Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝓭𝓸 𝓷𝓸𝓽 𝓬𝓪𝓵𝓵 𝓶𝓮 𝓭𝓪𝓭

┌                                  ┐

𝓼𝓸𝓷-𝓭𝓪𝓭
𝓻𝓮𝓵𝓪𝓽𝓲𝓸𝓷𝓼𝓱𝓲𝓹 𝓯𝓸𝓻
DupaNieKoty

└                                 ┘

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

        Peter zazwyczaj wpadał do pracowni Tony'ego jak huragan. Trącał niechcący rzeczy, postawione na skraju blatu i łapał je, zanim te zderzyły się z podłogą. Stark tylko przyglądał się temu z daleka, nie mając siły prosić, by nie robił tego po raz kolejny. Nie, nie miało to sensu. Został skazany na patrzenie i modlenie się (chociaż w żadnego boga nie wierzył), by nic drogiego nie zostało przez młodego zbite.

        Bardziej martwił się, kiedy chłopak przychodził i nie burzył pseudo równowagi, zachowanej lub nie w dużym pomieszczeniu. Wtedy marszczył brwi i przyglądał się jeszcze uważniej, próbując zrozumieć co się stało.

        Dzisiaj... dzisiaj Peter się spóźniał. Tony wbił spojrzenie w zegarek, dzięki któremu obliczył, iż nastolatek ma już na karku ponad godzinę spóźnienia (a dokładnie godzinę, dziewiętnaście minut i dwadzieścia, dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwie sekundy...). To nie było do niego podobne; gdyby miał zamiaru się spóźnić, powiedziałby to brunetowi wcześniej. Nagrał wiadomość, przeprosił w niej pięć razy, w połowie zapomniałby, co miał powiedzieć i na końcu dopiero przeszedłby do sedna sprawy, niesamowicie plącząc się we własnych słowach. A dzisiaj? Dzisiaj Stark nie otrzymał żadnej wiadomości.

        Mimo tego nie dzwonił.

        Wiedział, że gdyby nastolatek miał jakiś problem, zadzwoniłby od razu. Pomruczałby coś, że nie chce zawracać Tony'emu czasu, ale... Zawsze było jakieś „ale”, denerwowało to Starka; jednak tylko w rozmowie z Peterem potrafił przymknąć na to oko. Jakby w ogóle mu to nie przeszkadzało.

        Znad metalowej dłoni od zbroi, którą właśnie naprawiał, podniósł wzrok dopiero, gdy drzwi od pracowni otworzyły się. Zsunął ochronne okulary z nosa i wsparłszy się o dłoń obserwował, jak osiemnastolatek smętnym krokiem porusza się po pracowni, powoli, ale sukcesywnie kierując się w stronę Starka. Coś było nie tak, bardzo nie tak, a Stark tylko czekał, aż młody się odezwie.

    — Dzień dobry, Tony — powiedział w końcu chłopak, jakby wyczuł, że tego właśnie Tony oczekiwał. Przywitania się nie udawanym głosem, by starszy mógł to skomentować.

    — Brzmisz gorzej, niż wyglądasz — oznajmił bez ogródek, patrząc, jak młody stawia plecak na krześle pod ścianą. — No, mów. Co się dzieje?

       Peter ściągnął kaptur z głowy i z wahaniem odwrócił się przodem do mężczyzny.

        Spodziewał się wszystkiego, ale nie rozciętej wargi, z której krew chłopak namiętnie zlizywał, by nie spłynęła w dół brody.

        Tony przekrzywił nieco głowę, oceniając ranę. Nie była duża, powinna sama się zagoić, a młody nie powinien mieć w tym miejscu blizny, ale i tak wstał, by z apteczki wyciągnąć wacik i środek odkażający.

    — Siadaj — rozkazał, wskazując krzesło. — Z czego to?

    — Z pięści — odpowiedział Parker, dzielnie wytrzymując niewielki nacisk materiału na wargę. Bolało jak diabli, mimo to nie skrzywił się. Nie chciał pokazać, że jest słaby.

    — Kłaniajcie się narody — mruknął Stark, przewracając oczami. — Sarkastyczny gnojek się znalazł — rzucił pod nosem, dokładnie ścierając krew, by po tym obmyć rozcięcie.

        Peter uniósł na moment kąciki ust ku górze.

    — Wiem, że się z kimś pobiłeś — oznajmił Tony, wzruszając ramionami. — Wiem też, że nie był to żaden idiotyczny złodziej. To był ktoś, komu nie możesz pokazać, że jesteś silniejszy. Mam rację?

        Peter kiwnął głową, zaciskając ręce na materiale spodni, byleby nie wydać żadnego dźwięku.

    — Zaczniesz w końcu do mnie mówić, czy dzisiaj bawisz się w niemowę? — zapytał mężczyzna, wyrzucając wacik do pobliskiego kosza na śmieci.

        Nie wyglądał jak ktoś, kto chciał się patyczkować, i Peter doskonale o tym wiedział. Nie chciał jednak przysparzać mężczyźnie dodatkowych problemów, zwłaszcza, że narobił ich już mu sporo; najpierw cały cyrk z adopcją, potem jeszcze to ugryzienie pająka... Naprawdę był wrzodem na tyłku; dziwił się, że Tony jeszcze go nie oddał.

    — Jestem trochę... popychadłem w szkole — oznajmił na wydechu. Czuł, jak jego policzki czerwienią się ze wstydu. — Nerdem, którego nikt nie bierze na poważnie, bo jest z domu dziecka, i który zadaje się z innymi nerdami, bo tylko oni go rozumieją.

    — I to jest powód, dla którego zrobili ci krzywdę? — Tony zmarszczył brwi. Widać było, że dla niego nie miało to najmniejszego sensu.

    — W każdej klasie musi być jakaś ofiara losu — stwierdził Peter, wzruszając ramionami.

        Tony trzepnął lekko młodego po tyle głowy; był to gest czysto strofujący, który nastolatek znał bardzo dobrze.

    — Spróbuj powiedzieć coś takiego jeszcze raz, to nie ręczę za siebie — oznajmił, grożąc młodszemu palcem. — Kim oni są?

    — To nieważne, serio, dam...

    — Jasne, jasne, mydl mi oczy dalej — przerwał mu mężczyzna. — Nazwiska, albo nie wyjdziesz stąd przez najbliższy tydzień.

    — Dla mnie bomba — stwierdził ot tak nastolatek, wzruszając ramionami.

    — Benjamin — warknął Tony.

        Peter wiedział, że jeśli Stark używa jego drugiego imienia, jest źle. A było cholernie źle, bo widział po minie bruneta, że wcale spokojny nie jest. Zresztą, dlaczego Peter w ogóle się dziwił? Na jego miejscu byłby również zdenerwowany do granic możliwości.

    — Flash Thompson — westchnął w końcu, poprawiając się na krześle. — Reszty nie znam.

    — I widzisz? Takie trudne to było? — zapytał Tony, z powrotem przybierając swoją standardową minę. — A teraz przysuń się do stolika, masz mi tu wysmarować piętnaście zadań z matematyki. I nie pomiń żadnego podpunktu, będę sprawdzał.

    — Ale...

    — W podskokach — rzucił, już idąc w stronę swojej wcześniej zostawionej na blacie dużego biurka ręki od zbroi.

×××

        Tony Stark znowu siedział w swojej pracowni. Tym jednak razem na blacie przed nim nie leżała część zbroi, w której czasami wyruszał na misję. Dzisiaj pracował nad strojem dzieciaka – wciąż wyglądał, jakby należał do gówniarza myślącego, że może i jest w stanie zrobić wszystko. Mimo to designe tego w dalszym ciagu pozostawał niezmienny, mydląc oczy przestępcom za każdym razem, gdy myśleli, że faktycznie mają do czynienia z jakimś dzieckiem.

        Smród łączonych kabelków już dawno przestał drażnić nozdrza Tony'ego – nie miał pojęcia kiedy, ale przyzwyczaił so do niego na tyle, że teraz praktycznie w ogóle nie czuł tego zapachu.

        Dzisiaj Peter się nie spóźniał, co nie zmieniało faktu, że Tony i tak zerkał na zegarek, wyczekując przyjścia chłopaka. Zazwyczaj aż tak nie interesował się przybyciem szatyna, zwłaszcza gdy ukończył siedemnasty rok życia; nie chciał mu dawać poczucie bycia kontrolowanym. Peter nigdy nie sprawiał problemów wychowawczych, zawsze wracał na czas, nie było na niego żadnych skarg.

        Cóż, przynajmniej w szkole. Bo na ulicy robił co chciał i kiedy chciał, a to sprawiało, że często Stark nie mógł patrzeć na wiadomości, wyświetlane na wielkim ekranie.

        Nie dlatego, że nie był dumny, nie, oczywiście, że nie. Po prostu Peter czasami zapominał, że ludzie mają telefony z aparatami i nagrywają co popadnie. Niektóre ujęcia wyglądają naprawdę paskudnie, patrząc na nie oczami rodzica; jednocześnie były na tyle zabawne, że Tony nie był w stanie skupić się na pracy.

        Oczywiście dzieciakowi nie mówił, że ogląda każde jego pojawienie się w telewizji, bo nie chciał, by nastolatek stracił swoją werwę do robienia tego. Czasami wspominał, że to i to mógł zrobić inaczej, lub że coś tam było cholernie niebezpieczne, ale przeważnie milczał. Nastolatek potrafił przecież ocenić co i jak, a nawet jeśli nie – informował go o tym system operacyjny. Więc zazwyczaj Tony nie miał czym się przejmować.

        Drzwi do pracowni otworzyły się. Tony kątem oka zerknął w ich stronę, patrząc jak jego adoptowany syn wparowuje do środka, standardowo trącając rzeczy ustawione zbyt blisko krawędzi. Powstrzymał je od spadnięcia i już spokojniej zamknął za sobą drzwi i podszedł z uśmiechem do biurka bruneta, stawiając plecak na jego standardowym miejscu pod ścianą.

    — Dzień dobry Tony — powiedział szatyn, opierając się o blat.

    — Dzisiaj jest w tobie więcej życia — oznajmił Stark, uśmiechając się lekko. — Cieszę się. Jak było w szkole?

    — Dobrze — odpowiedział Peter, wbijając spojrzenie w strój. — Napisałem ten sprawdzian, o którym ci wczoraj mówiłem. Wydaje mi się, że dobrze mi poszedł.

    — Oby, bo jak nie, to wylatujesz — rzucił starszy, a chłopak zaśmiał się, doskonale wiedząc, że miliarder żartuje. — Jak sytuacja z Flashem?

    — Ani razu mnie nie zaczepił — oznajmił młody, prostując się. — Maczałeś w tym palce, prawda?

    — Być może — stwierdził Tony, wzruszając ramionami. — Mało prawdopodobne.

    — Oczywiście. — Nastolatek zaśmiał się, z powrotem kierując się do drzwi. — Jest Pepper?

    — Jest, w biurze.

    — To pójdę się z nią przywitać — oznajmił nastolatek, łapiąc za klamkę drzwi. — Dzięki, tato.

        Tony poderwał głowę znad stroju. Jego ręce zatrzymały się w miejscu, zawisły nad strojem i czuł, że nie było możliwości, by jakkolwiek ruszyły. Więc sterczał w miejscu, zawieszony w czasoprzestrzeni i próbował zrozumieć, co właśnie się stało.

    — Hej! — zawołał za nastolatkiem, reflektując się nieco. Peter z powrotem wetknął głowę między drzwi a framugę. — Nie nazywaj mnie tatą.

    — Oh, okej, już nie będę — powiedział szybko szatyn, pesząc się nieco przez tę sytuację.

    — Żartowałem dzieciaku — oznajmił zaraz brunet, przewracając oczami. — Powiedz to jeszcze raz. Teraz.

        Usta nastolatka wykrzywiły się w lekkim uśmiechu.

    — Dzięki, tato.

    — Nie ma za co, synu.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro