Rozdział 12
Derek z dziką satysfakcją stanął przy blacie w kuchni i choć czuł, że to, co powiedział, to wina snu sprzed kilku godzin, to nie żałował ani sylaby, a Angie stała w pozycji "drzewa" z rozdziawioną gębą i gapiła się na jego szerokie plecy.
Była dosłownie w szoku.
Zamrugała oczami, kiedy Derek obejrzał się na nią i odwracając wzrok, udawała, że nie słyszała jego komentarza.
Derek uśmiechnął się krzywo, a następnie zabrał się za rozpakowywanie torby z jedzeniem.
Ta nagła cisza była bardziej wymowna niż gdyby wybuchła bomba atomowa.
Angie ukradkiem śledziła wzrokiem jego ruchy, wciąż nieco oszołomiona, ale złość już pełzła jej pod skórą, że tak przegrała z kretesem potyczkę słowną i brakowało tylko drobnej iskry, żeby wybuchła.
Derek obejrzał się na nią przez ramię raz jeszcze i znów uśmiechnął chytrze, gdy zauważył, że ucieka wzrokiem. Był z siebie zadowolony, że tak jej dopiekł. To była riposta na miarę byłego męża.
Niech wie, co straciła — pomyślał z satysfakcją i prychnął drwiąco.
To była ta iskra, której potrzebowała Angie. Nie wytrzymała. Zwinęła matę i poszła w stronę schodów.
Derek zaśmiał się głośniej.
— Czyżby znów księżniczka miała muchy w nosie? — zaśmiał się z niej szyderczo.
Angie przystanęła i odwróciła się na pięcie. Podeszła energicznie i wymierzyła palcem w jego mostek.
— Ciekawe, że gdy byliśmy małżeństwem, nigdy tego nie usłyszałam! — powiedziała z pretensją w głosie i piorunami w oczach. — Może wtedy... wtedy... ughhhh jak ja cię nienawidzę! — krzyknęła i znów odwróciła się na pięcie. Poszła do góry.
Derek otworzył szeroko oczy, tak samo, jak usta. Chciał jej coś odkrzyknąć, ale... zrobiło mu się głupio. Nagle cała jego satysfakcja gdzieś się ulotniła. Rozejrzała się bezwiednie wokoło.
Jak to? — zadał sobie pytanie w myślach.
Znów popatrzył w stronę schodów.
Nie wiedziała? Nie było to dla niej jasne? Oczywiste?
— Czy wtedy... byśmy się nie rozwiedli? — zapytał sam siebie na głos, ale Angie go nie słyszała.
Pokręcił głową zdegustowany sam sobą. To było jakieś takie... popieprzone. Znów czuł się jak winowajca.
Owszem ona zawsze była upierdliwa, ale przy tym piękna i atrakcyjna. Taką sobie ją wybrał. Nigdy nie była inna, ale... czy on ją zaniedbał? Nigdy jej tego nie powiedział? Nie zapewnił, że dla niego była najpiękniejsza?
Nie mogło przecież pójść o taką pierdołę! — wykrzyczał na siebie w głowie.
Popatrzył znów na schody.
Mogło. Wiedział o tym, aż za dobrze. Z Angie mogło pójść coś nie tak, nawet o mniejszą bzdurę. Była wrażliwa, jeśli nie przewrażliwiona i to też w niej akceptował, ale z czasem po prostu przestał na to reagować. Przestał ją zapewniać i przestał zaprzeczać jej wątpliwościom, bo był tym zmęczony, ale przecież był przy niej, nigdzie się nie wybierał. Nawet na myśl mu nie przyszło spojrzeć na inną kobietę! Miał ją! Nikogo więcej nie chciał!
TO BYŁO OCZYWISTE! Teraz zrozumiał, że tylko dla niego.
Uderzył się w czoło dłonią.
Nie mógł rozmyślać więcej, bo rozdzwonił się jego telefon. Podszedł do stołu i wziął aparat do ręki.
— Cześć mamo, co tam? — powiedział, odbierając połączenie.
Na antresoli coś się przewróciło z hukiem, jakby za sprawą jego słów i spojrzał w górę. Zobaczył tylko wielkie brązowe oczy Angie nad barierką dzielącą sypialnię ze schodami.
Coś w tym telefonie, który odebrał, ją przerażało. Zastanawiał się co to takiego?
❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️
No jak to co? Kochana mamusia się pojawiła :D
hahahaa
Do jutra!
Monika :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro