Niezapomniana przyjaźń [Miniaturka 17]
- Przepraszam!? - zawołałam po już dłużej chwili spędzonej w recepcji. Dzisiaj dowiedziałyśmy się o tym, że Hermiona trafiła do szpitala. O dziwo jej narzeczony napisał do nas jak najszybciej. W ten oto sposób w recepcji byłam: Ja, Luna, Pansy, Harry, Blaise i Ron. Od jakiś dziesięciu minut starałam się dowiedzieć czegokolwiek, podczas kiedy inni spokojnie siedzieli i czekali. Ale ja nie potrafiłam.
Może to dlatego, że zawsze byłam najbliżej niej? Pamiętam jak jeszcze dwa lata temu kończyłyśmy wspólnie szkołę, gotowe na dorosłe życie. Żadna z nas nie spodziewała się, że drogi się rozejdą. Że z dnia na dzień staniemy się dla siebie obce. I to wszystko przez jedną głupią kłótnię.
- Chcę się dowiedzieć gdzie leży Hermiona Granger! - zadzwoniłam ponownie w dzwonek stojący na blacie. Dalej nic.
- Ginny, spokojnie. Na pewno Draco zaraz po nas przyjdzie. - odpowiedziała spokojnie Pansy. Miałyśmy po 19 lat a czasami zdawało mi się, że zachowujemy się na młodsze. Jęknęłam dosyć głośno ale w recepcji nie było wielu ludzi. W większości byli to rodzice z dziećmi, niektóre już kiedyś widziałam w Hogwarcie. Zapewne przyszli na podstawowe badania. Usiadłam pomiędzy Luną i Pansy, ale wierciłam się trochę za długo, bo usłyszałam poddenerwowany głos Luny.
- Możesz przestać? Chyba wolałam jak łaziłaś po całej recepcji... Możesz kontynuować. - po jej słowach od razu poderwałam się na nogi i zaczęłam krążyć po całej recepcji. Tak jak przedtem. Nie rozumiałam jak oni mogli być tak spokojni.
- Malfoy! - wykrzyknęłam i zaczęłam biec w jego kierunku. Wpadałam w jego ramiona i szybko przytuliłam. Co było dosyć dziwnym posunięciem zważając na fakt, że to przez niego moja przyjaźń z Hermioną się skończyła. - Gdzie jest Hermiona?
- Po pierwsze: cześć! - Draco przywitał sie ze wszystkimi po kolei. - A po drugie: chodźcie za mną. - stwierdził. Ruszyliśmy w szóstkę za nim. Blaise podszedł do mnie i szedł obok.
- Daleko jeszcze? - jęknęłam gdy przechodziliśmy trzecie piętro.
- Zaraz będziemy. - opowiedział mi będąc już trochę zażenowany moim zachowaniem. - Jesteśmy. - znajdowaliśmy się w małej poczekalni. Była w niej wielka szybka, przez którą widać było Hermionę. Tak dawno jej nie widziałam... nie zmieniła się. Wyglądała tylko na bardzo zmęczoną. Razem z Luną i Pansy podeszłyśmy do szyby. Złapałyśmy się za ręce. Hermiona leżała na łóżku z zamkniętymi oczami, może spała?
- Wchodzimy? - szepnęła Pansy wpatrując się w drzwi pokoju.
- Wchodzimy. - odpowiedziałyśmy z pewnością. Pansy złapała klamkę od drzwi i lekko je uchyliła. Cały czas trzymała moją dłoń. Po cichu weszłyśmy do sali. Hermiona otworzyła powoli oczy.
- Przyszłyście. - szepnęła, kiedy Luna zamykała drzwi. Cieszył mnie fakt, że chłopacy dali nam trochę prywatności i nie spoglądali przez szybę.
- Zawsze. - odpowiedziałam bez wahania. Spojrzała w naszą stronę. Jej oczy świeciły się od łez. Jak najszybciej do nie podeszłyśmy i przytuliłyśmy. Skończyło się na tym, że każda z nas płakała. Nie rozumiem jak mogłam być taka samolubna i ją zostawić!
- Przepraszam. - wyszeptała dalej trzymając nas w swoich objęciach. - Ja po prostu... to jest trudne. I wtedy też było, a Malfoy... on po prostu się pojawił. I on, i ja potrzebowaliśmy pomocy po wojnie. Nie mam zielonego pojęcia jak to się stało, że nasze spotkanie okazało się najlepszą terapią. Wiem, że zrobił wiele złych rzeczy ale każdy je robił...
- Już dobrze. - przerwałam jej. - Ja też muszę cię przeprosić. Potrzebowałaś przyjaciółki a ja najzwyczajniej świecie musiałam unieść się dumą. Powinnam była zaakceptować twoją relację z Malfoyem. - wyznałam jej.
- Ginny, już dobrze. Dziękuję, że tutaj jesteście. - powiedziała. - Myślę, że wiecie dlaczego się tutaj znajduję.
- Z powodu śmierci twoich rodziców.... Herm nawet nie wiem jak nam przykro. Masz nasze wsparcie. - wyznała Luna, przytulając się do brunetki.
- To jeden z powodów. Staraliśmy się to ukryć z Malfoyem jak najdłużej ale coś poszło nie tak...
- Herm, o czym ty mówisz? - powiedziałam lekko przerażona.
- Nie dałam rady donosić ciąży... - powiedziała na jednym wdechu, po czym jej szloch dało słyszeć się w całym szpitalu. - Czasem wydaję mi się, że straciłam wszystkich.
- Masz Dracona. I chłopaków. I nas. Nigdy nas nie stracisz. - mówię. Nasza przyjaźń przetrwała mimo potwornych tragedii, mimo tak wielu strat. Inne relacje by się rozsypały. Ta z jakiegoś powodu ocalała. Obejmujemy się długo.
- Dziękuje. - mówi. - Wy mnie też nigdy nie stracicie.
- Wydaję mi się, że gdyby miało do tego dojść, to już by się tak stało. - uśmiecham się. Kto by się spodziewał, że w pobliskiej łazience, pewien blondyn również rozpaczał nad stratą dziecka...
---------------------------
Coś jest ze mną nie tak!
Nie potrafię napisać miniaturkę, gdzie nie ma chociaż jednej tragedii! No muszę was z tego powodu przeprosić!
Do następnego.
Renesmee.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro