Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kwiaty (K, S)

We wtorkowe popołudnie o mało nie wpadł na Jagodę w przedpokoju. Wychodziła w pośpiechu, a na jego widok stanęła w miejscu jak wryta, ewidentnie zaskoczona, że wrócił tak wcześnie. Wyglądała pięknie w krótkiej kwiecistej sukience z opuszczonymi rękawami, jednocześnie zmysłowo i dziewczęco. Zrobiła lekki makijaż, a długie włosy opadały jej na plecy miękkimi falami. Czuł też jej perfumy.

– Oo, wychodzisz? – zapytał zdziwiony.

– Hm, tak – odparła z zakłopotaną miną, wsuwając na stopy czarne sandałki. – Wrócę... Pewnie niedługo.

Otworzył usta, żeby ją skomplementować, zapytać o to, gdzie idzie, powiedzieć cokolwiek. Nie zdążył jednak wyartykułować ani słowa, bo minęła go, ściskając w ręku torebkę i szybko wyszła. Rzuciła tylko krótkie „Pa!", a potem usłyszał, jak zbiega po schodach.

Miał niejasne poczucie, że nie chciała mu mówić, gdzie się wybiera. A do tego planowała wyjść na tyle wcześnie, żeby się z nim nie spotkać. Pogrążony w nieprzyjemnych rozterkach, zaszył się w swoim pokoju i próbował skupić na pracy. Co jakiś czas jego myśli krążyły wokół Jagody oraz jej spłoszonej miny.

Dochodziła dwudziesta trzecia, kiedy wypalał na balkonie kolejnego papierosa. Wciąż jej nie było. Siedział bez ruchu i pustym wzrokiem wpatrywał się w ciemność parku. W pewnym momencie gdzieś zza drzew dobiegł go warkot mocnego samochodu. Ktoś raz za razem dociskał pedał gazu, wyraźnie ciesząc się żyłowaniem silnika. Dawid znał to uczucie, ale pokręcił z niesmakiem głową, bo słyszał, jak dźwięk niesie się po okolicy. Kierowcy w końcu znudziło się gazowanie. Przestał męczyć silnik, ruszył za to z piskiem opon i pognał Okuniewską.

Nie wracał do pokoju, choć zaczynało się robić chłodniej. Poczuł przy łydkach ciepłe futerko i machinalnie pogłaskał Manię. Wiedział, że suczka przydreptała do niego, aby poprosić o spacer, ale wciąż nie mógł się podnieść z fotela.

Tkwił na balkonie jeszcze dziesięć minut, gdy nagle coś przykuło jego wzrok. Dostrzegł wychodzącą spomiędzy drzew Jagodę, która niosła w rękach olbrzymi bukiet róż. Sam nie wiedział, co zdumiało go bardziej – kwiaty czy fakt, że wyłoniła się z ciemnej alejki. Z marsem na czole śledził jej kroki aż do chwili, gdy zniknęła w budynku. Siedział i nasłuchiwał, czekając na wejście kobiety do mieszkania. Z jednej strony chętnie dowiedziałby się, gdzie była i z kim się spotkała, z drugiej nie chciał wyjść na wścibskiego. Widok kwiatów wzburzył go bardziej, niż byłby zdolny przyznać.

Starał się być dzielny, ale nie wytrzymał. Kiedy usłyszał, że Jagoda krząta się w kuchni, wyszedł z pokoju. Układała róże w wielkim wazonie, a raczej upychała jedną obok drugiej, mając z tym coraz większe problemy.

– Widzę, że wieczór był udany – odezwał się cicho.

Miał nadzieję, że nie było słychać w jego głosie sarkazmu. Ani rozczarowania. Rzuciła mu krótkie spojrzenie przez ramię i skupiła się na kwiatach.

– Można tak powiedzieć.

Jej lakoniczność budziła jego irytację. Odczekał chwilę, a kiedy upewnił się, że nie miała zamiaru dopowiedzieć nic więcej, zapytał:

– Byłaś na randce?

Zastanowiła się przez moment, po czym odparła z wahaniem:

– Nie wiem. Może? Po prostu się z kimś spotkałam.

Nagle serce zaczęło bić mu szybciej. Podszedł do Jagody i zaciągnął się zapachem, który drażnił jego nozdrza. Gdy spojrzała na niego zaskoczona, odsunął się ze skrzywioną miną.

– Hunter! – warknął. – Od razu wyczułem te perfumy!

Drgnęła, ale nie odpowiedziała.

– Domyśliłem się, że nie idziesz do pracy ani nie spotykasz się z Aliną, skoro tak się wystroiłaś. Trzeba było powiedzieć, że umówiłaś się z Hunterem! Nie pytam, co robiliście, bo to chyba jasne, skoro tak przesiąknęłaś jego zapachem.

Bez słowa upychała róże do coraz większego bukietu. Nagle syknęła, bo ukłuła się w palec jednym z kolców. Zanim wsadziła go do ust, bąknęła:

– Nie wiedziałam, że muszę ci się tłumaczyć z tego, co robię czy z kim się spotykam.

Poczerwieniał ze złości. Patrzył na nią ponuro, ale nie zwracała na niego uwagi, zajęta krwawiącą ranką.

– Nic nie musisz! – odburknął. – Możesz robić, co ci się żywnie podoba! Po prostu... Jestem zdziwiony. Niby tak ci przeszkadzało, że jest bezpośredni, a tu proszę! Może ty lubisz takie traktowanie? Nie sądziłem, że tekst o naprostowaniu Huntera mam rozumieć – urwał znacząco – dosłownie.

Teraz to ją zalała fala złości. Wbiła w niego rozgniewany wzrok, ale napotkała lodowate spojrzenie niebieskich oczu.

– Możesz wytłumaczyć, o co ci chodzi? – zapytała ze ściśniętym gardłem. – Dlaczego mówisz mi takie rzeczy?

– Bo wydawało mi się, że jesteś inna.

– A okazało się, że jestem jaka? – wycedziła.

Odłożyła trzymaną w ręku różę i odwróciła się do niego całym ciałem. Zadarła głowę, żeby móc patrzeć mu prosto w oczy.

– No jaka jestem? – powtórzyła.

Czekała na jego odpowiedź w dużym napięciu. Zrozumiał, że wiele zależy od słów, które teraz padną. Mogą stać się granicą, po przekroczeniu której nie wystarczą już zwykłe przeprosiny, bo rozmowa zajdzie zbyt daleko.

– Znowu ułożyłeś wargi w ten sposób – zauważyła z pobladłymi policzkami. – No dalej, nie krępuj się. Powiedz mi to w twarz!

– Nie odpowiadam za swoje myśli. – Uciekł spojrzeniem w bok. – Zwyczajnie dziwi mnie, że umówiłaś się z kimś takim. Z typem, który pokazuje ci całym sobą, że chce cię tylko zaliczyć.

– No proszę! – prychnęła. – To zupełnie jak ty! Skąd ta zaskoczona mina? Przecież robisz dokładnie tak samo!

– Naprawdę? Naprawdę takie masz o mnie zdanie?

Zaperzona kiwnęła głową.

– Zwróciłeś na mnie uwagę dopiero wtedy, kiedy szłam na imprezę. Wtedy nagle cię oświeciło, że całkiem dobrze wyglądam. Od tamtego dnia dajesz mi znaki, że chętnie byś mnie przeleciał. Tylko to we mnie widzisz! Kawałek dupy! Wiesz co? – rzuciła zaczepnie. – Żałuję, że się wtedy nie przespaliśmy. Teraz miałbyś na mnie wylane i nie byłoby tej rozmowy!

Odwrócił się nagle i wyszedł z kuchni. Zrobił to tak niespodziewanie, że zamarła z otwartymi ustami. Zdumiała się jeszcze bardziej, kiedy wrócił i pociągnął ją w stronę zlewu.

– Krew ci leci. – Wskazał na jej palec.

Stała w milczeniu i przyglądała się, jak ostrożnie opłukuje rankę pod słabym strumieniem wody.

– Twoja sprawa, z kim się spotykasz – powiedział spokojnie. Skupiony na swojej pracy, w ogóle nie nawiązywał z nią kontaktu wzrokowego. – Chcesz z nim randkować? Twoje prawo, nic mi do tego!

Delikatnie osuszył jej palec i zaczął rozklejać plaster, po który wcześniej poszedł do łazienki.

– Z byłym już wszystko sobie wyjaśniliście? Czy to też zbyt osobiste pytanie?

Przyjrzała mu się uważnie, ale wpatrywał się w plaster. Przeszło jej przez myśl, czy jeszcze kiedykolwiek na nią popatrzy.

– To już zamknięty rozdział.

Uśmiechnął się sztucznie, samymi ustami. Nakleił plaster na rankę, wygładził, a potem puścił jej rękę. Dopiero wtedy jego oczy spotkały się z oczami Jagody, ale w taki sposób, że ścisnęło jej się serce. To było obce, zimne spojrzenie, które rodziło między nimi dystans.

– Zatem, skoro oficjalnie jesteś wolna, nic tylko umawiać się na randki. Mam nadzieję, że Hunter okaże się... fajniejszy, niż go oceniłem. Może widzisz w nim coś więcej, czego ja nie dostrzegłem. Zresztą – zacisnął zęby – co mnie to obchodzi!

– Wydaje ci się, że już wszystko wiesz – odparła na poły ze smutkiem, na poły z goryczą.

– Nie jestem ślepy, węchu też nie straciłem. Zaprzeczysz, że to był on?

– Nie – przyznała.

– Nagle przestało ci przeszkadzać, że co chwilę robią mu zdjęcia? A może chcesz wylądować na jakimś plotkarskim portalu? Polubiłaś fejm?

– A może nie byliśmy w żadnej knajpie, kawiarni czy restauracji? – zripostowała ze znużoną miną. – Może byliśmy gdzieś, gdzie nie robiono żadnych zdjęć?

– Niby gdzie? – burknął. – U niego w domu?

Patrzyła na niego spokojnie, jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.

– Byłaś u niego w domu? – powtórzył zagniewany.

– Naprawdę nie muszę ci się z niczego tłumaczyć. Byłam czy nie byłam, gdziekolwiek byłam, to moja sprawa.

– Pewnie, że tak! – warknął przez zaciśnięte zęby.

„Taka sama! Taka sama jak inne!"

Odwrócił się, żeby wyjść, ale w progu zatrzymał się gwałtownie i rzucił do niej przez ramię:

– A czemu szłaś teraz przez park? Tu nie jest za bezpiecznie o tej porze.

– Wiem, ale nie chciałam, żeby podwoził mnie pod blok – odparła tym samym tonem co poprzednio. Wyglądała, jakby uszły z niej wszystkie siły. – Zresztą ma dość charakterystyczne auto i nie chciałam, żeby ktoś go widział. On też... musi chronić swoją prywatność.

– Jakie?

– Czerwonego mustanga.

– To on tak żyłował silnik na Okuniewskiej?

Kiwnęła głową, ale wciąż się nie odwracał, więc potwierdziła to na głos. 

– Nikomu nie mówiłam, gdzie mieszkasz i tak zostanie. Nic się nie zmieniło.

Zanim wyszedł, posłał jej chłodne spojrzenie i odparł:

– Wszystko się zmieniło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro