, do której właściwie zmierzała. W takim jednak wypadku nie sądziła, by dobrym pomysłem było przeszkadzanie, skoro ta osoba chciała pozostać sama sobie.

        Poprawiła rękawy bluzy, by nie zsuwały się na jej dłonie i założyła kapcie, ostatecznie wybierając jednak pójście na chwilę do kuchni. Zaraz przecież sobie pójdzie, nie będzie nikomu przeszkadzała.

        Zmrużyła nieco oczy, nieprzyzwyczajone do tak ostrego światła, i od razu przyjrzała się osobie, z którą miała podzielić kilka najbliższych minut. Nie wiedziała, kogo dokładniej się spodziewała, być może liczyła, że na wysokim krześle będzie siedziała Natasha, ale zamiast niej był tu... James. James Barnes, znany szerzej jako Bucky lub Zimowy Żołnierz, przed którym nawet on sam kulił się, nie chcąc, by znowu przejął władzę nad ich umysłem. Pokazywał się tak rzadko w przestrzeni wspólnej, że Wanda chcąc nie chcąc zapominała, że w ogóle tutaj jest.

        A był. Siedział właśnie przy wyspie kuchennej, skreślając coś, co napisał w swoim niewielkim dzienniku.

    — Cześć — powiedziała cicho Wanda, unosząc dłoń w geście przywitania, gdy brunet uniósł spojrzenie. — Przyszłam tylko na chwilę, zaraz mnie tu nie będzie — wyjaśniła nie chcąc, by przez nią James musiał stąd pójść.

    — Dlaczego nie śpisz? — zapytał, zamykając notes z długopisem w środku.

         Nie sądziła, że dostanie kiedyś takie pytanie. Nie miała na nie przyszykowanej odpowiedzi.

    — Nikt tutaj nie śpi — stwierdziła, wzruszając tak po prostu ramionami.

    — Tak, wiem. — Kiwnął z wahaniem głową, obserwując jak Wanda wyciąga z lodówki karton soku i nalewa go do wysokiej szklanki. — Ale chodziło mi o ciebie. Dlaczego ty nie śpisz?

        Wanda zawahała się. Chciała wzruszyć ramionami, zbywając pytanie Jamesa i odstawić karton z powrotem do lodówki, ale ostatecznie zrobiła tylko tę drugą rzecz, zerkając kątem oka na bruneta.

    — A dlaczego ty nie śpisz? — zapytała, przymykając drzwi lodówki. Sama usiadła na blacie szafki obok, by móc być odwróconą przodem do Barnesa.

    — Chyba czuwam — odpowiedział, odsuwając nieco dziennik na bok, jeszcze dalej od Wandy. Jakby myślał, że będzie chciała mu go odebrać.

    — Nad czym?

        James westchnął. Chyba starał się uśmiechnąć, ale kąciki ust zaraz opadały. Potarł więc kark prawą dłonią i wbił spojrzenie w przestrzeń za oknem. Wanda z jakiegoś powodu chciała wiedzieć, co chodziło mu po głowie.

    — Nad sobą — odpowiedział w końcu, z wahaniem odwracając spojrzenie w jej stronę. — Teraz twoja kolej — stwierdził, chociaż jego odpowiedź pozostawiła po sobie jeszcze więcej pytań.

        Wanda uśmiechnęła się lekko, wbijając spojrzenie w jasny napój.

    — To głupie — stwierdziła w końcu, przechylając szklankę tak, że sok prawie wylał się na podłogę.

    — A czy cokolwiek o trzeciej nad ranem nie jest głupie?

        Znów na niego spojrzała, tym razem wzrokiem, którym sama nie wiedziała, co chciała mu przekazać. A James... James patrzył, wzruszył nawet ramionami, podkreślając absurdalność tej sytuacji, która normalnie nie miałaby miejsca.

    — Nie potrafię zasnąć — powiedziała w końcu, cicho wzdychając. — Po prostu czuję, że nie wykonuję swojej wieczornej rutyny. Nie wiem, co robię źle.

    — To nie jest głupie — stwierdził James, opierając się przedramionami o blat wysepki. Wanda zauważyła, że lewe ramię było bliżej jego klatki piersiowej. — Nie wiesz, czym jest brakujący element?

    — Nie — odpowiedziała, odgarniając z policzka włosy wolną ręką. — To nie daje mi zasnąć.

    — Więc... może poproś brata, żeby przejrzał ci umysł? Żeby sprawdził, co robiłaś dawniej przed zaśnięciem? — zasugerował.

    — Pietro nie ma tych samych mocy, co ja — powiedziała Wanda i uśmiechnęła się lekko, stukając paznokciem o szklankę.

    — Ale jesteście bliźniakami. — James zmarszczył brwi.

    — To nic nie znaczy — wyjaśniła, wzruszając ramionami. — Kamień umysłu wpłynął na nas inaczej.

    — Kamień umysłu?

    — Tak. — Kiwnęła głową, spuszczajac spojrzenie na szklankę. — Jesteśmy eksperymentem Hydry.

        Nie odważyła się podnieść spojrzenia na Jamesa. Wiedziała, że wciąż zmagał się ze swoją przeszłością, że nazistowska organizacja zniszczyła jego życie i na pewno nie chce, by ktokolwiek choćby wspominał o jej istnieniu. A ona... ona to zrobiła.

    — Nie wiedziałem — wyznał w końcu, o wiele ciszej, niż przedtem. A przecież wciąż byli w kuchni tylko we dwójkę. — Przykro mi.

    — Niepotrzebnie. — Wzruszyła ramionami, unosząc z wahaniem szklankę do ust. — Sami się zgłosiliśmy. Wiedzieliśmy, na co się piszemy.

        Na raz wypiła prawie całą zawartość wysokiej szklanki, byleby nie musieć zerkać na Jamesa. W końcu jednak musiało to nastać.

    — Dlaczego?

    — Chcieliśmy odegrać się na Starku — mruknęła, krzywiąc się, jakby to zdanie miało kwaskowaty posmak. — Jego rakieta zniszczyła nasz dom i... odebrała nam rodziców. Ale teraz... teraz wiem, że to nie było temu warte.

    — Żałujesz, że tam poszliście? — zapytał. Tym razem to on nie chciał na nią spojrzeć, czemu wcale się nie dziwiła.

    — Wiesz, całkiem wygodnie jest wziąć pilot ze stolika, nie zmieniając swojej pozycji o centymetr — powiedziała, starając się, by jej wypowiedź miała zabawne wybrzmienie. — Nie wiem. Nie wiem, czy tego żałuję. To... ma mnóstwo wad i zalet, które nie są w stanie powiedzieć mi jednoznacznie, czy tego żałuję.

    — Rozumiem — powiedział, kiwając w zamyśleniu głową. — Ja nie miałem wyboru.

    — Wiem, James. Przykro mi z tego powodu — wyznała cicho, odstawiając obok szklankę i zsuwając się z blatu. — Mogę... mogę pomóc ci zasnąć. Nie obiecuję, że to będzie długotrwałym efektem, ale... ale przynajmniej dzisiaj nie obudzi ciebie żaden koszmar.

    — Potrafisz to zrobić? — zapytał zdziwiony, odwracając w jej stronę głowę. — Nic ci się nie stanie?

    — Nie boli mnie używanie magii — powiedziała, stając naprzeciw Jamesa. Dzieliła ich tylko wysepka kuchenna. — Mogę?

        Barnes zawahał się. Przestał opierać ramiona o blat, odchylając się nieco przez to do tyłu i wbił spojrzenie w notatnik, jakby ten miał zaraz powiedzieć mu co miał zrobić.

        Wanda wiedziała, że James miał trudności z podejmowaniem decyzji. Zdawała sobie sprawę, że powrót do tego był dziwnym krokiem zwłaszcza, że nie robił tego od... dawna. Robiło jej się zwyczajnie przykro patrząc, jak James stara się zdecydować na jedną z pozornie małych i nie mających większego celu rzeczy, by w końcu złapać się za głowę, zbyt przytłoczony myślą, że to on powinien zadecydować. Ale nie podchodziła. Nie pomagała, bo nie miała jak pomóc, bo nie wiedziała, co może, co powinna zrobić w takich przypadkach.

    — Będziesz... Będziesz widziała, co tam się dzieje? — zapytał z wahaniem, wskazując krótko na skroń.

        Wanda z wahaniem kiwnęła głową.

    — Nie muszę tego robić. To tylko propozycja — przypomniała, unosząc lekko dłonie, by pokazać, że do niczego go nie zmusza. — Nie musimy też o tym rozmawiać, jeśli nie będziesz chciał. Zachowam wszystko dla siebie.

        Chyba... chyba pokusa normalnego snu nieprzerywanego koszmarami sprawiła, że James z wahaniem kiwnął głową, zgadzając się na wszystko.

        Wanda uniosła lekko kąciki ust. To był... naprawdę duży krok wykonany przez Barnesa. Kiedy ostatni raz widziała jego podjęcie decyzji, trwało to o wiele dłużej, niż dzisiaj. Chociaż, może po prostu teraz był zmęczony? Może chciał wreszcie położyć się do łóżka bez strachu, że we śnie znowu zamieni się w Zimowego Żołnierza?

        James znowu oparł się o blat wysepki kuchennej, pozwalając, by palce Wandy delikatnie dotknęły jego skroni. Nieco głośniej wypuścił powietrze z płuc, skupiając się na magii, uwalniającej się z dłoni szatynki.

    — Możesz zamknąć oczy — wyszeptała Maximoff, przejeżdżając kciukami po brwiach bruneta, choć wcale nie było to konieczne. James nie musiał jednak o tym wiedzieć.

    — Co się stanie, jak to zrobię? — zapytał. Nie chciał wyjść na kogoś, kto... nie jest w stanie zaufać drugiej osobie, ale... nie potrafił inaczej.

        Sokovianka na szczęście nie poczuła się dotknięta, bo tylko uniosła ponownie kąciki ust.

    — Nic. Tylko bardziej się odprężysz — wyjaśniła, wzruszając lekko ramionami.

        James wydał z siebie ciche „yhym”, które wisiało w powietrze jeszcze chwilę, do momentu, w którym przełamał się i przymknął oczy. Widząc to, Wanda zrobiła to samo, nieco głośniej wypuszczając powietrze.

        Umysł Buckyego był... zepsuty. Gdyby Wanda miała opisać go, używając obrazów, porównałaby go do starej placówki, która została porzucona przez ludzi pięć, dziesięć lat temu. Okradzione pokoje, wybite szyby, ściany z graffiti, które tylko bardziej skaziły budynek. Taki był umysł Jamesa – okradziony z wspomnień, z mnóstwem blizn i obietnicami, że będzie lepiej. Że będzie dobrze, a to wszystko kiedyś się skończy.

        Nie chciała się rozglądać ani tym bardziej wchodzić tam, gdzie definitywnie nie była mile widziana. Ale... taka okazja... Nie, nie mogła mu tego zrobić. Zaufał jej. Pozwolił wejść do własnej głowy.

        Wanda skupiła się na magii. Chyba przyśpieszył jej nieco oddech, widząc krążący po umyśle bruneta koszmar. Ale to nic, to jest chwilowe, to... to zaraz minie. Tak sobie powtarzała, sięgając po traumę, nie pozwalającą Jamesowi zmrużyć oczu. Dotknęła jej opuszkami palców, właściwie musnęła, bo ta wywinęła się i zaraz uciekła. Wanda wypuściła przez nos drżące powietrze, skupiając się bardziej i w końcu... w końcu udało jej się go złapać.

    — Co robisz? — zapytał cicho, wytrącając ją nieco z równowagi.

    — Cicho — mruknęła. — Proszę.

        W koszmarze był James. Nie. Był Zimowy Żołnierz.

        Wanda widziała wszystko dokładnie, zbyt dokładnie. Obraz był stabilny, każdy dźwięk zsynchronizowany, a to znaczyło, że...

        Że James nigdy nie śnił. Jego umysł uparcie odtwarzał to wydarzenie.

        Wanda wahała się podjąć decyzji za Jamesa. Nie chciała, by poczuł się tak, jakby odbierała mu możliwość dokonania wyboru, ale... zaczynał się denerwować, a to sprawiało, że utrzymanie wspomnienia w jednym miejscu przy umyśle, który nie został otumaniony czy nawet uśpiony było cholernie trudnym zadaniem.

        Wanda znowu wypuściła głośniej powietrze, tym razem przez usta, pochylając przy tym nieco głowę do przodu. Czerwone wiązki magii oplotły zewsząd wspomnienie, z którego udało jej się wydostać i...

        James złapał za nadgarstki, odsuwając przez to jej palce od własnych skroni.

    — Co ty zrobiłaś? — zapytał, patrząc prosto w oczy młodszej.

        Nie patrzył na czerwień, która rozmyła się w powietrzu nad jej palcami.

    — To nie był koszmar, James — powiedziała wiedząc, że nie ma prawa teraz przed nim kłamać. — Przepraszam, mogłam zapytać ciebie o zdanie...

    — Co zrobiłaś? — powtórzył ostrzej, przerywając jej monolog, którego słuchał połowicznie.

    — Usunęłam ci wspomnienie — odpowiedziała ciszej, spuszczając wzrok na blat kuchenny. — To, przez które cały czas się budziłeś.

    — O czym ty do cholery mówisz?

    — Mówiłeś, że budzisz się przez koszmary — przypomniała, przestępując z nogi na nogę. — Ale to nigdy nie był koszmar. Twój umysł sam z siebie odtwarza ci to jedno wspomnienie akurat, kiedy śpisz. Dlatego cały czas się przez to budzi.

        James zacisnął mocniej usta, choć wcale nie miał zamiaru niczego powiedzieć. Milczał, puścił też jej nadgarstki, ostrożnie chowając przed nią własne dłonie, jakby te niekontrolowanie miały na szatynkę zaraz wyskoczyć, dusząc ją i doprowadzając do bolesnej śmierci.

    — Dziękuję — wyszeptał jednak, zdobywając się wreszcie na wypowiedzenie tego jednego słowa.

        Wanda uśmiechnęła się lekko.

    — Nie ma za co.

        James westchnął, jakby z ulgą, wreszcie odsuwając się od stolika, by zeskoczyć z wysokiego krzesła i uniósł lekko kąciki ust w stronę Wandy. Wyglądał na... szczęśliwego. Odprężonego.

    — Dobranoc, żołnierzu — powiedziała Maximoff, kiedy wziął do ręki swój dziennik, z wahaniem kierując się ku wyjściu.

    — Dobranoc.
 
        I zniknął. Była to pierwsza noc, jaką oboje przespali.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro