Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Świat zapłakał

Deszczowy poranek przywitał mały partyzancki oddział, kiedy wszystko wokół dopiero budziło się ze snu. Olbrzymie krople deszczu spadały na dachy nieszczelnych namiotów i odnajdując w nich ubytki, wkradały się do środka tym samym kapiąc na głowy jeszcze śpiących żołnierzy. Nie spał jedynie wartownik, który stał pod drzewem z rozłożystymi gałęziami i starał się unikać spadającej z góry wody. Podkręcał przy tym swojego siwego wąsika i pogwizdywał cicho.  Ciemne chmury zasłaniały całe sklepienie niebios. Nie było widać choćby najmniejszego kawałka błękitu. O zobaczeniu słońca nie mogło być nawet mowy. Świat po prostu przybrał szarą barwę, małymi kroczkami podążając w stronę jesieni.

Piorun otworzył oczy i zaspanym wzrokiem przeleciał namiot wzdłuż i w szerz. Zatrzymał go na Szerszeniu, który spał głęboko przytulony do nogi Wojtka. Ten, nieświadomy niczego również spał w najlepsze chrapiąc na cały głos. Piorun uśmiechnął się pod nosem a następnie uniósł na łokciach i z żalem stwierdził, że i tak za chwilę za pewne zostaną obudzeni. Zmusił się do stanięcia na nogi i leniwie wygramolił się na zewnątrz.

Rozejrzał się i wciągnął do płuc rześkie powietrze pachnące deszczem. Spojrzał na Puchacza, który pełniąc funkcję wartownika nadal stał pod drzewem kryjąc się przed deszczem. Starszy żołnierz skinął mu głową na powitanie a chłopak uśmiechając się odpowiedział mu tym samym.

Minął już cały tydzień odkąd młodzieniec znalazł się wśród żołnierzy. A zaklimatyzował się tu niemal błyskawicznie! Partyzanci od razu zaczęli traktować go jak jednego z nich, mimo, iż sam na początku czuł się zagubiony. Prawdę mówiąc, Piorun zyskał przychylność wszystkich żołnierzy, z wyjątkiem sierżanta Krasonia. Chłopak jednak postanowił nie przejmować się tym i po prostu unikać go jak najbardziej się da. Jak się okazało było to dużo trudniejsze niż mógłby się spodziewać bowiem oddział dzielił się na trzy patrole. Na swoje nieszczęście, Piorun, w towarzystwie Szerszenia oraz kilku innych chłopaków, trafił do patrolu nikogo innego jak właśnie Michała. Obaj nie byli szczególnie uradowani, jednak nie mogli zrobić z tym nic, prócz przyjęcia decyzji Brzozy.

Winkowski jeszcze przez chwilę stał w miejscu rozkoszując się zapachem deszczu i lasu. Potem ruszył jednak w kierunku paleniska, przy którym nie było jeszcze nikogo. Deszcz całkowicie zamazał ślady po ogniu, który palił się w tym miejscu co wieczór. Chłopak westchnął i z rezygnacją popatrzył na przemoczone kawałki drewna i wilgotną ziemię. Krople deszczu kapały mu na głowę powodując, że już po chwili jego włosy wyglądały jakby dopiero co wyszedł spod prysznica. Wtedy też zdał sobie sprawę z tego, że jest mu dosyć zimno. Zacisnął wysuszone wargi i z zamiarem pójścia po dodatkowy sweter odwrócił się od paleniska z całym impetem. Wpadł twarzą prosto w twardą jak stal, pierś sierżanta. Jego wszystkie zaspane komórki natychmiast otrzeźwiały.

— No i co gnojku? Przeprosić wypada — warknął Michał swoim typowo sierżantowym tonem

— Oczywiście, przepraszam... — odparł pokornie Piorun zmagając w sobie chęć pokłócenia się z dowódcą. Jego oczy jednak nie powstrzymały się i teraz były prawie wyzywająco wpatrzone w przekrwione oczy Krasonia. Sierżant prychnął i zdaniem młodzieńca zrobił dość komiczną minę.

— Dobrze, że już wstałeś, zrobisz śniadanie — rzekł jeszcze kpiącym tonem po czym ruszył w kierunku punktu zbornego — A i buty zawiąż.

Chłopak zajął się opanowywaniem niesfornych sznurówek, w myślach karcąc się za swój - w jego przypadku - niewyparzony wzrok. Zanim jeszcze zdążył się podnieść, usłyszał niezwykle irytujący dźwięk gwizdka i jeszcze bardziej irytujący wrzask sierżanta wołającego na pobudkę. Po kolei,  w towarzystwie przekleństw i wyzwisk kierowanych prosto na sierżanta, z namiotów zaczęli wychodzić żołnierze.

Wyłonił się Szerszeń a zaraz za nim Wojtek. Obaj stanęli naprzeciw Michała w utworzonym już dwuszeregu. Chwilę później, z butami w ręku zamiast na nogach, w szyku stanął również Promyk. Parę sekund później udało się skompletować cały oddział z wyjątkiem Pioruna, który zmuszony był smarować chleb smalcem. Doszło do szybkiego odliczenia oraz zameldowania patroli. Potem przed zaspanymi obliczami żołnierzy stanął major Brzoza i zaczął, celowo robiąc na złość swoim żołnierzom prawić o tym, jak piękny jest dzisiejszy ulewny dzień.

Szerszeń był w wyjątkowo dobrym humorze, toteż z najszczerszym uśmiechem poparł sarkastyczną opinię dowódcy dzięki czemu zyskał zdziwione spojrzenia wszystkich kolegów. Nie przeszkadzało mu nawet to, iż z rozkazu sierżanta Michała musieli biegać wkoło obozu dopóki każdy z nich nie doliczy do dwóch tysięcy. Ale taki już był ten wysoki młodzieniec. Zawsze pełen optymizmu i radości. Kiedy już wstając z łóżka miał uśmiech na twarzy, wiadomym było, że ten dzień wyjątkowo przypadnie mu do gustu.

Jego uśmiech nieco zbladł kiedy po raz trzeci pogubił się w liczeniu i będąc już około tysiąca sześciuset siedemnastu, musiał zaczynać od nowa. Pewien był, że jeszcze chwila a wypluje własne płuca, być może w towarzystwie innych organów. Jęknął cicho i odchylając głowę do tyłu zaczął biec równym tempem, by choć w najmniejszym stopniu ułatwić sobie przeklęte liczenie.

Po pewnym czasie tortury partyzantów zakończyły się i nadszedł przez wszystkich wyczekiwany czas, żeby zjeść śniadanie. Rozanieleni żołnierze pochłaniali chleb, który ledwo był pokryty smalcem. Jedynie zirytowany Piorun siedział na na kłodzie bawiąc się trzymanym w ręku liściem. Gdy Szerszeń zobaczył taką niegodziwość natychmiast ruszył w jego stronę.

— Chłopie jedz — rzekł i nie czekając na reakcję kolegi wepchnął mu do buzi kawał czerstwego chleba. Piorun na to skrzywił się lekko i z trudem przeżuł jedzenie a następnie z jeszcze większym trudem połknął je. — Co ty taki struty dzisiaj jesteś?

— Wydaje ci się — odparł Piorun wymuszając uśmiech.

— Jemu nigdy nic się nie wydaje — wtrąciła młoda dziewczyna dosiadając się do chłopców. Łasica zmierzyła bystrym spojrzeniem Pioruna i uśmiechnęła się zawadiacko — Dobre te twoje kanapki.

— I tym się przejmujesz? Och Piorun, ty jeszcze poczujesz złośliwość Michała — mówił ciemnowłosy chłopak.

Winkowski już otworzył usta z zamiarem zaprzeczenia, jednak przeszkodził mu w tym Brzoza, który zwołał zbiórkę. Major odczekał jeszcze chwilę, by każdy z żołnierzy mógł w spokoju zjeść, po czym zaczął przemawiać.

— Idziemy do wsi. Powinniśmy zrobić nowe zapasy a poza tym mam do pomówienia z sołtysem. Przygotujcie się, za chwilę ruszamy. Bolek i Zenek zostajecie na warcie.

— Panie majorze, konno? — odezwał się jakiś mężczyzna

— W taką pogodę? Pozabijamy się razem z końmi!

Niemal od razu rozpoczęły się przygotowania do wymarszu. Wioska znajdowała się niecałe pięć  kilometrów na zachód od partyzanckiego obozu. Brzoza miał tam wielu dobrych przyjaciół, którzy gdy tylko dowiedzieli się o istnieniu oddziału, zaoferowali swoją pomoc. Sołtys obiecał, iż zimą będą mogli sypiać w jego stodole, natomiast pewna rodzina, prowadząca dość duże gospodarstwo, postanowiła zadbać o wyżywienie żołnierzy. Mieszkańcy owej wsi byli bowiem bardzo przyjaźnie nastawieni do partyzantów oraz podziwiali ich odwagę i determinację. Dzięki temu, major mógł spać spokojnie, będąc pewnym, że ma w nich pomoc i wsparcie.

Wędrówka przez las w deszczu była dla partyzantów prawdziwą udręką. Ściółka i runo leśne było niczym bagno. Co chwila któryś z żołnierzy wpadał po samą kostkę w błoto i grzązł w nim. Sam Piorun aż trzy razy zmuszony był do ściągnięcia buta, gdyż w przeciwnym razie nie wydostał by się z leśnej pułapki. Deszcz jednak ani myślał przestać padać. Świat zdawał się płakać nad losem tych kilkunastu ludzi, których domem był teraz tylko las, dla których liczyła się teraz tylko walka.

Jeszcze przed południem, po długich walkach staczanych z mokrym leśnym podszyciem, partyzantom udało się dotrzeć do wsi. Jej obraz był dość ponury. Żadne dzieci nie bawiły się na dworze, żadna starsza pani nie spieszyła do domu swojej sąsiadki by podzielić się plotkami, żaden konny wóz nie przemierzał drogi. Wszystko wyglądało jak pozbawione życia. Co jakiś czas można było tylko usłyszeć szczekanie psa, który przywykły do odwiedzin niemieckich żołnierzy, obszczekiwał już wszystko co miało na sobie jakikolwiek mundur.

Piorun na widok wiejskich chatek spochmurniał nagle. Przed oczami stanął mu obraz dziadka, który trzydziestego pierwszego sierpnia ściskał go na pożegnanie oraz babci, która tego samego dnia machała mu gdy siedział już w pociągu. Zaczął zastanawiać się nad tym, co mogło się u nich dziać. Przez myśl przemknęło mu, że spotkał ich taki sam los, jak rodziców. Skarcił się jednak za tą myśl, gdyż tak jak mówił mu Szerszeń, człowiek powinien myśleć pozytywnie. Przejął się również myślą, że dziadkowie mogą martwić się o jego losy. W tamtej chwili postanowił sobie, że o ile będzie to możliwe, skontaktuje się z nimi.

Oddział zatrzymał się na niewielkim podwórku. Partyzanci od razu rozeszli się jakby byli u siebie. Piorun rozejrzał się po posesji i uznał, że idealnym pomysłem będzie usadowienie się na balu słomy, który wciąż leżał pod stodołą. Tak więc uczynił a Szerszeń widząc poczynania kolegi, dołączył do niego. Dowódcy natomiast udali się do chaty. Major Brzoza zastukał w drewniane drzwi trzy razy po czym stanął przed nimi wyprostowany. Drzwi uchyliły się a oczom dowódcy ukazał się starszy mężczyzna w grubym swetrze.

— Och panowie po jedzenie przyszli! Przepraszam najmocniej, Wandzia dopiero co do Częstochowy po zapasy pojechała... przyjdźcie panowie jutro z rana — mówił starzec lekko zachrypłym głosem.

— W porządku, w takim razie przepraszamy za najście — odparł Brzoza i pozdrowiwszy staruszka odwrócił się z zamiarem odejścia. — Zatem jutro przyślę kogoś.

Staruszek skinął głową po czym z powrotem zamknął drzwi. Major gwizdnął krótko by przywołać oddział do porządku. Żołnierze migiem zebrali się i po krótkiej chwili stali obok swojego dowódcy. Ruszyli pod dom sołtysa.

Piorun dumnie maszerował przez drogę. Jego głowa była uniesiona wysoko a krok sprężysty i żwawy. Nie zauważył nawet jak bardzo swoją postawą rozśmieszył Szerszenia, który śmiejąc się do łez potknął się o własne nogi i omało co nie wypuścił z ręki swojego pistoletu.

Pod domem sołtysa, który jak na ową wieś był całkiem duży, Brzoza oddał oddział w ręce Michała i sam poszedł porozmawiać z mężczyzną. Został mile przyjęty i nawet zaproszony na herbatę, jednak odmówił z uwagi na pozostawiony na dworze oddział.

— Może chociaż pan usiądzie? Nie będziemy przecież tak w korytarzy... — niski, tęgi mężczyzna usiłował przekonać żołnierza

— Naprawdę nie mogę, panie Remku, musimy zaraz uciekać z powrotem w las.

— Racja. No dobrze, więc powiem panu co mnie lekko niepokoi — sołtys wyjął z kieszeni chusteczkę i otarł nią prawie łysą głowę. — Otóż Niemcy, kiedy jadą do Częstochowy lubią zatrzymać się tu u nas. Przeszukują wszystkie chaty... wypytują... tu strach cokolwiek zrobić! A już nie daj Boże gdyby dowiedzieli się o was... Och panie majorze, przecież to rzeź będzie!— mężczyzna złapał się za głowę

— Panie Remku spokojnie. Dopóki jesteśmy w tych lasach nic wam nie grozi. Zrobimy w ten sposób: ograniczymy nasze pojawianie się we wsi do minimum, będziemy unikać przychodzenia tu całym oddziałem, będę wysyłał raczej pojedyncze osoby. W razie czego, pan Kowalik wie gdzie nas szukać. Gdyby coś miało się zmienić, na pewno dam znać. Będzie dobrze, niech pan się nie martwi. Wypędzimy Szwabów gdzie pieprz rośnie — mówił żwawo Brzoza widząc, że pan Remigiusz jest bliski omdlenia. — Teraz muszę iść, bo jeszcze kawałek drogi do przejścia, do widzenia.

— Do zobaczenia, panie majorze — odparł podniesiony na duchu sołtys kiedy za partyzantem zamknęły się drzwi.

Deszcz nie ustępował. Chmury wyrzucały z siebie coraz więcej i ani myślały przestać. Przemoczeni do suchej nitki żołnierze podążali lasem wzdłuż drogi. Każdy z nich już trząsł się z zimna. We wszystkich butach zebrały się już litry wody, a kurtki można było wyciskać. Nie zważali na to. Brnęli przed siebie mając w nosie okrutną pogodę.

Piorun pewien był, że jak tylko zdejmie buta, wyleje się z niego wiadro wody. Przy każdym kroku deszcz zgromadzony w budzie chlupał nie przyjemnie. Chłopak nastąpił na przemoczony mech i kolejna porcja wody wlała się do buta. Zaklął siarczyście ściągając na siebie uwagę kilku żołnierzy, którzy zaśmiali się krótko.

Szerszeń natomiast szedł głęboko pogrążony we własnym świecie. Pływał w rozmyśleniach niczym Piorun we własnych butach. Mokre kosmyki włosów przykleiły mu się do czoła a rogatywka przemokła i oklapła. Jednak zamyślony żołnierz nie przejmował się absolutnie niczym. Chłopak zadygotał lekko gdy jego wyobraźnia pokazała mu obrazu, których w tej chwili nie miał ochoty oglądać. Potrząsnął lekko głową i spojrzał na Pioruna, którego mina doskonale wyrażała gotujące się w nim emocje.

— Utopiłeś się już? — zagadnął

— Jeszcze nie, ale daj mi pół godziny i będziesz mógł mnie reanimować — odparł Piorun uśmiechając się lekko.

— Chyba zostawię tą robotę komu innemu — Szerszeń zaśmiał się a jego wzrok mimowolnie pognał w kierunku Łasicy, która szła gdzieś z przodu.

— Przestań, nie chcę zginąć z rąk rudowłosego szaleńca — Piorun również się zaśmiał. Promyk, który miał (nie)szczęście przysłuchać się całej rozmowie, już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, jednak przeszkodził mu w tym cichy warkot silnika, który dobiegał z drogi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro