XXVII
Obudziła się kolejnego dnia w swoim łóżku. W domu jak i na ulicy panowała cisza i spokój. Ociężale zsunęła się z łóżka na swoje nogi, ale te ugięły się i upadła. Stwierdziła, że dawno nie czuła twardości takiego upadku i zastanawiała się, co chce dalej zrobić. Podniosła się jakby w niemocy i poszła wziąć prysznic. W domu zdało jej się być nazbyt cicho, więc postanowiła się przespacerować i sprawdzić czy inni domownicy są u siebie. Rodziców nie było, co nie zdumiało dziewczyny. Natomiast nieobecność Marcina trochę zaniepokoiła ją. Poszła do kuchni, aby się upewnić i znalazła na ladzie karteczkę z informacją, że chłopak wyszedł na zakupy i żeby się nie martwiła. Nie czuła się na siłach, ale chciała mieć dobre przeczucie. Cieszyło ją w środku, że chłopak wyszedł z domu. Może jest nadzieja, w końcu nie jest tak źle z chłopakiem. Powoli podniesie się na nogi i jak ona wstanie o własnych siłach z bolesnego upadku.
– Wpół do piętnastej – spojrzała na zegarek, odrobinę zlękniona, że tak długo spała. Znalazła w jednej z szafek kuchennych krakersy i postanowiła zadowolić się nimi, aby odpędzić choć trochę głód. Nie zjadła nawet połowy, gdy telefon stacjonarny zadzwonił.
– Halo? – odezwała się niepewnie.
– Oh! Cześć, z tej strony Róża! – usłyszała entuzjastyczny głos przyjaciółki.
– Hej.. – przywitała się bezsilnie, jakby wyssane były z niej wszystkie soki młodości.
– Muszę się z tobą podzielić genialną nowiną! – było słychać w jej głosie niesamowitą radość, którą Amelia od dawna nie słyszała i sama nie doznała. – Moja siostra wczoraj w nocy urodziła dziecko! To chłopczyk! Mówią, że wykapany tatuś, ale według mnie przypomina bardziej swoją mamę, ha ha... W sumie przekonamy się jak trochę podrośnie, prawda? Żebyś widziała na własne oczy jak cieszyli się, witając synka.. – opowiadała, tracąc dech, pełna euforii, nie mogąc czepić się jednej myśli i ciągle krążąc wokół tematu. Amelia nawet lekko się uśmiechnęła. Przez chwilę zapomniała o porodach i o dzieciach, które tak niewinnie przychodzą na świat. Pokrzepiło jej serce słuchanie tej wiadomości. Dawno nie słyszała czegoś tak dobrego. Róża opowiadała jej jeszcze przez dłuższą chwilę historię z wybraniem imienia dla małego. Potem zboczyła trochę z tematu i zaczęła mówić o planach Niny i jej męża. Amelia nieświadomie podsunęła pomysł, aby mężczyzna poszukał lepiej opłacalnej pracy, najlepiej w restauracji Mrożynów. Zwłaszcza gdy pamiętała jeszcze jak profesjonalnie gotuje, a bez drugiego kucharza tato Marcina nie może otworzyć restauracji. Róża stwierdziła, że to świetny pomysł, a Amelia skarciła się w duszy, że znowu zaczęła ingerować w życie innych ludzi.
– Jestem! – rozległ się głos z dołu i trzaśnięcie drzwiami. Marcin po schodach przeciskał się z reklamówkami z jedzeniem. Amelia właśnie kończyła rozmawiać z Różą i postanowiła pomóc chłopakowi z zakupami.
– Długo ci zeszło – powiedziała, idąc w stronę schodów.
– Ah, może dlatego, że po drodzę wstąpiłem do twojej pracy i wytłumaczyłem im, że czujesz się jeszcze gorzej i musisz z żalem zrezygnować z tych obowiązków. – powiedział wchodząc na ostatni schodek, a Amelię zamurowało. Stanęła w pół kroku.
– Widzę, że dalej czujesz się nienajlepiej, jesteś blada jak kreda. – zrobił ku niej krok, a ona cofnęła się, utrzymując dystans. Marcin postawił reklamówki na ziemi i zrobił kolejny krok, a dziewczyna tak samo do tyłu.
– Coś nie tak? Przepraszam, że podjąłem decyzję za ciebie, ale widząc cię wczoraj nie mogłem postąpić inaczej. Zresztą i tak zarabiałaś tam niewielkie pieniądze. Nie potrzebujesz pracować. – postąpił parę kroków w jej stronę i łagodnie spoglądając jej w oczy, pogłaskał jej policzek. – Wystarczy jedynie, że tu będziesz – zapewnił, a dziewczyna czując, że lada moment jej serce może nie wytrzymać, osunęła się z nóg na podłogę i zemdlała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro