𝒄𝒊𝒏𝒅𝒆𝒓𝒆𝒍𝒍𝒂 » clintasha
•••
Natasha nie przepadała za nową żoną swojego ojca, która, z jakiegoś powodu, przeprowadziła się do nich z dwójką dziwnych, rozwydrzonych córek.
To nie było tak, że dziesięciolatka była nastawiona względem wszystkich złowrogo. Wcale nie. Po prostu kiedy zauważyła nagłą zmianę w zachowaniu macochy, automatycznie zaczęła być bardziej uważna i powściągliwa. A była tylko dzieckiem. Próbowała powiedzieć o wszystkim jakoś tacie, ale kiedy tylko udawało jej się skończyć zdanie, ojciec temu zaprzeczał. „Nie wolno kłamać, Natalia" mówił, jakby faktycznie to, co wyznała, nie było prawdą. „Brzydko tak mówić o nowej mamusi."
Nowej mamusi.
Nie chciała nowej. Chciała swoją mamę, tę, która robiła jej kakao na dobranoc i całowała w czoło, otulając szczelnie kołdrą w czerwone maki. Dlatego ani przez moment nie wierzyła macosze, kiedy ta mówiła „matka cię zostawiła" albo „matka nigdy ciebie nie kochała". To nie była prawda. Natasha doskonale o tym wiedziała.
Przeprowadziły się do ich domu nagle, zupełnie bez zapowiedzi, kilka tygodni przed ślubem, na którym Natasha bardzo nie chciała być. „Tak będzie lepiej. Mamy duży dom, więc ktoś wreszcie będzie mógł zapełnić te puste pokoje" powiedział jej tata, pomagając wypakowywać kolejne pudła, torby, walizki. Wtedy rudowłosa nie zrozumiała, że one nie kiwnęły nawet palcem, by pomóc jej ojcu. Wydawało jej się, że coś robiły. Tymczasem dwie starsze od niej dziewczyny na polecenie matki usiadły w dużym salonie, włączając jakby nigdy nic telewizor. Jakby to do nich należał sprzęt, pokój i cały dom. Jakby w nim mieszkały od zawsze. Ale nie zareagowała. To było normalne. To miało być normalne. To musiało być normalne.
Nie było. Przekonała się o tym... kilka dni po ślubie. Strasznie szybko. Kobieta i jej córki władowały się do ich życia z brudnymi buciorami i tylko Natasha wiedziała, że coś jest nie tak. Bo tata był zaślepiony. Zdawał się nie widzieć tego, co widziała jego córka. A może to ignorował? Może tak samo jak ona wmawiał sobie, że to normalne? Że tak miało być? Że to w porządku, gdy ktoś odbiera mu wszystko? Tak czy siak, trwał w chorym obłędzie, z którego Natasha jakimś cudem się otrząsnęła, by ujrzeć świat z innej perspektywy. Potem patrzyła, jak w gwałtownym tempie się zmienia, burzy, niszczy.
A zaczęło się niewinnie. „Misiu, te zasłony w salonie są już takie brzydkie. Może kupimy nowe?". „Ten dywan jest już wyblakły, powinniśmy kupić nowy, nie uważasz?". I tak wszystko, z czasem, zmieniło swoje miejsce, wzór, kolor. Dom z barwnego stał się stonowany, przeważała biel, czerń i beż, na widok którego Natashy chciało się wymiotować. Jedynie pokój na drugim piętrze był niezmiennie czerwony z jedną białą ścianą, a łazienka niemal przekazywała spokój lawendową barwą. Było tam jeszcze jedno pomieszczenie, stare i nieużywane, w którym przechowywane były pamiątki z miejsc, które odwiedzili kiedy jeszcze żyła mama i przedmioty przypominające dzieciństwo nie tylko dziewczyny, ale też jej rodziców. I nikt nie miał do niego wstępu przez zamknięte drzwi, bo klucz schowała Natasha, byleby ta okropna kobieta nie dostała się do środka. Musiała to zrobić, kiedy drobne zmiany przerodziły się w remonty, zmieniające zupełnie charakter parteru i pierwszego piętra. Beatrice zrobiła dokładnie to, czego nigdy nie chciała zrobić mama - spoważniała cały dom. A w pierwszej kolejności pozbyła się dziwolągów, które namalowane farbą zdobiły jedną ze ścian salonu. Należały do Natashy. Mama zostawiła je, by jej nie smucić. Chciała tylko upiększyć ją tak samo, jak zrobiła to mama w sypialni. A tulipany stamtąd też zniknęły. „Nie pasowały tam" wyjaśniła Beatrice, kiedy tata zadał pytanie odnośnie kwiatów. Nie odezwał się. Zgadzał się z tym, co zrobiła? Nie zależało mu, by zachować mamę w każdej rzeczy? Natasha nie wiedziała. I miała dość niewiedzy, która narastała z każdym dniem, tygodniem, rokiem. Bo nikt nie miał zamiaru jej wyjaśnić. A ona w końcu zmęczyła się szukaniem odpowiedzi.
Chciała wrócić do tego, co było dziewięć lat temu, kiedy była szczęśliwą ośmiolatką z dwójką kochających się rodziców, gotowych przychylić jej niebo, byleby nie była smutna. Chciała znowu pojechać z nimi na plażę, by biegnąc przewrócić się i wstać z buzią pełną piasku, żeby mama pomogła jej się pozbyć drobinek. Chciała znowu wybrać się na spacer, by znaleźć ślimaka i z dumą pokazać go ojcu, którego brzydziły takie rzeczy bardziej, niż niejedną kobietę. Chciała znowu pójść z nimi na lekcję baletu, by po próbie podbiec do nich i usłyszeć mnóstwo pochwał. Chciała żyć jak dawniej. Ale nie mogła. Nie było jej to dane.
Bo mama odeszła. Tak nagle, cicho i samotnie. Kiedy przytulała się do niej rano, nic nie wskazywało na to, że wieczorem tata wróci do domu sam. Bo tak zapamiętała sobotę piątego marca, dziewięć lat temu. Przyjechali do jakiegoś dziwnego budynku, w którym machała każdej osobie, przechodzącej obok niej. Nie wiedziała, gdzie są. Nie wiedziała, dlaczego od kilku tygodni mama leży w tym dziwnym łóżku, a nie u nich w domu, w jej sypialni. Nie wiedziała, dlaczego nosiła kolorowe chusty na głowie. Była za mała, żeby zrozumieć. Jak zwykle spędziły ze sobą jakieś dwie godziny, bawiąc się lalkami, które ze sobą przyniosła i planszówkami, targanymi przez tatę tam i z powrotem. Potem musiała wyjść. Mama kolejny raz trzymała ją w ramionach, tuląc mocno i głaszcząc po rudych włosach, które z resztą odziedziczyła po niej. Zawsze powtarzała „kocham cię i zawsze przy tobie będę". I tego też, do cholery, nie rozumiała. Bo dlaczego mama to mówiła? Przecież nigdzie nie wyjeżdżała. Zawsze o tym mówiła. Natasha też nigdzie nie jechała. Tylko wtedy dodała, że wraca do domu. Dzisiaj. Że Natasha musi pomóc tacie sprzątać, bo sam nie da rady tego zrobić. Więc przez cały dzień Natasha sprzątała najlepiej, jak umiała. Około godziny szesnastej, gdy mieli jechać po mamę, zadzwonił telefon. Nie lubiła dzwonka, jaki miał ustawiony mężczyzna, ale z zaciekawieniem stanęła za ścianą, podsłuchując. Tata jak zwykle miał włączony głośnomówiący tryb, bo zawsze twierdził, że nic nie słyszał bez niego. Więc Natasha usłyszała o takich słowach jak „musi pan natychmiast przyjechać", „stan żony drastycznie się pogorszył", a potem, po dziwnej rozmowie, ktoś wypowiedział „nie cierpiała, odeszła bardzo spokojnie i szybko". Po tym tata pojechał, zostawiając córkę z sąsiadką. I wrócił sam.
A potem było już tylko gorzej.
- Natalia! - krzyknęła kobieta, kiedy nastolatka po raz kolejny przeglądała nieco podstarzały album ze zdjęciami.
Nie lubiła swojego imienia. Wybrał je tata, bo mama przegrała w marynarza, by po tym i tak nazywać córkę „Natashą".
- Natalia! - zawołał tym razem tata, o wiele łagodniej niż jego żona. Tylko dlatego odłożyła album na swoje miejsce, wychodząc z pokoju. Drzwi zamknęła na klucz.
- Dlaczego jesteś w garniturze? - zapytała, stając przy tacie, który zawzięcie poprawiał krawat. Dostał go od niej, na urodziny. Miał być w jakieś głupie wzorki, nie w zwyczajne paski.
- Wychodzimy na kilka godzin. Wiesz, taki małżeński wypad - wyjaśnił, stając przodem do córki. - Jak wyglądam? - zapytał, rozkładając ręce na boki.
- Jak milion dolców - mruknęła, od razu dostając w odpowiedzi śmiech rodzica. Miał delikatnie podkrążone oczy przez ostatnie nadgodziny, jakie brał w pracy. Nie miała pojęcia, po co. Przecież i tak dużo zarabiał, a urlop mógł wziąć w każdej chwili. To, co robił, było bez sensu.
- Bądź grzeczna, dobrze? Dziewczyny się ostatnio skarżyły, że znowu im dokuczałaś - powiedział nieco bardziej surowym tonem, patrząc na córkę karcącym wzrokiem.
Oh, tak. Ona im. Bo to przecież ona przedwczoraj podstawiła im nogę na schodach.
- Jasne - westchnęła, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Nie chciała, żeby tata gdziekolwiek wychodził. - Miłego wieczoru - rzuciła, kiedy razem z Beatrice ruszyli w stronę drzwi. Kobieta udała, że nie słyszała jej słów, pozwalając, by to mąż jakoś zareagował.
- Zostawiłam wam listę na lodówce. Podzielcie się obowiązkami - oznajmiła blondynka, poprawiając bransoletkę, jakby faktycznie było w niej coś nie tak. Natasha miała wrażenie, że było to pokazanie jej, kto w tym domu jest wyżej. Bo to ona dostała tę pieprzoną błyskotkę, nie Natalia. To ona miała rzecz wartą na pewno sporo.
- Jasne mamuś - powiedziała zaraz jej córka, uśmiechając się szeroko.
Była brzydka i Natasha nie mówiła tego, bo tak uważała. Tak było naprawdę. Jej wargi odsłaniały zęby, które wyglądały dziwnie przez brak jednego kła. Pucowate policzki zdawały się mieścić więcej, niż poliki jakiegokolwiek innego człowieka. Może to przez geny, może naprawdę się spasła przez ostatnich kilka tygodni. Natasha miała ochotę zaśmiać się na głos, słysząc w głowie tak absurdalną myśl.
- Do zobaczenia jutro! - dodała, machając w stronę matki i mężczyzny.
Wyszli, trzaskając mocno drzwiami. Dziewczyny słyszały jeszcze przez kilkanaście chwil szpilki kobiety. Potem był już tylko dźwięk odpalanego silnika i sprawny wyjazd spod domu. Nastolatki zostały same.
- My wychodzimy - oznajmiła oschle wyższa szatynka, Hannah, poprawiając obcisłą bluzkę. Była o wiele bardziej podobna do swojej matki, niż gruba Ophelia.
- Mamy razem ogarnąć dom - przypomniała Natasha, przerzucając wzrok z jednej dziewczyny, na drugą. Siostry spojrzały na siebie wzrokiem tak zażenowanym, że policzki rudowłosej niemal od razu zaczęły być coraz bardziej zaróżowione. A potem zaczęły się śmiać.
- Uważaj sobie, Natalio. Ile ci odrastały włosy, co? - zapytała wrednie Ophelia, wciskając do kieszeni obrzydliwie obcisłych spodni telefon. Natasha mocniej zacisnęła zęby.
- Tylko tym razem nie rozwal wazonu, mama będzie zła - dodała Hannah, otwierając drzwi, by z okropnym śmiechem wyjść na zewnątrz, dogadując przy okazji swojej siostrze.
Natasha została sama w pustym domu, z okropnym uczuciem bezsilności, brakiem wsparcia i chęcią głośnego rozpłakania się.
Kiedy ostatnim razem sprzeciwiła się starszym dziewczynom, skończyła z paskudnie obciętym warkoczem, co przyczyniło się do wizyty u fryzjera i ścięciem długich włosów do linii policzków. „Natalia, mówiłaś, że nie chcesz ścinać włosów" powiedział wtedy tata, kiedy wróciła do domu. Zdusiła w sobie płacz i skłamała, że każdemu przydaje się kiedyś zmienić styl. Tego samego dnia Ophelia strąciła obraz, ten brzydki, który wisiał nad ciemną komodą obok wejścia, który lubiła tylko Beatrice. I oczywiście wina zleciała na rudą. Dwa słowa przeciw jednemu. Powinna się już przyzwyczaić, że w tym domu nikt nie liczył się z jej zdaniem czy uczuciami. Nawet ojciec. Już nawet przestała się łudzić, że kiedyś zrozumie swój błąd.
Szybkim ruchem dłoni otarła łzy, spowodowane po raz kolejny bezsilnością i pomaszerowała do kuchni, gdzie jak zwykle wywieszona była kartka z listą rzeczy do zrobienia. Nienawidziła pisma Beatrice - było obrzydliwie staranne. Nie to, co mamy. Nadia czasami sama nie mogła się z niego rozczytać, co wielokrotnie podkreślała w swoim pamiętniku, który córka traktowała jak księgę prawdy czy inną Biblię. Czuła się bliżej matki, kiedy go czytała i właśnie w tym momencie bardzo chciała znowu wziąć go w swoje dłonie.
Zadań na szczęście nie było wiele, toteż około dwie godziny później Natasha znalazła się w swoim pokoju z dwoma kanapkami i kubkiem kakao. Skończyłaby sprzątanie szybciej, gdyby znowu nie zaczęła robić tego w zawrotnym tempie, płacząc. To zawsze kończyło się tym, że nagle brakowało jej powietrza i musiała usiąść, by jakoś je złapać. A nie mogła zrobić tego szybko, bo za każdym razem nakręcała się bardziej, płacząc głośniej, wycierając policzki mocniej. Wszystko po to, by wrócić do stanu beznadziejności, który przynosił za sobą kolejną dawkę bezsilności.
A potem udawała, że nic takiego nie miało miejsca.
×××
- Tato? Podwieziesz mnie na lekcję?
Nie liczyła, że to zrobi. Nigdy nie robił. Miał do zrobienia kilka rzeczy w domu. Odwozi Ophelię na kolejne bezsensowne spotkanie. Musi pomóc Beatrice.
Dlatego nie wiedziała, jak zareagować, gdy odłożył gazetę na stolik, podciągnął rękawy koszuli i powiedział „jasne", wstając przy tym z krzesła. Ale udała, że to było normalne. Że wcale nie mówił jej „nie", za każdym razem. Uśmiechnęła się tylko i poprawiła ramię sportowej torby, czekając, aż mężczyzna założy buty i gestem dłoni zaprosi ją do wyjścia z domu. Szybkim krokiem opuściła budynek, natychmiast kierując się do czarnego pojazdu, którego marka była jej nieznana. Zajęła miejsce z przodu, kładąc torbę na kolanach i obserwowała bruneta, który okrążył pojazd i wsiadł do środka. Nikt do nich nie dołączył. Cała trójka pojechała na kolejne już w tym tygodniu zakupy.
- Będziecie mieć za niedługo jakiś występ? - zapytał Brent, ściszając radio, które Natasha podgłosiła, gdy puścili jej ulubioną piosenkę.
- Nie wiem. Madame Elen jeszcze nic nam nie powiedziała - odpowiedziała zgodnie z prawdą, wzruszając ramionami. Dlaczego nagle zainteresował się tym? Dlaczego zapytał o to po miesiącach milczenia? Dlaczego chciał wiedzieć?
- Oh. Powiedz, jak będziesz coś wiedziała. Chętnie przyszlibyśmy zobaczyć - stwierdził, uśmiechając się szeroko.
Przyszylibyśmy. On, jego żona i jej córki od siedmiu boleści.
- Na pewno przyda ci się rodzinna motywacja z widowni - dodał, zupełnie niezrażony miną córki. Bo nadal twierdził, że między dziewczynami było okay.
- Taak, przyda mi się. - Uniosła kąciki ust, chcąc zabrzmieć jak ktoś, kto cieszy się z tego powodu. Udało jej się, bo rodzic nie pytał już o nic. A może to zignorował?
Samochód pokonał trasę szybko, dlatego już po chwili Natasha szła w stronę szkoły baletowej, w której dumnie pobierała lekcje od przeszło dziesięciu lat. To jedna z niewielu rzeczy, których nie straciła, po wprowadzeniu się Beatrice i koszmarnych córek.
Budynek był ładny. Duży. Miał jedno piętro, ale był tak szeroki, że spokojnie mieścił kilka sal do ćwiczeń. Szyld nad drzwiami wejściowymi głosił „Szkoła baletowa Madame E." i widać na nim było czarne pióra łabędzia. Natasha pchnęła drzwi, idąc znajomymi korytarzami do szatni, w której przebierała się jej grupa. Jeszcze nie było żadnej dziewczyny w środku, ale to przez fakt, że pojawiła się w budynku o godzinę za szybko. Ale to nic. Mogła spokojnie się przebrać, zrobić koka i pooglądać ćwiczenia młodszej grupy, z którą pracowała wysoka, zgrabna brunetka o oliwkowej karnacji i pięknych, zielonych oczach. Olivia idealnie nadawała się do pracy z dziećmi.
- Natasha?
Ten głos. Wszędzie potrafiła go rozpoznać.
- Natasha.
A potem stanął przed nią, szczerząc się jak głupi do sera.
Clint Barton był wysokim osiemnastolatkiem o blond włosach i tym dziwnym błyskiem w oku, który sprawiał, że dziewczynom miękły kolana. Typowy nastoletni urok. Często ładował się w dziwne sytuacje, wychodząc z nich z różnymi plastrami i siniakami i jako jedyny nosił ubrania w odcieniu fioletu. Przez swój sposób bycia, ociężały chód i często zgarbione plecy nikt nie wierzył, że chodził na balet od kilku lat. Rozmówca najczęściej był w szoku, kiedy mówił „chodzę na balet, przetańczyłem już około dziesięć lat". A dzisiaj był radosny jak nigdy. I miał plaster na nosie.
- Co znowu zrobiłeś? - zapytała, poprawiając torbę, której ramię zaczynało wrzynać się w jej bark. Osiemnastolatek wzruszył ramionami.
- Zahaczyłem o drut - odpowiedział. Zrobił to tak, jakby takie rzeczy zdarzały się na co dzień. Jakby co druga osoba ładowała się w miejsce, gdzie był jakiś wystający drut. - Chyba dawno cię nie tutaj nie było - stwierdził, przekrzywiając głowę w bok.
- Tydzień. To nie jest tak dawno. - Wzruszyła ramionami, wznawiając wędrówkę w stronę szatni. Chłopak natychmiast znalazł się obok niej, obserwując wszystko bystrymi, brązowymi oczami. - Co tu robisz? Nigdy nie przyjeżdżasz wcześnie - stwierdziła, co miało w sobie sporo prawdy.
Rzadko kiedy przychodził na czas i trenerka nie wywaliła go jeszcze z zespołu chyba tylko dlatego, że cholernie dobrze tańczył, jak na rozmiękłą, ociężałą, wiecznie znudzoną kluchę.
- Nie wiem. Chyba znowu szukałem miejsca, w którym tata nie będzie mi truł o znalezieniu dziewczyny. - Wzruszył ramionami, zapatrzył się gdzieś ponad Natashą i zaśmiał, jakby ta rzecz pokazała mu właśnie głupią minę. - Jak tam Anastazja i Gryzelda?
- Dzięki, Clinton. Teraz zdecydowanie czuję się jak Kopciuszek - mruknęła, zaplatając ręce na klatce piersiowej.
- Co ty pieprzysz, była od ciebie ładniejsza. I nie piała, kiedy śpiewała - stwierdził ze śmiertelną powagą blondyn, marszcząc mocno brwi. Natasha przewróciła oczami.
Bo co miała zrobić? Obrazić się na niego? Przecież doskonale wiedziała, że żartował.
- Miała też przystojnego księcia i wróżkę, a ja mam jedynie jakiegoś cyrkowca - westchnęła teatralnie, zgrabnie wymijając przyjaciela. Otworzył usta, z udawanym poruszeniem przyciskając palce do klatki piersiowej, jakby faktycznie uraziły go te słowa.
- Odszczekaj to, jestem najlepszym wróżkowym księciem, o jakim mogłaś pomarzyć - oznajmił, szybko doganiając przyjaciółkę.
- Jesteś jedynym wróżkowym księciem, Clint. To się nie liczy. Nie mam żadnego porównania - stwierdziła od razu, by uśmiechnąć się szeroko, czując na ramieniu ciężką rękę przyjaciela.
Uwielbiała jego obecność. Brak czułości dawał się jej w znaki, kiedy tylko zostawała sama. A jeszcze gorzej było, gdy tata przytulał się z każdą inną osobą, magicznie zapominając o niej.
Więc była spragniona dotyku. Zwyczajnej bliskości. Ziomkowego objęcia się ramieniem. Powiedzenia jej „śmierdzisz", kiedy wróci z treningu. Nie okazywała tego, zachowywała się tak, że zdawało się widzieć same zalety w jej braku chęci do czułości. Ale tak nie było. Cholernie tęskniła.
Clint wszedł za nią do szatni i nie wyszedł nawet, kiedy się przebierała. Jadł jabłko, przeglądając najpewniej Instagrama i mruczał coś pod nosem od czasu do czasu. Lubiła to. Dlatego obecność blondyna nie przeszkadzała jej w chodzeniu półnago po pomieszczeniu, bo, mówiąc szczerze, już nie raz był świadkiem jej „przemiany". Potem siadała przed nim na podłodze, podawała szczotkę, wsuwki, gumkę i słuchała jego paplania podczas robienia przez niego koka. To było dość zabawne, bo Natasha wciąż nie potrafiła go zrobić dobrze, a Clint miał tę umiejętność w jednym palcu. Pewnie mógłby zrobić tę fryzurę z zamkniętymi oczami, Tasha była tego pewna. Oparła głowę o wewnątrzną stronę jego uda i westchnęła, odprężając się wraz z każdym delikatnym przeciągnięciem szczotki po jej włosach.
- Idziesz na imprezę? - zapytał nagle, ostrożnie prostując głowę przyjaciółki, by móc spiąć jej włosy.
- Jaką imprezę? - Zmarszczyła brwi, chcąc zadrzeć do góry wzrok i spojrzeć na starszego. Clint jednak złapał jej buzię, przytrzymując ją w miejscu.
- No tę w tym klubie... No Jezu, ten pierdek tam robi za DJa - powiedział zdenerwowany na swoją sklerozę, na moment zapominając, że miał robić Natashy koka.
- Czy ty masz na myśli Josha? - zapytała ze śmiechem, tym razem obrzucając blondyna poważnym wzrokiem. Na jej ustach widniał jednak uśmiech, na który Clint przewrócił oczami.
- Wszystko jedno, jak ma na imię - burknął, ciężko wzdychając. - To idziesz? Będzie super, idzie chyba Ryan, Malakai i kilka dziewczyn od nas.
- Nie idę. Nie mam w czym. Poza tym, Beatrice Królowa Gówna na pewno da mi do zrobienia milion rzeczy tylko po to, żebym nigdzie się nie ruszyła z domu - mruknęła, przyciągając nogi do klatki piersiowej. Barton westchnął cicho. Natasha poczuła, jak jego mięśnie niemal falują, spinając i rozluźniając się dosłownie w tym samym momencie.
- A jeśli ci pomogę? - Schylił się, by móc popatrzeć w zielone oczy młodszej. Zobaczył w nich... nic. Nie było w nich nic. I przerażało to Clinta.
- Dziewczyny jej naskarżą, że przyprowadzam jakiegoś chłopaka - burknęła, poprawiając gumkę czarnych legginsów, która na biodrze dziwnie się zwinęła.
- To one wtedy nie wychodzą?
- To zależy, czy mają humor na dokuczanie mi.
Clint już więcej się nie odezwał.
Rudowłosa często zwierzała się blondynowi z sytuacji w domu i ani razu nie usłyszała od niego „wymyślasz", „przesadzasz" czy jej ulubionego „Inni mają gorzej". Kiedy jeszcze chciała podzielić się tym z inną osobą, zawsze słyszała tego typu formułki, dlatego szybko zrezygnowała z odpowiadaniem zgodnie z prawdą. Bo po co? Żeby usłyszeć, że robiła z siebie ofiarę? Żeby znowu usłyszeć "mam tak samo"? Ta osoba zazwyczaj opowiadała jej po tym jakąś zupełnie głupią rzecz, która odnosiła się do kolejnej kłótni między matką a bohaterem opowiadania, co wynikało z jego zachowania. A Natasha nie potrzebowała słuchać o takich problemach, mając milion swoich. Chciała tylko wysłuchania. Może pocieszenia. I Clint idealnie znalazł się w roli powierzyciela, starając się jakoś pomóc Natashy w zdzierżeniu niewygodnej sytuacji lub podsuwając przeróżne rady, którymi naprawdę chciał się z nią podzielić. I nigdy nie oczekiwał niczego w zamian, nigdy się nie skarżył, że nie może już tego słuchać, że ma dość, że jemu się znudziło. Zdawał się interesować jej problemami z dnia na dzień coraz bardziej i martwił się, kiedy dłużej jej nie było, a na smsy nie odpisywała.
Dlatego bardzo nie odpowiadał mu fakt, iż Natasha nie mogła pójść na tę jedną imprezę. Przecież to tylko kilka godzin, na pewno ją puszczą. Mogłaby uciec, zostawić kartkę, że wróci później i zamknąć drzwi, ale ona... Ona się poddała. Zwyczajnie, po ludzku. Sprawiała wrażenie, że już nie ma ochoty walczyć o własną wolność, o dobre relacje z ojcem, o jakikolwiek wysiłek. I Clint nie mógł jej na to pozwolić.
Ale Natasha uciekła, zanim Clint zdołał wyjść z sali po treningu.
×××
- Mamo! Potrzebuję nową sukienkę, te już się na nic nie nadają!
- Ja też! I najlepiej nowe buty!
Natasha tylko mocniej przycisnęła poduszkę do głowy.
To była tylko zwykła impreza na bank zakrapiana alkoholem, nikt nie patrzyłby na to, jak się ubrały. I czy już kiedyś były ubrane w to samo. A fakt, że przypomniały sobie o stroju w dzień imprezy tylko utwierdził rudowłosą, że były idiotkami, lubiącymi wykorzystywać innych. Krzyki roznosiły się już chwilę po domu, denerwując nastolatkę bardziej i bardziej i nie pomagały nawet zamknięte drzwi. Mogła włączyć muzykę, żeby zupełnie je zignorować, ale nie mogła nie usłyszeć wołania taty. A prędzej czy później na pewno by ją zawołał.
I nie pomyliła się. Słysząc swoje imię, wypowiadane przez ojca, niechętnie zwlekła się z łóżka, cicho jęcząc z niezadowolenia. Poprawiła spodnie, których zwisający łańcuch dzwonił za każdym jej ruchem dłoni i wyszła z pomieszczenia, kierując się na dół.
- Natalia, chcesz pojechać z nami? - zapytał, zakładając zwykłe, sportowe buty.
- Oh, ona nie może! - odpowiedziała zaraz Ophelia, robiąc smutną minę. - Ma dużo nauki, musi zostać w domu.
Natasha zacisnęła mocniej zęby.
- Taak, mam dużo nauki - mruknęła jednak, zaciskając mocniej ręce na przedramionach. - Bawcie się dobrze - dodała, siląc się na uśmiech inny niż ten pogardliwy.
Jeszcze chwilę kotłowali się w korytarzu, by w końcu wyjść na zewnątrz, prosto do samochodu. Drzwi trzasnęły i kiedy Natasha chciała odejść, usłyszała szczęk przekręcanego klucza w zamku. No tak, przecież ona nie miała prawa mieć życia towarzyskiego.
Słysząc dźwięk odpalającego silnika, Natasha z szybko bijącym sercem skierowała się do kuchni. Nie wiedziała, co chciała z niej wziąć i tym bardziej straciła rozum, kiedy zobaczyła kolejną kartkę z listą rzeczy do zrobienia. Mogła się domyślić, że zrobiły to specjalnie, żeby znowu zagonić ją do roboty i ledwo powstrzymała się od krzyku złości.
A kiedy zdenerwowanie osiągało swój limit, zostawało zastępowane bezsilnością, z którą w parze szły łzy.
Wybiegła na górę, głośno zamykając za sobą drzwi i wsunęła dłonie we włosy, głośniej oddychając. Usiadła obok łóżka, prostując nogi i starała się jednocześnie przestać płakać i zdusić szloch w sobie, dusząc się i czerwieniejąc na twarzy. W jednej chwili zrobiło jej się gorąco, nie potrafiła sobie poradzić ze stanem, w jaki po raz kolejny się wprowadziła i zapewne trwałoby to jeszcze dłużej, gdyby nie głośne uderzenie w jej okno. Mimo płaczu i zamglonych oczu zmusiła się do spojrzenia w kierunku szyby, wycierając buzię z łez. Odwrócenie uwagi pomogło jej złapać równowagę, bo przez tych kilka sekund zapomniała o normalnym oddechu, który teraz przyszedł sam, od tak. Dźwignęła się z podłogi, słysząc kolejny, podobny dźwięk i otworzyła okno.
- Natasha! - krzyknął ktoś z dołu, więc odruchowo spojrzała w dół. Stał tam zadowolony z siebie Clint Barton, z fioletowym plecakiem na ramionach. Z tej perspektywy wyglądał jak pierwszoklasista, idący pierwszy raz do szkoły.
- Co ty tutaj do cholery robisz!? - zapytała zdenerwowana, wychylając się nieco bardziej.
- Przyszedłem do ciebie! - odpowiedział jakby nigdy nic, wzruszając ramionami. - Widziałem samochód twojego taty, Gryzelda i Anastazja znowu machały mi przez szybę! - dodał, gdy rudowłosa otworzyła usta, z zamiarem nakazania mu odejścia spod budynku.
- Ja pierdole - mruknęła, wznosząc wzrok ku górze. Nie liczyła, że niebiańska siła doda jej cierpliwości, ale zawsze mogła pomarzyć. - Dobrze wiesz, że nie możesz tutaj przychodzić - oznajmiła, zerkając z powrotem na blondyna, który w dalszym ciągu nie zmienił swojego miejsca.
- No proszę cię, kilka minut. - Złożył ręce jak do modlitwy i nawet z dość sporej odległości mogła stwierdzić, że znowu zrobił tę swoją błagalną minę.
- Idź na tył - powiedziała tylko, by schować się do środka i szybko zamknąć okno. Po tym, wycierając twarz, wybiegła z pomieszczenia, szybko pokonując wszystkie stopnie schodów i kierując się do salonu.
- No cześć młoda - powiedział Clint, kiedy po otworzeniu przez rudowłosą okna, władował się do środka. - Płakałaś? - zapytał zaraz, widząc czerwoną twarz młodszej i podpuchnięte oczy.
- Nie - mruknęła natychmiast, zamykając ponownie Clintowe przejście. - Czego chcesz? - zapytała, zaplatając ręce na klatce piersiowej.
- Tak będziesz teraz witać swojego przyjaciela, który oferuje ci pomoc? - Uniósł prawą brew, z rozbawieniem przyglądając się Natashy.
Pomoc? Natasha nie potrzebowała i nie chciała żadnej pomocy. Clint tylko marnował swój czas, przychodząc tutaj.
- Nie potrzebuję żadnej pomocy - oznajmiła twardo, patrząc, jak blondyn zdejmuje szybko tenisówki i stawia je obok drzewka.
- Dupa, dupa. - Cmoknął dziewczynę w policzek i szybko skierował się do korytarza, by nie oberwać. - Znowu dała ci listę obowiązków, prawda? Od czego zaczynamy? - zapytał, zerkając przez ramię na zielonooką. Czekał, aż do niego dołączy, ale Romanova nie miała zamiaru tego zrobić.
- My? Jakie my, Clint, ogarnij się. Mogą wrócić w każdej chwili, jak zobaczą tutaj ciebie...
- To się wymigam i powiem, że przyszedłem do Hannah - przerwał jej szybko, wzruszając ramionami. W jego wykonaniu możliwe zakończenia brzmiały zaskakująco... niegroźnie. Ale Natasha wiedziała, co mogłoby się stać. A to nie było już takie optymistyczne.
- Oh tak, przez zamknięte drzwi na pewno. - Natasha zaplotła ręce na klatce piersiowej, przewracając oczami.
- Zamykają ciebie na klucz? - zapytał, z szokiem wpatrując się w siedemnastolatkę. Wzruszyła w odpowiedzi ramionami. - Musisz dzisiaj ze mną wyjść - oznajmił bez najmniejszego zawahania, ściągając plecak z ramion.
- Clint...
- Cicho, wszystko ogarnąłem. - Zaczesał palcami włosy do tyłu, wbijając wzrok w przyjaciółkę. - Ile mamy czasu?
- Około trzy godziny - mruknęła, by zaraz potem westchnąć. - To się nie uda, Clint. Jak zobaczą, że tutaj jesteś, nie będę miała życia.
- Więc się pośpiesz. - Puścił jej oczko, ściągając z siebie skórzaną kurtkę i rzucając ją na plecak, który postawił w przejściu do salonu. - Od czego zaczynamy?
Natasha nie mogła zrobić nic, oprócz powiedzenia blondynowi, co mają ogarnąć najpierw.
Z jego pomocą zamiast tych trzech godzin, zmieściła się w mniej niż dwóch, nie do końca wierząc, że naprawdę tak szybko im poszło. Z szokiem poprawiła gumkę, przyglądając się czystemu salonowi, który zostawili na sam koniec. Blondyn stanął obok niej, otulając ramieniem i z dumą przyglądając się dziełu.
- A teraz idziemy upozorować twój pobyt w pokoju - oznajmił, pociągając rudowłosą w stronę schodów. Nastolatka zaparła się jednak z całych sił.
- Dzięki Clint, że mi pomogłeś, ale nawet jeśli upozorujemy moją obecność i nawet jeśli wyjdę, nie będę miała jak dostać się z powrotem na górę. Na pewno ktoś mnie usłyszy i będzie potem nieprzyjemnie - powiedziała, próbując wyswobodzić rękę z mocnego uścisku starszego. A on nie miał zamiaru dać sobie spokoju.
- Ja coś wymyślę, Tasha, obiecuję - jęknął, ciągnąc do schodów nastolatkę. Przez skarpetki ślizgała się po panelach i mimo jej starań, blondynowi udało się dotrzeć do schodów. - Raz, ten jeden cholerny raz zrób coś, o co ja proszę i się nie opieraj - dodał, stając na pierwszym stopniu.
- Nie mogę - powiedziała ciszej zielonooka, nie mając zamiaru pójść za Clintem na górę.
- Nie możesz czy się boisz? - Przekręcił głowę w bok, marszcząc delikatnie brwi. Przejrzał ją - obydwoje o tym wiedzieli.
A Natasha w jednej chwili poczuła się obnażona z tajemnicy, uciążliwego sekretu, z którym musiała żyć i z którym musiała się chować, by nikt się o nim nie dowiedział. I teraz, tak zupełnie głupkowato i przez przypadek, dowiedział się Barton.
- Boję się - wydusiła z siebie, opuszczając wzrok. - Boję się, kurwa! Boję się, że zabronią mi wychodzić na balet, że tata się wkurzy i już w ogóle nie będę miała życia w tym domu, że Ophelia i Hannah się dowiedzą i będą to wykorzystywać, a ja nie chcę czuć się jak pieprzony Kopciuszek w każdym aspekcie mojego życia! - krzyknęła, niechcący wbijając paznokcie w skórę nastolatka, byleby jakoś uchronić się przed kolejnym bezsensownym wpadnięciu w stan bezsilności, którego tak nie znosiła. I który bardzo lubił ją odwiedzać.
- Tasha... - szepnął, schodząc ze stopnia i przyciągając do siebie nastolatkę. - Obiecuję, że jeżeli cokolwiek takiego się stanie, przyjdę i powiem, że to przeze mnie wyszłaś. A jeśli po tym im nie przejdzie, przerobię pokój siostry na pokój dla ciebie. Ona i tak już u nas nie mieszka - mówił w jej włosy, gładząc uspokajająco plecy i Natasha znowu poczuła się tak, jakby słowa Clinta naprawdę były gwarancją niedowiedzenia się o niczym przez jej feralną rodzinę.
- Dlaczego to brzmi tak łatwo? - Zacisnęła mocno palce na bluzce przyjaciela, nie mając najmniejszej ochoty odsuwać się od starszego. Było jej zbyt przyjemnie w przytulasie, jaki fundował jej blondyn.
- Bo wierzę, że nic się nie stanie. - Przeniósł ręce na policzki rudowłosej niemo nakazując jej podnieść głowę. W ten sposób patrzyli sobie prosto w oczy. - Wchodzisz w to? Pozwolisz mi zabrać się na tę imprezę? - zapytał, powoli kręcąc kciukami okręgi na policzkach siedemnastolatki.
- Nie mam stroju na imprezy - mruknęła po kilkunastu sekundach przepełnionych ciszą. Bo to była prawda - nie miała żadnej sukienki, a spódnice widziała tylko na biodrach przyrodnich sióstr, które, szczerzą mówiąc, były fatalnie do nich dobrane.
- Coś na pewno znajdziemy - stwierdził od tak Clint, puszczając młodszej słodkie oczko.
I takim oto sposobem, po kilkunastu minutach, Natasha wychodziła z Clintem przez okno, ubrana w spodenki z szelkami i przetartymi nogawkami, czerwoną bluzkę i tego samego koloru tenisówki. Nie był to jakiś wygórowany styl, ale zgodnie stwierdzili, że na zwykłą imprezę nie potrzebowała jakiegoś wymyślnego ubioru. Poza tym i tak nikt nie będzie pamiętał, jak wyglądała.
Drzwi od jej pokoju zamknęli na klucz, uprzednio gasząc w środku światło i wkładając pod kołdrę kilka z jej jaśków, które miały robić za jej śpiące ciało. Istniało raczej małe prawdopodobieństwo, że ktoś nagle wyskoczy z drugim kluczem do wrót, ale i tak postarali się nad pseudo Natashą, nie mając zamiaru zostawiać łóżka pustego. A potem wyszli, uciekli na dół, czekając na siebie nawzajem, a potem wyskakując przez okno, od którego pognali w stronę podjazdu. Clint nakazał jej biec za sobą, toteż zrobiła to bez najmniejszego wahania. Zaprowadził nastolatkę prosto do samochodu taty, którym woził się już kilka tygodni. Żartował, że to już jest jego pojazd.
- Pojedziemy jeszcze do mnie, impreza zaczyna się od dwudziestej - wyjaśnił, kiedy z przyśpieszonym oddechem odpalał silnik. Natasha tylko pokiwała głową.
Ucieczka z domu była bardzo... emocjonalna. I satysfakcjonująca. Czuła się dziwnie dobrze z myślą, że oblała rządy Beatrice, uciekając z najlepszym przyjacielem, który z uśmiechem podgłosił radio, stukając palcem o kierownicę.
Nigdy nie była w mieszkaniu Clinta. Nigdy, przenigdy, od początku ich znajomości, tak samo, jak on nigdy nie był u niej. Dzisiejszy dzień był pełen nowości, które bardzo podobały się nastolatce. Z uśmiechem wyskoczyła z pojazdu przed blokiem blondyna i poczekała, aż chłopak wyjdzie z pojazdu, by złapać go za rękę i dać się poprowadzić do środka. Mieszkał na drugim piętrze, więc już po chwili wchodzili do mieszkania.
A w mieszkaniu pachniało czekoladą, która od razu spowodowała u Natashy jeszcze lepszy humor.
- Clint, to ty? - zapytała kobieta dla pewności, wychylając się z kuchni. - Oh, przyprowadziłeś koleżankę - zauważyła, uśmiechając się szeroko i całkowicie wychodząc z pomieszczenia.
- Mamo, to Natasha - powiedział, popychając delikatnie rudowłosą w stronę blondynki, która była chyba tego samego wzrostu, co nastolatka.
- Dzień dobry. - Policzki rudowłosej delikatnie się zaczerwieniły, kiedy stanęła twarzą w twarz z mamą swojego najlepszego przyjaciela. I, o mój Boże, ta kobieta wyglądała na naprawdę przekochaną. Miała te same oczy, co jej syn i dosłownie ten sam uśmiech.
- Cześć skarbie, Clint bardzo dużo mi o tobie opowiadał - stwierdziła zaraz, zerkając na swojego syna. Chłopak zarumienił się delikatnie, posyłając rodzicielce uśmiech typu „dzięki, mamo, zawsze chciałem, żebyś to powiedziała". - Macie ochotę na babeczki?
- Jedna nam nie zaszkodzi, nie, Tasha? - zapytał z uśmiechem i zrobił to jeszcze szerzej, gdy ruda pokiwała z wahaniem głową. - Super. Odprowadzę Nat do pokoju i przyjdę tutaj, okej? - Zerknął na mamę i nie czekając na jej odpowiedź, zrobił tak, jak powiedział.
Przez cały pobyt u państwa Barton, telefon Natashy pozostawał milczący. Tak po prostu. Może naprawdę myśleli, że poszła spać? Nie wiedziała. Nawet nie mogła stwierdzić, czy było jej przykro z tego powodu, czy jednak nie. Całą swoją uwagę poświęciła starszemu, który zagadywał ją i idealnie wypełnił czas pozostały do imprezy. Nawet pani Edith poświęciła swój na pewno cenny czas, by zrobić dziewczynie wymyślną fryzurę i makijaż (zaproponowała to sama z siebie!) i potem przez dobrych kilka minut zachwycała się efektem. Natasha dopiero wtedy poczuła, co znaczy rodzinna miłość i było jej z tym niewiarygodnie dobrze.
A potem działo się wszystko, o czym Natasha nigdy nie myślała. W masce weszła z Clintem do budynku godzinę po rozpoczęciu imprezy i już na parterze usłyszeli dudniącą muzykę. Na miejscu, kiedy zapłacili za wejściówki i weszli do środka, już było mnóstwo osób. Natasha, po przeciśnięciu się przez ludzi, od razu poczuła mieszankę potu i alkoholu. Clint odnalazł ich kolegów z grupy baletowej i po zamienieniu kilku zdań, razem ruszyli na parkiet. Niektórzy z nich nie byli pełnoletni, ale nawet to nie powstrzymało ich przed wypiciem wódki z kolorowych kieliszków. I, cóż, Natashy jakoś też nie trzeba było proponować czy prosić dwa razy. Chęć zabawy? Może. Chociaż, bardziej przemawiało pragnienie wyszalenia się po wsze czasy i nie za bardzo interesował ją fakt, że były tu jej przyrodnie siostry, a jej ciało nie jest przygotowane na choćby najmniejszą ilość jakiegokolwiek alkoholu.
- Wychodzę na zewnątrz! - powiedziała głośno, klepiąc zupełnie obcego chłopaka po plecach, bo tylko on był na tyle blisko, by mogła to zrobić. Clinta już dawno zgubiła w plątaninie ciał, toteż samodzielnie chwiejnym krokiem ruszyła w stronę dużego balkonu.
Od razu uderzyła ją różnica temperatur, toteż zadrżała delikatnie, czując dziwny chłód. Na zewnątrz co prawda było dwadzieścia pięć stopni, ale po przetańczeniu pokaźnej liczby piosenek i wdrożenia w siebie sporej jak na pierwszy raz ilości alkoholu, Natashy było zwyczajnie chłodnawo. Nie powstrzymało jej to jednak przed siąściem na dywanopodobnym materiale (bo jej nogi nie dały rady zaprowadzić jej do ławki). Wdychała powietrze nieprzepełnione potem i alkoholem i zastanawiała się, co teraz. Znaczy zastanawiała jak zastanawiała, bo to, że wydawało jej się, że się zastanawia, było dalekie od prawdziwego zastanawiania się. Więc po prostu siedziała.
- Boże, tutaj jesteś - powiedział nagle Clint, którego głos zdołał przebić się przez przymroczony umysł nastolatki. Podniosła więc wzrok na blondyna, mrużąc delikatnie oczy. - Oh, czy ty jesteś pijana? Jasne, że jesteś pijana, kurwa, zostawiłem cię dosłownie na chwilę, a ty od razu coś odwalasz! Natasha, do cholery jasnej, czy ty nie możesz raz pomyśleć, zanim coś zrobisz?
- Przepraszam & bąknęła jedynie, starając się podciągnąć maskę, by ta nie zasłaniała jej już twarzy. Palce jednak odmawiały jej posłuszeństwa, więc dała sobie spokój, ciężko wzdychając.
- I co ja teraz z tobą zrobię? - zapytał chłopak, wzdychając cicho. Podszedł do przyjaciółki i usiadł obok niej, otulając ramieniem.
- Nie wiem - odpowiedziała zaraz rudowłosa, podnosząc wzrok na starszego i tak po prostu składając krótki pocałunek na ustach odwróconego w jej stronę Clinta. Był to właściwie jedno sekundowy całus, o którym przecież nikt nie będzie pamiętać. - Jest mi smutno - oznajmiła, opierając się o ramię brązowookego.
Clint właśnie tego się obawiał - że Natashy włączy się tryb płaczki przez alkohol i nie wybawi się tak, jak powinna się wybawić. Ale nie przeszkadzało mu to. Dziewczyna wstrzymywała każdą emocję już od dłuższego czasu. W końcu musiało to wszystko z niej jakoś wyjść.
- Wiem, Tasha - westchnął, gładząc policzek rudowłosej. - Chcesz wracać do domu?
- Nie chcę tam wracać - powiedziała, czując, jak zbiera jej się na płacz. Paskudnie podciągnęła nosem. - Tata nic nie widzi, wiesz? Ona nim manipuluje, zachowuje się jakby ten dom zawsze był jej i... i... Nienawidzę jej. Nienawidzę jej Clint, nienawidzę, nienawidzę! - załkała żałośnie, przyciskając ręce do oczu. Maska zaczęła wbijać się w skórę, a makijaż brzydko się rozmazywał przez łzy, ale nie obchodziło to Natashy. Miała to gdzieś.
- Spokojnie Nat, spokojnie - mruczał, kołysząc trzęsącym się ciałem młodszej przyjaciółki. - Zabiorę cię do siebie, okay? Dam ci jakieś ciuchy, żebyś się wyspała, a rano będziemy myśleć, co dalej, dobrze?
- W porządku - powiedziała drżącym głosem, wtulając się w starszego. - Ale nie jedźmy jeszcze, dobrze? - zapytała, pozwalając łzom zmoczyć maskę, która po tej przebojowej nocy na bank nie będzie do użytku.
- Jak sobie życzysz. - Chłopak uśmiechnął się delikatnie, otulając rudowłosą ramionami tak mocno, że Natasha nie mogła się ruszyć.
Wtedy wybiła północ. Natasha wciąż była Kopciuszkiem, Clint wróżkowym księciem, a Brent wciąż zapatrzony był w czyny okropnej Macochy. I nadal niczego nie chciał zrozumieć.
•••
•🔸•🔸•🔸•
os na 300 folololo z 13 marca 2020 👀
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro