Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXVIII

“Przejrzyj na własne oczy”, usłyszała ponownie głos osoby, której bała się teraz jak ognia. Czuła, że jej oczy łzawią, ale bała się je otworzyć i na nowo zobaczyć ten koszmarny widok. Jej dawne, przywrócone przez Alexa oczy, nie dawały jej już żadnych złudzeń. Widziała wyraźnie i przejrzyście, że chłopak, którego kiedyś znała, to nie ten sam, którego dopiero co spotkała. Przeraziła się go i zdała sobie sprawę, że już wcześniej słyszała chociażby z ust Róży, że ludzie szybko się zmieniają. W szczególności najciemniej wydaje się być pod latarnią.
– Zrobiłem kolację – oznajmił głośno, wchodząc do pokoju dziewczyny. Otworzył drzwi z takim rozmachem, że dziewczyna aż podskoczyła, od razu otwierając oczy. Znieruchomiała ponownie, kiedy tylko spoczęły na nim jej oczy. Marcin bez przeszkód podszedł i usiadł obok jej łóżka.
– Chyba nawabiłaś się jakiejś anemii, musisz zacząć więcej jeść. – chciał podać jej miskę z zupą, ale Amelia leżała w bezruchu, nie mogąc się nawet podnieść. Chłopak popatrzył na nią z niezadowoleniem. Pomógł jej się podnieść i oprzeć o ramę łóżka, po czym na nowo podał jej miskę z uśmiechem. Dziewczyna jednak nie ruszyła nawet palcem. Wytężała swój wzrok, szeroko otwierając oczy i przyglądając się jakby nieznanej osobie.
– No dalej – zachęcił ją pogodnie, ale na marne. – Pamiętam jeszcze, że kiedyś mówiłaś, że moja zupa jest pyszna. Sprawdź chociaż i pokaż mi swój uśmiech. – proponował jej łyżkę, ale bała się nawet otworzyć ust. Mając wgląd w jego duszę, bała się go prawie tak, jak wczoraj Alexa.
– Chyba nie chcesz skończyć jak moja mama, co? – rzucił w końcu, a dziewczyna zdołała zmarszczyć brwi. Marcin widząc to kontynuował – Rzeczywiście... Nie mówiłem ci jeszcze... – uśmiechnął się nie radośnie i nie smutno, lecz ze sfatygowaniem. – Pogorszyło jej się i trzeba było zawieźć ją do innego szpitala, bardziej specjalistycznego. Ma jakiś uraz głowy chyba.. – próbował sobie przypomnieć, ale szybko zrezygnował. – Tato postanowił jej towarzyszyć, więc nie zobaczymy również i jego przez parę dni – oznajmił spokojnie. Dziewczyna siedziała jak zaklęta lalka, patrząc tylko z przerażeniem, czego chłopak zdawał się nie zauważać.
– Jak będziesz mieć tylko na coś ochotę, albo będziesz czegoś potrzebować, zawołaj mnie. – powiedział uprzejmie, odkładając miskę na stolik nocny. Po chwili ucałował ją w czoło i wyszedł. Jakieś złe uczucie ją nie opuszczało. Kiedy tylko usłyszała wodę puszczoną w łazience, jakby oprzytomniała. Poczuła potrzebę wyjścia, ucieczki, znalezienia schronu. Zerwała się na równe nogi i podbiegła do drzwi. Nie wiedziała co się święci, ale wiedziała, że boi się przebywać z tym człowiekiem. Zaglądnęła ostrożnie na korytarz i usłyszała jak jakieś przedmioty przewracają się w łazience. Niczym skradający się złodziej podeszła do telefonu i zatrudzona próbowała go włączyć. Nie wiedziała czemu, ale telefon stacjonarny nie chciał być jej usłużny.
– Jeśli chcesz z kimś porozmawiać, to jestem tutaj – usłyszała za sobą głos i wzdrygnęła się tak bardzo, że aż opadła na ziemię zlękniona. Chłopak uśmiechał się do niej przyjaźnie – Telefon nie jest nam potrzebny, a wręcz mógłby cię zbudzić ze snu, więc postanowiłem go odłączyć. – zakomunikował i kucnął obok niej. – W razie potrzeby ja cię chętnie wysłucham. – odgarnął jej włosy z twarzy – Mówiłem ci już przecież, jeśli potrzebujesz czegoś, zawołaj mnie. – gdyby nie to, co widziały jej nieludzkie oczy, pewnie takie słowa uspokoiły by ją bez problemu. Widząc go jednak, czuła jedynie trwogę. Słysząc jego łagodny śmiech, zacisnęła wszystkie mięśnie, nie wiedząc nawet dlaczego.
– Jak nieporadnie upadłaś – powiedział i dalej śmiał się pod nosem. Jego uśmiech zdawał się być taki ładny jak dawnego Marcina, ale nim nie był. Był zaledwie cieniem jego samego. Chłopak złapał ją w talii i pomógł wstać.
– Powiedz mi czego potrzebujesz, ja wszystkiego wysłucham – przytulił ją mocniej do siebie i pocałował w policzek, po czym nachalnie w usta.
– Przestań! – zaprotestowała, zdobywając się na to, aby uderzyć czołem w jego głowę. Skorzystała z chwili, kiedy rozluźnił uścisk i instynktownie pobiegła do schodów. – Potrzebuję świeżego powietrza! – rzuciła i zbiegła. Gdy dobiegła do drzwi wyjściowych, odkryła, że są one zamknięte na klucz, którego nigdzie nie było. Zaczęłą je szarpać, ale nagle poczuła za sobą cudzy niespokojny oddech. Męska ręka spoczęła na drzwiach i dała jej znać, że to tyle z jej ucieczki.
– Nie potrzebujesz wychodzić! Niepotrzebny nam świat zewnętrzny! – wpadł w furię i uderzył dziewczynę w twarz. Był to tak mocny cios, że Amelia zaraz spadła na ziemię. Marcin złapał za jej przedramiona i zaczął trząść – Niepotrzebny, słyszysz?! – Amelia próbując się wyswobodzić wdała się w szarpaninę. Była więcej niż pewna, że ten człowiek jest niebezpieczny. Jego zachłanne oczy i groźna mina na nowo zaczęły paraliżować dziewczynę. Nim jednak dała się zastraszyć, poczuła przypływ adrenaliny i łapiąc za krzesło, uderzyła nim chłopaka. Nie zważając na krew, pobiegła z powrotem do swojego pokoju i zamknęła się szczelnie na zamek. Zaraz po tym odskoczyła, gdy tylko klamka zaczęła być szarpana od drugiej strony.
– Przepraszam! Przepraszam! Wpuść mnie, proszę! – krzyczał rozpaczliwie, a Amelia oddaliła się w najdalszy kąt pokoju i skuliła się w sobie. Bała się nawet płakać albo chociaż głośniej oddychać. Zadawała sobie pytania, dlaczego tak ciężko kocha się ludzkim sercem. Dlaczego tak ciężko zrozumieć życie i śmierć. Ciężko pojąć sens gorzkich łez, bólu przeszywającego ciało, braku wyjścia.
Siedziała w kącie pokryta wszystkimi tymi ranami, ale najbardziej bolała ją ta ukryta głęboko, tam gdzie nie sięga ludzki wzrok - tam w sercu. Bolało ją to, co stworzyła, nieszczęście, które sprowadziła na duszę tego człowieka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro