Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zielone oczy

Między żołnierzami zapanowała cisza. Słychać było tylko odgłos padającego deszczu oraz warkot silnika. Brzoza uniósł dłoń w górę, dając znak, iż wszyscy powinni się zatrzymać. Tak też u czynili i już po chwili cały oddział w napięciu nasłuchiwał niepokojącego dźwięku. Z każdą sekundą stawał się coraz głośniejszy a wśród żołnierzy wzrastało napięcie.

Piorun zamarł gdy zobaczył jak zza zakrętu wyłania się niemiecka wojskowa ciężarówka. Natychmiast wszyscy partyzanci przylegli do mokrej ziemi. Jedynie on, sparaliżowany strachem pozostał w pozycji stojącej i gdyby nie Szerszeń, który ciągnąc za rękę, zdołał położyć go na ziemię, zapewne zostałby zauważony a następnie zastrzelony.

Droga, którą podążała owa ciężarówka znajdowała się zaledwie kilka metrów od miejsca, w którym leżeli żołnierze. Nie choćby cienia szansy, by nie zostali zauważeni bowiem w ciągu tych kilku sekund nie zdążyli się rozproszyć i na ich niekorzyść leżeli teraz w dość zbitej grupie.

— Jadą na Częstochowę — powiedział cicho sierżant Michał — Brzoza, co robimy?

— A mamy jakieś wyjście? Atakujemy — odparł głośniej major żeby zagłuszyć warkot silnika — Na mój znak zaczynamy ostrzał. Najpierw celujemy w kierowcę i pasażera, potem jak będą wyskakiwać.

Nie było czasu na więcej słów. Ciężarówka w zastraszającym tempie zbliżała się do partyzantów. Jej warkot brzmiał jak przepowieść śmierci. Piorunowi dźwięk ten skojarzył się z warkotem jaki wydawały samoloty pierwszego września gdy przelatywały nas Częstochową. Chłopaka zmroziło jeszcze bardziej. Wzdrygnął się i zamrugał szybko. Pochylił się jeszcze bardziej obserwując płynnie poruszający się pojazd. W pewnym momencie uświadomił sobie, że jest całkowicie bezbronny, bowiem nie dysponował choćby najmniejszym pistoletem.

— Ognia! — krzyknął nagle Brzoza po czym wszyscy żołnierze powstali i ruszyli w kierunku ciężarówki oddając przy tym serię strzałów.

Kierowca ciężarówki wpadł w panikę. Zaczął kręcić kierownicą jakby chciał uciec przed kulami wystrzelonymi przez polskich partyzantów. W końcu jednak jedna z nich dosięgła jego głowy i przebijając się przez czaszkę pozbawiła go życia. Opadł bezwładnie na siedzenie choć w jego martwych oczach wciąż można było dostrzec strach.

Niemiec, który siedział obok kierowcy natychmiast wychylił się przez okno i zaczął oddawać strzały w przestrzeń nie wiedząc skąd lecą pociski. Zorientowawszy się wreszcie, wyskoczył z pasażerki i schował za samochodem krzycząc coś po niemiecku. Nagle z paki ciężarówki wyskoczyło kilku kolejnych żołnierzy, którzy bez przerwy strzelając poszli w ślady kolegi.

Oddział Brzozy nie zatrzymał się, ciągle parł na przód nie przerywając ostrzału. Byli jednak w gorszym położeniu od Niemców, bowiem nie mieli się za czym ukryć. Mogli jedynie chować się za gęstą leśną roślinnością, która prócz kamuflażu nie dawała żadnej ochrony. Któremuś z partyzantów udało się zestrzelić kolejnego Niemca, przez co wydał z siebie okrzyk zadowolenia. Został on jednak przerwany kiedy w odwecie za kolegę, jeden z niemieckich żołnierzy postanowił strzelić w kierunku Polaka. Strzał okazał się celny i po chwili Wojtek leżał na ziemi zwijając się z bólu. Nikt nie zauważył tego bowiem wszyscy zajęci byli ostrzeliwaniem Niemców a odgłosy wystrzałów zagłuszały jęki rannego.

Piorun ogarnięty był paniką. Leżał twarzą w paproci i ciągle czuł jak wokół jego głowy świszczą pociski. Starał się trzymać blisko Szerszenia jednak ten szybko pognał na przód chcąc trafić jak najwięcej Niemców. Piorun został pozostawiony sam sobie. Strach sprawił, że przestał panować nad własnym ciałem i przez długą chwilę nie mógł się nawet poruszyć. W myślach tylko modlił się, aby żadna kula nie dosięgła go. Nagle do jego uszu oprócz huków wystrzałów, dotarły jęki. Chłopak podniósł głowę znad paproci i rozejrzał się uważnie. Dostrzegł kilka metrów od siebie Wojtka, wokół którego zaczęła robić się kałuża krwi. Młodzieniec natychmiast podniósł się z ziemi i wykonawszy jeden ogromny skok znalazł się przy rannym.

— Gdzie dostałeś?— zapytał zdławionym głosem

— Nie wiem...— jęknął Wojtek w odpowiedzi. W tej samej chwili Piorun dostrzegł ogromną plamę krwi w okolicach żeber kolegi. Zakręciło mu się w głowie i przez chwilę znowu panikował — Bardzo źle jest...?

— Nie, będziesz żył — odparł Piorun choć nie był pewien swoich słów.

— Bardzo krwawi? — ciągnął ranny

— Odrobinę — po tych słowach chłopak zaczął odwijać chustkę, którą Wojtek miał na szyi a następnie przyłożył ją do jego rany. Ręce trzęsły mu się jak nigdy dotąd a huk wystrzałów i świst pocisków dodatkowo go stresowały

— Piorun, bierz moją broń i strzelaj — rzekł w końcu Wojtek

— Ale ja nie umiem!

— Proszę cię to nic trudnego, bierzesz, ładujesz i strzelasz... — ranny wepchnął karabin do ręki Pioruna. Chłopak przez chwilę wahał się po czym przeładował broń i oddał kilka niecelnych strzałów w kierunku ciężarówki. Następnie spojrzał na Wojtka by skontrolować jego stan a gdy zobaczył, że kolega nadal jest przytomny odczołgał się kawałek by mieć lepszy widok na Niemców. Oddał jeszcze kilka strzałów na ślepo kiedy nagle dotarło do niego, że jednym z nich trafił niemieckiego żołnierza.

— Trafiłem! — wydał z siebie tryumfalny okrzyk. Ponownie spojrzał na Wojtka lecz tym razem ujrzał, jak żołnierz po woli traci przytomność. Wytrzeszczył oczy po czym skoczył ku niemu i zaczął go cucić.

Chwilę później ostrzał został przerwany. Na moment zapadła cisza, którą przerwał głos Brzozy

— Czy wszyscy są cali?

— Panie majorze tutaj! — zawołał Piorun. Dowódca natychmiast znalazł się przy nim i przy rannym Wojtku.

— Cholera jasna... Piorun idź z Szerszeniem oglądać trupy, my się nim zajmiemy — Brzoza wydał polecenie a Piorun nie czekając ani chwili dłużej oddalił się od nich. Próbował powstrzymać drżenie pokrytych krwią dłoni jednak nie był w stanie. Ciepła czerwona ciecz spływała mu po rękach tak jak krople potu po twarzy. Nie czekając na Szerszenia, zaczął iść w kierunku martwych Niemców.

— Co z nim? Będzie żył? —  zjawił się Szerszeń i od razu zasypał go milinem pytań.

— Nie wiem, Szerszeń nie jestem lekarzem — odparł Piorun słabym głosem.

Podeszli do martwych Niemców i tam się rozdzielili. Szerszeń zaczął przeszukiwać zwłoki od prawej a Piorun od lewej strony. Dla obu młodzieńców było to zajęcie co najmniej odpychające. Patrzenie w te wszystkie puste oczy oraz podziurawione ciała było niczym tortura. Piorun pewien był, że jeszcze chwila a zwróci kromkę chleba, którą zjadł na śniadanie. Gdy dotarł do żołnierza, którego zabiła kula wystrzelona przez niego, zatrzymał się na dłużej. Trafił Niemca w szyję. Krew jeszcze nie zastygła i ciągle wylewała się z trupa litrami a następnie mieszała się z wodą zalegającą w kałuży. Piorun przełknął głośno ślinę i zajął się przeszukiwaniem żołnierza. Oprócz dokumentów i karabinu znalazł w kaburze przy jego pasie pistolet. Przyjrzał mu się z uwagą i stwierdził, że jest to nic innego jak parabellum.

— Skończyłeś? — głos Szerszenia sprawił, że Piorun prawie podskoczył. Szybkim ruchem schował pistolet za pasek od spodni i przykrył kurtką. Pokiwał głową, oddał koledze karabin po czym oboje udali się z powrotem w stronę swoich oddziałów. 

Wszyscy zebrali się już i stali w oczekiwaniu na dwójkę młodzieńców. Wojtek podtrzymywany był przez dwóch partyzantów. Brzoza żwawo dyskutował o czymś z Krasoniem a reszta żołnierzy nabijała się z Niemców.

— Co z nim? — Szerszeń od razu podszedł do mężczyzn trzymających rannego.

— Kula drasnęła go ale na tyle mocno, że oderwała kawałek ciała... ale nic mu nie będzie. Nic ważnego nie zostało uszkodzone więc będzie dobrze — odparł Puchacz klepiąc Wojtka w ramię

— Panowie wracamy, zanim więcej tego dziadostwa się tu zlezie — Brzoza machnął ręką w kierunku ciężarówki. Wszyscy udali się w głąb lasu

***

Dzień po całym zdarzeniu Szerszeń i Piorun zostali wysłani po jedzenie z powrotem do wsi. Pogoda okazała się być łaskawsza niż wczorajszego dnia. Słońce dopiero co wychylało się ponad widnokrąg i swymi ciepłymi promieniami swawolnie łaskotało młodzieńców po ich jeszcze zaspanych obliczach. Lekki wietrzyk owiał ich zmęczone długim porannym marszem ciała i wywołał na nich lekkie dreszcze. Niebo w kolorach wschodu, wyglądało jak obraz pełen barw, o których nie mógł śnić nawet najwybitniejszy malarz.

— Nie mam siły — oświadczył Piorun opierając się o drzewo — Kto normalny zmusza niewinnych młodych ludzi do chodzenia pięć kilometrów z samego rana?

— Nasz szanowny pan dowódca. Daję głowę, że to dzięki Michałowi idziemy akurat my we dwoje — Szerszeń przystanął na chwilę i przeczesał palcami ciemne włosy.

— Jeszcze zimno mi jak nie wiem — ciągnął Piorun

— To się przebiegniemy! No już, ruszaj się, kto ostatni przy drodze ten całuje stopy Krasonia — zaśmiał się Szerszeń i puścił się biegiem przed siebie. Piorun, który nie mógłby znieść takiej zniewagi jak całowanie stóp znienawidzonego dowódcy, natychmiast dołączył do kolegi.

W tym samym momencie dobiegli do drogi, na której wczoraj doszło do strzelaniny. Obaj na chwilę zatrzymali i wydawać by się mogło, że na parę sekund stracili oddech. Po ciężarówce ani zabitych Niemcach nie było śladu, co oznaczać mogło tylko to, że zjawili się tu już kolejni wrodzy żołnierze. Młodzi partyzanci wymienili zlęknione spojrzenia i zaczęli z niepokojem rozglądać się wokół. Piorun oczami swej dosyć bogatej wyobraźni umiał już ujrzeć jak cały ich oddział zostaje rozstrzelany przez niemieckich żołdaków lub co gorsza, poddany torturom.

— Dobra chodź, mamy coś do załatwienia a tym zajmiemy się później — powiedział w końcu Szerszeń choć głos nieco mu zadrżał — Poza tym, panna Wanda czeka — dodał po chwili z nutą rozbawienia w głosie. Piorun nie miał pojęcia kim może być owa panna Wanda ale w tej chwili nawet nie zamierzał się nad tym zastanawiać.

Dochodząc do wsi od razu skierowali się pod dom Kowalików. Nie chcieli tracić cennego czasu na niepotrzebne włóczenie się między gospodarstwami. Cały czas mieli bowiem z tyłu głowy to, że niebawem mogą zostać odkryci przez Niemców. Weszli na dobrze znaną Szerszeniowi posesję. Chłopak natychmiast skierował się do drzwi i mocno w nie zapukał.

Ze środka dobiegł odgłos drobnych kroczków stawianych w pośpiechu. Drzwi otworzyły się z całym impetem a w nich stanęła drobna blondynka o niespotykanie zielonych oczach. Uśmiechnęła się promiennie i przytuliła Szerszenia na powitanie a następnie skierowała swoje wiosenne spojrzenie na nieznanego jej młodzieńca.

Pioruna na chwilę zamroczyło, stracił wręcz oddech. Poczuł jak przez jego ciało przebiega dreszcz. W oczach mu pociemniało a w uszach pojawił się szum. Ręce zaczęły drżeć pod wpływem spojrzenia zielonookiej panienki. Usiłował się poruszyć lub wydobyć z siebie jakiekolwiek słowo. Zamiast tego, z jego ust wydostał się dość dziwny jęk, który przyciągnął do siebie zdziwione spojrzenie Szerszenia. Piorun zamknął oczy by po chwili z powrotem je otworzyć a upewniwszy się, że stojąca przed nim istota nie jest wytworem jego zmęczonego umysłu, zaczął wpadać w panikę. Przerażonego młodzieńca do porządku przywołał Szerszeń, który dosyć mocno szturchnął go łokciem.

— Eee... Piorun jestem — tyle zdołał wypowiedzieć dodatkowo przywołując na twarz dość głupawy uśmiech.

— Wanda, ale możesz mówić Pestka — dziewczę zachichotało podając chłopakowi rękę, którą ten nieśmiało ucałował. Na twarzy młodziutkiej blondynki pojawił się ogromny rumieniec. — Chodźcie, zaraz Aleksander przyniesie worki. 

Bez słowa weszli do ciasnej sieni a następnie udali się do niewielkiego pokoju pełniącego rolę salonu. Wnętrze było bardzo skromnie urządzone. Pośrodku stała mała sofa a przy niej stół z trzema krzesłami. Naprzeciwko znajdował się regał, na którym ułożonych było kilka książek oraz fotografie. Piorun przez chwilę przyglądał się zdjęciom lecz po chwili doszedł do wniosku, że musi to wyglądać co najmniej dziwnie więc przeniósł swój wzrok na Pestkę.

— Usiądźcie, pójdę poszukać tego barana — rzekła blondynka mając na myśli swojego brata, który powinien przynieść worki z jedzeniem.

— Pestka, mamy jeszcze jedną prośbę. Macie może coś na gorączkę? — zapytał Szerszeń z nadzieją w głosie.

— Coś się znajdzie. Ktoś jest chory?

— Wczoraj była mała strzelanina i Wojtek został ranny — odezwał się Piorun usiłując pokonać swój pewnego rodzaju lęk przed zielonym spojrzeniem Pestki.

— Och! Zaraz wam coś przyniosę — rzuciła po czym zniknęła za drzwiami. Piorun nareszcie rozluźnił swoje mięśnie i pierwszy raz od dłuższej chwili odetchnął głębiej. Jego dziwne zachowanie nie umknęło jednak uwadze spostrzegawczego Szerszenia.

— Co spodobała ci się panna Wanda? — zapytał z szelmowskim uśmiechem.

— No ale czy nie jest najpiękniejszą żyjącą istotą? — westchnął Piorun znowu czując że znów na myśl o dziewczynie robi mu się słabo.

— Ładna może i jest, ale moja Pola to cud świata...

— Kto?

— Proszę — ciekawą dyskusję przerwał cieniutki głosik Wandy. Postawiła na podłodze dwa ogromne i ogromnie ciężkie worki. — A tutaj coś co zbije mu gorączkę — wręczyła Szerszeniowi małe pudełeczko, które schował do kieszeni.

— A gdzie Aleksander? — spytał Szerszeń podnosząc oba worki i wręczając jeden z nich sparaliżowanemu koledze.

— Mówi, że rąbie drewno i nie ma czasu — dziewczyna wywróciła oczami i skrzyżowała ręce na piersi.

— Trudno. Musimy się zwijać. Dziękuję stokrotnie za wszystko i do zobaczenia — rzekł Szerszeń i popychając lekko Pioruna skierował się w stronę wyjścia.

— Uważajcie na siebie — powiedziała Pestka gdy byli już przy drzwiach. Piorun zerknął w jej stronę i spotkał się z zatroskanym spojrzeniem zielonych oczu, przez co omal nie dostał ataku serca. Dziewczyna ponownie zarumieniła się i prędko odwróciła wzrok.

Szerszeń pokiwał głową po czym oboje opuścili chatę. Gdy tylko rozległ się dźwięk zamykanych drzwi, Piorun odetchnął z ulgą. Zanim opuścili posesję jeszcze spojrzał przez ramię na drzwi, przy których jeszcze przed chwilą stała czarująca panienka. Chłopak miał porządny bałagan w głowie. Jego myśli skakały jak opętane a w głowie ciągle słyszał głos Pestki.

Ruszyli w drogę powrotną do obozu. Słońce było już wyżej i tym razem nie pozwoliło by któremukolwiek z partyzantów było zimno. Całowało ich czule swoimi promieniami i starało się rozgrzać ich serca. Piorun jednak pewien był, iż jemu już żadne rozgrzewanie nie jest potrzebne. Gdy wyobrażał sobie te zielone oczy, czuł jakby płonął żywym ogniem. Tyle gorąca mu z całą pewnością wystarczało.

Szerszeń szedł obok niego z ogromnym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Przypomniał sobie bowiem jak wyglądało jego pierwsze spotkanie ze swoją miłością. On również nie potrzebował pomocy słońca w rozgrzaniu swego serca. Płonęło ono na samą myśl o tamtej magicznej, acz niesamowicie stresującej chwili.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro