Rozdział 2
* SET *
Wszedłem do klubu niczym chmura gradowa. Dochodziła szesnasta, a Bracia, od momentu, gdy rano wychodziłem z siedziby, nadal siedzieli w tych samych miejscach, obłapiając dziwki.
Kurwa, że im to się nie znudzi.
Dzień w dzień to samo. Metal w głośnikach, suka na kolanach i whisky w łapie. Zero perspektyw na przyszłość i chęci zmiany czegokolwiek w życiu. Pochłonęła ich jebana monotonia. Ostatnimi czasy nic się nie działo, żeby zmotywować tych obiboków do działania. Nawet nikt nie próbował wyjść z inicjatywą, żeby cokolwiek zorganizować dla zwykłego odbicia się od codzienności.
Patrząc na to, co dzieje się w moim najbliższym otoczeniu, zniesmaczony pokręciłem głową i mruknąłem pod nosem:
– Cholerni kanapowcy. Jeszcze trochę, a ich maszyny zarosną rdzą.
Pamiętam lata, gdy wsiadaliśmy na dwa koła i pokonywaliśmy w chuj mil. Załatwialiśmy w terenie mnóstwo interesów. Żeby zdobyć nowych kontrahentów, byliśmy w trasie nawet kilka tygodni. Odwiedzaliśmy inne kluby, poznawaliśmy free riderów, których z chęcią przyjmowaliśmy do swoich szeregów, a czasem, dla odświeżenia zaprzątniętych myśli, jechaliśmy, po prostu, żeby się oderwać od rzeczywistości.
To były czasy...
Obecnie Death Road było na tyle rozwinięte, że kasa, bez większego wysiłku, wpływała sama. Jako jednostka macierzysta, nie musieliśmy się szarpać z gnojami, ani narażać przy załatwianiu transakcji. Od tego mieliśmy podległe nam chaptery. Niby dobrze, bo byliśmy ustawieni, ale mnie rozwalała ta bezczynność.
Przechodząc przez główną salę i ignorując wszystkich dookoła, skierowałem się wprost do biura. Risk, jak zwykle o tej porze, siedział nad dokumentami, przeglądając ostatnie faktury. Słysząc skrzypnięcie drzwi, podniósł do góry głowę. Wyszczerzył się, mierząc mnie przenikliwym spojrzeniem. Opadłem na krzesło po drugiej stronie biurka, za którym siedział, po czym sapnąłem z wyczuwalną rezygnacją.
– Nie udało się załatwić spraw, że masz minę, jakby ktoś umarł? – zapytał z głupim półuśmieszkiem.
– Wszystko załatwione zgodnie z ustaleniami. Przyklepałem dwie nowe umowy i zajrzałem do hurtowni złożyć zamówienie dla Braci.
Zwęził jasne brwi i znowu zlustrował moją gębę.
– Więc o co chodzi?
Nie chciałem przyjacielowi wylewać swoich bezsensownych żali, jak baba, więc obojętnie wzruszyłem ramionami.
– O nic. Nudzę się.
– Dopiero przyjechałeś. – Prychnął pod nosem i zaparł plecy na oparciu skórzanego fotela. – Ale jeśli cię nosi, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Pamiętasz Billa? Kiedyś dostarczał nam do klubu alkohol. Na dniach otworzył swój własny bar przy Greenline. Dzwonił do mnie i pytał, dlaczego jeszcze nas nie widział u siebie w lokalu. Pojedziesz tam dziś z chłopakami, bo ja nie mogę. Mam jeszcze w chuj faktur do ogarnięcia i odpowiedzieć na kilka maili.
Pomysł nie był zły, szczególnie, że nie chciałem siedzieć na dupie i patrzeć na cyrk, który robili nachlani Bracia.
– Chyba, że chcesz dokończyć za mnie papierologię? – dodał, ale natychmiast pokręciłem przecząco głową.
Nienawidziłem pracy w biurze, a i tak zazwyczaj to ja spędzałem najwięcej czasu nad kwitami, gdy Prezes gdzieś się ulatniał.
– Zapomnij, że tym razem się wymigasz. Jadę.
Dobrze, że Risk zarządził sprawdzić nową miejscówę. Chyba sam zauważył panujące w siedzibie rozleniwienie. Zanim zdążył ponownie się odezwać, mnie już nie było. Po drodze wyłapałem z tłumu Zippa, Troya i Jazza, którzy jako jedyni nie chlali od rana i z chęcią zasiedli na swoich motocyklach.
Starszyzną podjechaliśmy pod nowo otwarty lokal, którego właściciela znałem już od lat. Przyznam, że byłem pod wrażeniem. Bar wyposażony w dużą ilość alkoholu, dwa stoły bilardowe dla rozrywki i cycate kelnerki śliniące się na widok motocyklistów.
Bill, zauważając nas, wyskoczył zza długiej lady i ruszył szybkim krokiem. Przywitał się z nami uściskiem dłoni i zaprowadził do wolnego stolika w rogu sali.
– Miło, że w końcu do mnie wpadliście. A gdzie Prezes? – zagadnął, dosiadając się na chwilę.
– Ma kilka spraw do załatwienia, ale zapewne jutro możesz się go spodziewać. – Podniosłem głowę i z zaciekawieniem rozejrzałem się po pomieszczeniu. Panował tu specyficzny klimat, odpowiadający wieczorom przy piwie w towarzystwie kumpli. – Muszę przyznać, że nieźle się tu urządziłeś.
– Zawsze marzyłem, żeby otworzyć w Mountfall własny bar. Chociaż na starość udało mi się tego dokonać.
Wróciłem do niego wzrokiem, przyglądając się licznym zmarszczkom na twarzy, które wyrył czas. Choć nie był jeszcze wiekowy, ciężka praca przez całe życie odbiła się na jego zdrowiu. Dobrze, że w końcu odpocznie i będzie robić to, co lubi. Od zawsze był otwartym człowiekiem, który rozśmieszał mnie, wdając się w rozwlekłe pogawędki. Ze swoim charyzmatycznym charakterem i pogodnym usposobieniem, na pewno będzie gościć tu liczną klientelę.
– I bardzo dobrze. W końcu będzie, gdzie posiedzieć, nie tylko w czterech ścianach klubu – przyznał Troy.
Bill, zauważając kręcących się przy kontuarze mężczyzn, przywołał do nas kelnerkę, a sam pobiegł ich obsłużyć.
Blondynka w opiętej bluzce z głębokim dekoltem od razu wzięła mnie na celownik. Zauważyłem, jak wypina do mnie biust, a podając piwo, oblizuje wargi. Pewnie dobrze obciągała. Może dałbym się namówić na szybki numerek na zapleczu, gdyby nagle mojej uwagi nie przykuła nietypowa sytuacja.
Przez okno zauważyłem dziewczynę, siedzącą na ławce. Swoim ubiorem daleko odbiegała od typu kobiet, które preferowałem. Workowate spodnie i koszulka oversize skutecznie ukrywały jej sylwetkę. Może była gruba i zakompleksiona, dlatego chowała przed światem defekty swojego ciała. Twarz kryła pod daszkiem kaszkietówki, żeby nie dostrzec szyderczych spojrzeń.
Trzymając w dłoniach szkicownik, raptownie odwróciła się na ławce i zaczęła coś kreślić. Dopiero po długiej chwili zorientowałem się, że kieruje głowę w stronę Night Roda. Rysowała mój motocykl!
Trzymałem w łapie pusty kufel, całkowicie odcinając się od rozmów. W bezruchu gapiłem się przez lekko przyciemnioną szybę i z zaciekawieniem obserwowałem, jak ta mała w skupieniu tworzy obraz.
Cycata blondynka nie wytrzymała mojej obojętności. Zabierając puste naczynie, pochyliła się nade mną i przyłożyła sztuczne wargi do mojego ucha.
– Tygrysie, może pójdziemy w ustronne miejsce? – wyszeptała.
Nie zareagowałem na jej propozycję. Siedziałem, jak zaczarowany, wpatrując się w dziewczynę po drugiej stronie ulicy.
Dlaczego mnie tak interesowała? Dlaczego nagle chciałem, żeby i ona dostrzegła mnie?
Ignorując zarówno kelnerkę, jak i moich kumpli siedzących przy stole, ruszyłem szybkim krokiem do wyjścia. Żeby nie wzbudzić podejrzeń, wyciągnąłem z paczki papierosa i odpaliłem go. Uwielbiałem ten moment, gdy przy pierwszym zaciągnięciu, dym rozchodził się po mojej krtani, lekko łaskocząc jej ścianki. Uspokajało to mój nikotynowy głód oraz nadszarpnięte całym dniem nerwy.
Dziewczyna wydawała się nadal mnie nie zauważać. Pochylona, skupiała się na kartce i na motorze. Wypuszczając szarą chmurę, podszedłem do maszyny, pragnąc zwrócić na siebie uwagę. Nie wiem, dlaczego właśnie teraz potrzebowałem jej atencji. To było silniejsze ode mnie. Jakiś wewnętrzny głos mówił, że powinienem z nią porozmawiać i poznać tą interesującą osobę. Zajrzeć do jej szkicownika.
W końcu mnie dostrzegła, a ja nadal nie mogłem oderwać od niej oczu. Nogi same zaczęły mnie do niej nieść. Nagle stało się coś, czego nie mogłem przewidzieć. Jej ciało owładnął strach. Zerwała się z ławki i zaczęła uciekać, jakby ujrzała samego diabła.
Kurwa! Przestraszyłem ją?! Może pomyślała, że będę zły za to, że zainteresowała się moim Harleyem? Nie wiem, ale poczułem się okropnie.
Może i miałem krew na rękach, niechlubną przeszłość, a interesy, z których czerpałem zyski, były nielegalne, ale nie robiłem kobietom krzywdy. Nie byłem chujem!
Stałem jak wryty, patrząc na znikającą w głębi parku dziewczynę. Podminowany nie wróciłem już do baru. Siadłem na Roda i ruszyłem przed siebie. Musiałem się przejechać i oczyścić myśli.
Ludzie na ogół bali się motocyklistów z naszywkami klubu, ale nie uciekali w takiej panice, jak ta mała.
Ja pierdolę! Po chuj się nią przejmuję? Po co w ogóle o niej myślę?
Nie była ani atrakcyjna, ani nie wzbudzała we mnie pożądania, ale mimo to pragnąłem ją poznać.
Od tych ostatnich miesięcy bezczynności całkiem mnie popierdoliło.
Po kilku godzinach, bezskutecznie próbując pozbyć się mętliku myśli, wróciłem do klubowego domu. Mając w dupie wszystko i wszystkich, skierowałem się na piętro. Byłem zmęczony psychicznie i jedyne, o czym marzyłem to sen. Nie dane mi było tak po prostu dotrzeć do łóżka.
Słysząc moje kroki, Risk wyjrzał ze swojego pokoju. Jebany Prezes, a mój najlepszy przyjaciel, był czujny, jak stróżujący pies.
– Set! – krzyknął, zatrzymując mnie w połowie odległości korytarza.
Niechętnie odwróciłem się w jego stronę. Poprawił spodnie i zamknął za sobą drzwi. Założę się, że w pokoju miał jakąś larwę, z którą dopiero zaczynał się zabawiać. W kilku długich krokach podszedł do mnie i skrzyżował ręce na klacie. Po jego postawie byłem pewien, że czeka mnie męcząca pogawędka.
– Co się z tobą dzieje?
– Nie wiem, o co ci chodzi. – Wzruszyłem ramionami i zrobiłem obojętną minę.
– Set, ostatnio dziwnie się zachowujesz. Chodzisz zdenerwowany albo zdołowany. Bracia mówili, że dziś, zamiast skorzystać z przelecenia kelnerki w barze, uciekłeś, jakby była trędowata. O co chodzi? – naciskał, a ja dobrze wiedziałem, że nie odpuści.
Wahając się przez chwilę, postanowiłem jednak poruszyć męczący mnie temat.
– O całokształt. Wkurwia mnie to, że nic się nie dzieje. Już trzeci miesiąc siedzimy w tych pierdolonych czterech ścianach. Dzień w dzień patrzę na te zapijaczone mordy, którym nie chce się ruszyć dupy, żeby wsiąść na motocykl, a te nachalne dziwki tylko mnie irytują. Ruszę z pokoju, a one już wywalają jęzory, żeby dobrać się do rozporka – warczałem, a w odpowiedzi usłyszałem dławiący śmiech. Omal się nie popłakał.
– Set, tobie naprawdę na mózg padło. Interes dobrze się kręci, kasa sama płynie, ruchanie mamy na skinienie palca i jedyne czym musimy się przejmować to nadzorowanie chapterów, a ciebie to wkurwia? Jesteś bezbłędny. – Kręcił głową na boki, a jego łapa spoczęła na moim ramieniu. – Przez siedem lat zarzynaliśmy się, żeby osiągnąć to, co mamy teraz. Codziennie ryzykowaliśmy życie. Czas trochę odpocząć i nazbierać sił.
Na jego słowa cmoknąłem pod nosem.
Dupek ma rację.
– A jeśli chodzi o ruszenie się, w sobotę możemy zorganizować ognisko nad jeziorem. – Podniósł brew i popatrzył na mnie wyczekująco.
– No i dobrze.
Chyba zauważył, że nie mam ochoty na jego dalsze pierdolomento, bo przestał drążyć.
– Prześpij się, a jutro wpadnij do baru Billa. Ta blond laleczka - Beth, ma ponoć na ciebie ochotę. Spuścisz ciśnienie, to humor ci się poprawi – dociął na koniec, po czym zniknął za drzwiami pokoju.
W dupie miałem tę zdzirę, ale jutro na pewno tam wrócę, ze względu na małą dziwaczkę. Interesuje mnie i chcę wiedzieć, dlaczego na mój widok spierdoliła. Muszę być ostrożny i cierpliwy, a wtedy osiągnę swój cel.
Oby jutro też tam była.
*Free rider – motocyklista niezrzeszony z żadnym klubem.
*Chapter – oddział klubu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro