Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Promyk

Strzał. Piorun mocniej przycisnął drżące ciało do ziemi i czekał na rozwój wypadków. Czyżby trafił? Podniósł niepewnie głowę znad gęstych paproci z nadzieją, że dojrzy cokolwiek w ciemności. Wtedy jakaś kula świsnęła mu obok ucha. Momentalnie uchylił się i z powrotem leżał twarzą w roślinności. A już myślał, że jednak uda mu się przeżyć. Leżąc w bezruchu czekał aż Niemcy podejdą bliżej by raz na zawsze zakończyć jego żywot. Ciągle słyszał donośne niemieckie wrzaski, co tylko utwierdzało go w przekonaniu, że zaraz zginie. Kiedy jednak po dłuższej chwili nie doszła go żadna kula a niemieckie rozmowy zaczęły stopniowo oddalać się a w końcu cichnąć, zaniepokoił się na tyle, by ponownie wystawić głowę.

Zmrużył oczy i sam nie wierzył w to co widział. Niemcy uciekali. Chłopak obserwował jak pędzą po omacku przez las, co chwila potykając się i przewracając. Wówczas partyzanci również przerwali ogień, niemniej zaskoczeni takim obrotem spraw. W końcu Piorun uznał, że jest na tyle bezpiecznie by wyjść z ukrycia. Pierwszym co zobaczył po wychyleniu się z paproci, były zwłoki Niemca. Młodzieniec zbliżył się do trupa i zmarszczył brwi.

- Hej! - rozległ się krzyk Szerszenia. Chłopak odwrócił się w stronę, z której usłyszał głos przyjaciela i ujrzał jak ten w towarzystwie Michała i Wojtka biegnie w jego stronę - Co ty tu robisz?

- Co się stało? Dlaczego oni uciekli? - zapytał Piorun sierżanta, chcąc nie chcąc ignorując Szerszenia. Michał Krasoń przez chwilę przypatrywał się zabitemu Niemcowi.

- Bo zabiłeś ich dowódcę, smarkaczu - oświadczył wreszcie, próbując ukryć uśmiech.

- Ja?

- Nie, generał Sikorski.

- Jasne, że ty, Piorun! - zawołał Szerszeń po czym poklepał przyjaciela po plecach. Sierżant zaczął przeszukiwać trupa. Wyciągnął mu z kieszeni dokumenty i jakieś pieniądze. Potem zabrał też pistolet, który wciąż tkwił w sztywniejącej dłoni Niemca.

Gdy dołączyli do partyzantów, którzy zostali na terenie obozu, ujrzeli dramatyczną scenę. Promyk leżał na ziemi a wokół niego tworzyła się coraz to większa kałuża krwi. Twarz rudzielca była blada jak płótno. Brzoza wraz z Łasicą bezskutecznie usiłowali zatamować krwawienie z ogromnej rany na jego brzuchu. Kiedy tylko sierżant zbliżył się do Brzozy, major posłał mu znaczące spojrzenie, co nie umknęło uwadze Pioruna.

- Nie przestaje krwawić - powiedziała Łasica drżącym głosem. W tym samym momencie Promyk zaczął odzyskiwać przytomność. Jęknął cicho i otworzył oczy. Jego wzrok był zamglony i nieobecny.

- Musimy się wynosić - podjął sierżant patrząc na Brzozę - oni mogą wrócić.

- Wiem - odparł dowódca zagryzając wargę.

- Nie mów nic, zaraz będzie dobrze - szeptała ciemnowłosa dziewczyna do rannego.

- Trzeba go stąd zabrać - wtrącił Puchacz - może do wsi?

- Nie. Jestem przekonany, że Niemcy zawitają tam jeszcze tej nocy - rzekł major na co Łasica głośno wciągnęła powietrze do płuc. Brzoza rzucił jej krótkie spojrzenie a następnie przeniósł je na Promyka, marszcząc przy tym brwi - Idziemy z nim do Częstochowy.

- Jak? - zapytała dziewczyna.

- No właśnie, jak wyobrażasz sobie przetransportowanie go tak daleko a potem przejście niezauważonym przez pół miasta? - podchwycił Michał - A nawet jeśli to się uda, co dalej? Gdzie go zaniesiemy?

- Trzeba z nim do szpitala, kula utknęła w środku. Nie wyjmę jej, jest zbyt ciemno - łkała Łasica - Nie, nie zasypiaj, proszę! - krzyknęła kiedy rudzielec na powrót zaczął tracić przytomność.

- Wojtek i Bolek. Weźcie pałatkę i zatknijcie w niej dwa kije. Zróbcie takie jakby nosze, wiecie o co chodzi - powiedział Brzoza - reszta, zwijamy obóz i zakopujemy wszystko. Poza bronią oczywiście! Potrzebuję dwóch osób... Szerszeń i Piorun. Weźcie konie i bardzo was proszę pojedźcie do sołtysa. Zostawicie wszystkie u niego. Spotkamy się przy znaku Tschenstochau. Potem ustalimy co dalej. Do roboty!

Szerszeń w mgnieniu oka znalazł się przy koniach i zaczął wiązać je wszystkie ze sobą. Piorun przez chwilę zwlekał z wykonaniem rozkazu. Znów na myśl o jeździe konnej robiło mu się niedobrze. Wiedział jednak, że prawdopodobnie od czasu, w jaki wykonają wszystkie polecone czynności, zależy życie Promyka. Postanowił więc przełamać swój strach i po chwili dołączył do swojego przyjaciela. Gdy tylko wsiadł na Husarię, wiedział już, że był to bardzo zły pomysł. Przez chwilę zastanawiał się czy jego żebra na nowo mogą połamać się od wstrząsów obecnych przy kłusie czy też galopie. Zakręciło mu się w głowie.

- Pojadę pierwszy ze wszystkimi końmi a ty będziesz zamykał ten cały pochód - odezwał się Szerszeń - Wszystko będzie dobrze, nie martw się - dodał uśmiechając się blado. Piorun odwzajemnił ten gest, po czym spiął konia by być w gotowości.

Ciemnowłosy chłopak od razu ruszył galopem ciągnąc za sobą wszystkie konie. Piorun zamknął oczy i zanim zdążył dać Husarii jakikolwiek znak, ta już pędziła przed siebie. Młodzieniec starał się nie myśleć o bólu w żebrach. Otworzył oczy i pozwolił by koń niósł go poprzez ciemny las.

***

Podczas gdy Szerszeń rozmawiał z obudzonym przez nich sołtysem i wprowadzał konie do stajni, Piorun wpatrywał się w położoną z drugiej strony drogi chatkę. Miał nadzieje, że ujrzy w oknie po prawej stronie, dobrze znaną mu delikatną twarzyczkę. Nie wiedział, która była godzina, lecz zdecydowanie było grubo po północy. Światła w chacie były zgaszone i chłopak mimo wszelkich nadziei zdawał sobie sprawę, że panna Wanda śpi. Nie ujrzy jej więc już przez długi, naprawdę długi czas. O ile w ogóle jeszcze kiedyś ją ujrzy. Czuł jak w oczach zbierają mu się łzy, dlatego zamknął je i zacisnął mocno powieki.

- Do widzenia, Pestko - wyszeptał gdy na myśl przyszło mu ich ostatnie pożegnanie i to jak dziewczę zostawiło na jego policzku ślad swoich ust.

- Mówisz więc, że teraz będziecie siedzieć w Biskupicach - usłyszał nagle za sobą głos sołtysa. Odwrócił się gwałtownie i ujrzał Szerszenia wychodzącego ze stajni. Za nim szedł krępy mężczyzna. Sołtys dokładnie zamknął wrota, odetchnął głęboko i spojrzał na żołnierzy.

- Tak, a przynajmniej takie są teraz plany - odparł starszy partyzant.

- No cóż, do zobaczenia w takim razie. Pozdrówcie Brzozę.

- Tak jest. Dziękujemy - rzekł Szerszeń na co sołtys uśmiechnął się i machnął ręką.

Partyzanci odeszli wśród ciszy nocy.

- No Piorun, mamy teraz jakieś dwie godziny drogi - odezwał się ciemnowłosy gdy wychodzili ze wsi - Dobrze się czujesz?

- Doskonale. Bynajmniej jeśli chodzi o mój stan fizyczny - odparł Piorun uśmiechając się ponuro. Szerszeń zerknął przez ramię i westchnął.

- Nie martw się, jeszcze się spotkacie.

***

Noc powoli zaczęła ustępować dniu. Brzask powoli dojrzewał nad Częstochową. Towarzyszył mu przy tym już dawno nieobecny wyjątkowo dokuczliwy mróz. Z jego winy, przy każdym oddechu, z ust partyzantów wydobywały się kłęby pary. Gęsta mgła spowijała okoliczne pola, ograniczając widoczność, co było kolejnym, choć niezbyt wielkim utrudnieniem. Wszyscy zgromadzili się pod znakiem oznajmującym początek miasta. Musieli się spieszyć. Sprawę trzeba było załatwić zanim wzejdzie słońce. W tym momencie ta ogromna świetlista kula była niczym zdrajca. Tylko pod osłoną nocy czuli się bezpiecznie.

- Czy na pewno każdy ma gdzie pójść? - zapytał Brzoza ocierając kroplę potu, która pomimo mrozu pojawiła mu się na czole. Odpowiedziały mu ciche przytaknięcia i potwierdzające pomruki.

- A co z Promykiem? - odezwała się Łasica trzymając za rękę leżącego na noszach rannego.

- Zabierzemy go do mnie. Moja żona... jest chirurgiem. Chłopaki zaniesiecie go, dobra? - tu zwrócił się do trzymających nosze Wojtka i Bolka.

- Jasna rzecz - odparł Wojtek.

- Dziękuję. Łasica, możesz iść z nami. I ty, Michał, proszę też do nas dołącz. Potem się rozejdziemy - ciągnął major zmęczonym głosem.

- Będziemy się jakoś kontaktować? - zapytał Maciek.

- Jakoś na pewno - odparł dowódca uśmiechając się blado.

- Ale nie znamy przecież adresów.

- Zrobimy więc tak. Dziś jest wtorek. W piątek, pod ostatnią latarnią w parku Trzeciego Maja, będzie czekała zakopana wiadomość. Każdy ma ją przeczytać unikając przy tym spotkań. Mam nadzieję, że wszystko jest jasne. No chłopcy, czas się rozejść. Ale na Boga, uważajcie, błagam was.

- Tak jest.

- Do widzenia.

- Do zobaczenia.

Mieszkanie przy ulicy Mickiewicza nie należało do największych. Do tych najbardziej luksusowych tym bardziej. Jednak major Andrzej Brzozowski nigdy na to szczególnie nie narzekał. Wychodził raczej z założenia, że nie ważne gdzie się mieszka ale z kim. A że rodzinę od zawsze miał wspaniałą, myśl o wszelkich niedogodnościach mieszkania nigdy nie zaprzątywała mu głowy. Do życia wystarczała mu miłość, którą pałał do żony oraz teraz już czternastoletniego syna.

Wielkie było zdumienie pani Brzozowskiej kiedy o piątej nad ranem otworzyła drzwi i ujrzała w nich swojego męża w towarzystwie innych partyzantów. Nie było jednak czasu na czułe powitania. Danuta nie zdążyła rzec ani słowa zanim wniesiono rannego do środka. Major skierował partyzantów do salonu a gdy tamci zniknęli w za ścianą pokoju, wreszcie zwrócił uwagę na swoją żonę. Kobieta próbowała skupić na sobie rozbiegany wzrok męża. Gdy wreszcie major uspokoił nerwy, przytulił ją najmocniej jak potrafił.

- Andrzej, co się stało? Co wy tu robicie?

- Musieliśmy się wynosić. Wybacz, że cię nie uprzedziłem - odparł mężczyzna na jednym tchu - Musisz pomóc.

- Spodziewam się. Co to za ranny chłopiec i co mu się stało? - mówiła Danuta już idąc w kierunku łazienki.

- Kula utknęła, musisz się pospieszyć - major podążył za żoną.

Kobieta umyła ręce i wyciągnęła swoją torbę lekarską. W tej chwili rozległ się dźwięk otwieranych drzwi i w progu jednego z pokoi stanął młodziutki chłopak.

- Tato?

- Pawełku - Brzoza chwycił syna w objęcia i przez dłuższą chwilę nie puszczał. W końcu jednak odsunął go od siebie i spojrzał mu w oczy.

- Dobrze, że jesteś - rzekł chłopiec.

- Wiem, okruszku, wiem.

- Przestań, tato, już nie jestem takim okruszkiem - zaśmiał się.

- Chyba masz rację - mężczyzna również uśmiechnął się szeroko.

Brzoza powrócił do rzeczywistości gdy usłyszał szloch Łasicy. Spojrzał znacząco na żonę a ta tylko weszła do pokoju, w którym położono Promyka. Wyprosiła wszystkich z pomieszczenia, jednak najciężej było jej pozbyć się ciemnowłosej dziewczyny. Wpatrywała się ona w bladą i nieprzytomną twarz rudzielca i za nic w świecie nie chciała odstąpić go choćby na krok. Skończyło się na tym, że sierżant Michał musiał wynieść ją na korytarz. Reszta żołnierzy dobrowolnie opuściła salon. Gdy zamknęły się za nimi drzwi, wszyscy udali się do kuchni.

Na szczęście stół był na tyle duży, by pomieścić czwórkę mężczyzn, dziewczynę i jednego chłopca. Siedzieli więc tak wszyscy w milczeniu wsłuchując się w tykanie zegara. Brzoza obserwował mozolnie przesuwające się wskazówki. Czas płynął niewyobrażalnie wolno a nerwy żołnierzy potęgowały się z każdą minutą. Łasica siedziała jak na szpilkach. Jej oddech był szybki i przerywany z powodu zbyt dużej ilości wylanych łez. Major złapał ją za dłoń i uśmiechnął się pokrzepiająco, choć przeczucia miał złe. Znów spojrzał na Michała tym samym znaczącym spojrzeniem. Sierżant tylko pokiwał głową przygryzając wargę. Wojtek pokazywał broń młodemu Pawłowi, usiłując ukryć to przed Brzozą, który tak czy inaczej w tej chwili nie zwracał zbytnio na to uwagi. Bolek za to wyglądał przez okno obserwując póki co wiszące nisko słońce. Po raz pierwszy od dawna nie zakrywała go żadna chmura. Jeden promyk wpadł przez okno i wskazał dokładnie drzwi, za którymi odbywała się operacja. Tylko Bolek zwrócił na to uwagę. Nie wiedział jednak czy odebrać to jako dobry znak, czy raczej wręcz przeciwnie.

Minęły dwie godziny, nim wreszcie drzwi od salonu otworzyły się. Jak na rozkaz wszyscy powstali i podążyli wzrokiem za wychodzącą z pokoju Danutą. Kobieta wytarła w fartuch zakrwawione dłonie i popatrzyła na wszystkich kolejno. Westchnęła przeciągle i usiadła na zwolnionym przez syna krześle.

- Starałam się jak mogłam - te słowa nie wróżyły niczego dobrego - usunęłam kulę ale... stracił dużo krwi a jelita zostały poważnie uszkodzone... po prostu bądźcie przy nim przez najbliższe chwile.

Łasicy nie trzeba było dwa razy tego powtarzać. Od razu pobiegła do salonu. Reszta powoli podążyła za nią. Już w progu rzuciła jej się w oczy, jeszcze bardziej pobladła twarz Promyka. Chłopak był przytomny i patrzył w okno zamglonym spojrzeniem. Na widok dziewczyny uśmiechnął się jednak słabo.

- Tak to ja mogę umierać... - rzekł tak cicho, że Łasica ledwo usłyszała.

- Przestań. Będziesz żył, żołnierzu - odpowiedziała łapiąc go za rękę. Usiłowała się uśmiechnąć, jednak pewna była, że ten grymas w niczym nie przypominał uśmiechu. Starała się przynajmniej ukryć łzy, które cisnęły jej się do oczu.

- Daj spokój... Gdybym mógł, oddałbym za Polskę więcej niż to jedno nędzne życie... - mówił Promyk a każde kolejne słowo wypowiadał coraz wolniej i coraz ciszej. Dziewczyna nie mogła już powstrzymać płaczu.

Stojący przy drzwiach partyzanci, nie śmieli podejść bliżej. Wiedzieli, że tylko z Łasicą Promyk szczęśliwie przeżyje ostatnie swoje chwile. Każdy z nich po prostu obserwował jak wraz z każdym oddechem, z młodego żołnierza ucieka życie.

- Mamo...? - nagle źrenice oczu wpatrzonych w szare spojrzenie dziewczyny rozszerzyły się - Mamo, czy to ty...?

- Tak... tak, to ja - odparła zduszając szloch - Idź, Promyczku, idź. Nie oglądaj się już na nas...

Chłopak znieruchomiał. Łasica zacisnęła powieki, starając się stłumić rozpacz. Gdy uchyliła je z powrotem, Brzoza właśnie zamykał oczy Promykowi.

W tym momencie słońce zaszło za chmury a wszystko wokół stało się szare.

- Świat stał się jakby mniej wesoły - powiedział Wojtek, gdy wychodzili z salonu zostawiając za sobą Łasicę wtuloną w zimne ciało.

- Rzekłbym, że bardziej ponury - poprawił sierżant.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro