VII
– Dostałem trochę zupy, mam nadzieję, że ci posmakuje.. – po powrocie, podał jej miskę na niewielkiej tacy, a Amelia jedynie przyglądała jej się nieruchomo – Przepraszam, jeśli nie lubisz.. nie mogłem znaleźć niczego innego… – zawstydził się na chwilę, a dziewczyna, aby nie kłopotać go bardziej, postanowiła wziąć łyżkę. Zrobiło jej się go szkoda, w końcu starał się jak mógł. Bawiło ją jednak to, że jest główną postacią tutaj i ma możliwość wpływania na przebieg historii. Mocniej zacisnęła w ręce plastikową łyżkę i nabrała zupy – dokładnie tak, jak zawsze sobie to wyobrażała. Otworzyła buzię i włożyła łyżkę, po czym wzdrygnęła się. Zupa okazała się być gorąca, czego kompletnie się nie spodziewała – zamiast smaku poparzyła sobie podniebienie. Nie chciała jednak się poddać i uważniej przy kolejnej łyżce poczęła dmuchać, tak jak wiele razy widziała to w telewizji albo restauracji. Tym razem smak był lepiej odczuwalny. Zupa była bardzo rzadka, wręcz wodnista, pływało w niej zaledwie parę składników, ponadto była przesadnie słona. Amelia trochę się skrzywiła przy paru pierwszych łyżkach, po czym przyzwyczaiła się do tego smaku.
– Naprawdę mi przykro.. – ponownie podjął Marcin, patrząc na marną zupę, która w jego domu i pracy byłaby niedopuszczalna nawet do światła dziennego. Amelia jednak pokręciła głową i uśmiechnęła się.
– Nigdy nie jadłam lepszej! – w rzeczy samej ta zupa była jej pierwszą w życiu; jeśli to sen, to była naprawdę zdumiona, że mogła wyobrazić sobie coś tak realistycznego. Choć na pewno nie spodziewała się takich pierwszych wrażeń po pierwszym w życiu posiłku.
– Naprawdę… co ty musiałaś jadać do tej pory.. – pokręcił głową i obserwował jak kończy jeść – Chyba naprawdę musiałaś być bardzo głodna – spojrzał na całkiem pustą miskę i zaśmiał się pogodnie. Dziewczyna milcząco przyglądała mu się. Bezwstydnie przenikała go wzrokiem i odważnie zajrzała mu w oczy. Aż dreszcz przeszył Marcina i postanowił zagaić jakąś rozmowę.
– Jak… masz na imię? – dał upust pierwszej myśli w swoich ustach.
– Imię? – zastanawiała się chwilę.
– No wiesz, imię nadane przez rodziców i używane przez braci, siostry, przyjaciół…
– Nie mam takich.. – odpowiedziała krótko, czym zażyła chłopaka na wskroś.
– Hmm… na pewno w jakiś sposób muszą cię wołać, choćby przyjaciele…. – zaczął gorączkowo szukać odpowiednich słów do wytłumaczenia i nie urażenia jej. Wolał również nieproszony nie wnikać w jej osobiste sprawy.
– Ah! Mam przyjaciela – woła na mnie czasami “Amelia”. – jakby zaświtało jej w głowie, więc postanowiła podzielić się tą myślą.
– Czyli Amelia… ładne imię.. – uśmiechnął się miło, ale czuł się skrępowany jej dziwnymi odpowiedziami. Zaczął się zastanawiać, czy aby czasem nie uderzyła się w głowę, co mogłoby spowodować takie skutki.
– Wszystkie imiona są ładne.. i każde ma jakieś specjalne znaczenie! – podjęła szybko Amelia.
– Tak.. moje znaczy tyle, co wojownik boga Marsa, czy coś – chłopak nie za specjalnie podzielał jej entuzjazm.
– Nie o tym mówię! Nie każde słowo “Marcin” znaczy tyle, co to – każdy ma jeszcze dodatkowe, swoje wyjątkowe znaczenie.
– Skąd znasz… Znamy się skądś? – zapytał niepewnie.
– Jak mogłabym nie znać tak dobrego człowieka!? – uśmiechnęła się ponownie, bardzo radośnie. Cieszyła się tą krótką dyskusją choć nie miała pojęcia, na jakim prawie jest ona możliwa.
– N-nie sądzę, abym był aż takim dobrym człowiekiem… – zawstydził się trochę i odwrócił wzrok gdzieś na białą ścianę. – Ale dziękuję.. – dodał już pół szeptem.
– Zawsze chciałam z tobą porozmawiać – ciągnęła, nie przejmując się wcale, że to onieśmiela Marcina. – Chyba na zawsze zapamiętam ten sen! – pomyślała na głos, a chłopak czując, że się rumieni, wstał.
– Muszę wyjść – wytłumaczył się, nie wiedząc, co za specjalnie powiedzieć i pośpiesznie wyszedł z pomieszczenia. Amelii za specjalnie to nie przejęło. Myślami była już z powrotem w trakcie poszukiwania księgi. Po piętnastu minutach gdybania stwierdziła, że jeśli śni, to księgi wcale być nie musi w jej śnie. Prawdopodobnie jako istota ludzka nie miałaby potrzeby mieć takowej księgi.
Kontynuowała siedzenie na łóżku i zachwycanie się ludzkim ciałem, jakim mogła władać. Poruszała każdym palcem u ręki, po chwili zginała i zaciskała je w pięść i znów luźno puszczała. Najciekawsze jednak okazało się doznawanie otoczenia dotykiem. Pogładziła delikatnie mięciutki koc i poczuła przyjemny łaskoczący dreszcz. Po chwili dotknęła poręczy łóżka - była zimna i twarda. Przypomniało jej to, że już doznała takiej temperatury. Pochyliła się na łóżku i zapragnęła dotknąć podłogi. O dziwo schylanie się do przodu okazało się być trudnym zadaniem i zamiast palcem dotknąć podłogi, zsunęła się i doznała twardości i chłodu na własnym siedzeniu. Jakieś nieklarowne uczucie zagościło w niej i nie wiedziała, czy cieszy się z nowego doznania, czy jednak nie. Spróbowała wstać, ale jej nogi zatrzęsły się i ledwie dźwignęła się z powrotem na łóżko. Jej nogi były za słabe, aby utrzymać ciężar jej ciała. Nie zdawała sobie nawet z tego sprawy, że ludzie muszą aż tyle ze sobą dźwigać za każdym razem, kiedy idą.
Z niezadowoleniem podniosła nogę do góry i przyjrzała się jej, nie wiedząc, dlaczego chodzenie jest takie trudne. Dotknęła swojej stopy i stwierdziła, że jest bardzo gładziutka i miękka. Przyglądając się tak, spostrzegła nawet małe włoski na ciele, których nigdy dotąd nie zauważyła. Wszystko to zdawało się być intrygujące, a Amelia była pod wrażeniem każdego nowego doświadczenia. Zaskakiwała się co chwilę i odkrywała coraz to nowsze tajniki bycia człowiekiem.
– Dzień dobry – powiedział oschle mężczyzna w białym fartuchu. Miał krótkie czarne włosy i wąsy zakrywające prawie całkiem jego górną wargę. Mina była dość surowa, a postawa chłodna. Tuż za nim przemknęła pielęgniarka i zaczęła wykonywać swoje czynności związane z kroplówką. – Doszły nas słuchy, że pani się obudziła.. – kontynuował, niecierpliwiąc się na uzyskanie jakiejkolwiek odpowiedzi ze strony dziewczyny. – Była pani mocno poturbowana w trakcie wypadku, ale dzięki Bogu, nic poważnego się pani nie stało… – lekko oburzony patrzył na swoją pacjentkę. Zdawała się być bardziej zainteresowana obserwowaniem, jak pielęgniarka odczepia od niej kroplówkę i zmienia na nową, aniżeli tym, co mówił lekarz.
– Czy czuje pani jakiś szczególny ból w okolicach pleców? W jakimś specyficznym miejscu? – zapytał głośniej, a dziewczyna na niego spojrzała. Przypomniała sobie, że rzeczywiście podczas pobudki odczuwała uciążliwy i przesadny dotyk – bolał ją każdy mięsień, ale teraz jakby złagodniał. Pokręciła więc głową.
– Jeśli można spytać, jak się pani nazywa? – zapytał, widząc, że zaczęła reagować na jego słowa. Amelia jednak milczała. Nie wiedziała bowiem, co odpowiedzieć.
– Byli tu wcześniej rodzice dziecka i jeszcze inni tamtego młodzieńca – ciągnął, widząc, że nie zamierza mu odpowiadać. – Byli bardzo wdzięczni za pani pomoc i postanowili wspólnie zapłacić za pani leczenie, ale nikt nie wiedział, jak się pani nazywa. Nikt również zdaje się pani nie rozpoznawać… Przyjechała pani tu może do kogoś? – w odpowiedzi otrzymał zaprzeczenie gestem głowy. Pielęgniarka skończyła swoją pracę i w ciszy wyszła z pokoju. Lekarz stracił cierpliwość i zastanawiając się, czy dziewczyna jest niemową, wyszedł na papierosa.
Amelia nie rozumiała do końca, o co chodziło tym ludziom i czego chcieli, ale ogarnęło ją jakieś męczące odczucie. Przestała się zastanawiać i opadła plecami na pościel. Jej oczy odmawiały jej posłuszeństwa i na nowo zaczęły ukazywać jej ciemność, której nie miała siły już odpędzać. Zasnęła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro