XXV
Pogrzeb cioci był prawie że uwieńczeniem złego omenu, który krążył w powietrzu dookoła nich. Zdał się być też ogromnym ciosem nie tyle dla Amelii, co w szczególności dla Marcina, który miał najlepsze relacje ze starszą kobietą. Zginęła ona w wypadku, w którym uratowała Matyldę. To było aż łudząco podobne do scenariusza pisanego dla Marcina, który się nie spełnił. Matylda została mocno poturbowana, więc trafiła na obserwację do szpitala. Marcin odwiedził ją tylko raz, po czym nie chciał przyjść nigdy więcej. W odróżnieniu od niego jego tato przebywał przy łóżku małżonki prawie non stop, gdy tylko mógł. Nawet na cały tydzień zamknięto restaurację. Marcin prawie wcale nie spał, nie mógł też jeść, nie ruszał się ze swojego pokoju. Przestał nawet chodzić na uczelnię, co według Amelii było już lekką przesadą, ale nie chciała naciskać na niego. W milczeniu siedziała nieraz z nim do późnej godziny. Przynosiła jedzenie, które niechętnie przyjmował i prawie w ogóle nie jadł. Wyraźnie widać było, że był blady i niepodobny do siebie. Pogorszyło się z każdym dniem, a Amelia nie wiedziała co robić. Siedząc czasem parę godzin bez słów, ważyła to, co powiedział jej ostatnio Alex. Nie mogła jednak znaleźć żadnej odpowiedniej chwili, aby powiedzieć Mrożynom, że musi odejść.
– Muszę się zbierać, mam dziś pracę – odezwała się w końcu, nie czując się jednak na siłach jeszcze wstać. Zegar wybił już 7 rano.
– Nie idź dzisiaj – Marcin przewrócił się na drugi bok, aby spojrzeć na nią.
– Pracy nie wolno lekceważyć – słysząc sama siebie, umilkła. Miała przecież znacznie ważniejszą pracę, której nie powinna lekceważyć, a jednak nie umiała się zebrać, aby powiedzieć, że musi odejść. Rozmyślała tak dobrą chwilę, gdy nagle zdała sobie sprawę z rozległego dźwięku telefonu stacjonarnego.
– Halo? – ku jej zdziwieniu, to Marcin wstał i podszedł do telefonu. Od dłuższego czasu nie widziała, aby zdobył się na wyjście z pokoju i teraz z zaciekawieniem przyglądała mu się. – Jest w domu... Nie może przyjść do pracy, jest chora... Nie wiem jak długo, przykro mi – szybko zakończył rozmowę, a dziewczynę oświeciło.
– To z mojej pracy, tak?! – podniosła się szybko. – Nie jestem chora, trzeba było powiedzieć, że zaraz tam będę – spojrzała na zegarek, który wybił już pół godziny po ósmej. Marcin powstrzymał ją od wyjścia.
– Jesteś niewyspana, nie spałaś już parę nocy, prawda? Masz również nieświeże włosy i ciuchy. Gdybyś się tak pokazała, ludzie raczej nie przyszli by kupić jakiegokolwiek napoju – zażartował i przymusił się trochę do zaśmiania, co jeszcze bardziej uwidoczniło jego podkrążone z niewyspania oczy. – Zostaniesz ze mną dziś, prawda? – zapytał, błagalnie patrząc na nią.
– ...Zjesz obiad, który zrobię? – gdy tylko przytaknął w odpowiedzi na to pytanie, zgodziła się zostać. Nie czuła się w duchu gotowa na konfrontację z innymi ludźmi.
W domu było bardzo cicho, aż wieczorem przyszedł tato. Niczym burza przeszedł przez salon, wziął prysznic, zrobił jakiś posiłek, coś wsadził do lodówki, coś zapakował, coś zjadł, pożegnał się i wyszedł. Amelia spodziewała się, że to na tyle akcji w tym domu na dziś, więc znużona, zdrzemnęła się na kanapie w salonie. Nagle rozległ się domowy telefon. Ze względu, że była najbliżej i nie podejrzewała, aby Marcin zareagował, postanowiła go odebrać.
– Halo? – przecierając oczy, zastanawiała się, kto dzwoni o takiej porze.
– Amelia? – usłyszała niepewny głos przyjaciółki.
– Róża!? – podskoczyła z wrażenia – Coś się stało?
– Nie, nie.. Słyszałam raczej o pogrzebie i… chciałam zapytać jak się czujecie. – zaczęła niemrawo, ale to i tak ucieszyło Amelię.
– Nienajlepiej. Ciągle panuje tu grobowa atmosfera i.. – chciała już opowiedzieć wszystko zmartwionej dziewczynie, ale nagle telefon uciekł jej z ręki. Podążyła głową do góry i zobaczyła stojącego nad sobą Marcina z telefonem w ręce. Spojrzał na wyświetlające się imię dziewczyny jak na dane intruza i podjął rozmowę.
– Nie potrzebujemy teraz twojej litości i współczucia – powiedział krótko i oschle, po czym rozłączył się i wyrzucił telefon na kanapę.
– Marcin! – oburzyła się jego zachowaniem, ale wyglądał na tak zirytowanego, że aż poczuła lekką obawę. – Róża chce wyciągnąć rękę, pojednać się. Nawet jakkolwiek byście się pokłócili, dalej jesteście bliskimi przyjaciółmi. To oczywiste, że przyjaciel będzie się martwić o przyjaciela, nawet jeśli są straszliwie pokłóceni.
– Nie potrzebuję w takim razie jej przyjaźni. – warknął.
– Jak to nie potrzebujesz? Ona będzie ci bardzo potrzebna, zwłaszcza kiedy mnie już nie będzie! – powiedziała szybko co myślała, a chłopak w oszołomieniu złapał ją za przedramiona i uniósł, aby stanęła na nogi. Płochliwie zaglądał jej prosto w oczy.
– Jak “kiedy cię już nie będzie”? Nie zostawisz mnie przecież teraz, kiedy przechodzę najcięższy czas w swoim życiu, co? Zwłaszcza, że to twoja wina, to ty chciałaś zeswatać nas, przez co się zbliżyliśmy, a teraz nie możemy nawet ze sobą rozmawiać, nawet spojrzeć na siebie! – wygarnął w złości, co bardzo zraniło Amelię. Było to widać w jej oczach, co od razu uprzytomniło chłopakowi, co powiedział.
– Nie, ja tak wcale nie... Zdenerwowałem się i dlatego… Przepraszam! – objął ją mocno i sam zaczął drżeć, jakby miał się popłakać. – Przepraszam... – powtarzał, ale dziewczyna słyszała w uszach dudnienie poprzednich słów “to twoja wina”. Zabolało ją to najbardziej.
– Wszyscy mnie opuszczają, ty mnie nie opuszczaj, proszę. Proszę! – trząsł się jak małe dziecko, które przed chwilą obudziło się z koszmaru.
– Wiesz, czas leczy rany – zaczęła klepać go po plecach – Dowiedziałam się tego na własnej skórze. Śmierć zrobiła na mnie ogromne wrażenie, gdy zobaczyłam ją na własne oczy i przestraszyłam się, jak kruche jest życie. Można umrzeć w każdej niespodziewanej chwili.. Wiedziałam o tym zawsze, ale dopóki nie doświadczyłam, nie mogłam pojąć, dlaczego ludzie się jej tak boją. W końcu po drugiej stronie nie jest tak źle. W końcu umierają tylko powłoką, nie duszą.
– O czym ty mówisz? – zaczął się zastanawiać, spoglądając jej w oczy.
– Uwierzyłbyś, gdybym ci powiedziała, że nie zawsze byłam człowiekiem? – bardzo poważnie przyglądała się, wyczekując jego reakcji. Chłopak rozluźnił uścisk i nie przestawał jej się przyglądać. – Uwierzyłbyś, że jestem aniołem, jeśli tak bym powiedziała? – w jej spojrzenie wkradł się jakiś smutek. Czuła, że sama pewnie miałaby problem z uwierzeniem, gdyby ktoś jej tak powiedział, gdyby była tylko człowiekiem.
– Możesz być kim chcesz, teraz widzę przed sobą człowieka z krwi i kości – począł nowy temat, wcale nie zrażony do niej.
– Chodzi o to, że muszę powrócić do swojego zadania - przeprowadzania ludzi po tej drugiej stronie.
– Jakoś nie robiłaś tego przez ostatnie miesiące, nie widzę powodu żebyś musiała kontynuować, chyba jakoś dają sobie radę bez ciebie. – uśmiechnął się niczym w rozbawieniu.
– Nie dają i widzę, że mi nie wierzysz… – nie wiedziała, jak uwierzytelnić swoją wypowiedź, gdy nagle wpadł jej do głowy pomysł. – Pamiętasz mężczyznę, którego ratowałeś na środku ulicy z jakieś pół roku temu? Odprowadzałam go, umarł w karetce zanim włączyli sygnał.
– Słuchaj, jeśli chcesz wymyślać jakieś historie, żeby przekonać mnie, że twoje odejście jest bardzo ważne, to wcale mnie nie przekonujesz.
– Nie wierzysz mi? – poczuła się głupio, że nawet pomyślała, że mógłby dać temu wiarę.
– W takim razie powiedz mi o czymś, co zdarzy się w przyszłości. Przekonamy się wtedy, jaką wszechwiedzę masz jako anioł. – podał pomysł, a dziewczyna zmarszczyła brwi.
– Przyszłość z łatwością można zmienić, dlatego nie jest stricte zapisana w księgach i my jej nie znamy. Wiemy tylko, jaki z pewnością będzie Wielki Koniec, ale tego dowiesz się i ty, kiedy nadejdzie pora.
– Czyli nie możesz mi powiedzieć, co przyniesie przyszłość?
– Właściwie czym dla ciebie jest “przyszłość”? Dla nas jest to względność do podejmowanych przez was decyzji. Sami decydujecie, czego chcecie i jacy chcecie być. To należy do waszej woli i nikt nie poruszy waszą ręką, jak tylko wy sami. Być może pod wpływem innych, ale to do was należy ostateczna decyzja.
– Ja chcę, żebyś została przy moim boku, bo czuję, że inaczej nawet nie usnę. Zostać.. Czy to dobra czy zła decyzja? – wbił w nią wzrok, a Amelia przełknęła ślinę.
– Nie wiem – przyznała z żalem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro