XXIV
W kolejnych dniach Amelia bez trudu zdołała zauważyć, jak Róża unika Marcina na ulicy. On natomiast nie próbował nawet jej powstrzymywać. Zraniony na duszy wiódł za nią wzrokiem, po czym łagodnie się uśmiechał w stronę przyjaciół. Bladł z każdym dniem, czując się winnym tego, co go spotyka. Gdyby nie pokłócił się z nią o byle co, nie doszłoby do takich skutków. Ilekroć dziewczyna go zignorowała, widać było, że jest coraz bardziej przybity. Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze jesienna mokra pogoda, która kompletnie niszczyła dobre samopoczucie. Amelia też czuła, że się pomiędzy nimi pogarsza. Chciała nawet nieraz sama zainterweniować, ale powstrzymywała się. Miała wrażenie, że jeśli się w to znowu wtrąci, Róża może znowu opacznie zrozumieć, co chce przekazać i nic dobrego z tego nie wyjdzie. Nie podobało jej się też, że Marcin pozwalał jej źle myśleć.
– Może jutro z nią pogadasz? – zaproponowała Amelia, siedząc po turecku na jego krześle biurowym. Obracała się na nim, myśląc nad jakimś rozwiązaniem. Odkąd zaczęli ze sobą szczerze rozmawiać o problemach, zbliżyli się jeszcze bardziej i praktycznie co noc urządzali sobie pogawędki.
– Zrobili nowe grupy na praktyki, nie będziemy się widzieć do końca miesiąca... – powiedział znużonym tonem, leżąc na łóżku i podrzucając do góry niewielką piłeczkę.
– Szkoda.. – rzuciła prawie takim samym tonem głosu.
– Może to i lepiej..
– Nie mów tak. Powiedz lepiej, jak ci poszła dzisiejsza rozmowa z mamą.
– Źle – westchnął. – Znowu nasza rozmowa skończyła się kłótnią. – piłka, opadając tym razem, uderzyła go w nos i poleciała na ziemię. Nie miał siły po nią pójść, więc jedynie przewrócił się na bok i zastygł w takiej pozycji.
– A jak tobie idzie w pracy? – zapytał mimochodem.
– Oferty z letnich przechodzą na bardziej zimowe. Teraz będę sprzedawać gorącą czekoladę, kawę i herbatę... – odparła jakoś tak bez życia. – Widziałam się dzisiaj z Różą, ale po pracy. – przypomniała sobie nagle – Spotkałyśmy się na ulicy. Chyba szła do schroniska pomóc siostrze.. Może i my się jutro wybierzemy? – spojrzała na niego, ale ten ani drgnął. – No rusz się choć trochę!
– Ucieszyłabyś się, gdybyś spotkała Alexa i nie mogła z nim nawet porozmawiać? – wybuchł, podnosząc się. – W zasadzie kim jest ten Alex?! Jeśli to twój przyjaciel, to dlaczego nigdy mi go nawet nie przedstawiłaś? – oburzył się.
– Alex jest zapracowany. Jego praca w zasadzie nigdy się nie kończy i może być potrzebny w dosłownie każdej niespodziewanej chwili. Nie wolno od niego wymagać tak samolubnych rzeczy jak konieczność spotkania się, kiedy haruje do upadłego. – stanęła w jego obronie tak zdeterminowana, że Marcin od razu odpuścił.
– Już, już. Spokojnie. – zaczął gestykulować rękami, aby uspokoić zdenerwowaną dziewczynę. – Trochę się zmartwiłem, że nigdy nie miałem okazji widzieć go na własne oczy. Nie wiedziałem przecież, że to tak zapracowany człowiek.
– Może kiedyś go zobaczysz.. – zaczęła spokojniej – ale jak już, to tylko jeden raz w życiu – dodała ciszej, zdając sobie sprawę, że normalni ludzie ich nie widzą, dopóki nie przejdą na drugą stronę.
– To jakiś super rozchwytywany lekarz, że pracuje non stop? – zgadywał, ale Amelia jedynie pokręciła głową, nieskora do odpowiedzenia. – Nie ważne, kim jest twój przyjaciel. Ważne, że ty jesteś moją przyjaciółką. – uśmiechnął się promiennie. – Ważne, że mam cię przy sobie i zawsze mnie zrozumiesz – nie omieszkał się jej przytulić, a Amelia poklepała go po głowie. Miło jej było słyszeć, że jest ważna, ale jednocześnie słowa Alexa nie opuszczały jej głowy. “Musisz odejść” – taka myśl nie dawała jej spokoju. “Sprawy nigdy się nie skończą, na tym polega ludzkie życie” – coraz bardziej rozumiała przekaz. “Im bardziej chcesz im pomóc, tym bardziej im szkodzisz” - z tą myślą otrząsnęła się i spojrzała na zegarek. Zbliżała się 3 w nocy. Gwałtownie odepchnęła od siebie zdezorientowanego chłopaka.
– Jest już późno, trzeba iść spać. – zakomunikowała szybko, wstając i zmierzając do wyjścia.
– Przecież jutro jest sobota, można się wyspać… – Marcin nie rozumiał, ale również nie zatrzymał dziewczyny.
Sobota to jeden z tych dni, w których Amelia nie pracowała. Mimo, że mogła się wyspać, wstała najpóźniej o 8 i poszła zjeść śniadanie. Siedziała przy stole, czując, jak dalej zmęczenie daje jej o sobie znać. Jadła płatki czekoladowe z mlekiem, ale jakoś niespecjalnie jej to smakowało. Zastanawiała się, czy powinna powiedzieć Marcinowi o tym, że zamierza odejść, czy nie. Czuła, że im dłużej zwleka, tym bardziej wszystko się miesza i komplikuje. Czuła też, że coraz bardziej pragnie, aby chłopak był szczęśliwy, ale sama już nie wiedziała, co jest dobrym rozwiązaniem. Zanim stała się człowiekiem, wszystko było jasne i niewątpliwe, zaś teraz nie była pewna niczego. Miała wrażenie, że pokochała tych ludzi jeszcze bardziej niż przedtem, zżyła się z nimi, ciężko by było się rozstać.
– Trzydzieści trzy minuty po ósmej – oszacowała, wstając od stołu. Pozmywała po sobie i postanowiła wybrać się na mały spacer. Zapragnęła odetchnąć trochę na świeżym powietrzu. Ledwo otworzyła drzwi i znalazła się na ulicy, a jej wzrok spoczął na niespodziewanej osobie. Miała wrażenie, że przed nią przeszedł Alex, więc instynktownie ruszyła za czarnym garniturem w tłumie. Mężczyzna zatrzymał się na kolejnym zakręcie i wtedy nie było już wątpliwości, że to jej przyjaciel.
– Alex! – ucieszyła się, a chłopak bez większego entuzjazmu spojrzał na nią.
– Jak ci się żyje? – zapytał, oschły wzrok kierując gdzieś indziej. Ta uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– Nie jest taki bajkowy, jak mogłam przypuszczać. Jest bardzo ciężki w konfrontacji – powiedziała lekko, prawie w ogóle nie ważąc własnych słów. – A jak tam? – zapytała z myślą o ich pracy, chłopak jednak nie miał ochoty odpowiadać.
– Tak samo – rzucił krótko.
– Wyglądasz na rozgniewanego.. – przyglądała mu się, a Alex groźnym wzrokiem spojrzał na nią.
– Nie przyszedłem cię odwiedzić. Idź sobie, bo w przeciwnym razie uznają cię za wariatkę rozmawiającą z powietrzem. – zagrzmiał, ale nie przepędziło to Amelii. Nim którekolwiek z nich zdążyło coś dodać, na ulicy rozległ się szum i wrzawa. Coś się wydarzyło i ludzie zaczęli biec w jednym kierunku. Zrozumiała wtedy, na co chłopak czekał i dotknęło ją trochę. Wydawało jej się, że ludzkim sercem inaczej odbiera się śmierć – długie rozstanie.
Nim się spostrzegła ukazała jej się blada mara, która przyprawiła ją o dreszcze. Było to spowodowane kształtem w jaki formowała się ów postać.
– Ciociu! – załkała, widząc postać i poczuła ukłucie w sercu. – To nie może być… – nagle zaniemogła mówić. Widmo łagodnie spojrzało na nią.
– Dziękuję za opiekę – usłyszała, zalewając się łzami.
– Musimy iść. Nie mam za wiele czasu ostatnimi czasami. – ponaglił Alex niewiele wzruszony – Jeśli się nie pospieszysz, znajdą kogoś innego na twoje miejsce. Swoją drogą, im dłużej tu jesteś, tym bardziej komplikujesz. – powiedział srogo, widząc, jak z restauracji wybiega Marcin. Dobiegł szybko i złapał Amelie za ramiona, pytając co się stało. Alex chwilę mu się przyglądał, po czym oprzytomniał.
– Jaka szkoda, że zamieniłaś swoje oczy na tak ślepe, ludzkie. – Amelia pytająco spojrzała na niego, ale Alex nic więcej nie powiedział. Odszedł, a za nim wiodło blade widmo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro