•1• They can't take you away
- Słyszałeś to? - szepnął Connor, uchylając przymknięte powieki, przez co jego długie rzęsy przestały rzucać blade, nikłe cienie na policzki.
Zamrugał kilkukrotnie, gdy ciemność rozproszyła się, a delikatne promienie zachodzącego słońca, jakie przedostały się do pomieszczenia, zaczęły drażnić jego oczy. Nabrzmiałe usta nastolatka nadal znajdowały się przy tych drugiego chłopaka, a ich rozszalałe oddechy mieszały się ze sobą, jak szybkie uderzenia serc.
Dłonie bruneta mocno zaciskały się na materiale koszulki Gavina i był on święcie przekonany, że jego palce pozostawią wymięte ślady na jej fakturze. Jego własny tors natomiast był już nagi, nie odziany niczym i wystawiony na światło dzienne, dzięki czemu drugi, starszy z chłopców, mógł go bezkarnie podziwiać. I Connor skłamałby, gdyby powiedział, że tamten nie wykorzystuje okazji, bo prawdą było, że co rusz łapał jego wzrok, łakomo błądzący po pokrytym gęsią skórką ciele, ale skłamałby także, twierdząc, że go to w żaden sposób nie satysfakcjonowało.
- Panikujesz. - odpowiedział równie cicho co tamten i wrócił do muskania jego warg.
Całowali się zachłannie i niedbale. Wszystko było pospieszne, nie mieli zbyt dużo czasu, więc nie dziwota, że ich dłonie gorączkowo przesuwały się to tu, to tam, badając jak najwięcej mogły. Blondwłosy Gavin, palcami kreślił szlaczki na biodrach, siedzącego na nim Connora, a ten posapywał na każdy ruch, kiedy wiercił się na jego kolanach. Czuł to tak dobrze, może i nawet zbyt dobrze, o czym świadczyło dziwne, łaskoczące uczucie w całym jego żołądku jak i podbrzuszu.
Ciepłe, mokre usta co rusz stykały się ze sobą. Zęby starszego zaciskały się w przyjemy sposób na wargach bruneta, a język notorycznie wpraszał się między nie i trącał swój odpowiednik. To po prostu się działo. Tyle, że uwaga Connora była podzielona i może pozwalał być całowanym, ale oddawanie tej czynności wcale nie było takie proste. Nie, nie, nie... To nie tak, że nie potrafił się całować. Jego uwagę przyciągało ciche warczenie silnika, przysiągłby, że słyszał auto pędzące z daleka. Siał panikę, jednak nikt tamtędy nie podróżował, więc mógł to być jedynie ojciec Gavina, który przyszedł zabrać coś z szopy.
- Stój! - jęknął. - Mówię serio. - Wstał na równe nogi, podchodząc do jednej ze ścian zabitej starymi deskami.
- Pierwszy raz? - wypalił Gavin.
- Huh?
Connor próbował wyjrzeć przez szpary, które znajdowały się między spruchniałymi dechami. Powoli nadchodzący wieczór utrudniał mu widoczność, czyniąc to proste zadanie wysiłkiem dla oczu.
- Pytam czy to twój pierwszy raz - nikły uśmiech powędrował na jego wargi. - Dlatego się przestraszyłeś i próbujesz mnie czymś zająć, żebym nie poszedł o krok dalej?
- C-co? Nie! - oburzył się, wydymając wargi. - To przecież jasne, że mam już to za sobą. Nie jestem prawiczkiem, ciołku - zaparł się. Po jego twarzy przeszedł dziwny, koślawy grymas, a policzki ożwiły się jeszcze bardziej niż kilka sekund temu, nabierając kolorów. - Po prostu kogoś słyszałem.
- Nie rób sobie jaj, Conn. - pośpiesznie wydusił.
Blondyn o intensywnie zielonych tęczówkach, które kolorem przypominały świeżo skoszoną trawę, podszedł do swojego towarzysza, oplatając go od tyłu rękami. Koniuszki jego długich, szorstkich palców, przesuwały się po podbrzuszu Connora, sprawiając, że włoski na jego ciele stawały dęba, a dreszcze przebiegały wzdłuż kręgosłupa. Jego skupienie w tamtym momencie trafiał szlag.
Czuł się z tym wszystkim cholernie dziwnie, nie na miejscu. Gavin był synem Matta i Lucy - małżeństwo wzięło go pod swój dach po śmierci jego matki, kiedy to ojciec wrócił do picia, a prawa do swojego dziecka zostały mu tymczasowo odebrane; do chwili kiedy wyjdzie całkowicie z nałogu. Nie miał pojęcia co łączy go ze starszym o rok Parker'em, czuł jednak, że nie jest to w porządku. Zachowywał się jak szczeniak, którym zresztą był, ale pogubił się w tym. W starym mieście miał dziewczynę, Gavin też się z kimś spotykał i to było totalnie nie fair. Co on jednak mógł zrobić? Nic, poddał się temu, idąc za instynktem.
Ponownie tego dnia znane mu już usta błądziły po jego ciepłej szyi. Connor mimowolnie mruknął z uznaniem, odchylając głowę na jedną stronę i tym samym ułatwiając dostęp do wrażliwego miejsca drugiemu. Swoją prawą dłonią mocno naparł na drewno, tak że drzazgi powbijały się w jego dłoń. Nie dbał jednak o to. Liczył się Gavin, tylko Gavin. Nic innego nie miało znaczenia.
- Oh, masz rację - sapnął, zamroczony - Pewnie się przesłyszałem i tyle.
Odwrócił się do chłopaka, a ich oczy się spotkały. Zieleń mieszała się z szarością, kiedy klatki piersiowe miarowo unosiły się i opadały, ocierając się o siebie. To było tak hipnotyzujące. Nie potrzebowali słów, najzwyczajniej to czuli, czuli co powinni zrobić.
Holland został w ekspresowym tempie przygwożdżony do ściany, jego plecy spotkały się z szorstkim drewnem, a skóra zrobiła się czerwona od uderzenia i tarcia, jakie było wytwarzane, kiedy Connor trząsł się cały czas, będąc przyciskanym przez ciało Gavina do desek. Palce chłopca zaciskały się mocno na krańcach bordowej koszulki Gavina, sprawiając, że aż pobielały mu kostki. Szarpał za materiał, a do jego uszu dochodziły tylko stłumione sapnięcia blondyna. Trans w jakin był, sprawiał, że nie kontrolował siebie, ani swojego ciała. Pociągnął do góry bluzkę starszego, tamten odsunął się kawałek i właśnie, dzięki temu, mogli przeciągnąć ją przez głowę Gavina i rzucić na siano, ścielące chłodną ziemię w tej obskurnej szopie.
- Zróbmy to - wyjąkał Connor. Jego słowa nagle nabrały na sile i dopiero to zrozumiał, zrozumiał, co wyszło z jego ust i momentalnie poczerwieniał. Niby wymownie czuć było do czego to całe działanie zmierza i w jakim celu obaj znajdowali się tam, gdzie się znajdowali, ale powiedzieć to na głos to coś zupełnie innego. Wcześniejsze docinki Gavina również nawiązywały do tego samego, ale nie było to tak dosłowne. Connor najzwyczajniej w świecie zaproponował mu seks. Oh, on nawet nie proponował, po prostu rozkazał, wydał polecenie.
Spraw, abym zniknął, Boże; pomyślał, zaciskając wargi ze wstydu.
Starszy szeroko otwartymi oczami, spoglądał na twarz Connora. Ten miał ochotę wyparować. Wzrok wiodący po nim był tak przenikliwy, że czuł na sobie jego żar. Gavin oblizał lubieżnie usta i brunet mógłby naprawdę przysiąc, że zmiękły mu kolana, i gdyby nie szorstkie dłonie na jego biodrach, to osunąłby się w dół, jak marionetka pozbawiona sznurków.
- Je...
I nagle umilkł, słysząc silnik jadącego samochodu, zrozumiał, że młodszy nie kłamał. Później wszystko działo się gwałtownie, a ciemnowłosy nie był w stanie niczego dokładnie zarejestrować. Wiedział jednak, że Gavin myśli trzeźwiej i w głowie dziękował za to wszystkim bogom, jakich znał z lekcji historii.
Chwila ciszy i mocne trzaśnięcie drzwiami. Było tak spokojnie, że Connor był w stanie usłyszeć nawet hałas jaki robiły buty mocno uderzające o glebę, co pewnie tylko sobie wyobraził. Głośny huk rozległ się wokół, sprawiając, że chłopak podskoczył, a serce podeszło mu do gardła, nie tylko serce, może też obiad, który niedawno zjadł, ale tego nie musiał nikt wiedzieć. Jego oczy mimowolnie się zacisnęły, gdy do uszu dotarł kolejny, drażniący huk, poprzedzony długim, mrożącym krew w żyłach krzykiem.
- Gavin? - wyszeptał, ściskając prawą rękę chłopaka. - Co się dzieję?
- Shh, schowaj się - jego głos był równie cichy. Oddał uścisk, praktycznie zgniatając palce młodszego, odwrócił się puszczając jego dłoń i ruszył przed siebie. Zatrzymał się jednak, zdając sobię sprawę, że brunet stoi jak zmrożony, nie ruszając się z miejsca. - No już, chowaj się! Zaraz wrócę, sprawdzę tylko co się dzieję.
- Boję się - dorzucił. Blady jak ściana, poddał się jednak i kucnął za szafą z narzędziami, która już ledwo stała w jednym z rogów.
Widział jak Gavin mocno zaciska dłonie, kiedy twardo stara się iść do przodu. Connor nie potrafił jednak zmierzyć się z uczuciem strachu jakie obezwładniło jego ciało; szum w uszach był niemal nie do zniesienia, oddech przestał mieć znaczenie, bał się go wypuścić z pomiędzy rozchylonych warg, bo zdawało mu się, że narobi przy tym niemało hałasu, na plecach natomiast czuł zimny pot, nie był w stanie się ruszyć. Miał jednak ogromną nadzieję, że tak naprawdę nic się nie dzeję, a Gavin wróci zaraz z uśmiechem na opuchniętych jeszcze od pocałunków wargach i powie mu, że grupka dzieciaków z ich liceum struga tam z siebie pajaców.
Lecz starszy z chłopaków nie zdążył nawet wyjść, kiedy drzwi same otworzyły się przy akompaniamencie przeciągłego skrzypnięcia, a przez nie wpadła zdyszana kobieta. Schowany brunet zdążył zaledwie zwrócić uwagę na jej ciemne, zbliżone odcieniem do jego, włosy, nim ta w asyście, przeraźliwego wystrzału, runęła jak kłoda na podłogę. Siano powoli chłonęło ciepłą, gęstą krew z jej rany na udzie, a świat się zatrzymał. Rzęziła. Nie. Jęczała, łapiąc spazmatycznie oddech, dusząc się płaczem i obezwładniającym ją bólem. Młody Holland zasłonił dłonią usta, bojąc się, że opuści je niekontrolowany krzyk, ale prawdę powiedziawszy, był w takim szoku, że nic nie przeszłoby przez jego ściśnięte gardło.
I wtedy to się stało. Zauważył go. Stał tam, naprzeciw Gavina, jego ręka wyciągnięta prosto, trzymała w zaciśniętych palcach broń, a zbyt blady chłopak, pomyślał, że to już koniec.
- Proszę - wycedził przez zaciśnięte zęby. Connor nie mógł jednak na to pozwolić, zależało mu na Gavinie i nie był w stanie siedzieć cicho, podczas, gdy z chłopaka mogło za parę sekund ujść życie. Najszybciej jak był w stanie, otworzył drzwi szafy i omal nie zawył z wdzięczności, gdy ta nie wydała przy tym żadnego, podejrzanego odgłosu. Chwycił w dłoń pierwsze lepsze narzędzie, którym okazał się klucz francuski i nie wiedząc kiedy, znalazł się blisko mężczyzny, z czarnym kapturem na głowie. Kierowała nim niewyjaśniona odwaga, albo głupota, jedno z dwóch.
I zrobił to. Uderzył raz. Gdy tamten upadł, wziął kolejny zamach i ponownie uderzył go w głowę. Facet się nie ruszał, jednak on nie poczuł nic, stał tam, nie ogarniając dalej co się wokół niego dzieje. Z tego dziwnego transu ocknął się dopiero wtedy, gdy Gavin z koszulkami i kluczem w jednej ręcę, a jego własną dłonią w drugiej, wyprowadził ich na zewnątrz.
- Ubieraj się! - podał mu jego bluzkę i w ekspresowym tempie, zarzucił na siebie swoją. Connor nie miał siły chociażby popatrzeć na twarz starszego, nie mógł spojrzeć w jego oczy, bo dalej w głowie przelatywała mu myśl, że jeszcze chwila i być może już nigdy nie zobaczyłby, iskrzących się życiem tęczówek Gavina.
Ramię w ramię, nie fatygując się wypowiadaniem zbędnych słów ruszyli przed siebie. Drżeli i ledwo łapali oddechy, jak po przebiegnięciu maratonu.
Leśna wydeptana droga prowadziła dokładnie tylko w jedną stronę - ich domu. Właściwie był to mały lasek za posiadłością Parkerów, którym nikt nigdy nie chodził, nie licząc ich, ponieważ Matt jeżdząc do po swoje graty do szopy, używał okrężnej drogi, ze względu na to, że autem nie przeprawił by się przez tą wąską ścieżkę, a jazda rowerem już dawno wyszła z jego zwyczajów.
Tym razem spacer nią nie był tak zwyczajny. Connor mocno trzymał się spoconej ręki Gavina, bojąc się, że zaraz może stracić go z oczu. Podążał krok za nim, będąc ciągniętym przez starszego. Holland nie był w stanie się otrząsnąć. Ale kto byłby w stanie po takim czymś? Jego głowa pulsowała i w dodatku wszystko w niej wirowało, serce biło jak oszalałe, sprawiając wrażenie, że zaraz połamie żebra, a oddech stał się cięższy niż zwykle i trudniejszy do opanowania.
Blondyn zatrzymał się nagle, co sprowadziło Connora na ziemię. Uparcie stał w miejscu nie spuszczając wzroku z ubłoconych, brązowych butów Gavina, z których jeden pozostawał rozwiązany. Sznurówka przydeptana została ciemną podeszwą, dusiła się pod nią zrównana z ziemią i chłopak właściwie czuł się tak samo. Tak samo zniewolony, wystraszony i zagubiony. W głowie każda jego myśl zdawała się być przeraźliwym wołaniem o pomoc, jednak na zewnątrz nie cechowało go nic. Niewzruszenie stał, niby od niechcenia spoglądając na poczynania starszego. Ten natomiast puścił jego także mokrą dłoń, pochylił się; mięśnie ramion napięły się kiedy gwałtownie się wyprostował i rzucił kluczem francuskim w pobliskie drzewo.
- Kurwa! - wrzasnął. Gardło zapiekło, a głos na końcu niebezpiecznie zadrżał.
Młodszy zerknął wreszcie na jego twarz z obłędem w oczach i wyciągnął rękę przed siebie. Chciał pocieszyć Parkera, przytylić go, objąć przyjacielsko ramieniem, a chwilę później uderzyć, za to co Gavin zrobił w następnej kolejności. Odepchnął mocno zdezorientowanego Connora, tak że ten wylądował tyłkiem na wilgotnej glebie, a jego spodnie z miejsca umazały się błotem.
- Co ty odwalasz? - jęknął, opierając ręce na chłodnej powierzchni, próbując wstać.
- To twoja wina! - przejechał dłonią po jasnych kosmykach, szarpiąc za nie. Odruch, który często mu towarzyszył przy niekomfortowych sytuacjach, Holland zauważył to już wcześniej. - Odkąd się pojawiłeś to wszystko się pieprzy, każda najmniejsza rzecz. W szkole myślą, że jesteś jakiś nienormalny, bo ciągle siedzisz i gapisz się w ścianę, albo gadasz z tym świrem Rey'em. Już połowa znajomych się ze mnie śmieje, bo muszę z tobą mieszkać. Starzy się kłócą, bo ciągle zastanawiają się co jest dla ciebie lepsze i czemu nie umiesz się otworzyć. Ale prawda jest taka, że jesteś jakimś chorym pedałem, który się do mnie przywalił. A ta twoja dziewczyna, która u nas była, huh? Bawi się w psycholożkę i siedzi z tobą z litości, bo twój kochany tatuś znów pije i bije małego chłopca, który sobie z tym nie radzi?
- Mam w dupie to co o mnie sądzisz, naprawdę - wysyczał, mimo, że każde słowo cięło niczym brzytwa. Zdawał sobie sprawę, że jest to winą dezorientacji i panicznego strachu, ale nie mógł dłużej dawać się traktować jak śmiecia. Nie mógł pozwolić, by ktoś ponownie go krzywdził. - Jesteś zwykłym zapatrzonym w siebie dzieciakiem, który ma kasę i myśli, że wszystko mu wolno. - Wstał na równe nogi i tym razem to on pchnął Gavina do tyłu, i kiedy tamten lekko się zachwiał, uderzył prawą pięścią w jego ramię.
- A ty co? Myślisz, że przez to, że twoja matka zdechła, każdy będzie się nad tobą litował? Ja nie.
I to był cios poniżej pasa. Bolało bardziej niż świadomość tego, że Parker tylko się nim bawił. Gniew zasiedlił się w jego ciele, a adrenalina buzowała w żyłach, sprawiając wrażenie, że zaraz je rozsadzi, a hektolitry krwi wsiąkną w martwą glebę. Connor zagryzł dolną wargę tak intensynie, że po jej delikatnie malinowym odcieniu, spłynęła nagle gęsta bordowa kropla, a za nią pełzło już kilka następnych. Rzucił się na blondyna niczym dzikie zwierzę, siła ich zderzenia była tak wielka, że wylądowali na podłodzę, wymachując rękami. Młodszy chłopiec usiadł na biodrach wyższego i tym razem nie było w tym nic seksualnego. Ręce poruszały się tak szybko, że kilka razy uderzyły w twarz Gavina, nim ten zdążył przeanalizować sytuację. Jednak czynniki stały po jego stronie, był on silniejszy i większy, dzięki czemu łatwo przeturlał ich tak, że zmienili się miejscami. Connor dalej będąc w amoku szarpał się na różne strony i głośno sapał, jednak ręce Parkera, trzymające jego własne tuż nad głową, uniemożliwiły mu dalsze ciosy.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam - wyszeptał, zniżając głowę i ukrywając swoją twarz w szyi młodszego. - Nie chciałem tego mówić, nie chciałem.
Znów wygrał, pomyślał Holland. Bliskość ciała blondyna sprawiała, że się uspokajał i poddawał.
- Nie mów o tym nikomu. - dodał jeszcze szybko, dotykając ustami skóry chłopca, podczas wypowiadania tych słów.
- Jak to? Przecież on... Cholera! Ja go, my... Nie mogę, ja...
- Spokojnie, Conn, spokojnie. - Gavin położył uspokajająco dłonie na jego policzkach. Ręce chłopca zostały wolne, ale nie poruszył on nimi. Widział tylko jak Gavin, wyprostował się minimalnie i poprawił między jego nogami, by wygodniej mu było spoglądać w jego zagubione tęczówki. - Po prostu nie mów nikomu.
- Nie mogę, musimy... Zostawiliśmy ją tam - starszy przerwał mu, całując jego usta z takim żalem i bólem, jakby chciał przez to przekazać chłopakowi wszystkie negatywne emocje, jakie rozsadzały jego ciało. Czuł metaliczny posmak własnej krwi na języku Gavina, kiedy wolno z mocno zaciśniętymi powiekami oddawał pocałunki.
- Musimy siedzieć cicho - szepnął przy jego mokrych, drżacych wargach. - Inaczej cię zabiorą, nie mogą mi cię zabrać, nie mogą, nie teraz.
- A jeśli nie? Jeśli opieka nigdzie mnie nie przeniesie? Przecież nie musi się tak stać, a my musimy coś z tym zrobić.
- Nie chcę ryzykować, że cię stracę - jego bipolarność dała o sobie znać. Choć prawdą doskonale znaną przez Connora było to że nie znaczy dla Gavina nic poważnego. Tak mu się zdawało i był przekonany, że się nie mylił. Przekonywało go to, że kiedy byli sami, starszy potrafił czcić go jak najdroższy klejnot świata, a wszystko po to, żeby owinąć go sobie wokół palca i mieć na każde skinienie. Przy ludziach jednak najchętniej udawałby, że nigdy w życiu nie miał z nim jakiegokolwiek kontaktu i najchętniej nie przyznawałby się, że dzielą ten sam dom. Przy rodzicach również nie ukrywał swojego sceptycznego zachowania w stosunku do bruneta, który był delikatnie powiedziawszy zagubiony.
- Jakby ci zależało - prychnął i zepchnął ciężkie ciało Parker'a z siebie. Podniósł się na równe nogi. Podszedł wolnym krokiem do krzaków gdzie spokojnie spoczywał ten nieszczęsny klucz francuski. - Co z tym robimy? Trzeba to schować.
- Daj, wrzucimy to gdzieś do piwnicy, nawet się nie zorientują - przejechał językiem po górnej wardze.
- A jeśli szeryf zacznie węszyć?
Gavin zmrużył oczy i kiwnął w zastanowiwniu kilkukrotnie głową na boki.
- Wątpie, nie domyślą się tego czy tam byliśmy. Starym wydaję się, że naprawiamy twój rower za domem i nawet nie pofatygują się, żeby to sprawdzić, bo są zbyt zadowoleni i nie chcą nam przeszkadzać kiedy w końcu się dogadujemy. - uśmiechnął się kpiąco. - Daj to i chodź.
- A co z tą kobietą?
- Myślę, że się wykrwawi, ledwo kontaktowała. Pomyślą, że się broniła, ale nie dała rady uciec. - przełknął żółć. - Nie mogliśmy nic zrobić. - sam nie wierzył w swoje słowa, czując jak cholernie złe było to co zrobili. Zawsze myślała, że jest dobrym człowiekiem, ale to uświadomiło mu, że jest najgorszą wersją siebie i nic już temu nie zaprzeczy.
Niepisana obietnica pozostała tylko między nimi. Nieśpiesznie poszli w stronę domu, zgarniając po drodze schowany w krzakach rower. I ktoś widzący ich z boku nie dałby rady powiedzieć, że byli świadkami usiłowania zabójstwa, a nieudzielenie przez nich pomocy ofierze, wcale nie spychało ich w otchłań ciemności, gdzieś w głębi umysłów. Wyglądali jak zwykli nastolatkowie, lekko brudni, no i może na policzku Gavina tworzył się czerwony ślad po ciosie otrzymanym od drugiego, ale i tak nie byli podejrzani. Tylko ich umysły dalej nie umiały wymazać z pamięci traumatycznego wydarzenia.
W domu Connor każdą czynność wykonywał mechanicznie z nikłą nieśmiałością, jaka dalej towarzyszyła mu w nowym miejscu. Lecz kiedy leżał w łóżku i zamykał zmęczone oczy, to wracało. Ponownie słyszał każdy szelest, oddech i ten okropnie głośny dźwięk wystrzału. Miał jednak nadzieję, że zabił tego człowieka, a ktoś kto znajdze w stodole dwa martwe ciała, nie pomyśli chociażby przez chwilę o nim. Bo być może i był traktowany jak dziwoląg, ale nikt nie porównałby go z taką zbrodnią. Nikt.
Długo nie umiał zasnąć. Leżał na wznak jak wypruty z emocji, choć jego ciało było cholernie spięte. Męczył się długie godziny, przewracając z boku na bok, do jego mokrych pleców lepiła się koszulka, a młody Holland prawdopodobnie przechodził przez gorączkę. Nie pamięta kiedy odpłynął, ale pamięta doskonale jak obudził się z krzykiem, po raz kolejny widząc krew toczącą się po zimnej podłodze, która swoim kolorem barwi siano, ale także jego. Widział ją wszędzie i parę razy musiał przetrzeć pięściami oczy, by wyzbyć się jej koloru ze swojej pościeli. To tylko sen, tylko głupi sen, powtarzał.
Wstał z łóżka w niedzielny poranek, lecz był tak wypruty z sił, jakby nie położył się wcale. Oczy miał przekrwione, a pod nimi ogromne wory, świadczące o nieprzespanej nocy. Po wyjściu z łazienki, nieprzytomnie powłóczył nogami do kuchni, skąd dochodził lekki zapach spalenizny.
- Dzień dobry! - wydał z siebie cierpiętnicze stęknięcie i odsunął drewniane krzesło, na którym usiadł przy stole. Blondynka stojąca przy kuchence gazowej odpowiedziała pełna werwy, nie podnosząc wzroku znad srebrnego garnka, a siedzący przy stole Gavin tylko parsknął pod nosem.
Chłopiec ziewnął przeciągle, omijając znaczące spojrzenia, lądujące na nim co jakiś czas i chwycił w dłonie ciepły kubek z jeszcze parującym napojem. Connor skrzywił się nikle, gdy gorzki i w dodatku gorący płyn przelał się przez jego gardło i poparzył język, ale i tak w duchu się ucieszył, ponieważ to właśnie była kawa. Jego ulubiona kawa bez chociażby grama zbędnego cukru.
I nim podano do stołu w powietrzu zawisła napięta atmosfera. Holland nerwowo uderzał palcami o kubek bądź drewniany blat, a Gavin kopał go pod stołem lub rzucał w jego kierunku nie przyjemne spojrzenia. Jednak żaden z nich nie spodziewał się tego co stanie się ledwie kilka sekund później i co jeszcze bardziej zmieni ich podejście do zaistniałej sytuacji.
Connor kolejny raz w ciągu doby prawie przeżył zawał, ponieważ w progu kuchni, ubrany w żałobną czerń stał starszy z rodu Parker'ów, trzymając przy uchu komórkę. Dłoń siwiejącego mężczyzny trzęsła się jakby miał swego rodzaju tik nerwowy, kiedy próbował pozbierać myśli i wydusić z siebie właściwe zdanie. Granatowe tęczówki wyglądały po części jak przysłonięte przez mgłę, a usta zaciśnięte w cienką linię dodawały mu srogiego wyrazu. Tyle, że to nie jego zachowanie sprawiło, że niewyspany brunet praktycznie zemdlał i jednocześnie zwymiotował, to słowa, które powiedział, po raz kolejny przyprawiły Connora o zimne dreszcze.
- Coś się stało w stodole.
×××
ENJOY!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro