Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Świetliki (D, S)

– Drażnią cię, co nie?

– Słucham?

– Te dzieciaki.

Niespodziewane pytanie wyraźnie ją speszyło.

– Biegają, piszczą i robią dużo zamieszania, jak to dzieciaki. – Wzruszyła ramionami. – Rozumiem to, co nie zmienia faktu, że faktycznie czasem bywa... drażniące.

– Pamiętam, jak zareagowałaś na pytanie, czy chciałabyś, żebym cię zapłodnił. – Przyjrzał się jej z boku. – Nie chcesz mieć dzieci?

Pokręciła głową i zapatrzyła się przed siebie, w błękitny horyzont.

– Nie, nigdy nie chciałam. Kiedyś bardzo nie lubiłam dzieci, ale głównie dlatego, że wszyscy mi je wciskali przy byle okazji. Jakby to było oczywiste, że na widok niemowlaka jedyne, o czym myślę, to żeby wziąć go na ręce. No i to gadanie... Kiedy zostaniesz matką, na pewno będziesz chciała, bo każda chce, zobaczysz, przejdzie ci... Teraz dzieci są mi obojętne, bo skończyło się takie gadanie. – Uśmiechnęła się z goryczą. – Widać zrozumieli, że jestem za stara na macierzyństwo.

– We Włoszech babeczki bez problemu rodzą po czterdziestce. I to pierwsze dziecko.

– Ale jesteśmy w Polsce. Tutaj dziewczyny po dwudziestce boją się kończyć kiepskie związki, bo przecież nikogo już nie znajdą. Trzydziestka to koniec życia, a później nic, tylko czarna dziura. Nie czytasz komentarzy o gwiazdach, które urodziły w późnym wieku? Jadą po nich jak po burej suce!

Przesunął palcami po jej udzie. Wylegiwali się na leżakach kolejną godzinę i właśnie zaczął się zastanawiać, czy nie zaproponować powrotu do apartamentu. Przyglądał się misternej plątaninie pasków kostiumu Jagody, ustalając plan pokonania bariery dzielącej go od jej ciała. Rozterki przerwało mu roześmiane dziecko, które z piskiem przebiegło obok i obrzuciło ich piaskiem.

– Nie czytam nawet komentarzy o sobie.

– Ano tak, kogo ja pytam! – prychnęła. Ułożyła się wygodniej, po czym rzuciła ponuro: – Chciałabym mieć taką wyjebkę na innych!

– To nie jest takie trudne.

– Powiedział milioner! – mruknęła i przymknęła oczy, wystawiając twarz na podmuchy leciutkiego zefirka zawiewającego od wody. – A ty ile chcesz mieć dzieci?

– Nie wiem, nigdy o tym nie myślałem. Miałem gdzieś tam z tyłu głowy, że kiedyś się ustatkuję, założę rodzinę, a potem pojawi się jakiś dzieciak. Tak po prostu, normalna kolej rzeczy.

– Masz jeszcze sporo czasu.

Zamilkła, a on wciąż dotykał jej skóry. Kiedy pochylił się i pocałował ją w opalone ramię, posłała mu przeciągłe spojrzenie. Nie mógł rozszyfrować jej miny, więc zapytał:

– O czym myślisz?

– O ludziach z rakiem.

– Co?

– Tak mi dobrze tu z tobą! – westchnęła. – Szkoda, że nie będzie cię przy mnie, kiedy się zestarzeję. Tak na dobre, ze zmarszczkami i obwisłą dupą.

– Nie dostałaś przypadkiem udaru? Siedzimy pod parasolem, ale zaczynasz bredzić!

– Wcale nie! – zaoponowała. – Sam popatrz: każdy kiedyś umrze. Tego nie przeskoczysz, nawet najbogatszy pójdzie do piachu. Ale co innego myśleć, że to będzie kiedyś tam, w odległej przyszłości, a co innego mieć nieuleczalną chorobę i wiedzieć, że został ci rok czy dwa lata życia. Wtedy wszystko się zmienia.

– Aha. – Spojrzał na nią skonsternowany. – I w związku z tym... co?

– Co innego brać pod uwagę, że może nam nie wyjść i kiedyś się rozstaniemy, a co innego mieć pewność. Wtedy pozostaje tylko czekać na koniec. Trochę to smutne, nie uważasz?

Wpatrywał się w nią ze zmarszczonymi brwiami.

– Porównujesz miłość do raka czy ja coś źle łączę?

– Ani źle, ani dobrze. Chodzi mi o tę nieuchronność końca. Wiesz, że to się stanie prędzej czy później i nic na to nie poradzisz. Ale się nie martw. – Uśmiechnęła się, choć nie uszło jego uwadze, że uniosła jedynie kąciki, a oczy pozostały nieruchome. – Nie mam takich rozkminek cały czas. Teraz mnie naszło, bo zacząłeś mówić o dzieciach. Na co dzień cieszę się, że jesteś obok i to mi wystarczy do szczęścia. Naprawdę!

Przymknęła powieki i znowu zamilkła, a on zamyślił się głęboko nad pewną kwestią.

– To nie tak, że ja bardzo chcę mieć dzieci – odezwał się po dłuższej ciszy, aż drgnęła zaskoczona. – Po prostu... Zawsze mi się wydawało oczywiste, że będę je miał. Bo wszyscy mają. A kto wie, może nie będę.

– Dawid, nie musisz mi się tłumaczyć! – Chwyciła go za rękę. – To za poważna sprawa, tutaj nie ma miejsca na kompromisy. Nie będę trochę w ciąży ani nie urodzę ci pół dziecka. Ja tego zwyczajnie nie czuję, nigdy nie czułam. Pokaż mi szczeniaczka, to się cała rozpuszczę. Pokaż mi niemowlę... – Wzruszyła ramionami. – Naprawdę są kobiety, które tego nie czują i to jest zupełnie normalne. – Szybko dodała z kwaśną miną: – No, może nie u nas!

– Nie o to mi chodzi! Sama mówiłaś, że nie lubiłaś świąt, a teraz masz je w dupie. A nawet więcej, chciałabyś je kiedyś jakoś odczarować.

– Odkąd się dowiedziałam, że żadna z tych tradycji nie jest chrześcijańska, patrzę na to inaczej. Choinkę chętnie bym przystroiła i zapakowała pod nią prezenty. Mogłabym nawet urządzić jakąś kolację i zaprosić na nią znajomych. Tak jak się robiło dawniej, za czasów słowiańskiej gościnności.

– No właśnie! Tak samo kiedyś nie lubiłaś dzieci, a dziś masz na nie wylane. Nie masz żadnej gwarancji, że nie zaczniesz ich lubić, chociaż się zapierasz nogami.

– Do czego zmierzasz? – spytała podejrzliwie.

– Nie strosz się tak, bo do niczego cię nie namawiam. Nie jesteś wróżką i nie znasz przyszłości. Niby się cieszysz tym, co jest, ale co jakiś czas musisz to popsuć takim gadaniem. – Zaczął ją przedrzeźniać: – To się kiedyś skończy, na pewno nie przetrwamy... I jeszcze wyjeżdżasz z tym rakiem! Ja wiem, że się asekurujesz, ale to działa i na mnie. A tak naprawdę nie wiesz, co będzie. Może za rogiem spadnie mi na łeb jedna z tych rzeźb i wrócisz do Polski sama. Może zakochasz się w jakimś Taju i tu zostaniesz. Może, kurwa, cokolwiek, ale co z tego? Może za dziesięć lat przyjedziemy tu z trójką dzieci i to one będą wkurwiały ludzi na leżakach. A może będziemy sami w domku pod lasem. Ty będziesz dokarmiać sarny, a ja odśnieżać podjazd, bo jeszcze będę miał siłę. Nie to co zasuszona babcia, która będzie mi się w nocy wpychała do łóżka.

– Aleś się odpalił! – mruknęła, obserwując go z boku. – Czyli jest jakaś szansa, że mój chytry plan się uda!

– Bo mam dosyć takiego głupiego gadania! – wyburczał. – Jaki niby plan?

– Wiesz sam, jak mnie traktowałeś, kiedy się wprowadziłam. Wziąłeś mnie za kolejną laskę, która chce coś ugrać. Już nie chodzi o to, że mnie nie poznałeś, tylko o twoje podejście. Że każdy coś od ciebie chce. A może ja faktycznie chcę? – Poczekała, aż zdziwiony na nią popatrzy i ciągnęła dalej: – Może próbuję cię w sobie rozkochać, żebyś mnie jednak nie rzucił? Może ułożyłam sobie sprytny plan na stare lata? Może od początku chciałam przyssać się do jakiegoś bogatego typa i naciągnąć go na prywatny dom seniora? – Uśmiechnęła się, tym razem również oczami. – Ooo, na przykład taki jak w Skolimowie! Skąd wiesz, że cię nie urabiam?

– Głupol! – skwitował rzeczowo jej monolog. – To czemu nie zostałaś z Hunterem? Przecież jest dużo bogatszy ode mnie, mógłby ci nawet wybudować taki dom. Cały dla ciebie!

– Racja. – Zmarszczyła czoło. – Jest luka w moim rozumowaniu. A, jednak nie! Przecież musiałabym urodzić mu dziecko! Co ja gadam, dzieci! Konkretnie trójkę, wybrał im nawet płeć oraz imiona. Wiedział już, jakie auto kupi, żeby je wozić. I jakie modele fotelików. – Pokręciła głową. – Sorry, ale to jednak za wysoka cena za taki pensjonat. Widać zostaje mi tylko bezdomność i karton po pralce obleczony folią, żeby nie namókł od deszczu. Ale tak to jest, jak się wybiera bycie bezdzietną lambadziarą.

Przyciągnął ją do siebie i pocałował.

– Tymczasem ustalmy, że żadna z ciebie wróżka. Nikt nie wie, co będzie za rok, dwa czy pięć i naprawdę zostańmy przy tym. Przestań powtarzać, że wszystko jebnie! Ciesz się razem ze mną, że siedzisz na tajskiej plaży, przebierasz w piasku palcami u stóp, a do tego opaliło cię w paski. No nie! – jęknął z niezadowoleniem. – Co to znowu za mina?

– Bo jest jeszcze coś... – zaczęła niepewnie. – Od dawna chciałam ci to powiedzieć, tylko nie wiedziałam jak. I wiecznie nie było dobrej okazji.

– Czy to wpływa jakoś na twoje uczucia do mnie?

– Nie! – zaprzeczyła stanowczo. – W żaden sposób!

– Skoro nie powiedziałaś tyle czasu, to kilka dni zrobi różnicę? Czy to coś zmieni, jeśli powiesz mi w domu?

– Nie wiem – bąknęła. – Może? A może nie?

„Kłamiesz, kłamczucho!", oburzyła się w myślach na samą siebie. „Dobrze wiesz, że kłamiesz i to podle!"

– Czyli nie wiesz – zawyrokował. – Co ty na to, żeby za te parę dni świętować koniec roku bez żadnych dram? Żeby cieszyć się sobą i tym, że tu jesteśmy? Spędzimy cały urlop zajebiście, od początku do końca. Od stycznia możemy się kłócić, ile wlezie, o co tylko chcesz. Wiesz, czasami to ja nawet tęsknię za naszymi dramami. Było ciekawie. Teraz też, ale już się ze mną nie kłócisz o pierdoły. Kochamy się jak dwa świetliki, jest tak pięknie, że aż nudno.

– Świetliki? Nudno? – Podniosła brwi. – Oj, żebyś nie wypowiedział tego w złą godzinę!

– Tak, ty też wibrujesz, jak się napalisz. I strasznie mnie jara, kiedy błagasz, żebym cię zerżnął, tak jak wtedy na balkonie. Ale chodzi mi nie tylko o seks. Spijamy sobie z dzióbków i jest przesłodko. Nie byłoby z czego ukręcić telenoweli, przynajmniej teraz.

– Świetliki... – powtórzyła zamyślona.

I były to przygnębiające myśli.

„Skarbie, świetliki dają słabiutkie światło, a ty możesz zobaczyć naprawdę wielki rozbłysk. I to całkiem niedługo!"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro