XXX
– Przecież ona nie zrobiła tego specjalnie! Chciała dobrze! Czy tylko ludziom wolno popełniać błędy!? – wykrzyczał z siebie mężczyzna prosto w stronę księżyca. Opanował się w końcu, jak zawsze, i znów spojrzał we wnętrze swojej księgi. Tu akurat strona była prawie pusta - oprócz znajomej dziewczęcej twarzy i krótkiego sprawozdania z jej ziemskich poczynań, nie było nic. Drażniło go, ilekroć widział pustą datę i brak powodu śmierci. Wiedział natomiast, że nie byłoby możliwe znaleźć tej strony, gdyby nie było jej dane umrzeć w najbliższym czasie. Głowił się, co jeszcze może zrobić, ale Amelia była uparta i nie słuchała dobrych rad, jak to zazwyczaj bywa z ludźmi. Położył się na plecach i westchnął głośno.
– Nigdy nie zrozumiem, dlaczego ludzie sami sprowadzają na siebie zagładę. Ich własny egoizm ich przerasta. Jak można się nimi aż tak bardzo zachwycać... – myślał na głos – Nie tylko ludzie są niedoskonali w miłości... Choć gdybym mógł wybrać, z pewnością wolałbym już, żebym to ja był wtedy na jej miejscu… Szybciej bym się uporał, więc... Dlaczego spadła z nieba?... – nagle poczuł silny powiew wiatru. Natychmiast się podniósł i zauważył, że również kartki jego księgi zaczęły się rozwiewać. Przyjrzał się lepiej powiewającej stronie i odczytał jej zawartość. “Powód śmierci: wyskoczenie z okna.” Zląkł się od razu i przeniósł w pobliże restauracji. Zobaczył martwe ciało ubrudzone we własnej krwi. Było jeszcze ciepłe, ale zdawało się być bez życia i ducha. Stał chwilę w oszołomieniu, pierwszy raz będąc aż tak dotkniętym ludzką śmiercią. Zdawało mu się, że również pierwszy raz widzi tak dokładnie wschód słońca, który rozszerzał się w tle ulicy, na której leżał trup. Słońce dawało równie czerwony kolor, co chodnik.
Zanim Alex się otrząsnął, ludzie normalnie chodzili i przepychali się po ulicach. Zaczęły trąbić klaksony i również światła na przejściach dla pieszych zaczęły dawać znać, że mogą przechodzić. Spojrzał za siebie i przyglądał się ludziom ze szczególną uwagą. Każdy się spieszył, rozmawiał przez telefon. Gdzieś pośród tłumu dało się słyszeć śmiech jakiegoś malutkiego dziecka w wózku. Jakiś człowiek żebrał o wsparcie i dostając parę monet, z wielką wdzięcznością mówił, ażeby Bóg docenił łaskę tamtego człowieka. Przed nim stanęła też drobniutka dziewczyna z kokardą wplecioną we włosy. Uśmiechnęła się i zaczęła rozmawiać z nim, po czym skierowała go w stronę znajdującego się nieopodal schroniska. W międzyczasie podbiegł do niej jakiś blond włosy młodzieniec i obdarował kwiatkiem. Ona odwdzięczyła się przepięknym uśmiechem i złapała śmiało jego dłoń. Ruszyli w stronę schroniska. Alex odnalazł w tej dziewczynie osobę, która była nazywana przez jego przyjaciółkę Różą. Rzeczywiście z perspektywy człowieka stojącego na ulicy lepiej wyglądał świat ludzkich spraw, a na dobrych ludzi wzrok samoistnie spoczywał. Może to dlatego, że miło przyglądało się ich poczynaniom.
– Od kiedy zacząłeś oglądać bajki? – usłyszał za plecami pytanie. Przekręcając się i widząc już same bose stopy, uśmiechnął się.
– To nie bajki, to prawdziwe życie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro