Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XVIII

Nowy dzień przyniósł jej nowe zmartwienie – nie usłyszała budzika i przez to musiała pobiec do pracy. Na szczęście nie spóźniła się i otworzyła budkę na czas. Musiała pamiętać również o wystawieniu krzeseł dla klientów i wywieszeniu tablicy z menu. Dzień schodził jej spokojnie i z uśmiechem. Powoli dawała się odczuć zmiana lata w jesień, ale dalej było ciepło. Wczoraj wieczorem Matylda podarowała jej wiele nowych ciuchów, choć jak mówiła były one bardziej bliższe modzie za czasów jej młodości niż współczesne, ale powoli zdawały się powracać do łask, także Amelia mogła je nosić bez zmartwienia. Sama dziewczyna uważała, że ubrania są ładne i zadbane, oraz tym bardziej cieszyła ją ta nagła niespodzianka, jaką były te rzeczy w podarunku. Radowała się podobnie, a może nawet odrobinę bardziej, jak gdy dostała koc od jej świętej pamięci wybawcy. Czas rzeczywiście uleczył odrobinę tą ranę i teraz jakoś łatwiej się jej oddychało, wspominając ciepło owego nieznanego człowieka.
– Dzień dobry – znienacka dał jej się usłyszeć czyjś głos. Szybko powróciła myślami do miejsca pracy i zobaczyła uśmiechniętego chłopaka. – Mógłbym poprosić oranżadę? Parno dzisiaj! – dziewczyna odruchowo ruszyła ręką w stronę lodówki i wyciągnęła napój. Chłopak szybko zapłacił i wziął ogromny łyk, prawie się zakrztuszając.
– Ostrożnie! – zmartwiła się, ale chłopak błyskawicznie otarł twarz i ukazał beztroski uśmiech, po czym pożegnał się i ruszył w stronę uczelni. Amelii jakoś dziwnie miło się zrobiło, wspominając to wesołe i niespodziewane “dzień dobry”. Przez cały dzień nie mogła odpędzić od siebie tego przyjemnego uczucia. Z głowienia się dlaczego wyrwał ją dopiero widok Marcina, który przechodził niedaleko.
– Marcin! – zapragnęła go zawołać, a ten jakby zaskoczony ją zauważył.
– Ty jeszcze tutaj? – nie krył zdziwienia.
– Zawsze tu jestem o tej godzinie. – odpowiedziała radośnie. – Coś ty taki przygnębiony? – szybko odgadła jego nastrój – Jeśli chwilę poczekasz, zaraz powinna pojawić się tu Róża – puściła mu oczko, ale nie pocieszyło to chłopaka.
– Em... widzisz... mamy teraz mały zgrzyt... – zaczął nieporadnie, przeczesując włosy ręką, jak to zwykł robić podczas zwierzania się.
– Co się stało? – zapytała łagodnie, ale Marcin milczał.
– Ja... – zebrał się, aby coś powiedzieć, ale spłoszył się tylko usłyszawszy wołanie.
– Marcin! – z oddali machała w jego stronę jakaś dziewczyna stojąca w niewielkiej grupce. Gdy reszta ekipy zobaczyła go także zaczęła entuzjastycznie machać i nawoływać.
– Idę się z nimi spotkać, mogłabyś przekazać ode mnie mamie, że wrócę trochę późno i żeby się nie martwiła? – zapytał lekko zawstydzony, a dziewczyna przytaknęła. Dziwiło ją zachowanie chłopaka, ale Marcin to przecież Marcin. Chwilę pobędzie onieśmielony, ale zaraz potem przejdzie do działania. Podejrzewała, że zgrzyty nawet pomiędzy takimi ludźmi jak oni są nieuniknione. Kłótnie, nieporozumienia i odmienność zdań jest naturalna, ważne, aby wkrótce zapragnęli się pogodzić, a wtedy wszystko wróci do poprzedniego stanu. Ludzie, którzy pragną zgody zawsze wynajdą sposób, aby dojść do konsensusu. A Amelia na pewno znajdzie jakiś pomysł, jeśli sami nie dadzą sobie rady.

Wieczorem, tuż po kolacji, Amelia siedziała na swoim łóżku i nie mogła zasnąć. Nie wiedziała dlaczego. Wiedziała jedynie, że wiele myśli krąży jej po głowie. Tyle spraw, pomysłów, planów. Nie wiedziała jak to pogodzić, chciała, aby jutro jak najszybciej nadeszło, aby mogła chociażby zażegnać problem Marcina i Róży.
– Gdzie twój beztroski uśmiech? Czyżby życie jako ludzka istota jednak nie było bajką? – usłyszała tak dobrze jej znany głos i momentalnie poczuła, jak bardzo go wyczekiwała i tęskniła za nim. Spojrzała w stronę mężczyzny w czarnym garniturze z dwiema księgami. Odłożył jedną, drugą podał dziewczynie.
– Znalazłeś moją księgę? – uradowała się momentalnie, biorąc ją do rąk i oglądając.
– Nie znalazłem – odpowiedział szczerze, po czym umilkł.
– To nie moja… – zauważyła w końcu, nie mogąc jej otworzyć. Ludzie nie mogą otwierać ksiąg przeznaczenia, ale gdyby była to jej księga, zaraz by się przed nią otworzyła. W końcu w duszy była dalej tym samym.
– Twoja anielska aura słabnie… – odezwał się nie do końca świadomy, że na głos.
– Rzeczywiście... już nie mogę się uleczyć tak szybko jak kiedyś – pokazała lekkie zadrapanie na palcu, które wyrządziła sobie przypadkiem w pracy. Alex w zamyśleniu kątem oka spojrzał na jej rękę, ale w dalszym ciągu nie odzywał się.
– Skąd wziąłeś nową księgę? – zapytała zaciekawiona, ale widząc, że jej przyjaciel nie odpowiada, zmartwiła się. Wyglądał, jakby jakieś jego sprawy go trapiły.
– Coś się stało? – zapytała niepewnie, ale milczenie Alexa z każdą kolejną minutą jeszcze bardziej ją trwożyło. – Alex! – zawołała, a chłopak jakby się obudził i w końcu podniósł znieruchomiały jak dotąd wzrok na jej strapioną twarz.
– Ach tak! Musisz oznaczyć nową księgę żeby przeszła na ciebie, nie trwa to długo, ale na ludzki czas trzeba trochę poczekać. – zaczął jej objaśniać.
– Czy coś się stało? Dlaczego jesteś taki niemrawy? – nie odrywała od niego wzroku, choć w ręce miała księgę, na której wszystko jej objaśniał.
– Mniejsza o moje zmartwienia, słuchaj mnie uważnie, bo nie lubię się powtarzać – powiedział stanowczo, prawie że grzmiąco.
– Nie mogę jeszcze wrócić… tak nagle zniknąć... – zaczęła dziewczyna, a mężczyzna zmarszczył czoło.
– Co chcesz przez to powiedzieć? Nie chcesz wracać?
– Chcę! Obowiązki przecież na mnie czekają! Tylko… Tylko muszę dokończyć tu parę spraw.
– Kiedy dokończysz te, powstaną kolejne... wiesz przecież, że z tego składa się ludzkie życie. Nieustannie gonią za swoimi sprawami.
– Wiem! Wiem, że to nie moje życie tu należy, ale.. Ale chciałabym się chociaż pożegnać, powiedzieć, że muszę opuścić pracę, dopilnować, aby Marcin i Róża sie pogodzili.
– To nie twoje sprawy.
– Ale czuję, że serce pęknie Matyldzie i innym, jeśli tak naglę zniknę bez słowa. Będą się martwić. No i... i obiecałam, że pomogę Marcinowi i Róży. Mogę im pomóc jedynie w tym ciele. Proszę, proszę, daj mi jeszcze trochę czasu.
– Nie powinnaś się mieszać w sprawy ludzkie. Oni sami powinni umieć się pogodzić, skoro się pokłócili. Nie możesz im we wszystkim pomagać, bo staną się niezdolni do robienia rzeczy samodzielnie. Wiesz doskonale, co to znaczy przedobrzyć. Nie rozpieszczaj ludzi, bo nie wyjdzie im to na dobre. Oni nie zrozumieją twojego poświęcenia. Nie poszanują, kiedy nadejdzie taki moment zwątpienia. Ludzie już tacy są, a ich życie to niezmienny zawrót wydarzeń. Chwilę jest dobrze, potem tylko gorzej i gorzej… uwierz mi, że wtrąciłaś się już za bardzo w ich życie. Sami pokierują własnym losem, więc nie każ im iść drogą, która według ciebie jest dla nich najlepsza. Najlepsze nie zawsze jest równie najlepszemu. Czasem wystarczy tylko dobre, takie jakie jest. Oglądałem ludzi przez wieki i zawsze przesadność ich gubiła. Ciebie też może zgubić i tych wszystkich ci najdroższych. – wyglądał na rozdrażnionego. Dziewczyna aż się zlękła na jego widok, nigdy przedtem nie znała tak mocnego wrażenia splecionego z przestrachem.
– Ale co ty mówisz… – pokręciła głową, trochę niemrawa. – Nawet nie wiesz, jakie piękne jest życie człowieka…
– W takim razie uświadom mnie – założył ręce, a dziewczyna niepewnie zaczęła zbierać swoje myśli.
– Czas… Czas jest po to, aby leczyć… i ranić. Głód... Głód to ból, który nigdy cię nie opuszcza... jedynie czasami przestaje żądać tak głośno. Miło… miło jest kiedy ktoś powie niespodziewanie “dzień dobry” i uśmiechnie się… Dzięki temu wszystkiemu właśnie wiem, jak to jest “żyć”. Kłuje… Uśmierza… Uderza… Gładzi… Łomocze... tu pod piersią... Dzięki temu właśnie wiem, jak wspaniałe jest ludzkie życie. Uczucia, plany, cele, niepokój przed rychłym i kruchym końcem. To wszystko składa się w całość. Bóg stworzył coś pięknego. Harmonie i wyzwania. Stworzył dla duszy świątynię, która w namacalny sposób może doświadczać otoczenia. Może poczuć mrowienie na skórze. Dreszcze, które mogą być przyjemne i nieprzyjemne. Dotyk... wspaniały dotyk ciepła czy mroźnego powiewu. Nie wiesz nawet jak wspaniałe jest uczucie, kiedy krople wody w strumieniu umykają przez twoje palce. Materialny świat jest cudowny, choć trzeba na niego uważać - można się łatwo potknąć, albo w coś uderzyć. Łatwo się też zgubić, ale to nic. Wiem dobrze, że z biegiem czasu przestaje się dostrzegać i zachwycać światem. Ale dzięki temu lepiej rozumiem, po co ludziom śmierć. Muszą się na nowo narodzić, aby od nowa przeżywać. Muszą zrobić miejsce następnym, aby i nowi mogli odkryć to piękno. Muszą mieć krótkie życie, aby nie zwlekali i korzystali póki mogą, aby nie odkładali na później, które może nie nadejść. W porównaniu do naszego nudnego wiecznego życia, oni mają coś, co jest adrenaliną. Chwilą, która nigdy więcej się nie powtórzy. Okazją. Choć my niekiedy nadajemy im wiele okazji, to u nich wygląda to inaczej. Inaczej wszystko widzą. Oni czują sobą, myślą po swojemu i oddychają nawet inaczej niż my. Są tacy zabiegani, zestresowani, aby kiedyś móc odczuć ulgę i radość z niespieszenia się. Muszą wszystko przeżyć, aby zrozumieć jaką mają wartość rzeczy i świat, który ich otacza. – mówiła prosto z serca, a Alex nie umiał jej powstrzymać. W jej oczach jarzyły się iskry pełne nadziei, które podejrzewał, że zgasły po pierwszym upadku z nieba. Ona jednak nie straciła wcale wiary w ludzi. Chłopak wyglądał dalej na niezadowolonego. Jego przestroga nie doszła do niej najwidoczniej, jak to bywa z niesfornymi ludzkimi uszami.
– Rób, co uważasz za słuszne. W końcu.. ludzką jest rzeczą błądzić. – w jego oczach skrywał się jakiś niepokój, ale sam pozostał niewzruszonym. – Kiedy już zapragniesz powrócić, zawołaj mnie, ale tylko wtedy. Sama musisz być odpowiedzialna za swoje decyzje.
– Co chcesz mi przez to… – zmartwiła się tokiem jego wypowiedzi. Mężczyzna wyciągnął księgę z jej rąk, przy okazji dłonią delikatnie musnął jej dłoń. Powracając swoimi głębokim i  niezbadanym spojrzeniem w jej oczy, milczał przez chwilę.
– Spotkamy się prawdopodobnie najprędzej kiedy będziesz gotowa. – coś zagadkowego zabłysło w jego oczach. Dotknął swojej księgi i zniknął z jej oczu. Amelia poczuła jakiś nieznany ból. Poczuła się, jakby zdradzała swoją przynależność. Jakby ceniła bardziej nad własny stan tych ludzi. Życzyła im najlepiej z całego serca, ale poważna i niezmienna mina Alexa wprawiła ją w jakieś poczucie winy. Dobrze wiedziała, że nie powinna tu być. Spojrzała na swoje ręce, w których dopiero co leżała księga, która przywróciłaby jej dawne życie. Ciężko przyznała się sama przed sobą, że trochę trudno rozstać jej się z tym ciałem, życiem, planami, marzeniami, celami, ludźmi. Czuła się jak jedna z tych osób w telewizji, które odkrywają w sobie śmiertelną truciznę i zostało im niewiele czasu życia. Poczuła ponaglenie, ale moralność zabroniła jej budzić teraz swoimi trwogami innych domowników. Jej wzrok w końcu odnalazł miejsce, gdzie dopiero co była mała ranka po jej niefortunnym okaleczeniu się. Teraz nie było po niej najmniejszego śladu. Przypomniała sobie, jak Alex ją musnął podczas odbierania księgi. Poczuła, że przyjaciel też się o nią martwi i życzy jej dobrze. Wierzyła w to z głębi serca i z takim przeczuciem zasnęła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro