Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Steve po pogrzebie nie wrócił do wieży, a ruszył na Brooklyn. Do wieczora chodził po uliczkach i obserwował ludzi. Mimo, że od jego wybudzenia z 70-letniego snu minął niecały rok, w dalszym ciągu nie potrafił przyzwyczaić się do myśli, że żyje w dwudziestym pierwszym wieku, wśród zupełnie innych ludzi. Gdy uznał, że nogi już całkowicie odmawiają mu posłuszeństwa, usiadł na ławce na przeciw starej budki z hod-dogami i obserwując zachodzące za horyzonten słońce, zaczął wspominać czasy sprzed Kapitana Ameryki.

Dobrych wspomnień nie miał dużo ale i nie mało. Jednak w większości z nich znajdowało się miejsce dla Bucka. Pamiętał doskonale kiedy, jako dzieci, bawili się cały dzień w błocie a potem Steve chorował przez tydzień. Gdy słońce zaszło a jedyne światło dawały lampy przy ulicy, Steve zwlókł się z ławki i ruszył do swojego mieszkania. Po wejściu do budynku, otworzył drzwi kluczem i wszedł do środka. Oświecił światło w salonie a pierwsze co rzuciło mu się w oczy była jego tarcza. Podszedł do niej i chwyciwszy ją za uchwyt przejechał palcem to białej gwieździe. Spojrzał powtórnie na stół, na którym znajdowała się zapisana kartka:
"Nie gub swoich rzeczy, kurduplu. Nie będę po tobie sprzącać."

Na twarzy Rogersa zagościł uśmiech i przycisnąwszy kartkę do piersi podszedł do okna. Spojrzał na świecący w pełni księżyc z błyskiem w oczach.

-Znajdę cię nawet na końcu świata- szepnął, wiedząc jednak, że Bucky, do którego te słowa były kierowane, go nie usłyszy.

W tym samym czasie na dachu sąsiedniego budynku z nogą opartą na stercie starych cegieł stał Zimowy Żołnierz. Każdy człowiek, z jego perspektywy, widział by Steve'a jako podłużny, czarny punkt na jasnym tle żarówki. Jednak James widział go doskonale.

-Nie musisz mnie szukać. Już mnie znalazłeś, teraz ja muszę siebie odnaleźć- szepnął z małym uśmiechem patrząc na stojącego w oknie niedawnego przyjaciela. Odwrócił się i ruszył biegiem po dachach w kierunku centrum.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro