Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXVI

Marcin rzeczywiście zasnął dopiero wtedy, kiedy dziewczyna siedziała obok. Bardzo bał się, że również ona zniknie, więc panikował i budził się ilekroć się poruszyła. W końcu jednak wpadł w głęboki sen. Amelia zdecydowała się porozmawiać o jakimś sensownym rozwiązaniu z Alexem. Kiedy tylko mogła, wymsknęła się z pokoju Marcina do własnego. Wtedy zawołała Alexa, który pojawił się niedługo po tym.
– Pożegnałaś się już? – wyglądał na odrobinę zdziwionego, ale dziewczyna pokręciła głową. Wyglądała bardziej niż marnie, prawie jak cień samej siebie bez krzty życia. 
– Doradź mi proszę, co zrobić – zwróciła się w końcu do niego, podnosząc ku niemu zmęczony wzrok. – Nie jestem w stanie go porzucić. Nie wiem jakich użyć słów, żeby pożegnać się z rodzicami. Co powiedzieć Róży, aby zrozumiała. Nie wiem nawet, co ze sobą zrobić. Czuję, że mogę nie dać rady. – błagalnie patrzyła w niego, jakby co najmniej modliła się. Mężczyzna okrył jej oczy swoją dłonią, przez którą i tak mogła go zobaczyć. Był przeźroczysty jak ona kiedyś w styczności z materialnością.
– Widać, że nie masz już dawnych oczu… – powiedział jak ostatnim razem – Gdybyś je nadal miała, twoje ludzkie serce mogłoby się złamać, widząc to, co widzą moje oczy. Serce, które kiedyś uważałaś za “czyste”, już nim nie jest. Przestań się wreszcie łudzić i przejrzyj na własne oczy. Inaczej nikt nie zazna spokoju. – powiedział to w dość okrutny i mało emocjonalny sposób, z drugiej strony brzmiał jak on. Zawsze tak samo, ale chyba nigdy wcześniej nie zwracała na to uwagę. – Najlepszym i najsłuszniejszym wyjściem było i jest odejście...
– Nie mogę go tak zostawić i odejść! – wcięła mu się w słowo, a chłopak wyszedł trochę z równowagi, czując, że dalej go nie słucha, a powtarza tyle razy to, co tak pragnie usłyszeć.
– Jak tylko ty znikniesz, zniknie i on i znikną również te problemy! Życie tych ludzi będzie wyglądać inaczej. Zupełnie inaczej.
– Jak to, jak ja zniknę, zniknie również on? –  zatrwożyła się, a Alex zdał sobie sprawę, że nie ważąc na słowa powiedział coś zbędnego. Ale skoro już to zaczął, nie zamierzał ukrywać tego dłużej.
– Znikniecie oboje, ponieważ oboje nie powinniście żyć w tym wymiarze. – powiedział spokojnie.
– Masz na myśli, że podczas wypadku.. kiedy uratowałam go i naruszyłam prawo..
– On powinien wtedy umrzeć. Wtedy nie miałby problemów po drugiej stronie, a teraz nie jest to już pewne czy wstąpi tam gdzie jego ciotka. – jego słowa coraz bardziej ją szokowały.
– Jak to? Wszystko powinno się wymazać, zniknąć, jeśli i my znikniemy tak? W alternatywnej rzeczywistości, gdzie nie robił niczego więcej, świat potoczył się inaczej. W tamtym momencie, kiedy umarł, nie zrobił nic z tych rzeczy... – chciała go wybronić, ale poważna mina Alexa jakoś nie dawała jej spokoju.
– Czas się nie cofnie, nie wymaże. To, co już zrobił jak dotąd zostało już zrobione, zostało wpisane w jego stronę życia. Jak każdy człowiek musi ponieść konsekwencje za swoje czyny. Jedynie odrobinę zmieni się świat dla tych, którzy mają jeszcze czas dla siebie. U nich się to zmieni, bo ich przyszłość nie jest jeszcze spisana.
– Ale on nie może! Nie może! – zaczęła histeryzować i płakać – Gdyby wtedy umarł, gdybym nie spadła... wszystko potoczyłoby się inaczej. Nie byłby skazany na wahanie… – zaczęłą jeszcze bardziej płakać. – Musi być sposób, żeby to naprawić. Musi! Na pewno nie może być aż tak źle. To tylko chwilowe załamanie – próbowała sama sobie wytłumaczyć, przekonać się.
– Jest wyjście i ty je bardzo dobrze znasz – uśmiechnął się jakby nie widział, że Amelia desperacko płacze – Musisz przekonać go do zmiany jak najszybciej. Musi zacząć szczerze żałować i tyle starczy na początek.
– A jeśli mi się nie uda? – zapytała pełna obaw, a uśmiechnięty mężczyzna od razu odpowiedział.
– Wtedy ja go przejmę, a ty już nie będziesz mieć powrotu. Zastąpią cię i będziesz już niepotrzebna. – mimo, że zawsze w jego oschłych i okrutnych słowach potrafiła znaleźć uprzejmość i troskę, teraz nie brzmiał jej ani trochę jak przyjaciel. Miała nawet wątpliwości, czy w ogóle zna tego, który stoi przed nią. W osłupieniu i ze zgrozą w oczach przyglądała mu się.
– No co? – uśmiechał się mimo, że widział, że drży z przestrachem. – Myślałaś, że jestem aniołem stróżem, jak ty? – dopiero teraz odkryła w jego uśmiechu, który nieczęsto pokazywał, jakąś nutkę rozbawienia i rozkoszy, widząc, że coś do niej dociera. Jego uśmiech zdał jej się diabelskim bez żadnych ogródek. – Nie zastanowiłaś się choćby raz, dlaczego zawsze odprowadzam jedynie samobójców, zabójców, kryminalistów i ogół ludzi, którzy od dawien dawna nie mieli “czystych serc”?
– Ale tamten mężczyzna w parku… i ciotka Marcina.. – słowa zamarły jej w gardle.
– Myślałaś, że człowiek zbawi się jednym dobrym uczynkiem? To nie robi od razu z niego “dobrego człowieka”, miał dużo na sumieniu. – podjął, widząc, że dziewczyna nie może.
– Ale.. – spróbowała na nowo i znów zaniemogła.
– Fakt, ta kobieta akurat nie miała nic na sumieniu. Odkąd cię zabrakło, podwoiła mi się praca i muszę wykonywać jeszcze za ciebie, ale nie wpuszczają mnie wszędzie, tak też ich praca jest utrudniona. Nie mogą pozwolić, aby tak się ciągnęło w nieskończoność, jeśli nie wrócisz, zastąpią cię i nie będziesz mieć już znaczenia. – powiedział nonszalancko, nie przejmując się, że doprowadził Amelię do takiego stanu, w którym ze strachu nie mogła się nawet ruszyć. Bała się, sama nie wiedząc, czego i dlaczego. Nie rozpoznawała znajomej twarzy, która była przed nią. Chciała się z głębi serca ukryć jak najdalej od niego, jak najdalej od jego słów i od wszystkiego. 
– Ile dni mi zostało? – zapytała, nie chcąc wcale słyszeć odpowiedzi.
– Może tydzień, może dwa.. nie więcej nie mniej – powiedział, nie określając się dokładnie i jakby to nie było nic wielkiego, jedynie wzruszył ramionami.
– Tydzień.. – zamglonymi oczami już nie patrzyła w niego. Jej głowa opustoszała z wszelkich myśli i powtarzała jedynie to jedno słowo “tydzień”. Czuła się jakby nie tyle została oskubana ze skrzydeł, co jakby gwałtem zostały jej doszczętnie wyrwane, a rany miały się nigdy nie zagoić. Czuła się winna wszystkiemu. Każdej wyrządzonej krzywdzie tym ludziom, których najbardziej pokochała.
– Chcesz mnie opuścić po tygodniu? – do pomieszczenia niczym burza wparował Marcin. – Myślałem, że gadasz do siebie, ale sama nie doprowadziłabyś się do takiego stanu. – podszedł do niej niespokojnie. – Dlaczego nie możesz zostać!? Wszystko się poukłada z czasem, co nie? – stanął naprzeciw niej i gotów był walczyć o to, aby zmieniła zdanie. Ona jednak impulsywnie pchnęła się w jego ramiona i zacisnęła tak mocno jak zdołała. Jej ręce dalej drżały, ale nie była w stanie ich opanować. Zaczęła głośno i gorzko płakać.
– Przepraszam! – krzyczała jak opętana tylko to. Chłopak nie zdołał utrzymać całego ciężaru i spadł na posadzkę. – Przepraszam! – nie chciała go puścić. Marcin nawet nie protestował, sam objął dziewczynę. Gdy kątem oka zobaczyła jeszcze stojącego w cieniu Alexa, który w milczeniu przyglądał jej się, a na jego twarzy nie było widać najmniejszego wyrazu współczucia, przeraziła się tak bardzo, że mogłaby przysiądz, że serce chciało wyskoczyć jej z piersi. Schowała głowę, wtulając się w chłopaka, a on widząc jej stan, sam pozwolił, aby udzielił mu się ten stan. Też zaczął płakać. Łkali w beznadziei swojego losu i położenia, bo nie wiedzieli już sami, co zrobić. Mieli jedynie tylko te niedoskonałe, ograniczone ludzkie ręce. Beznadziejne serca skażone cierpieniem i miłością. W swojej niedoli czuli się od wnętrza puści, jakby zaraz miał ulecieć z nich duch. Czuli się jak niewidomy z niemą, nie mogący odnaleźć niczego wokół nich i nie potrafiący egzystować oddzielnie i wspólnie.
– Będę tu zawsze dla ciebie, więc ty też bądź. Błagam, zostań. Nie potrzebuję niczego bardziej niż ciebie – pocałował ją w czoło i nie wypuszczał z ramion. Na szczęście choć trochę się uspokoiła, ale dalej drżała i bała się otworzyć oczy, choć wiedziała, że Alexa już tu nie ma.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro