Rozdział 115
- Co mu jest?!
Wpadłam do szpitala tak szybko, jak tylko pozwalał mi mój brzuch. Aga starała się mnie uspokoić, ale na nic. Maciek stał tuż przy wejściu, widocznie na nas czekał.
- Rano przewrócił się na treningu. Odleciał daleko i nie ustał. Nadwyrężył sobie kostkę i zrobił coś w środkowego palca u lewej ręki, więc trener odesłał go do pokoju. Po treningu znaleźliśmy go tam nieprzytomnego. W szpitalu się okazało, że tego palca ma złamanego, a w badaniach wyszło, że zażył silne dopalacze.
- Co?! Nie wierzę - przetarłam twarz dłońmi.
To mi w ogóle nie pasowało. Kuba i dopalacze?
- Spokojnie, nikt nie uwierzył, że Kuba mógłby to sam zażyć. Sztab bada sprawę, sprawdzają monitoring, może mu ktoś coś dosypał.
Pokiwałam głową, postarałam się trochę uspokoić i kazałam zaprowadzić się do męża. Już po chwili weszłam do sali, w której był. Leżał na łóżku i miał podpiętą kroplówkę. Widać było po nim, że jest zmęczony. Jednak gdy tylko mnie zobaczył, uśmiechnął się, ale ten uśmiech był smutny. Podeszłam do niego i usiadłam na krzesełku.
- Kochanie, ja tego nie wziąłem, przysięgam - od razu zaczął się tłumaczyć.
- Wiem Kubuś, wiem - pogłaskałam go delikatnie po włosach.
- Nie mógłbym tego zrobić. Przecież mam ciebie i dzieciaki, nie mógłbym - głos mu się łamał, a w oczach widać było smutek.
Wpatrywał się przez chwilę we mnie, po czym podniósł się na łokciach i ucałował mnie w policzek. Następnie przysunął się do mojego brzucha, pogłaskał go i złożył na nim dwa pocałunki. Dzieciaki, jak na sygnał zaczęły kopać, na co Kuba uśmiechnął się tym razem już nieco weselej.
- Mówiłem Maćkowi, żeby do ciebie nie dzwonił. Powinnaś siedzieć w domu i odpoczywać, a nie plątać się po szpitalach.
- Głupi jesteś. Jak mogłabym siedzieć w domu i odpoczywać, skoro ty leżysz w szpitalu - z moich oczu zaczęły wypływać pojedyncze łzy. - Martwię się o ciebie - dodałam cichutko.
- Nie płacz, kotek - podniósł się szybko i przytulił mnie do siebie. - Nic mi nie jest. Sprawa się wyjaśni i wszystko będzie dobrze.
Pokiwałam niepewnie głową i mocniej wtuliłam się w męża. Przytulaliśmy się tak jeszcze przez chwilę, po czym Kuba z powrotem położył się na łóżku.
- Mam nadzieję, że nasze dzieciaki nie postanowią wyjść na świat zanim mi ściągną to cholerstwo - podniósł do góry rękę z palcem w stabilizatorze. - Chcę móc trzymać te łobuzy na rękach - uśmiechnął się.
- Jeszcze ci się znudzi - odwzajemniłam uśmiech i zaraz się skrzywiłam. - Twoje dzieci znowu postanowiły boksować.
- Jak są niegrzeczne, to moje, a jak grzeczne, to nasze?
- No oczywiście. Wiesz Kubuś, ja byłam grzecznym dzieckiem, więc to nie po mnie są takimi łobuzami.
- Jasne - prychnął. - Uważaj bo uwierzę. Ty niby byłaś grzecznym dzieckiem?
- Tak - przytaknęłam z cwaniacką miną. - Zapytaj mojej mamy, jak nie wierzysz. Zawsze mi opowiadała, że chłopaki rozrabiali, a ja byłam grzeczniutka i miałam ich owiniętych wokół palca. Do momentu aż stałam się wścibską i wkurzającą nastolatką i przestali mnie zabierać ze sobą wszędzie, gdzie chciałam.
- Wiesz, boję się tego. W sensie tego, jak nasze dzieci wpadną w nastoletni bunt.
- One się jeszcze nie urodziły - zaśmiałam się.
- Jak odziedziczą charakterek po tobie, to mamy przerąbane - jęknął.
Uderzyłam go lekko w klatkę piersiową, na co wybuchnął śmiechem. Cieszyłam się, że już lepiej czuje się ON.
Kuba Wolny...
*******************************************
2/3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro