ONESHOT
Hejcia
Biorę udział w kolejnym challeng'u, tym razem moim zdaniem (IMO), trochę trudniejszym.
➹Czas pisania - 2tygodnie➷
➷Ilość słów - 4247 (4500)➹
➹Słowa kluczowe - opiekować, wzruszające, nieaktywność, cyngiel, serwatka, kowalik, barometr, skłonność, podmuchiwać, kapryśny➷
➷Postać - Ernest Krackers➹
Serdecznie zapraszam, również do innych osób biorących udział w tym challeng'u!
(#storychallenge)
。 ゚•┈୨♡୧┈• 。 ゚
Brunet od jakiegoś czasu czuł się samotnie. Wszystko stało się szare. Miał dosyć, że jest dziwny. Wszystko to sprawia, że ma ochotę zniknąć i nigdy więcej się nie pojawiać. Bo jest taki, że nikt nigdy nie potrafił go polubić, oprócz Capeli i Eleny. Co do Eleny. Zostawiła go, ale czasami tak bywa. Tak przynajmniej sobie wmawiał. Z Capelą, podjął decyzję, że zakończy z nim kontakt, by nie miał przez niego problemów, w końcu dalej ma jakieś powiązania z Yakuzą. Może i czarnowłosy mówił, że mimo wszystko jest jego ojcem i zawsze przy nim będzie, to ten nie słuchał. Wolał uciekać, zamiast stawić się temu, że wszystko doszczętnie go wyniszcza.
Po jego policzkach spłynęły łzy, jednak szybko je starł. Oparł się o blat w kuchni i przewrócił oczami, widząc siebie w lustrze, na przeciwko niego. Wyglądał jak 7 nieszczęść. Rozwalone włosy w każdą stronę, opuchnięte czerwone oczy i fioletowe cienie pod nimi. Westchnął i ruszył do łazienki. Musi w końcu postarać się i o siebie zadbać, jednak to nie będzie takie proste. Najlepiej jakby najpierw poprawił swój stan psychiczny. Wszystko mogłoby być okej, gdyby nie to, że sprawiał za dużo problemów.
Wziął z szafki szczoteczkę do zębów i pastę, po czym umył zęby. Nie miał siły zrobić aktualnie więcej. Spojrzał na swoją twarz odbitą w szkle. Jego oczy były puste. Wpatrywał się w nie najdłużej. Bez słowa wyszedł z łazienki, pozostawiając za sobą cichy kaszel. Jego ochota na śniadanie poszła w niepamięć, plus dopiero co wyczyścił swoje zęby. Udał się więc do wyjścia, przed tym zakładając leniwie buty. Nie musiał się śpieszyć, bo sam nie wiedział gdzie chciał podążać. Czy to przed siebie? Czy gdziekolwiek indziej. Może los zdecyduje za niego, gdzie tym razem poniosą go nogi.
Założył buty i płaszcz, jako iż było dzisiaj dosyć zimno. Zaraz będzie lato, a on czuł jakby był początek zimy. Wyszedł z mieszkania, po czym zamknął je na klucz. Mały przedmiot schował do kieszeni i szybkim krokiem udał się do windy. Zastanawiał się nad wyborem. Może pójdzie do kawiarni? Tak dawno tam nie był, albo do parku? Chociaż co mógł robić w parku? Siedzieć i patrzeć na przelatujące ptaki. Mógłby karmić gołębie, ale raczej nie chciało mu się siedzieć z babciami i rzucać chleb, żeby popatrzeć jak te stworzenia zjadają pożywienie.
Wszedł do windy i przycisnął przycisk na parter. Od razu po tym drzwi windy się zamknęły z cichym trzaskiem. Od razu po tym poczuł jak jedzie w dół. Oparł się o jedną ze ścian i zamknął oczy. Nienawidził jechać windą, a szczególnie wtedy kiedy jest możliwość, że ta się zatrzyma. Ciasne pomieszczenia, również go stresowały, nienawidził tego uczucia duszenia się. Po dłużących się kilku minutach stanął, a przed nim drzwi się rozsunęły. Od razu z niej wyszedł. Tak samo z apartamentu.
Po wyjściu dopadł go nieprzyjemny chłód. Nie przejmując się tym minął przypadkowych przechodniów i założył na głowę kaptur. Mimo wszystko nie chciał, by ktoś go rozpoznał w drodze do kawiarni. Nie było trudne się ukryć, bo w końcu sam robił to nie raz, ale czuł, że tym razem nie jest to potrzebne. Otulił się bardziej płaszczem i żwawym krokiem wyruszył e stronę kawiarni, która nie była za daleko. Po drodze mijał restauracje i park skąd usłyszał wycie syren. Nie zapowiadało się to dobrze, jednak zatrzymał się i spojrzał w tamtą stronę. Wtedy zobaczył pieska. Biały samojed biegł w jego kierunku. Mimo to nie wycofał się, tylko czekał cierpliwie na zwierzę. Mogło przecież być ranne, bądź właściciel mógł je porzucić.
Tymczasem Reks, bo tak nazywał się piesek uciekał, przed głośnym wyciem syren. Krackers to zauważył, dlatego uklęknął i wyciągnął dłoń do zwierzaka. Wiedział, że ten zawsze mógł go ugryźć, lub mieć w wściekliznę, lecz nie przejął się rym jakoś bardzo i uwierzył w to, że będzie przyjazny. Jak się okazało miał rację. Pies wtulił się w jego rękę, merdając ogonem, z wystawionym językiem na wierzchu. Domagał się pieszczot z strony Ernesta, przez co ten zaczął go głaskać.
— Pewnie jesteś głodny — Mruknął po chwili zastanowienia i spojrzał na obrożę, którą miał piesek — „Reks" — Przeczytał na głos i uświadomił sobie, że może mieć właściciela — Czy ktoś cię porzucił? Nie odpowiesz mi, ale zawsze mogę mieć nadzieję — Lekki uśmiech wstąpił na jego twarz, kiedy pies wręcz się do niego kleił.
— Ej! Bo mnie przewrócisz — Prychnął śmiechem, gdy Reks na niego naskoczył i zaczął lizać po twarzy — Stop! Dobra stop, poddaję się! — Krzyknął z śmiechem, lekko łapiąc psa, by się nie wywrócili.
Brunet miał niesamowicie głupi pomysł. Mógł zabrać zwierzaka ze sobą i opiekować się nim pod pretekstem, że nie miało właściciela przy sobie, a gdyby ktoś go szukał, to go odda. Tak więc resztę drogi ku celu przeszedł z kompanem, który cały czas kroczył obok niego. Nie potrzebował smyczy, ci najwyraźniej pies musiał wyłapać kiedyś. Dzieciaki pytały Krackers'a, czy mogą pogłaskać pieska. On się zgadzał, wiedząc, że samojedy uwielbiają być głaskane i przymilały się do ludzi tak po prostu. Reks nie był inny, gdy tylko poczuł delikatne drapanie za uchem, od razu zaczął merdać ogonem, ze szczęścia.
。 ゚•┈୨♡୧┈• 。 ゚
Po długim pobycie w kawiarni i parku, wrócili do domu. Zwierzak od razu ułożył się na prawie całej kanapie. Reks był bardzo kapryśny. Wykłócał się i lubił gryźć wszystko wokół, oraz w tym momencie zwinął się w kulkę, jakby chciał pobyć sam. Ernest od razu zobaczył w nim swojego tajemniczego kompana, którego poszukiwał. Uśmiech sam rozkwitał na jego ustach i nie potrafił się powstrzymać od głaskania futrzaka. Opadł na kanapę obok samojeda i zamknął oczy. Był mniej zmęczony i czuł się, jakby znowu otrzymał siłę do życia. Westchnął i zdjął płaszcz, zapominając o zdjęciu go po wejściu. W mieszkaniu było dosyć cicho.
"W sumie jak zawsze" — pomyślał i wstał z mebla, udając się do sypialni. Było dopiero po południe, ale on miał ochotę się aktualnie przespać. Usłyszał z kanapy skomlenie psa i wiedział o czym zapomniał. Po pierwsze pies był głodny i na pewno spragniony, a dwa nie miał czym się bawić. Przetarł oczy i wyszedł z pomieszczenia. Spojrzał zmarnowany na psa i od razu się uśmiechnął. Zwierzak stał przed nim z wystawioną łapą i podsuwał mu butelkę z wodą. Krackers mając głupie pomysły, uklęknął przed futrzakiem i odkręcił butelkę wody, po czym nalał trochę do korka i podsunął samojedowi.
Po chwili oboje już stali gotowi do wyjścia. Reks niesamowicie się szamotał. Wyszli razem. Brunet mimo wszystko wiedział, że pies może bać się jechać windą, więc ruszył schodami w dół. Już po kilku minutach byli na zewnątrz. Zoologiczny nie był daleko, a samojed chodził obok jego nogi, więc nie było jakiegoś problemu zabrać go bez smyczy. Ruszył z swoim kompanem do sklepu. Po drodze zwierzak, zauważył ptaka. Kowalik przeleciał dosłownie przed oczami futrzaka, który od razu zaczął za nim gonić.
Trochę nieaktywny (nieaktywność) Krackers, nie zwrócił uwagi na to, bo pies biegł przed nim, sprawnie omijając ludzi. W końcu spojrzał na miejsce, gdzie powinien być Reks, lecz go tam już nie było. Mężczyzna delikatnie się przeraził, jednak od razu zauważył w oddali futrzaka.
— Reks! — Zawołał, mając nadzieję, że to przywoła zwierzę.
Psiak słyszący wołanie swojego imienia, obrócił się w stronę bruneta, który do niego podbiegł. Zaczął merdać ogonem, gdy ten zaczął drapać go za uchem. Nie mając za wiele czasu, znów ponowili iść do sklepu, znajdującego się nie tak daleko od miejsca, w którym musieli się zatrzymać. Najgorsze jest to, że przechodzą przez pasy i tak musisz uważać. Większość w tym mieście to piraci drogowi.
Ernest ziewnął. Dopiero teraz doszło do niego jaki zmęczony był, przez ostatnie miesiące. Przetarł twarz dłonią, a pies spojrzał na niego podejrzliwie, jednak od razu odwrócił znów głowę w stronę otoczenia. Poznawał i zapamiętywał różne miejsca. Gdzie co jest, dokąd pójść. Cały świat wydawał się dla niego ciekawszy niż wcześniej, kiedy zamknięty był w 4 ścianach i tylko na pokaz, z nich wychodził, oraz na zabawę z dziećmi. Po tym jak jednego dzieciaka ugryzł, został wyrzucony. Nie miał właściciela, czasami nawet zapominali, by go karmić. Pies się przyzwyczaił, nie było dla niego nowością, nie jeść nic przez 2dni.
Po dłużących się dla dwójki około 10minutach, razem doszli do zoologicznego. Weszli do sklepu. Reks cały czas trzymał się przy swoim nowym właścicielu, Podniósł smycz jako pierwszą, mimo to Ernest wziął, również, paczkę gumowych piłek, gumowe piszczałki, jedzenie, legowisko, miski i wiele, wiele innych potrzebnych rzeczy. Za wszystko zapłacił, nawet nie patrząc na to ile wydał. Chciał zapewnić swojemu psu bezpieczeństwo i miłość, by mógł się czuć komfortowo u niego w domu.
Spokojnie wrócili zmęczeni, więc brunet dał jeszcze Reksowi wodę i jedzenie, po czym ruszył do sypialni. Położył obok łóżka legowisko i zostawił otwarte drzwi. Położył się na łóżku i w połowie przykrył kołdrą. Nie mógł zasnąć, za to jego samojed wręcz przeciwnie - zasnął od razu.
Westchnął i przetarł swoją twarz dłońmi. To nie pierwszy raz kiedy doskwierała mu bezsenność. Wstał powoli z miękkiego materaca i poszedł do łazienki. Przemył twarz zimną wodą i spojrzał na siebie w lustrze. Zgolił trochę brodę i zaczął się sobie przeglądać. Teraz nie wyglądał tak źle. Prawie. Wrócił do pokoju i znów podjął się próby spania, co skończyło się niepowodzeniem.
Spojrzał znudzony na barometr, wiszący obok zegara, ponieważ odbijały się od niego promienie słoneczne. Zamknął oczy i rozmyślał, nad całym swoim życiem. Jak to by było, gdyby zasnął i nigdy nie wstał? Lub jego myśli krążyły wokół wszystkiego. Westchnął i dalej próbował jakoś zabić czas i w połowie nudę.
。 ゚•┈୨♡୧┈• 。 ゚
Reks zjadał właśnie swoje śniadanie i położył się na kanapie, na której siedział już Krackers, oglądając ciekawą bajkę. Na bajki nie da się być za starym. Bajki są dla każdego. A on kochał wzruszające momenty. Najbardziej kiedy mógł płakać i jeść przy okazji popcorn. Dla niego nie było to dziwne, że dorosły mężczyzna, je popcorn i płacze, oglądając bajkę. Tak samo kochał te śmieszniejsze momenty.
Napił się herbaty, stojącej na małym stoliku kawowym, przed kanapą. Odłożył kubek i pokręcił głową, z uśmiechem, na widok psa, który właśnie zagryzał zabawkę. Nie żeby coś, ale on ją zagryzał... Mimo to brunet się na to uśmiechał, widząc jak Reks trzepie głową na boki, próbując rozerwać gumę. Wyglądało to niesamowicie komicznie i nie tylko, ktoś mógłby pomyśleć, że ten pies rozszarpałby każdego, takim sposobem. Zabrał piszczałkę z jego pyszczka i delikatnie go po nim uderzył, tak by go nie zabolało, wtedy samojed przeniósł wzrok na niego, jakby trochę zdenerwowany utratą, czegoś na czym mógł się wyżyć. Zawarczał groźnie, ale od razu po tym naskoczył na Ernesta i zaczął lizać go po twarzy.
— Hej przestań — Próbował się bronić, przez cierpkim językiem zwierzaka — Rekssssss! — Odparł, przez śmiech.
On na to bacznie wstał z swojego właściciela i dumnie wypiął głowę do góry, jakby dumny z siebie. Słodziak, a zarazem po części straszny pies. Czasami wręcz morderczy, można by powiedzieć. Krackers rzucił mu zabawkę gdziekolwiek, a ten z podejrzliwym wzrokiem, za nią pobiegł. Znalazł ją szybciej niż mężczyzna myślał. „Bystry pies" — powiedział do siebie w myślach i podrapał go delikatnie za uchem. Przytulił zwierzaka do siebie i nie chciał puścić. Mimo wszystko robił to jak najbardziej delikatnie, a pies nawet się nie wyrywał, tylko wtulił pana w woje miękkie futro, liżąc go po odsłoniętym karku.
Po chwili razem leżeli na kanapie i oglądali nudne programy. Ernest przewrócił oczami i ziewnął, znudzony wszystkim dookoła, jak i samymi programami. Wszystko stało się dla niego bezinteresowne, jednak kiedy pies poruszył się niespokojnie na jego klatce piersiowej, przeniósł leniwie wzrok na niego. Pies patrzył w stronę okna i balkonu, gdzie akurat siedział kot sąsiadki.
— To Star. No już spokojnie. To tylko kot, sąsiadka ma ich z ponad 20, albo więcej... Nigdy nie liczyłem — Przyznał i zaczął liczyć wszystkie koty — Okej cofam, ma ich ponad 50! Kociara... — Prychnął i pogłaskał Reksa, który niespokojnie, wpatrywał się w drugiego futrzaka — Ziemia do Reksa. Reks! To kociak, tylko kociak — Mruknął i zasłonił mu pole widzenia, w którym znajdował się kot.
Reks miał skłonność do bycia nadpobudliwym psiakiem. Często warczał i szczekał na przelatujące ptaki, a co dopiero zrobi, gdy zobaczy kota. Od razu wyrwał się z transu i spojrzał na bruneta. Pomerdał ogonem, szczęśliwie i polizał twarz swojego właściciela, tym samym uświadamiając mu, że jest dosyć ważny dla psa. Wytarł rękawem bluzy ślinę zwierzaka i zaśmiał się, już nie mogąc się powstrzymać. Usiadł i oparł się o oparcie kanapy, po czym wyłączył bajkę i przeciągnął się.
— Która godzina? — Zapytał sam siebie i sprawdził zegarek.
11:38
Westchnął i spojrzał za okno, gdzie widniał helikopter, lądujący na szpitalu. Ciekawsko podszedł i odsłonił delikatnie zasłony, które zasłaniały mu widoczność. Jakaś akcja działa się i nie było to nic dobrego, w tym momencie. Syrena nieprzyjemnie dopadła do niego, jak i do szczekającego przez to samojeda. Zamknął pośpiesznie okno i znów opadł na mebel, nie mając co robić. Pies, jednak miał inne zamiary, ponieważ przyniósł smycz z kuchni i położył ją na kolanach Ernesta. Brunet pokręcił głową, mimo to zapiął smycz na jego obroże i ruszył założyć buty.
Nałożył na swoje nogi, czarne trampki i wyszedł z mieszkania. Zamknął za sobą drzwi na klucz i zbiegł schodami na sam dół. Nabrał ciężko oddech do płuc i zastanowił się, czy nie przyzwyczaić psa, do jeżdżenia windą, bo jeśli tak dalej pójdzie, to w końcu chyba spadnie z tych schodów. Reksowi wydawało się wszystko obojętne. Poszli na dosyć długi spacer po łące, nieopodal jego apartamentu, który znajdował się daleko od centrum w mieście. Cieszył się z tego. Miał chociaż mimo wszystko ciszę i spokój. Miał widok na resztę miasta, przez wysoko postawione mieszkanie. Czasami słyszał, nieprzyjemne dla jego uszu syreny, przez co musiał częściej zamykać okno.
Nie raz pociągał za cyngiel, kiedy jeszcze był w policji i nie jedna osoba na tym cierpiała. Rozumiał, że czasami są takie akcje, gdzie niektóre osoby bardzo źle z tego wychodzą, ale syreny były zdecydowanie za głośne, do tego szpital nie był tak daleko od niego. Syreny ciągle piszczały w jego głowie, a nieprzyjemny ból, nie dawał mu odpocząć. Przebiegł się, deptając przez przypadek kwitnące kwiaty. Motylek usiadł na jego nosku, więc nie ruszał się i cierpliwie czekał, aż motyl sam zleci i nie będzie musiał go straszyć, ani stresować. Kiedy w końcu odleciał, znowu zaczął biegać, aż zgubił się w wysokiej trawie. Czując zapach właściciela pobiegł w tamta stronę i od razu odnalazł, prawie śpiącego bruneta.
Wskoczył na niego i polizał. Ten od razu spojrzał na zwierzaka i zaśmiał się, głaskając go. Samojed usiadł obok niego, i oparł się o Krackers'a. Wtulił się w jego nogę i ziewnął, najwyraźniej, również zmęczony.
— To jak? Idziemy spać? — Spytał futrzaka, wiedział, że najprawdopodobniej on będzie tylko leżał, a pies pójdzie spać.
。 ゚•┈୨♡୧┈• 。 ゚
Wstał powoli z łóżka i spojrzał na Reksa, który spokojnie leżał, dalej śpiąc. Po cichu poszedł do kuchni i postanowił coś zjeść. Wziął z lodówki twaróg i chleb. Wyjął też masło, o którym na początku totalnie zapomniał. Gdy otwierał opakowanie twarogu, uświadomił sobie, że przecież na górze, zawsze jest serwatka. Wylał ją do zlewu i zrobił sobie kanapki, które dosyć szybko zjadł. Miał nadzieję, że nie będzie dziś tak nudno jak wczoraj i da radę przetrwać. Zdziwieniem było dla niego, że zasnął, co było u niego niebywale rzadkie.
Poszedł do łazienki i wziął prysznic, ponieważ nie mył się od niedawna, lecz chyba pora by to zrobić, po wczorajszym bieganiu po łące. Po około półgodzinie wyszedł spod prysznica i wytarł się ręcznikiem, tak samo swoje włosy. Założył nową, czystą bluzę i długie dżinsy, ponieważ było dziś wietrznie i nie zapowiadało się na dobrą pogodę. Westchnął i napił się wody ze szklanki, do której przed chwilą nalał napój. Reks już dawno leżał na kanapie, dalej sobie drzemając. Ernest nie miał serca go budzić, lecz musiał. Chciał znów wrócić do policji, jeśli mu się to uda. Mimo jego dalszych powiązań z Yakuzą, nie miał już z nimi kontaktu.
— Reeeks — Podszedł do niego i pogłaskał delikatnie.
Zwierzak otworzył trochę oczy i przeniósł wzrok na właściciela, a kiedy zobaczył w jego dłoniach smycz, od razu poderwał się do siadu i szczęśliwie pomerdał ogonem. Zapiął mu smycz.
***
Wszedł powoli na komendę i spojrzał na kogoś, kto siedział po drugiej stronie lady. Nelson akurat przeglądał papiery, kiedy usłyszał kroki. Obrócił się w tył i spojrzał na Ernesta. Na jego twarz wpłynął miły uśmiech. Pokręcił głową i jego oczy zaczęły skanować samojeda, siedzącego z przechyloną głową w bok.
— Cześć! — Rzucił wesoło, a Krackers, odwzajemnił uśmiech.
— Hej. Jest może szef? — Zadał pytanie, poprawiając swoją bluzę.
— Jeszcze jest, a co? — Odpowiedział pytaniem i oparł się o blat.
— Jeśli mógłbyś go prosić, to byłbym wdzięczny — Mruknął, pocierając nasadę nosa.
— Chodź za mną — Wyszedł zza lady i otworzył drugiemu drzwi.
Pies cały czas poruszał się za nimi, leniwie i z ociąganiem wchodząc po schodach. Machnął łapką i potarł swój pyszczek, również ziewając. Jego oczy się świeciły, a jego biała sierść, odróżniała się na tle ciemnej komendy. Łapkami stąpał po śliskiej podłodze za swoim właścicielem i nieznajomym.
— Jesteśmy — Odparł bez namysłu, po czym delikatnie zapukał do drzwi.
***
Brunet ziewnął i przeciągnął się. Sprawdził godzinę na telefonie i od razu ruszył się ubrać. Już zaraz dobiegała 8, a on miał na 9. Zebrał swoje rzeczy i spojrzał na psa. Uzupełnił mu wodę i jedzenie, po czym ostatni raz w tym dniu przytulił go do siebie. Ten na to jedynie cicho zaskomlał, przez sen. Nie było to nic dziwnego, bał się, po prostu, że gdy otworzy swoje ślepia, ujrzy kogoś kto nie jest przyjazny i będzie chciał wyrządzić mu krzywdę.
Przetarł oczy i wyszedł z mieszkania. Wszedł do windy, sprawdzając czy wszystko ma. Wcisnął przycisk na parter i od razu zamyślił się, rozmyślając nad tym wszystkim. Czy przeszłość uczyniła go takim, kim jest teraz? Czy to on sam wybrał tą ścieżkę, którą chciał podążać?
Jego usta wygięły się w cienką linię, kiedy ziewnął. Przetarł znów twarz i uśmiechnął się do siebie. Poprawił swoje włosy i oblizał wargi, ponieważ były suche. Nie miał pomadki, by je nawilżyć. Może ktoś na komendzie będzie miał. Jego nadzieja nigdy nie przepadała, a on wierzył, że ktoś, będzie miał pomadkę. Może przecież nawet zapytać jakiejś kobiety, to nie jest jakiś wielki problem. Jeśli uzna go za debila, to w sumie nic nowego. Jedyne czego się bał, to tego, że spotka Capelę. Pokręcił zrezygnowany głową i bez motywacji uśmiechnął się.
Wyszedł z windy, tak samo z apartamentu i już po chwili znalazł się w swoim samochodzie, którego tak dawno nie używał. Kiedy tylko go odpalił, usłyszał dźwięk, za którym tak bardzo tęsknił. Dźwięk warczącego silnika, był dla niego ukojeniem. Cieszył się, że miał auto i mimo wszystko nie musiał iść na pieszo bo wracanie tak po nocach, nie wydawało mu się za bezpieczne.
„Nie ma co podmuchiwać na zimne... To znaczy dmuchać". Zaśmiał się sam z siebie i wyjechał z parkingu, który delikatnie się zatłoczył. Większość ludzi aktualnie wybierała się do pracy, więc wiadomo, że będzie tłum, jednak nie wiedział, że aż taki. Większości ludzi stąd nawet nie kojarzył z widzenia. W końcu co się dziwić, nie wychodził z mieszkania przez długi czas, jedynie czasem na zakupy, kiedy każdy jeszcze, nie widział nawet jego twarzy.
Dojechał powoli na komendę. Zaparkował na parkingu i ruszył wejściem na komendę, po tym zaczął szukać szatni. Od razu po wejściu, stwierdził, że jest tu dziwnie pusto. Po przebraniu się wziął wszystkie potrzebne rzeczy ze zbrojowni i zgłosił na radiu status pierwszy. To takie dziwne, że ludzie zaczęli klaskać, na to kto się pojawił. Wybrał się na samotny patrol, w którym nie działo się nic ciekawego. Parę kontroli i wykłócający się katolicy. Westchnął i spojrzał na razie, na pustą drogę. Przejechał na zielonym świetle i zaraz, skręcił lewo.
Zobaczył budynki, które były nowe, jak i stare poniszczone apartamenty i sklepy, w których sprzedawali zegarki i obrazy. Wszystko wydawało mu się totalnie inne. Może miał rację i faktycznie zaszły tu jakieś zmiany, a może po prostu nie widział tak dawno świata zewnętrznego, że zapomniał co jak wygląda. Przewrócił oczami, gdy zobaczył pędzące, wprost na niego auto. Obstawiał, że to pastor, który jak zawsze miał drogie samochody, miliony na koncie i wiele wiel innych rzeczy.
Ruszył powolnie, patrząc na uliczki i okolice, czy na pewno nikt nie handluję niczym i nie robi nic nielegalnego. Westchnął, gdy nie zauważył nic i spojrzał na godzinę.
19:23
Z uśmiechem stwierdził, że na dziś to koniec i pora wrócić do domu. Zaczesał włosy do tyłu palcami i wziął gumę z swojej kieszeni. Nosił gumy przy sobie, by mieć je przy sobie w stresujących dla niego momentach. Nie miał sił, by pędzić wtedy za drogim autem, przez co mógł mieć problemy. Po powrocie na parking komendy, przebrał się i odłożył sprzęt. Podwinął rękawy bluzy i zobaczył swoje blizny. Blizny z przeszłości, które pozostawały z nim na zawsze.
Wrócił do swojego domu i położył się na łóżku. Dziś nie miał w ogóle ochoty spać, mimo zmęczenia, które mu doskwierało. Myślał nad swoją przyszłością, kiedy w końcu spotka się z Dante i będzie musiał się z nim skonfrontować.
Dlaczego zawsze nic nie szło po jego myśli? Będzie musiał się z nim spotkać tak czy siak, albo spotka go przypadkiem, co będzie jeszcze gorsze niż spotkanie go nie przypadkiem. Może on go już nienawidzi i musi pogodzić się z tym, że stracił swojego przyszywanego Ojca. Nie zdziwiłby się, gdyby ten nie chciał go znać, a najpewniej tak było i pewnie tak będzie już na zawsze. Nie powinien odnawiać z nikim kontaktów, ponieważ wszystko psuł, tak jak zawsze.
Przekręcił się na lewy bok i wpatrywał się w niego, zmieniające kolor. Jego pies leżał tuż obok niego. , tym razem wybierając miękki materac, a nie kojec, który również był bardzo miękki. Westchnął, przypominając sobie o przeszłości. Nie powinien się nią przejmować, a myśleć tylko o przyszłości, tak jak pewnie nie tylko on. Zamknął oczy, nie wiedząc co ma innego robić. Futrzak za to otwierał oczy. Jego bursztynowe ślepia odbijały się w delikatnym poświacie księżyca. Kiedy polizał policzek swojego właściciela, Ernest odpowiedział uśmiechem. Podrapał swojego psiaka za uchem i przytulił się do niego.
— To jak Reks? Chciałbyś się może trochę przejść? — Powiedział i usiadł, na co pies od razu pobiegł po smycz, jednak nie mógł jej dosięgnąć — Hej poczekaj! Nie sięgniesz, jest za daleko — Zaśmiał się, widząc przez próg, jak ten próbuje wychwycić smycz.
***
Pies to najlepszy przyjaciel człowieka. Futrzak zawsze zrozumie swojego właściciela i jego uczucia. Może nie zrozumie jego słów, ale jego intencje i to co chce zrobić. Zwierzaki te, potrafiły wyczuć uczucia, więc nie były potrzebne nawet słowa. Czuł każdą łzę bruneta. Smutek, radość i wszystko co robił. Rozumiał, dlaczego go zostawiał czasami o 9, lub od 14. Zrozumiał i cierpliwie czekał na swojego właściciela.
Zawsze czekał i stał przy drzwiach. Za pierwszym razem był dosyć agresywny i ugryzł Krackers'a, jednak mężczyzna nie miał mu tego za złe. Wiedział, że czasami tak bywa. Kiedy tylko ten wracał, zwierzęcie, skakało na niego szczęśliwie merdajac ogonem i liżąc go w odsłonięte nogi. Było ciepło, były tylko nieliczne dni kiedy w Los Santos padało, co było i minusem i plusem. Dla osób nie lubiących deszczu było plusem, dla osób lubiących było minusem.
Wszystko wydawało się tak nierealne, a mimo wszystko, pies pozostaje z tobą na zawsze. Do końca swojego życia, aż dopóki, albo ty, lub on nie będziecie musieli się opuścić. Obydwoje rozumiecie dlaczego, bo przecież to przychodzi tak nagle.
Reks zaskomlał, patrząc na Ernesta i już po chwili znalazł się na nim, liżąc jego całą twarz. Brunet poczuł się w końcu kochany. Nie samotny i był z kimś. Na pewno nie sam i na pewno nie bez uśmiechu, który teraz towarzyszył mu codziennie, przy futrzaku. Westchnął na jego widok i się do niego przytulił, o mało co nie wlali go z roboty.
— Czasami myślę, że twoje życie jest prostsze Reks, ale nigdy nie byłem psem, więc nie będę tego porównywać, chociaż wy macie tak samo ciężko, jak ludzie, może czasami nawet macie gorzej, ale wiesz, źle się czuję — Westchnął i spojrzał na psa w zamyśleniu, który zaszczekał na to.
***
Najlepszym przyjaciel człowieka jest pies, ponieważ to on zrozumie cię bez słów i mimo, że nie zrozumie tego co do niego mówisz, to zna twoje uczucie, którego ty nawet nie jesteś świadom. Chroni cię. Bo jesteście w tym razem. Nie jest agresywny wobec ciebie. On chce się tylko bawić. Nie chciał robić ci krzywdy, nie krzycz na niego, przez to, że cię ugryzł. Pamiętaj, że pies to nie jest zabawka. Nie wybierasz go tylko po to, żeby się nim znudzić po kilku dniach, tylko wybierasz go do końca jego życia, bo on mimo tego, że go zostawisz. On o tobie nie zapomni. A ty zapomnisz o nim? Prawdopodobnie tak. Znajdziesz innego psa, lub przyjaciela, który zastąpi ci tamtego. Jednak on nie zastąpi cię. Nawet jeśli by to zrobił, to pamięta co razem przeżyliście, albo jaką krzywdę mu wyrządziłeś.
— Jesteś moim najlepszym przyjacielem Reks. Kocham cię.
Samojed spojrzał na niego i pomerdał ogonem. Polizał swojego właściciela i pokręcił głową. Przymilał się teraz do Ernesta i czekał na to, aż ten go podrapie za uchem tak jak zawsze, co po chwili uczynił. Nie było w tym nic dziwnego, bo byli dla siebie bliscy. Byli razem. Wszędzie, gdzie był Reks, był też Krackers. A wszędzie gdzie był Krackers, był Reks. Razem tworzyli niepokonane duo, które było słodkie, jak i razem byli niebezpieczni.
Futrzak spojrzał na bruneta i przytulił go opatulając swoimi przednimi łapami.
— Bo jesteśmy przyjaciółmi — Wyszeptał Reks, jednak Ernest usłyszał tylko szczekanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro