Rozdział II
*Peter*
Rok szkolny zaczął się całkiem normalnie. W drodze do szkoły nie zatrzymał mnie nagły wybuch, przestraszeni ludzie lub ktoś wołający o pomoc. Z tego też powodu w szkole byłem jednym z pierwszych.
- Peter? - podszedł domnie Ned z lekkim zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
- Hejka Ned - odpowiedziałem przyjacielowi.
- Co ty tak szybko? Zawsze się spóźniasz.
No dobra, prawie zawsze. Ale jeszcze nigdy nie byłeś tak wcześnie.
- Wyszłem na wszelki wypadek wcześniej z domu. Miałem w planach się nie spóźnić.
- Aaa...to ok. Chodźmy pod klasę.
***
Siedziałem w klasie. Lekcja już się zaczęła. Rozejrzałem się po klasie w poszukiwaniu pewnej osoby, ale jej nie znalazłem. Szkoda.
Po kilku sekundach drzwi się otwarły i weszła do środka. Zaczęła iść w moją stronę. Kurcze, chyba tu nie usiądzie. A jednak, usiadła koło mnie i wypakowała książki. Szybko się czymś zająłem, żeby nie zobaczyła jak się na nią patrzę. Clarisse podobała mi się od roku. Wcześniej byłem zakochany w Liz, ale wpakowałem jej ojca do paki, a ona musiała się wyprawadzić. Poniekąd z mojej winy, ale czy miałem jakiś wybór? Raczej nie.
Chociaż znałem Clarisse bardzo długo nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy. Jednak gdy patrzyłem na jej piękne włosy, oczy i twarz. Wiedziałem, że jest idealna. W głębi serca wiedziałem też, że nie mam u niej szans. Nie moja liga. Ja byłem brzydkim nerdem, a ona była piękna i lubiana.
- Hej....Peter, tak? - usłyszałem głos po swojej lewej. Odwróciłem się i od razu trafiłem na jej błękitne tęczówki.
- T-tak. Tak mam na imię - Boże, już za późno. Teraz uważa mnie za totalnego przegrywa.
- T-ty masz na imię Clarisse p-pamjętam - o ile to było możliwe, pogorszyłem sytuację jeszcze bardziej. Nie mogłem powiedzieć nic lepszego.
- Wiesz, teraz będziemy siedzieć razem przez całe półrocze.
- Wiem - odpowiedziałem starając się ukryć, że się rumienię. Szybko się odwróciłem w stronę zeszytu mając nadzieję, że nic nie zobaczyła. To był już koniec rozmowy.
*Clarisse*
Peter zachowywał się dziwnie. Starał się unikać mojego wzroku za wszelką cenę. Ja też zachowywałam się dziwnie. Podczas lekcji cały czas patrzyłam na niego kątem oka. Naprawdę nie wiedząc dlaczego.
- Chyba masz skrytego wielbiciela - powiedziała Rose z tym swoim uśmieszkiem podczas lunchu.
- Co?! Niby skąd to wiesz?
- Cały czas się na ciebie patrzy. Ale nie martw się, jest całkiem przystojny. - szybko się odwróciłam szukając osoby o której mówiła Rose. Napotkałam wzrok Petera, ale on szybko się odwrócił najwyraźniej zmieszany.
- Mówisz o Peterze? - spytałam zdziwiona.
- No, a o kim? Świętym Mikołaju? Tak, o nim. Patrzy się na ciebie od dłuższego czasu, tylko nie chciałam ci o tym mówić.- lekko się zarumieniłam słysząc te słowa.
W sumie to słodkie i miłe. Do końca lekcji myślałam tylko o nim i o tym co usłyszałam od Rose. Nie wiem dlaczego nie mogłam go wyrzucić ze swojej głowy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro