Rozdział 2
Angie naciągnęła na siebie legginsy i świeżutki, wyprasowany na gładko podkoszulek, a potem z telefonem przy uchu, chodziła boso — po czyściutkiej jak łza drewnianej podłodze sypialni, przytulnego, białego, ale wcale nie małego domu na przedmieściach; w tę i z powrotem już czterdziestą minutę.
— Kurwa, kurwa, kurwa — klęła cicho pod nosem, przygryzając idealnie wypiłowany paznokieć. — On mnie zabije, co ja narobiłam — lamentowała, myśląc o byłym mężu. — Albo ja jego — podała w wątpliwość. — Nie pojadę do tej nory, nie ma bata — znów lamentowała, myśląc o lofcie w starym tartaku. — Kurwa! Odbierajcie zasrańce! — krzyknęła w desperacji do telefonu.
Dodzwonienie się na infolinię CDC graniczyło z cudem, ale musiała wytrwać. Musiała spróbować. Przecież nie mogła się poddać tak bez walki. Poza tym w tym momencie, po blisko godzinnym oczekiwaniu na połączenie, zupełnym brakiem rozumu byłoby się rozłączyć, gdy już tyle czekania było za nią.
Nagle muzyka w słuchawce ustała.
— Aktualnie twoje połączenie jest... phhhhhsssphhhh... siódme w kolejce oczekiwania — poinformował ją automat.
— Boże, błagam — modliła się na głos, a hipnotyzująca muzyczka znów zaczęła grać jej do ucha.
Po chwili znów usłyszała głos automatu:
— Informujemy, że czas oczekiwania na połączenie jest wydłużony. Przepraszamy.
Angie przewróciła oczami i westchnęła ciężko.
— No co ty, kurwa nie powiesz — zezłościła się i potarła dłonią czoło, a potem przełożyła telefon do drugiej ręki i potarła rozgrzane do czerwoności ucho.
Zerknęła na zegarek.
Była dwunasta w południe. Już dawno powinna zacząć pracę, ale przecież nie mogła tego tak zostawić i jednocześnie nie mogła przecież pojechać do Dereka i powiedzieć mu, że musi odbyć kwarantannę w lofcie, który sama dobrowolnie zwolniła, pozostawiając mu po rozwodzie wybór, czy go sprzedadzą, czy Derek ją spłaci, choć jej wkład w cały ich dorobek był nikły. Wybrał bez gadania tę drugą opcję, ale nigdy nie miał czasu ani pojechać z nią do notariusza, ani wypełnić stosownych dokumentów, nie mówiąc o wymeldowaniu, do którego byli potrzebni oboje. On jako główny najemca, wymeldowujący i ona, wymeldowywana, jako że się na to zgadza. Bo o ile zameldować kogoś jest łatwo, o tyle wymeldować już nieco trudniej. Ich zdanie co do meldunku na szczęście było spójne, jedynie spotkać się w tej sprawie jakoś nie potrafili od pół roku. Zdążyła w tym czasie wrócić do panieńskiego nazwiska Sanchez, rezygnując z Brooks i zmienić dokumenty, ale adres pozostawał wciąż ten sam.
Muzyka w słuchawce znów ustała.
— Twoje połączenie jest.... phhhhhpsssphhh... szóste w kolejce oczekiwania na połączenie z konsultantem — poinformował ją znów automat.
Angie zerknęła nerwowo na zegarek, a potem na zdjęcie w ramce stojące na komodzie.
— Boże, co ja mu powiem — jęknęła w przypływie paniki, bynajmniej mając w tej chwili na myśli byłego męża.
❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️
Nakłamiesz Angie, jesteś w tym dobra 💀 tylko komu? Na czyje zdjęcie popatrzyłaś? 😳
Do jutra!
Monika :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro