VIII
– To niemożliwe żeby jej rany tak szybko się goiły, to nienaturalne… – jakieś rozmowy przebudziły dziewczynę, ale postanowiła się nimi zbytnio nie przejmować.
– Nigdy jak żyję i pracuję, nie widziałem tak zdrowego ciała i tak dobrych wyników, nie licząc uszkodzeń w czasie wypadku… To naprawdę niewiarygodne.
– Nie ma jej w bazie danych. Nikt w naszym mieście także nigdy jej nie widział.. Spadła nam tu jak grom z jasnego nieba.
– Może została porwana i uciekła? Nie miała przy sobie żadnych dokumentów, telefonu, a nawet butów. – rozmowy, które dobiegały zza ściany, były znakomicie słyszalne w pokoju, w którym była Amelia. W szczególności pora nocna sprawiała, że wszystko było dwa razy lepiej słyszalne, gdyż tylko to zakłócało spokój nocy.
Dziewczynie nie podobały się dyskusje i szepty, więc wybudziła się kompletnie i postanowiła przejść się gdzieś i poszukać cichszego miejsca. Odpięła się od kroplówki tak, jak robiła to wcześniej pielęgniarka. Następnie ostrożnie położyła gładkie stopy na lodowatej podłodze, czekając chwilę aż przyzwyczają się trochę do nowej temperatury. Spróbowała się dźwignąć, ale jej nogi się trzęsły i znów usiadła. Mocno złapała się obręczy wystającej z łóżka i ze wszystkich sił starała się utrzymać na nogach. Powoli zrobiła pierwszy krok – nigdy wcześniej nie czuła takiego obciążenia podczas spacerów. Zrobiła kilka chwiejnych kroków i próbowała złapać równowagę. Kiedy jej się udało, pośpiesznie zrobiła kilka kolejnych i gdy dzieliło ją już tylko parę kolejnych od drzwi, runęła na ziemię. Odczuła zderzenie bardzo dotkliwie. Przeniosła się na plecy i ze wszystkich sił, prężnym ruchem podniosła kręgosłup. Jej kolana były obdarte i pierwszy raz miała okazję zobaczyć jak krew rozlewała się z ran z tak bliskiej odległości. Było to z jednej strony fascynująco nowe, z drugiej na sam widok napływały jej do oczu łzy, przez które nie mogła dobrze widzieć. Złapała się jakiejś opuszczonej parasolki i wsparła się na niej, z wielkim trudem podnosząc się. Parasolka nie była za wysoka i niewygodnie się z nią poruszało, ale była niezbędna do przemieszczania się. Choć dziewczyna nadal musiała się nieźle namęczyć i przy tym znacznie zgarbić, aby wszystko jakoś się trzymało. Jakimś cudem chwiejnym krokiem doszła do małego pomieszczenia, które zdawało się być przytulne i ciche. Co więcej było w nim światło, którego nie było wiele na korytarzu. Usiadła więc spokojnie i zauważyła, że kolana są już prawie całkiem zregenerowane i po ranach jest już niewielki ślad. Zostały tylko siniaki. Zastanawiała się chwilę, czy ludzie rzeczywiście się tak regenerują, czy to może jej anielska cząstka oddaje jej trochę mocy leczniczej.
Czasem dostaje zadanie, aby szybko pomóc uleczyć człowieka, ale to raczej rzadkie zadania nazywane “cudami” albo “darami”. Sama jednak nie wiedziała, co o tym myśleć i długo nad tym nie siedziała. Jej uwagę przykuł teraz brak wejścia, przez które weszła i zdała sobie sprawę, że to najpewniej winda. Gdy otworzyły się, ociężale wyszła z niej, prawie że czołgając się i znów została sama we wszechobecnym mroku. Nie wiedziała, a nawet nie przypuszczała nigdy, że ludzkie oczy są tak ograniczone.
Nawiedziło ją uczucie, że nie chce zostać sama w ciemnościach, więc dźwignęła się na nogi. Podążyła klejąco w stronę świateł i hałasów. Jak dobrze obstawiała, znalazła się pośród ludzi i wielu różnych świateł. Przez chwilę stała nieruchomo, a gdy szybki samochód przeciął jej wizje, ocknęła się.
Ulica zdawała się być bardziej ruchliwa i żwawsza niż kiedykolwiek, dlatego Amelia trzymała się od niej jak najdalej, kiedy szła wzdłuż chodnika. W zasadzie jej nieudolny spacer łatwiej by było nazwać kulaniem, a nie chodzeniem, ale nikt nie zwracał na nią żadnej uwagi. Szła więc jak mogła przed siebie, aż zdała sobie sprawę, że już sama nie wie, gdzie jest. Choć dobrze znała swój region, z tej perspektywy i o tej godzinie, jej ludzkie oczy nie potrafiły się rozeznać. Ludzi nie było wiele o tej godzinie, ale każdy kogo spotkała potrącał ją, przepychał się i nie patrzył na innych. Co druga osoba miała przed sobą telefon.
Nagle poczuła na sobie chłodne krople. Spojrzała do góry i parę kolejnych spadło na jej twarz. Pierwszy raz w ten sposób doznała deszczu. Poczuła jak dotyka każdej jej cząstki. Jak spływa po niej, chłodzi i przyprawia o dreszcze. Przez chwilę miała ochotę tańczyć, ale nie czuła się na siłach stać, co dopiero obracać i skakać. Deszcz sprawił jej wielką przyjemność, więc postanowiła się nie załamywać, tylko iść dalej przed siebie.
Doszła tak do parku. Było ciemno i cicho, a ona była cała przemoczona. Deszcz już ustał, ale nadal było dużo kałuż, które przy każdym chlapnięciu przypominały jej o wcześniejszej rozkoszy. W parku znalazła palmiarnię, która o dziwo była otwarta i oświetlona. Weszła do środka, odkrywając, że we wnętrzu jest dość ciepło. Usiadła w jakimś kącie pomiędzy roślinami. Było jej tak wygodnie i ciepło, a na dodatek woń roślin zdawała się tak słodka, że nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro