Demony przeszłości
Oszołomiony Piorun usiadł na ławce. Odetchnął głęboko i jeszcze raz spojrzał na kartkę. Promyk nie żyje. Co do Biskupic, nic się nie zmieniło. Chłopak przywołał w myśli obraz rudzielca i wzdrygnął się lekko. Krąg się zaciska. Wiedział, że wkrótce i na niego przyjdzie kolej. Ale może tak by było prościej? Piorun odchylił głowę i spojrzał w niebo pokryte szarymi chmurami. Śmierć jest tchórzostwem. Jeśli zginiesz, nie przejmujesz się już niczym. A co z tymi, którzy pozostają? Dalej muszą mierzyć się ze światem, tyle tylko, że toczyć muszą coraz bardziej samotną walkę. Można by rzec, że walkę bezsensowną. Ale co będzie kiedy wszyscy już zginą? Komu przyjdzie walczyć o ojczyznę? Kto odbierze Polskę z niemieckich łap?
Młodzieniec na chwilę zamknął oczy i wrócił myślami do szczęśliwego życia sprzed wojny. Uśmiechnął się lekko i wtedy poczuł na swej twarzy nagły przypływ ciepła. Uchylił wtedy powieki i zobaczył jak jeden promień słońca pada idealnie na jego oblicze, co przy takiej pogodzie wydawać się mogło absurdalne. Bardzo zabawne, pomyślał sobie. Omiótł wzrokiem cały park i od razu rzuciły mu się w oczy dwa mundury zmierzające ku niemu od strony Jasnej Góry. Momentalnie serce podeszło mu do gardła a dłonie zaczęły się pocić. Chłopak ukrył pod udem wiadomość od Brzozy, założył nogę na nogę i zrobił zniecierpliwioną minę. Zaczął ogromnie żałować tego, że jeszcze na początku września zaprzepaścił gdzieś swój zegarek. Gdyby go miał, mógłby przynajmniej utkwić w czymś wzrok.
Nie spojrzał nawet na patrol, gdy ten przeszedł centralnie obok. Czuł jednak na sobie chłodne spojrzenia esesmanów. Wytrzymał to i był z siebie niewiarygodnie dumny. Normalnie, czując, że ktoś patrzy na niego z taką pogardą, zapewne spróbowałby wyjaśnić sytuację. Niemcy minęli go i dopiero wtedy odważył się podnieść wzrok. Odprowadził spojrzeniem patrol i wtedy ujrzał Wojtka zmierzającego w stronę umówionego przez Brzozę miejsca. Piorun wytrzeszczył oczy i upewniwszy się, że nikt nie widzi, zakopał kartkę. Wojtek również go zobaczył, dlatego zwolnił kroku i zaczął udawać lekko podchmielonego. Piorun szybko wstał i jeszcze szybciej opuścił park.
Jednak jego wrodzony talent do pakowania się w kłopoty, uniemożliwił mu spokojny powrót do mieszkania. Wybiegając z parku przez wschodnią bramę wpadł prosto na niemiecki oddział. Zaklął pod nosem gdy dwaj Niemcy zwrócili się w jego stronę. Nie wyglądali na bardzo rozwścieczonych ale Piorun wiedział, że to tylko kwestia czasu, zanim zdoła doprowadzić ich do szału i oddania strzału w jego głowę. Spojrzał więc na Niemców, trochę za mocno unosząc głowę do góry. To spowodowało pełen kpiny uśmiech na twarzy jednego z żołnierzy.
— Achtung — rzekł Niemiec kręcąc głową.
Nie dodał nic więcej. Nie uderzył też chłopaka ani nawet nie wycelował karabinu w jego głowę. Piorun zmarszczył brwi i spojrzał na drugiego z żołnierzy. Ten z kolei nie wykazywał ani krztyny zainteresowania sytuacją. Młodzieniec spojrzał jeszcze raz na obu Niemców i doszedł do wniosku, że musiał mieć naprawdę zdziwioną minę, bowiem żołnierze parsknęli śmiechem.
— Weglafuen — mruknął jeszcze Niemiec i machnął ręką, co Piorun odebrał jako przyzwolenie oddalenia się.
Odwrócił się więc do żołnierzy plecami i powoli, z duszą na ramieniu zaczął iść w dół alei. W pewnym momencie dotarło do niego co za chwilę może się wydarzyć więc na moment zastygł w bezruchu i odwrócił się powoli. Nie ujrzał jednak wycelowanego w swoją stronę karabinu, a jedynie podążających w stronę Jasnej Góry żołnierzy. Młodzieniec zagryzł wargę i pokręcił głową.
— Niebywałe — powiedział cicho.
***
Pola otarła kroplę potu z czoła i skupiła całą swoją uwagę na podziurawionej kurtce Szerszenia. Od godziny cerowała i powoli zaczynała mieć tego dosyć. Z każdą chwilą, kuchnia, w której się znajdowała, coraz szybciej zamieniała się dla niej w salę tortur. Okno, przy którym siedziała, miało widok na rynek Narutowicza. Tam bez przerwy kręcili się ludzie i odwracali tym uwagę pracującej panienki, co dodatkowo potęgowało jej nerwy przy tym zajęciu. W tym samym czasie jej ukochany krążył bez celu po mieszkaniu podśpiewując coś pod nosem i czekał aż wróci Piorun z wieściami od majora. W końcu wszedł do kuchni i usiadł przy stole.
— Nerwicy zaraz z tym dostanę — warknęła Pola. Odeszła od okna i rzuciła odzienie na blat stołu.
— Czy ja ci przypadkiem nie mówiłem, że nie musisz tego robić?
— No i co mi z tego. Wolę, żebyś nie chodził w podziurawionej kurtce jak ten fircyk — burknęła siadając obok ukochanego. Szerszeń uśmiechnął się zadziornie.
— Czyli trochę się o mnie martwisz? — zapytał zaczepnie.
— O ciebie? W życiu! Ale co ludzie powiedzą — odparła wzruszając ramionami. Szerszeń pokręcił głową i zbliżył się do dziewczyny by złożyć jej na ustach pocałunek.
— Obojętne są ci moje losy? Aż poczułem w sercu ukłucie bólu — mruknął odrywając na chwilę swoje usta od jej war.
— To zły znak, mój drogi, masz tylko osiemnaście lat — Pola pocałowała go.
— Leśna aura trochę postarza — Szerszeń wciąż całując malinowe usta, posadził dziewczynę na stole. Zrzucił przy tym wszystko co tam stało. Metalowa miska pełna soczewicy gruchnęła o ziemię a jej zawartość rozsypała się po całej podłodze. Uwagę zakochanych przykuł dopiero huk rozbijającej się szklanki.
— No ładnie — mruknęła Pola zeskakując ze stołu — Widzisz co żeś narobił?
— Przepraszam bardzo, czy to ja posadziłem swoje cztery litery na stole? — rzucił Szerszeń zginając się po miskę.
— Nie, ale posadziłeś moje — odparła dziewczyna rzucając w niego ścierką, po czym zaczęła śmiać się perlistym śmiechem. Moment później oboje leżeli na ziemi nie mogąc pozbierać się ze śmiechu.
Drzwi trzasnęły i do mieszkania wparował Piorun a wraz z nim powiew chłodnego powietrza. Wtargnął do kuchni, bez słowa minął zakochanych i usiadł przy stole po drodze nalewając sobie szklankę wody. Wypił ją jednym haustem i ukrył twarz w dłoniach. Zapadło milczenie, podczas którego Szerszeń z Polą spojrzeli po sobie. Dziewczyna machnęła głową w kierunku Pioruna, tym samym przekazując Szerszeniowi znak, że powinien uczynić cokolwiek.
— Co się stało? — zapytał więc ciemnowłosy chłopak podnosząc się z podłogi. Piorun przetarł dłońmi twarz i wreszcie spojrzał na przyjaciela.
— Promyk nie żyje.
— Nie mów... — Szerszeń pobladł i również usiadł na krześle. Pola natomiast przeżegnała się i wyszła z pomieszczenia, zostawiając partyzantów samych. Milczeli przez chwilę, zanim którykolwiek z nich odważył się odezwać — Co dalej? Co z Biskupicami?
— Nic. Jedziemy. Żyjemy tak jakby nic się nie stało — mruknął Piorun, choć w jego słowach Szerszeń dostrzegł ogrom ironii.
— Chyba nie mamy wyjścia... — skwitował.
— Nie mamy — młodzieniec powoli pokiwał głową. Szerszeń zawahał się przez chwilę.
— Zjesz coś? Na przykład... suche ziemniaki? — zapytał wesoło próbując odciągnąć myśli przyjaciela od wszystkich gnębiących go spraw.
— Może później, muszę wyjść — odparł szybko, bowiem w tym momencie podjął ważną decyzję.
— Jak to, gdzie?
— Odpędzić demony przeszłości — Piorun uśmiechnął się lekko po czym ruszył w kierunku wyjścia. Chwilę później w domu rozległ się trzask zamykanych drzwi.
— Powodzenia — powiedział cicho Szerszeń zagryzając wargę.
Piorun wyszedł z kamienicy i od razu ruszył w dół ulicy. Nadszedł ten moment. Musiał zmierzyć się z przeszłością. Czuł, że jeśli raz na zawsze pożegna się z poprzednim życiem, poczuje pewną ulgę. W jego mniemaniu, na każdego człowieka przychodzi taka pora. Odcięcie się od przeszłości stanowi bowiem punkt zaczepienia w życiu, od którego można bezpiecznie ruszyć dalej ścieżką istnienia. Nigdy wcześniej nie sądził jednak, że będzie musiał zahaczyć o podobny punkt na początku swej życiowej drogi. Dzisiejsza wiadomość, uświadomiła mu jednak, że początek tej podróży może być też niedługo jej końcem. Dlatego też postanowił nie zastanawiać się więcej i skierował swoje kroki ku ulicy krakowskiej.
Gdy dotarł przed doskonale znany mu budynek zawahał się przez moment. Zatrzymał się i zmierzył wzrokiem kamienicę. Nic się nie zmieniło. Czerwona cegła wciąż się kruszyła, rynny nadal wyglądały jakby miały zaraz odpaść a uchylone okna skrzypiały niemiłosiernie, tak jak robiły to zawsze. Nawet brama była tak ciemna i ponura, jaką ją pamiętał. To wszystko sprawiło, że poczuł się nieswojo. Nieprzyjemnie normalnie. Z drugiej strony uświadomił sobie, że nie minęły nawet dwa miesiące odkąd był tu ostatnio. Nie dziwnym więc było to, jak niewiele się zmieniło.
Młodzieniec otrząsnął się z rozmyśleń i powoli wkroczył w ciemną bramę. Znalazłszy się na podwórzu kamienicy poczuł ukłucie w sercu. Ponownie wszystko wydało mu się nieprzyjemnie znajome. Postanowił więc nie rozglądać się dłużej. Szybkim krokiem ruszył do wejścia. Migiem znalazł się na właściwym piętrze. Stanął przed drzwiami do mieszkania i przez chwilę wpatrywał się w nie bezmyślnie. Te również się nie zmieniły. Chłopak zapukał trzy razy i począł nasłuchiwać odgłosów dobiegających ze środka. Dotarło do niego jednak, że nie wie co robić dalej. Nawet jeśli ktoś otworzy, co z tego? Co miałby powiedzieć? W napięciu oczekiwał aż usłyszy szczęk zamka. Minęły dwie minuty i nic takiego się nie stało. Piorun odetchnął z ulgą. Nie potrafił jednak oprzeć się pokusie i niepewnie wyciągnął dłoń by nacisnąć klamkę. Zamknięte. Może to i lepiej. Odwrócił się na pięcie i odszedł.
Kiedy tylko wyszedł na dwór, w twarz uderzył mu wyjątkowo chłodny powiew wiatru. Chłopak skrzywił się i otarł z oczu łzy, które pojawiły się tam od nagłego podmuchu powietrza. Wtedy tknęło go coś. Niemal machinalnie ruszył w kierunku starego drzewa, które stało na podwórzu odkąd pamiętał. Obszedł je dookoła i wreszcie natrafił na to czego szukał. Nieco powyżej jego głowy, widniała sporych rozmiarów dziura w pniu. Piorun bez wahania włożył tam dłoń i zaczął szukać pod palcami papierowej tekstury. Gdy wreszcie charakterystyczny materiał otarł się o jego opuszki, wyciągnął dłoń z dziupli i począł przyglądać się znalezisku. W dłoni trzymał zdjęcie, na którym widnieli dwaj chłopcy. Był to nie kto inny jak on i Franek w wieku pięciu lat. Trzymali w rękach lody a ich twarze były całe nimi umazane, lecz przy tym uśmiechnięte.
Piorun nie pamiętał momentu, w którym zrobione zostało to zdjęcie. Znał jednak tą historię z opowiadań. Rodzina Winkowskich wraz z rodziną Karlików odbywała niedzielny spacer w alejach. Chłopcom jak zwykle udało się namówić rodziców na gałkę lodów od pani Cichoniowej. Potem, gdy usiedli na ławce, podszedł do nich jakiś fotograf żydowskiego pochodzenia i zapytał czy może zrobić dzieciom zdjęcie. Potem uznał, że wyszli tak pięknie, że aż musi darować im ową fotografię. Rok później, chłopcy zapisawszy z tyłu swoje imiona, ukryli ją w dziupli drzewa, przysięgając sobie wieczystą przyjaźń. To akurat Piorun pamiętał wyraźnie.
Jeszcze chwilę przyglądał się zdjęciu, po czym zacisnął zęby i schował je do kieszeni. Potem ruszył w kierunku bramy. Chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Jednak jak zwykle świat postanowił mu przeszkodzić w zamiarach. Piorun usłyszał za sobą znajomy kobiecy głos, na dźwięk którego zastygł w miejscu jak za dotknięciem różdżki.
— Arek Winkowski? — odezwał się nieco skrzekliwy głos. Piorun powoli odwrócił się twarzą do miejsca, z którego dobiegł go znajomy dźwięk — Wielkie nieba, toż to Arek Winkowski we własnej osobie!
Młodzieniec ujrzał doskonale znaną mu twarz dawnej sąsiadki z naprzeciwka. Ta również nie zmieniła się za bardzo. Przybyło jej jedynie zmarszczek, co biorąc pod uwagę niepewne czasy, nie było niczym dziwnym. Pani Włosik wpatrywała się teraz w niego intensywnie swoimi ciemnymi oczami i kręciła głową z niedowierzaniem. Powoli zbliżyła się do chłopaka wciąż trzymając w ręku miotłę, którą prawdopodobnie zamierzała zamieść podwórze i klatkę schodową, jak to miała w zwyczaju. Piorun uśmiechnął się krzywo i skinął głową.
— Dzień dobry pani — powiedział.
— Nie do wiary. Pewnam była, żeś jest nie żyw. Wszyscy tutaj już cię pogrzebaliśmy — kobieta wyrzuciła ręce w górę a następnie splotła je na piersi — Gdzieś się podziewał cały ten czas? — Chłopak już otworzył usta z zamiarem wciśnięcia jej jakiegoś kłamstwa, jednak Wasikowa postanowiła kontynuować swój wywód. Piorun ucieszył się z takiego obrotu spraw — Jak ty w ogóle wyglądasz? Chory jesteś?
Młodzieniec zmarszczył brwi, nie rozumiejąc słów sąsiadki. Spojrzał więc w bok, gdzie w szybach okien mógł zobaczyć swoje odbicie. Niemal się przestraszył. Przez dłuższą chwilę, nie był pewien, czy człowiek, którego odbicie widzi w szybie, to na pewno on. Jego płowe włosy, nieco już za długie, wyglądały jakby dopiero co przeżyły bliskie starcie ze stadem rozpędzonych koni. Twarz z resztą nie wyglądała lepiej. Była bledsza niż zwykle, prawie biała. Zapadnięte policzki i trochę wystające oczy, które utraciły niegdysiejszy błysk, tylko dopełniały dzieła zniszczenia. Cała ta kompozycja, którą kiedyś mógł nazwać swoim obliczem, przywodziła mu teraz na myśl powstałego z grobu trupa. Chłopak wzdrygnął się i odwrócił spojrzenie od tego kawałka szkła.
— Mowę też ci odebrało? — ciągnęła sąsiadka.
— Nie... nie. Przepraszam, zmęczony jestem.
— Wszyscy już jesteśmy. A mówią, że to dopiero początek — kobieta westchnęła ciężko i oparła się o miotłę. Piorun powoli pokiwał głową — To straszne co stało się z twoimi rodzicami, jak sobie radzisz? No i gdzie teraz mieszkasz? A wiesz, że ... — z każdym kolejnym słowem, młodzieniec czuł jak wzrasta w nim chęć przywalenie w coś lub kogoś — wiesz, że twoim mieszkaniu to jacyś dziwni ludzie teraz mieszkają — Wasikowa obniżyła ton — mówią, że volksdeutschen!
— Przepraszam panią najmocniej, ale muszę iść — oświadczył w końcu Piorun.
— Idź, idź, wam młodym ciągle się gdzieś spieszy.
Chłopak skinął głową na pożegnanie po czym jak najszybciej udał się do bramy by nareszcie móc opuścić to miejsce. Został mu jeszcze jeden punkt do odhaczenia. Powłóczył się więc w kierunku katedry. W tym czasie pogoda uległa znacznemu pogorszeniu. Niebo w całości zaszło ciężkimi granatowymi chmurami i wiadomym było, że to tylko kwestia czasu nim lunie z nich deszcz. Wiatr również wzmógł na sile. Teraz jego silne powiewy pochylały wszystkie drzewa prawie że do samej ziemi.
Plac katedralny pojawił się przed Piorunem zaledwie parę minut późnej. Natychmiast wraz z powiewem wiatru, do głowy młodzieńca przypłynął ostatni obraz rodziców. Zaraz potem usłyszał też krzyki, dźwięk wystrzałów a w końcu miał wrażenie, że czuje metaliczno słodki zapach. Teraz miejsce to, zdawało się nie pamiętać całej tragedii jaka wydarzyła się tu niecałe dwa miesiące temu. Nawet katedra wydawała się niczym nie przejęta. Stała dumnie i bezczelnie wyprężała się ku niebu. Może Święta Rodzina, nie chciała dłużej patrzeć na wszystko co dzieje się na ziemi. Nie chciała mieć nic wspólnego z gatunkiem, jakim jest ludzkość.
Piorun poczuł się bezradny. Upadł na kolana i zalał się łzami. Nie miał siły, ani nawet chęci ich powstrzymać. Słone krople padały teraz w miejsca, po których niedawno lała się szkarłatna czerwień. Domywały i tak niewidoczne już resztki krwawej pożogi. Nie został ani jeden ślad. Tylko pamięć. I wspomnienia, których wymazać się nie da.
Z nieba powoli zaczęły kapać ogromne krople. Wkrótce przerodziły się w deszcz, a on niebawem ustąpił miejsca prawdziwej ulewie. Łzy aniołów mieszały się ze łzami młodego partyzanta i wspólnie kapały na niegrzecznie czysty bruk. Piorun podniósł wzrok i spojrzał w niebo. W tym momencie poczuł, jak fala ulgi zalewa jego serce. Odniósł wrażenie, że ktoś po prostu włamał się do jego duszy i wyciągnął z niej ciążący kamień. Od razu łatwiej przychodziło mu oddychanie, a ból, który przed chwilą ściskał jego serce, ustąpił. Poczuł również ciepło, przejmujące ciepło, które zalało go od stóp do głów. Zrozumiał, że pokonał demony.
— Żegnaj mamo, do widzenia tato — rzekł cicho w kierunku nieba — do zobaczenia, kochani.
Chłopak powoli podniósł się na nogi. Jeszcze raz obleciał wzrokiem cały plac. Potem odwrócił się i powolnym krokiem zaczął zmierzać w kierunku mieszkania Poli. Teraz wiedział już wszystko. Wiedział, że nie jest już Arkiem Winkowskim. Miał teraz tylko jedno imię. A brzmiało ono Piorun. Zrozumiał też, że Częstochowa już nie jest jego domem. Teraz stanowiła ona tylko obce miasto. Jego domem był las. Dopełniali się wzajemnie a on kochał go i czuł się jego częścią.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro