X
Powiał zimny wiatr, który tak bardzo był wyczekiwany przez ludzi całe popołudnie. Gorąco ustało, a Amelia zdała sobie sprawę, że znowu zaczyna się robić ciemno. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić i gdzie się podziać. Nagle zobaczyła człowieka, który wyglądał całkiem porządnie. Zapragnęła odezwać się do niego i poradzić.
– Przepraszam pana.. – odezwała się do niego, gdy tylko się zbliżył w jej stronę – Mógłby mi pan pomóc? Zaczyna robić się zimno, a ja nie mam gdzie spać. Czy wie pan może, gdzie mogłabym… – zanim dokończył, ów człowiek wyminął ją, nie zwracając na nią najmniejszej uwagi. Prawie tak, jakby wcale jej tam nie było. Pomyślała, że może nie zorientował się, że zwracała się do niego i ponownie zaczęła, wolno idąc za nim.
– Przepraszam pana.. – za szybko postawiła kolejny krok, chcąc dogonić spieszącego się przechodnia, ale skończyło się to tylko upadkiem. Mężczyzna nawet się nie odwrócił, by sprawdzić, czy nic poważnego jej się nie stało. Czym prędzej ruszył swoim szybkim tempem i zaraz zniknął. Dziewczyna poczuła, jak ścisnęło jej się serce. Jej stopy i kolana były już zdarte. Po raz kolejny. Po raz kolejny czuła, jak utworzyły się pęcherze na jej stopach i jak trudno jest wstać. Im więcej razy upadała, tym ciężej było wstać. Słońce już zaszło i ulica na nowo zaczynała być cicha. Doszła w końcu do niej myśl, że bycie na ulicy po zmroku jest bardzo stresujące, choć nie wiedziała dlaczego. Zobaczyła jakiegoś człowieka, który był dwa razy od niej większy. Zbliżał się do niej od drugiej strony ulicy. Był wielki i od góry do dołu cały ciemny. Jedynie pojedyncze szare włosy odróżniały się od jego reszty postury. Był ubrany skromnie w jakąś koszulkę i krótkie spodenki. Z każdym krokiem napawał jej serce coraz to większym niepokojem, ale nie miała siły się podnieść. Siedziała w niemocy i odrętwieniu. Przykuła do niego swój wzrok, jak on do niej i choć nie wymieniali między sobą żadnych słów, zdawało się, że rozmawiają, patrząc sobie w oczy. Podszedł w końcu do niej i rozciągnął kawałek materiału, który cały czas trzymał w ręce. Zarzucił go na jej sparaliżowane ciało i kucnął obok. W milczeniu okrył jej ramiona i posłał jedno spojrzenie, jakby przepraszał za coś. Wstał i odszedł od niej, po paru minutach rozpływając się całkiem w mroku nocy. Poczuła w sercu radość i smutek jednocześnie. Nie tak wyobrażała sobie ziemskie życie, ale była pewna, że dobro przyjdzie z czasem. Tak jak powiedział jej Marcin - szczęście czepia się dobrych ludzi, więc nie powinna tracić nadziei. Dźwignęła się ponownie na obolałe stopy, które nie były już ani trochę gładkie, a wręcz prawie stwardniałe. Ruszyła przed siebie. Szła i szła, poprawiając co jakiś czas koc, którym została obdarowana i zastanawiała się, czy ten skrawek materiału mógł być wszystkim, co ten człowiek posiadał. Kontemplowała, aż niemiłe uczucie zagościło po jej nerwach. Przystanęła błyskawicznie i uniosła nogę. Spojrzała na swoją pokrwawioną stopę i znalazła w niej jakieś szczątki potłuczonego szkła. Wyjęła to, co zdołała z jeszcze większym bólem niż weszło to w jej skórę. Zastanowiła się przez chwilę, czy tamten mężczyzna miał w ogóle na sobie jakieś buty i znów żal ścisnął jej serce. Nie pomyślałaby nigdy, że strasznie wyglądający mężczyzna może okazać się tak serdecznym, a człowiek wyglądający na takiego porządnego, mógłby okazać się takim oschłym. Gdyby miała możliwość wglądu w ich serca, od razu pewnie poznałaby różnicę, natomiast oczy ludzkie mogą tak bardzo zawodzić. Przykro jej się zrobiło, że nie może już patrzeć na ludzi przez wzgląd na ich serca.
Poczuła w stopie jakiś ostry fragment i na nowo przystała, aby spróbować go wyjąć. Zaczął padać deszcz, więc obmył jej nogę w niecałe parę minut, dzięki czemu szybciej zauważyła pobłyskujące szkło. Wyjęła je i zastanowiła się, czy może te dzieci, które dziś widziała, przeziębiły się od deszczu z poprzedniego wieczoru – dlatego tak kaszlały.
Niedaleko niej na jezdni przejechało bardzo szybko auto z włączonymi światłami. Były one tak rażące, że dziewczyna odwróciła głowę. Zobaczyła wtedy w szybie ponurą, zgarbioną i marną postać. Ta postać nie miała sił, nie umiała nawet cieszyć się z doznań jakie funduje ten przelotny deszcz. Trzęsła się i pomyślała, że nawet ona teraz jest w stanie przerazić zwykłego człowieka. Oczy ludzkie są takie złudne, pokazują to, co widać na pierwszy rzut, ale wnętrza, pomysłów i planów, marzeń i uczuć nie pokazują. Po co więc takie oczy? Trzeba zgadywać i ślepo wierzyć, że intuicja powie nam, komu można zaufać. Niestety na marne. Nic nie widać kiedy jest tak ciemno, tym bardziej kiedy pada i jeszcze bardziej kiedy oczy są mokre i szczypią. Zapragnęła wrócić do bycia sobą, do stanu, który zna. Zapragnęła pójść z powrotem w stronę jasności – i poszła. Nie słyszała i nie widziała nic, prócz jasności. Zdawało jej się, że ona sama się do niej zbliża. Pragnie ją otulić. Stała więc i czekała, ale nie doczekała się. Ktoś mocno zacisnął rękę na jej przedramieniu i pociągnął w swoją stronę. Chwilę jej zajęło, zanim zebrała się w sobie i zdała sobie sprawę z klaksonu, który zagłuszał wszystko inne przez parę następnych sekund.
– Co ty robisz? – usłyszała znajomy głos. Był przejęty jak nigdy. Dziewczyna dalej czuła, że jej oczy szczypią i nie umie powstrzymać potoku, który zalewa jej policzki. Wiele myśli teraz przelatywało jej przez głowę. Między innymi wszyscy ludzie, których dziś widziała i których było jej teraz tak żal. W końcu jej oczy spoczęły na mężczyźnie przed nią. Sam nie umiał się pozbierać i siedział sparaliżowany przez moment.
– Zdajesz sobie sprawę, że mogłaś zaraz umrzeć? – zapytał z niedowierzaniem, a Amelia zapragnęła objąć mocno mężczyznę w czarnym garniturze. Nie mogła przestać płakać.
– Jak to się stało? Gdzie twoja księga?
– Nie wiem – wydukała pomiędzy szlochem i zdała sobie kompletnie sprawę z tego, że to już na pewno nie jest żaden sen, żadna wymyślona jawa – to rzeczywistość.
Alex pozwolił jej się wypłakać tyle, ile potrzebowała, po czym otarł jej łzy z policzków i zabrał w nowe miejsce. Pokazał jej pewne drzwi, kazał zapukać i “pozostać sobą”. Amelia podziękowała mu uśmiechem i ośmieliła się zapukać. Po chwili drzwi się otworzyły i ze środka wyłoniła się inna znana jej twarz. Zbladła zaraz po zobaczeniu jej i wpuściła do środka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro