Wegłówka (D, S)
– Jak tu pięknie! – powiedziała z zachwytem, po czym głęboko odetchnęła. – Szkoda, że nie da się naoddychać na zapas albo napakować tego powietrza w słoiki i zabrać ze sobą do domu.
– W słoiki? – powtórzył z uśmiechem.
– Tak, dokładnie tak, jak robią to studenciaki.
Ogrzewali się promieniami ciepłego jesiennego słońca na tarasie widokowym na Żukowie. Pogoda w przedostatni weekend października udała im się wyjątkowo, więc mogli tak siedzieć aż do zapadnięcia zmroku. Podziwiali krajobrazy wtuleni w siebie jak para gołębi. Zewsząd polanę otaczały drzewa w różnokolorowej szacie, a z oddali, spomiędzy koron, połyskiwała tafla Jeziora Solińskiego.
Jagoda nie robiła sobie zbytnich nadziei, gdy wysyłała do Wegłówki zapytanie o miejsce. Tym większa była jej radość po otrzymaniu pozytywnej odpowiedzi – z jednego z pokojów zrezygnowano dosłownie godzinę wcześniej. Chyba jeszcze nigdy nie robiła przelewu tak szybko. Bała się kapryśnej październikowej aury, ale temperatura dopisała, a niebo było cudownie czyste i błękitne. Miała obok siebie mężczyznę, który roztapiał ją samym swoim uśmiechem. Czego jeszcze mogło brakować jej do szczęścia?
Całą sobotę spędzili nad Soliną, z kolei w niedzielę postanowili poznać pobliskie trasy. Przed wyjściem wyprowadzili Manię na spacer, a po otrzymaniu od gospodyń obietnicy, że po południu któraś z nich zajrzy do suczki, ruszyli na szlak.
Zarówno same Ustrzyki Dolne, jak i sąsiednie miejscowości chwytały za serce, zwłaszcza o tej porze roku. Bieszczadzka jesień malowała pejzaże niesamowitymi barwami. Już w piątek Dawid przyznał, że przyjazd był rewelacyjnym pomysłem. Odwdzięczył się za niego w nocy, a potem w sobotni poranek i wieczór. Nie inaczej było w niedzielę, zanim wstało słońce. Nic więc dziwnego, że oboje promienieli, gdy wędrowali biegowymi trasami narciarskimi, a później przeszli na inne w paśmie Żuków. A teraz, po zejściu ze szczytu Holicy, zrobili sobie przystanek na tarasie widokowym.
– Coś jest w tym, co mówisz. – Mocniej otulił Jagodę ramionami. – Aż mi się nie chce wracać do Wawy. Nie pamiętam, kiedy czułem taki spokój.
Siedzieli na ławce ze świetnym widokiem na okolicę. Kiedy zajęła miejsce, usadowił się z tyłu, przez co mogła się na nim oprzeć, jakby była w fotelu. Ledwo powstrzymywała się od pomrukiwania, tak było jej dobrze i wygodnie.
– Nie sądzisz, że w dużej mierze to zasługa lokalizacji? – Zacisnęła palce na jego ramionach i odwróciła głowę, żeby dać mu całusa. – To kompletne zadupie, mimo że zalew jest tak blisko. Dla kogoś, kto chce uciec od ludzi – urwała – a raczej od fanów to idealne miejsce. Żadna z dziewczyn cię nie kojarzy, żaden z gości też nie. Jesteś zwykłym facetem ze stolicy, może tylko bardziej popisanym niż reszta.
– Nie powiedziałbym, żeby wczoraj tak było! – mruknął.
– Trzeba było nie zdejmować okularów na statku – dogryzła mu ze śmiechem. – Później już było za późno, no chyba że chciałbyś wyskoczyć za burtę!
– Jakoś dałem radę. Daję radę nawet z tym jedzeniem, a myślałem, że nie będę miał siły, żeby cię przelecieć chociaż raz.
– A widzisz, da się bez krwistego stejka. Znają się na gotowaniu, też bym chciała tak umieć.
– Co nie znaczy, że jutro będę wracał do domu pełen zapału i energii.
– Zbierzesz siły na drugą część trasy, a ja przewiozę nas przez te małe wiejskie uliczki, które tak cię wkurzały. Dobrniemy do Rzeszowa, to od razu się ożywisz. Swoją drogą ciągle nie mogę uwierzyć, że pozwoliłeś mi prowadzić swoje bi em dabliu.
– To chyba najlepszy dowód miłości, nie sądzisz? – Odgarnął włosy Jagody i pocałował ją w policzek. – Mam nadzieję, że doczekam się go kiedyś od ciebie.
– O jaki dowód ci chodzi? – zapytała zdziwiona. – Przecież...
– Tak, wpuszczasz mnie między nogi, ale nie jestem już w szkole średniej. Zwyczajnie powiedz, że mnie kochasz. Nie bój się, niekoniecznie dzisiaj. Powiedz mi to zamiast się wgapiać, kiedy myślisz, że nie widzę.
– A widzisz? – Odsunęła się i odwróciła, żeby na niego spojrzeć. – Ty to widzisz?
– To, że się nie patrzę, nie znaczy, że nie widzę. – Z rozbawieniem obserwował, jak jej twarz czerwienieje. – Ja widzę wszystko!
Jęknęła i zakryła policzki dłońmi.
– Gdybym wiedziała, to bym tego nie robiła!
– No i dlatego ci nie mówiłem. – Przysunął się i ponownie otulił ją ramionami, tym razem z boku, żeby mieć lepszy dostęp do jej ust. – Czekałem, aż się w końcu odważysz i mi to powiesz. I ciągle czekam.
Oderwała palce od policzków, zerknęła na niego, a potem zapatrzyła się przed siebie, gdzieś ponad zalew.
– Jestem taka szczęśliwa, że aż się boję. Nie można być szczęśliwym przez cały czas, bo to zaburza równowagę w czasoprzestrzeni. Kiedyś coś musi się zepsuć, żeby było normalnie. To znaczy neutralnie. Boję się, że wypowiem to na głos i od razu się coś stanie. Sinusoida opadnie w dół.
– A ja teraz odmawiam przyjmowania jakichkolwiek złych wiadomości – oznajmił stanowczo. – Teraz cieszę się życiem i cieszę się tobą. Cieszę się tym, że jest w chuj ładnie, a wieczorem wezmę cię pod prysznicem albo na podłodze. Jeszcze tego nie ustaliłem.
– Mam coś do powiedzenia w tej sprawie?
– Tak. Możesz wybrać: prysznic albo podłoga.
– Spoko!
– Cieszę się z tego, że mogę wreszcie być przy tobie, i to tak blisko, bez wiecznie stojącego fiuta.
Posłała mu prowokacyjne spojrzenie.
– To znaczy, że już cię nie podniecam?
– To znaczy, że wreszcie cała krew znajduje się tam, gdzie powinna, czyli w mózgu. A on wie, że nie musi się niecierpliwić, bo wieczorem i tak dostanie kolejną porcję jagód. Hmmm... – Zastanowił się przez moment. – Ciekawe, czy można się nimi przejeść.
– Mam to rozumieć dosłownie czy metaforycznie?
– Dosłownie, teraz chodzi mi o te owoce.
– Pewnie jak wszystkim. Najważniejsze, żeby dobrze wybierać i nie pomylić ich z pokrzykiem.
– Z czym?
– Z wilczą jagodą. Podobna dawka sprawi, że umrzesz w męczarniach, bo się udusisz albo poprawi ci się oddychanie. Dziwne, nie? Z jednej strony truje, z drugiej leczy. W każdym razie lepiej się nią nie bawić, jeśli się na tym nie znasz.
– Nie będę. – Usiadł wygodniej, po czym wtulił się w nią jeszcze bardziej. – Wolę taką zwykłą jagódkę, nie za słodką, nie za kwaśną, taką w sam raz. Nietrującą. I mam do ciebie pytanie, może trochę dziwne.
– Hm?
– Jaki jest twój stosunek do świąt?
– Ambiwalentny – odparła poważnie. – Nigdy ich nie lubiłam, a dziś mam je gdzieś. Przez całe lata marzyłam, żeby wyjechać w grudniu w ciepłe kraje, ale nie było mnie stać. Kiedy mieszkałam za granicą, spędzałam je... nawet przyjemnie, a po powrocie do Polski to był dla mnie zwykły weekend. Ostatnie dwa lata trochę się denerwowałam, bo Maks naciskał na wyjazd do jego rodziców. A ja się ich bałam. Teraz w ogóle o tym nie myślę. Czemu pytasz?
– Ja lubię święta, chociaż zwykle spędzałem je tylko z mamą. Ale w tym roku... Nie jestem na to gotowy.
Zalało ją tak wielkie współczucie, że miała ochotę obsypać pocałunkami całą jego twarz. Zrobić cokolwiek, żeby zniknęło z niej cierpienie.
– Nie chcę siedzieć wtedy w Polsce, chcę gdzieś wyjechać. Gdzieś daleko.
– Na przykład gdzie?
– Mówisz, że marzyłaś o jakimś ciepłym kraju. Może Tajlandia?
Drgnęła. Nie mógł jej bardziej zaskoczyć.
– Tajlandia? – wydukała. – Skąd ten pomysł?
– Kiedyś o niej wspominałaś. Rozmawiałem z Kamilą i mocno zachęca do wyjazdu w grudniu.
– A ona nie chciała tam jechać zaraz po końcu pory deszczowej?
– Pora deszczowa porą deszczową, ale leje tam tak, że zaczęło zalewać jakieś miasta. Miała jechać, ale trochę się boi. No i wymyślili z Łukaszem, że bezpieczniej będzie w grudniu. Wtedy woda musi ustąpić. Moglibyśmy wybrać się z nimi i kiedy będzie nam pasować, pozwiedzamy coś razem, a kiedy nie, to się rozdzielimy.
Słuchała go kompletnie oszołomiona.
– Mówiłam ci wtedy, że nie stać mnie na taki wyjazd. Dzisiaj mam trochę więcej na koncie, ale w tym zakresie niewiele się zmieniło.
– Odpowiedź na to brzmi: to nie twój problem – odparł z uśmiechem. – Pamiętaj, że jestem milionerem i mogę cię zabrać, gdzie tylko będziesz chciała.
– Teraz te moje Ustrzyki Dolne zmalały jeszcze bardziej – wymamrotała smutno.
Roześmiał się i czule ją pocałował.
– Nieważne gdzie, ważne z kim. – Przyjrzał się jej z boku. – Ale zastanawia mnie ta mina.
– Powiedzieć, że jestem zaskoczona, to nic nie powiedzieć – wyznała szczerze. – Siedzę sobie na wzgórku i gapię się na Solinę, a nagle słyszę o Tajlandii.
– Jeśli nie przestanie lać i zaleje całe Phuket, możemy nigdzie nie pojechać. A może wybierzemy Pattayę albo Bangkok? Zostało jeszcze trochę czasu. W każdym razie co ty na to?
– A ja na to: pozostaję w osłupieniu.
– Dobra, prześpij się z tym.
Po powrocie do pensjonatu oznajmiła, że dokonała wyboru. Najpierw podłoga, później prysznic. Przypięła smycz do obroży Mani, a przed wyjściem obiecała, że się szybko uwiną. Ze spacerem, nie z wieczornymi planami. Kiedy odeszła z suczką solidny kawałek od budynku, wyjęła telefon i wybrała numer Aliny. Od słowa do słowa zreferowała przyjaciółce wszystko, co leżało jej na sercu.
– I co? – zapytała z goryczą. – Czemu się nie śmiejesz?
Po drugiej stronie urządzenia panowała cisza. W końcu Alina westchnęła i odezwała się z rezerwą:
– Mówiłam, że za trzecim razem mnie to nie rozbawi. I miałam rację. Powiesz mu kiedyś?
– Usłyszałam, że nie ma zamiaru przyjmować żadnych złych wiadomości. Poza tym niedługo pierwszy listopada. Pierwszy raz odwiedzi mamę na cmentarzu, a nie w ośrodku. No i chce jechać do Tajlandii właśnie z jej powodu. Na razie jest szczęśliwy i nie chcę tego psuć.
– Wymówki, same wymówki! – Przyjaciółka nie miała litości. – Nie tyle, że Tajlandia, to jeszcze grudzień! Mówiłam, że trzeci znak przyjdzie i kopnie cię w dupę!
Jagoda milczała.
– No nic, może będzie powódź stulecia i zaleje cały kraj. A jeśli nie zaleje, będziesz miała okazję zrobić sobie porządny rachunek sumienia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro