XXIII
- Czy ty... Wierzysz w to co powiedziała? Wierzysz, że w szale zepchnąłem ją i.. że pobiłem kolegę? - śmiertelnie poważnie patrzył na nią, a do oczu nabierały się mu się słone łzy.
- Nawet jeśli powiedziała mi to sama Róża, którą tak cenię... Nie jestem w stanie w to uwierzyć. Nie wiem, co o tym myśleć - sama miała ochotę zapłakać. Marcin prawie natychmiast objął ją i przytulił się do jej nóg. Trzymał mocno i nie puszczał, prawie tak jakby to były nogi jego własnej mamy, a on był tylko pięcioletnim dzieckiem.
- Opowiem ci w domu, co się stało naprawdę.. - widząc go tak wdzięcznego za wiarę w niego, Amelia tym bardziej nie mogła się przekonać do słów przyjaciółki. Chciała jej wierzyć, prawie tak samo jak chciała wierzyć w Marcina. Nie mogła powiedzieć, żeby uważała, aby Róża okłamała ją w tej sprawie, ale jej słowa nie brzmiały Amelii prawdziwie. Na szczęście praca szybko dobiegła końca i razem z Marcinem w ciszy wrócili do domu. W restauracji, o dziwo, był gwar jak na wakacjach. Amelia podejrzewała, że było to spowodowane dzisiejszą datą - w szczególności, że był to piątek. Matylda powitała ich uśmiechem, zadowolona, że przez wpływ Amelii chłopak zaczął o przyzwoitych porach wracać do domu. Marcin jednak obojętnie zachowywał się w stosunku do niej. Widać było wpływ kłótni, jakiej jeszcze sobie nie wytłumaczyli. Amelię zasmucał ten fakt, ale nie mówiąc nic, powoli podążała za nim na piętro. Chłopak zatrzymał się dopiero w swoim pokoju i ku jej najgłębszemu zdziwieniu zaczął ściągać z siebie najpierw bluzę, po czym odpinać koszulkę. Nie wiedząc, co o tym myśleć, zapragnęła wyjść z pokoju i poczekać aż się przebierze. Pierwszy raz poczuła się tak onieśmielona i miała potrzebę nie patrzenia, aby uspokoić się. Chłopak jednak złapał ją za nadgarstek i zatrzymał, zanim przekroczyła próg. Niechętnie spojrzała w jego kierunku i odkryła, że spod rozpiętej koszuli rozciąga się wzdłuż jego korpusu bandaż.
- Opowiem ci co się stało, ale najpierw musisz mi pomóc ściągnąć bandaż. Musisz to zobaczyć zanim zacznę mówić, inaczej możesz zwątpić, bo brzmi to bardzo niewiarygodnie nawet dla mnie. - zapewnił ją bardzo poważnym tonem. Ściągnął koszulę i usiadł na łóżku plecami do niej. Amelia czując się skrępowana, podeszła do niego niespokojnie. Delikatnie i bardzo ceremonialnie zaczęła zwijać bandaż, który okrywał go. Wtem zobaczyła coś niespodziewanego - jego plecy były pokiereszowane drobnymi ranami.
- Nie miałem nic do spotkania Róży z Wiktorem. Czułem się głupio po kłótni, gdy uświadomiłem sobie, że Róża miała całkowitą rację i bałem się trochę zrobić pierwszy krok. Bałem się, że może nie chcieć mi przebaczyć i znać mnie dłużej, nawet jeśli przeproszę... Widzisz, dzisiaj - zwrócił głowę ku niej i zajrzał w oczy - gdy byłem w bibliotece, trochę zżerała mnie zazdrość, że się znowu spotkali, ale nie miałem najmniejszego zamiaru im przeszkadzać. Róża bardzo życzliwie się do niego uśmiechała. Bolało trochę, że do mnie już się tak nie uśmiecha, ale przyjemnie było znowu to zobaczyć na jej twarzy. Dawno nie widziałem jej takiej radosnej... Wtedy odwróciłem wzrok i chciałem odejść, ale moje oczy zobaczyły coś niebezpiecznego. Zobaczyłem, jak jakiś chłopak na boisku za oknem źle wykopał piłkę, która zmierzała w jej stronę, ale ona nie zauważyła tego. Zanim zdążyłem się zastanowić, podbiegłem i starając się ją osłonić, zwaliłem z krzesła. Uderzyła się w głowę i straciła przytomność, ale chociaż odłamki szkła jej nie dosięgnęły. Wiktora na nieszczęście dosięgnęły. Zdenerwował się chyba, że nawet nic nie krzyknąłem, aby się osłonił - nie miałem naprawdę czasu, nie pomyślałem nawet o tym, o niczym. Po prostu rzuciłem się, aby osłonić Różę. Wiktor w złości powiedział Róży, że go pobiłem, stąd te rany. Kiedy spróbowałem zanegować jego oskarżenia, nawet nie chciała mnie wysłuchać. Od razu uwierzyła mu, a mnie wysłała takie spojrzenie, że poczułem się co najmniej żałośnie. Zresztą ja sam chyba jestem żałosny.
- Nie jesteś! - zaprotestowała szybko, a chłopak lekko się uśmiechnął i objął ją. - Musisz szybko jej powiedzieć jak było! - kontynuowała, odciągając od siebie chłopaka na odległość wyciągniętych rąk. - Bez dwóch zdań uwierzy ci. Nawet nie musiałbyś jej pokazywać tych pokaleczeń. Róża przecież zna cię tak dobrze, jak ja i w głębi wie, że jesteś dobrym człowiekiem. Zadzwoń do niej! - napierała, a chłopak rozchmurzył się trochę widząc jej zaangażowanie.
- Słyszałaś jej własne słowa. Chce na razie ode mnie odpocząć. Nie byłoby rozsądniej pozwolić jej myśleć, co chce i uświadomić, jak już się uspokoi? - Amelii przypomniały się słowa przyjaciółki i jej mina podczas, gdy to mówiła. Sama natomiast nie wiedziała, czy jest to słuszne, czy nie. Pozwoliła jednak, aby chłopak zdecydował sam, gdyż dopiero co chciała poradzić Róży, a wyszło na coś całkiem odwrotnego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro