17
Mięciutki kocyk. Tak niewiele, a tylko tyle potrzeba do szczęścia. Chociaż po głębszym namyśle, Monika stwierdziła, że przydałoby się jej coś jeszcze. Coś cieplutkiego i pysznego. Tylko najpierw musiała to zrobić. Wstała. Praktycznie od razu usłyszała charakterystyczne strzyknięcie. Skrzywiła się. Wyciągnęła mocno ramiona do góry, do sufitu, a następnie na boki. Takie rozciąganie dla leniwej biedoty. Od razu poczuła się nieco lepiej. Przeszła do kuchni. Wstawiła wodę na herbatę.
Cisza. Spokój.. Słychać było wyłącznie monotonne tykanie zegara. Tik. Tak. Właśnie tak wyglądało jej życie od dłuższego czasu. Koc. Herbata. Zegar. Pusty dom. I ona. Sama. Jednak niedawno coś zaczęło się zmieniać. Mimo to nie wyszło. Bo gdy zaczęła coś zmieniać, gdy zaczęła chodzić na terapię, gdy zaczęła powoli (bardzo, bardzo powoli, ale jednak) otwierać się na ludzi, nagle bum. Koronawirus wjeżdża na pełnej we wszystkie plany. Niszczy nawet te najdrobniejsze. Więc znowu została sama. Co prawda nadal mogła się spotykać z ludźmi, ale to nie było to samo. Trzeba było ograniczać kontakt. Trzeba było wychodzić jak najmniej. No i nie chodziła już do szkoły. Straciła swój pierwszy punkt na długiej liście planu „Powolne i bolesne otwieranie się na ludzi". Dlatego właśnie została sama. Sama w pustym domu. Z miękkim kocykiem. I ciepłą herbatką. Na to drugie mogła liczyć dopiero za moment. Najpierw musiała odnaleźć herbatę Cukier też by się przydał. O cytrynie wolała nawet nie marzyć (zrezygnowała z kupowania tego owocu gdy po raz kolejny musiała wyrzucić ledwie co zaczęty, spleśniały cytrus). Przejrzała słoiczki na półce po czym zajrzała do szafki z zapasami. Herbaty nie było. Poszukiwania nie powiodły się.
Jak mogłam zapomnieć o kupieniu herbaty?
Dla pewności przeszukała jeszcze raz wszystkie szafki, nawet te, w których nigdy nie chowała herbaty. W końcu jednak musiała pogodzić się z przerażającym faktem, że ciepłej herbatki nie będzie. Jej skleroza ponownie sprawiła jej przykrość. A może miała kupić herbatę podczas ostatnich zakupów, które jej nie wyszły? Nie wiedziała. Nie pamiętała.
Odstawiła czajnik i wyłączyła kuchenkę. Wrzątek nie był jej już potrzebny. W dodatku woda zaczynała już się gotować, a ten raniący uszy gwizd boleśnie przypominał Monice o straconych nadziejach.
Znowu zaczynam robić się dramatyczna...
Westchnęła tylko i oparła dłonie o blat. Zacisnęła je mocno na krawędzi. Zbielały jej kostki. Poczuła ból. Mimo to nie puszczała. Czuła się zmęczona. Ten jeden drobny fakt – brak herbaty – uświadomił jej jak bardzo źle się dzisiaj czuje. Jak bardzo sobie nie radzi.
Może powinnam wrócić do domu? Do matki, ojca... nie musiałabym niczego pilnować...
Zaraz odpędziła od siebie tą myśl. Jeżeli miała gdzieś być uwieziona i wegetować, czekając tylko na koniec, to wolała siedzieć samotnie w mieszkaniu po babci. Jak na zawołanie zadzwonił jej telefon. Nie musiała nawet sprawdzać, żeby wiedzieć kto dzwonił. Nie licząc specjalnych okazji jak urodziny czy święta, tylko dwie osoby wybierały jej numer. O dwie za dużo, trzeba dodać.
- Tak tato? - mruknęła gdy tylko nacisnęła zieloną słuchawkę. Przy okazji przeniosła się z kuchni do salonu. Wolała siedzieć wygodnie gdy będzie po raz kolejny słuchać narzekań.
- A co to za pretensja w głosie? Do własnej córki zadzwonić nie można? - Skrzywiła się. Czyli miała rację, scenariusz taki jak zawsze. A nawet nie zdążyła się zawinąć w kocyk. Na całe szczęście nic nie musiała odpowiadać, monolog się zaczął. Nawet nie rejestrowała co takiego do niej mówił, po prostu udawała, że słucha, ale tak naprawdę odpłynęła myślami bardzo daleko. Dopiero po chwili dotarł do niej rozanielony i pełen entuzjazmu głos ojca.
- Prawda że to przewspaniały pomysł? - Miała ochotę potwierdzić dla świętego spokoju, ale wiedziała, że to beznadziejny pomysł. Przytaknięcie oznaczało zgodę, a ona nie miała najmniejszego pojęcia co też znowu jej rodzic wymyślił. Taka bezrefleksyjna zgoda mogła ją wiele kosztować.
- Przepraszam, mógłbyś powtórzyć? Chyba wyłączyłam się na chwilkę. - Postała się nadać swojemu głosowi jak najbardziej neutralny ton. Tylko spokój mógł ją uratować. Ale tylko przed nią samą, bo przed wkurzonym ojcem nie ma ratunku. Wtedy po prostu obmywa cię fala bólu i złości. I nie ma dokąd uciec, nie ma gdzie się skryć.
- No tak, jak zawsze. Proponowałem ci właśnie byś, skoro szkoła jest zamknięta, wróciła do domu. Po co masz siedzieć sama, jak możesz być z nami. Czynszu nie płacisz, więc nie stracisz wiele – powiedział, a w jego głosie słychać było lekkie zirytowanie. Zabawne. Przecież o dokładnie tym samym myślała na chwilę przed jego telefonem. Wtedy odrzuciła ten pomysł, ale teraz ponownie do niej trafiał. Może to jakiś znak? Może powinna jednak go rozważyć? Zabrać rzeczy i zamknąć się z nimi w domu. Ponownie we własnym pokoju, w czterech ścianach. I tak teraz wszyscy mają uskuteczniać społeczną izolację, więc nie byłoby najmniejszej różnicy. Tak jakby nigdy nie wyjechała. Miałaby wszystko, nie musiałaby się martwić. Znowu byłoby tak jak dawniej... wszystko byłoby jak dawniej...
Rozchyliła usta, by odpowiedzieć. Była już pewna czego chce, lecz jej wzrok padł na zeszyt. Zeszyt, który leżał na stole. Zeszyt, który został jej pamiętnikiem na polecenie psycholożki. Miała w nim od teraz zapisywać wszystko. Myśli, przemyślenia, wspomnienia, decyzje, sny marzenia. Miała tam zawrzeć siebie. Ręka jej zadrżała. Wiedziała, że będzie trudno. Ale czy teraz może być gorzej niż było?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro