Rozdział 29
Derek wściekł się jeszcze bardziej. Sam nie wiedział, o co dokładnie i na kogo. Chyba na siebie, że zachował się jak pajac i na nią, że pobiegła znów do tego Kija W Dupie. A już najbardziej na niego, bo słyszał, jak na nią krzyczał, gdy mu powiedziała o całej sytuacji.
Tego było za wiele, ale nic nie mógł zrobić. Angie rozłączyła rozmowę i choć miała bek na końcu nosa, to nie pisnęła nawet słowem.
CDC przyjechało faktycznie po czterdziestu minutach. Weszli do loftu, ubrani jak ufoludki w białe kombinezony i maski.
— Dzień dobry, przyjechaliśmy pobrać wymazy — przywitał się jeden z nich i od razu przeszedł do rzeczy.
Postawił torbę na łóżku i wypakował dwie fiolki oraz patyczki do wymazów. Pierwszy był Derek. Wymaz nie należał do przyjemności, ale też nie do tortur. Zniósł go tak, jak każdy inny zabieg, choć patyk długości trzydziestu centymetrów w nosie nie należał do rzeczy, o których w tej chwili marzył. Czuł się dobrze, ale procedury nakazywały, że on też w takim przypadku ma zostać poddany testom.
Angie jednak nie była przekonana co do procedur i wszystkich tych zabiegów. Patrzyła najpierw na nich jak zlęknione dziecko, a gdy przyszła jej kolej, zaczęła panikować.
— Nie! Proszę się nie zbliżać! — wrzasnęła w panice i wystawiła przed siebie ręce.
Facet w kombinezonie zdębiał. Spojrzał na Dereka, ale ten tylko wzruszył ramionami i oparł się tyłkiem o balustradę. Nie miał zamiaru w nic ingerować.
Niech ją Kij W Dupie ratuje — pomyślał.
— Proszę pani, musimy pobrać wymaz — powiedział stanowczo sanitariusz, dysząc przez maskę i plastikową osłonkę. Brzmiał, jakby mówił do niej zza światów.
Angie jednak nie chciała o niczym słyszeć. Bała się go jak ognia. Derek w duchu się nawet cieszył. Z przyjemnością patrzył na ten cyrk, który się właśnie rozkręcał.
— Nie ma mowy — zapierała się Angie.
Widząc obojętność ze strony Dereka, pielęgniarz złapał Angie za rękę.
— Proszę nie być histeryczką — warknął na nią.
Derekowi się w sekundę zagotowało.
— Ej, może trochę grzeczniej — zagrzmiał i odepchnął się od balustrady.
Pielęgniarz spokorniał, a Derek podszedł do Angie.
— Uspokój się — powiedział łagodnie i złapał ją za rękę.
Pielęgniarza obrzucił zdegustowanym spojrzeniem. Angie z kolei spojrzała na niego jak zwierzę złapane do klatki.
— Chodź, pomogę ci — powiedział i przyciągnął do siebie.
Oparł plecami o swoją klatkę piersiową. Nie oponowała. Ufała mu przecież. Wiedziała, że nie dałby jej skrzywdzić. To był JEJ Derek, a nie tam, jakiś ktoś tam.
— Oprzyj głowę o moje ramię i zamknij oczy — poinstruował ją, a ona znów go posłuchała.
Derek przytulił policzek do jej policzka, a na pielęgniarza mrugnął oczami, że ma zaczynać. Pielęgniarz pobrał wymaz i po chwili już ich nie było w lofcie, a Angie schowała się pod kołdrą i rozpłakała.
Derek westchnął, gdy się zorientował. Podszedł do łóżka.
— Jak się czujesz? Czegoś ci trzeba? — zapytał.
Angie mu nie odpowiadała. Logan ją zbeształ, a Derek wcale nie zachował się lepiej. Czuła się jak idiotka, a do tego gorączka nie dawała jej wytchnienia, drżała na całym ciele jak osika.
Derek, ponieważ nie otrzymał odpowiedzi, zszedł na dół i włączył komputer, ale dręczyła go ta sytuacja. W południe znów wybrał się na górę. Angie przykryta po czubek nosa drżała tak, że cała antresola się trzęsła.
— Przyniosłem ci coś do zjedzenia, wodę i kolejną aspirynę — poinformował ją.
— Dziękuję — powiedziała drżącym głosem.
— Wciąż tak źle się czujesz? — zapytał.
— Jest mi zimno, jakbym była na Alasce — odpowiedziała.
Nie myśląc wiele, Derek rozebrał bluzę i wparował pod jej kołdrę.
❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️
Ależ będzie wrzask! Też już to słyszycie? :D
Do jutra!
Monika :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro