Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V

Nastał bardzo upalny dzień. Słońce raziło i zdawało się topić asfalt na ulicach. Ciężko było oddychać i każdy pragnął znaleźć sobie jakiś cień, nawet na chwilkę. Marcin znalazł swoje ukojenie blisko wiatraka w kuchni, gdzie jego starszy brat i jego przyjaciel robili jedzenie. Za ścianą nie trudno było usłyszeć śmiechy i żwawe rozmowy oraz stukanie sztućcami o talerze. Tam właśnie była część restauracji poświęcona klientom. Ze względu na liczebną gościnność w ostatnich dniach, Brajan przyjechał, aby pomóc przez tydzień w rodzinnej restauracji. Sam prowadził własną restaurację, ale nie był w niej teraz potrzebny. Jego działalność nie była jeszcze tak znana jak ta rodzinna, więc bez problemu paru zaufanych pracowników zajmowało się nią. W porównaniu do swojego młodszego brata potrafił bardzo dobrze gotować, ale również palił jak smok, kiedy tylko przychodził czas na przerwę. Marcin ciągle uczył się gotować, ale nie czuł żeby chciał wiązać z tym przyszłość. Póki co jednak skończył szkołę i oczekując na potwierdzenie dostania się na uniwersytet, dorabiał jako młody dorosły w rodzinnym biznesie.W zasadzie robił za chłopca na posyłki albo kelnera, ale nie przeszkadzała mu taka praca. W stresowych sytuacjach zaczynał panikować, więc nie widział się w kuchni, gdzie wszystko musiało być wykonane szybko i z precyzją. Natomiast ćwiczenie typu rozmawianie z klientami służyło mu do przełamywania się w stresowych sytuacjach, krok po kroku.
– Młody! – zawołał Brajan, jednocześnie zwinnie mieszając krem w misce. Po chwili ukazał się Marcin, wyczekując kontynuacji brata – Skocz nam po parę rzeczy, wszystko się za szybko kończy. Max powinien dać ci listę. – kiwnął głową, wskazując na przyjaciela z drugiego końca kuchni. Marcin dostał listę i szybko przejrzał, co jest najpilniejsze. Przeważnie brakowało warzyw i świeżych ryb. Na szczęście Marcin dobrze wiedział, gdzie może wszystko to znaleźć i to po słusznej cenie. W końcu codzienne poranne spacery z ciocią na targ mają swoje plusy. Chłopak wziął torbę i ruszył czym prędzej na targowisko.
Z trudem i w pocie czoła dostał się w odpowiednie miejsce. Amelia nie znająca poczucia temperatury z rozbawieniem przyglądała się sapiącym ludziom. Marcina dojrzała bardzo szybko, gdy tylko pojawił się w jej pobliżu. Aktualnie stał przy straganie z rybami, a sprzedawca był bardzo oburzony. Kłócił się z jakimś klientem ponieważ tamten obraził jego towary i jak uważał opowiadał oszczerstwa w związku z nimi. W prawdzie rzucił jedynie pod nosem, że ryby o tej godzinie nie mogą być już świeże i że zwyczajnie zaczęły “śmierdzieć”.  Do tego wszystkiego doszła piekielna temperatura, która uderzała do głowy i kłótnia gotowa. Rozdrażnieni mężczyźni robili pokaźne widowisko przez parę minut. Marcin był w trakcie wybierania ryb, gdy doszło do tego zajścia. Przez chwile spróbował uspokoić obu mężczyzn, widząc, że sami nie dojdą do konsensusu. Czuł jednak, że nie najlepiej się wtrącać pomiędzy sprawami innych, ale nie mógł tak ich zostawić. Trochę nerwowo się uśmiechnął, spróbował posłuchać i zrozumieć stanowisko każdego z nich. Powiedział parę słów, które według niego uśmierzą złą atmosferę i rzeczywiście po kolejnych piętnastu minutach mężczyźni podali sobie ostatecznie rękę na zgodę i rozeszli się w pokoju. Marcin kupił w końcu ryby i odszedł zadowolony, że sprzedawca wrócił do swojego zwykłego pogodnego stanu.
Amelia była zachwycona jego zaradnością i empatią, tak też zapragnęła powędrować chwilę za nim. Zwłaszcza, że dopiero co odprowadzała kogoś i powinna mieć przez chwilę trochę wolnego. Spacerowała więc obok niego z całą swoją dziecinną beztroskością. Raz przyglądała się miną zmarniałych od upały ludzi, a innym razem patrzyła jak z wysiłkiem chłopak niesie zakupy. Przez chwile nawet wyobrażała sobie, że jest taka jak oni, że normalnie spaceruje tuż obok jego boku i może w każdej chwili porozmawiać. Skrycie bardzo chciałaby zagadać do jakiegokolwiek człowieka i poczuć sama te upały i ciężkość materialnego świata. Ona jednak jedyne szczątki jakie posiadała z doznań materialnych to jakiś grunt pod sobą albo możliwość trzymania swojej księgi w rękach. Jeśli jednak chodziło o podnoszenie przedmiotów było to już znacznie trudniejsze, a nawet zakazane. Ten świat jedynie w duchowy sposób należał do nich. Zdawała sobie z tego sprawę, ale pragnęła choć trochę zrozumieć ich życie, zmartwienia i śmierć. Znała jej tajniki bardziej niż ktokolwiek z ludzi, ale chciała zrozumieć to, co jest przed “przejściem na drugą stronę”. W końcu przyglądała się im dzień w dzień, a nie mogła pojąć ich zachowań. Dlaczego się okłamują, dlaczego kradną, dlaczego krzywdzą nawzajem, skoro dla wszystkich może starczyć jedzenia, picia i wiele więcej materialnych dóbr. No i.. dlaczego krzywdzą tych, których kochają?
Wtem z rozmyślań wyrwało ją pewne przeczucie. Stanęła jak posąg, a ludzie jakby nigdy nic przechodzili przez nią, idąc dalej do przodu. W jej ręce świeciła się księga. Otworzyła ją, a ludzie jakby umyślnie zaczęli ją wymijać, nie rozpraszając jej osoby. Nie mogła uwierzyć temu, co zobaczyła. Ukazała jej się aż nadto znajoma twarz i zaniepokojona powoli ruszyła przed siebie. Niechętnie przeczytała początkowe informacje, aby się upewnić.
“Marcin Eryk Mrożyn, 19 lat, pracuje i mieszka na ulicy Tabuja…”
Zatrzymała się i wzrokiem niepewnie zaczęła szukać chłopaka. Kompletnie nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Chłopak stał właśnie na chodniku niedaleko niej i sprawdzał listę zakupów. Nie wyglądało na to, aby był na coś chory, aby coś go bolało, aby ktoś miał go zaatakować. Wyglądał bezpiecznie i w pełni sił z wyjątkiem sfatygowanej od gorąca twarzy. Był odrobinę bledszy niż zwykle, ale Amelia nie powiedziałaby, że to mogłaby stać się przyczyną. Nie mogąc odgadnąć powodu, zniecierpliwiona gorączkowo otworzyła księgę, aby na nowo spojrzeć na tę stronę.
“Powód śmierci: śmiertelnie potrącony przez auto..”
Spojrzała na niego i odrobinę bardziej zmartwiona, zaczęła się rozglądać za samochodami, które gwarnie przejeżdżały w tę i wete. Przez chwile przeleciał jej przez myśl pomysł, aby takowe auto zatrzymać, albo odrobinę przekierować. W końcu szkoda tak dobrego człowieka, bo jeszcze wiele dobrego by zrobił, a człowiek, który był kierowcą nie miałby na sumieniu czyjejś śmierci. Niestety do takich “nadzwyczajnych sytuacji” trzeba było mieć zgodę, a ona nie mogła pozbierać myśli i zdecydować, co chce zrobić. Spacerowała we wszystkie strony aż po jej głowie przebiegło jedno zdanie: “Nie mamy prawa ingerować w życie ludzi”. Szybko wzięła wdech i przeniosła się na jakiś wysoki blok w pobliżu, tak aby widzieć zdarzenie, ale nie ingerować w nie. Stresowała się, że musi to oglądać, ale przecież wiele razy widziała już śmierć i to na wiele sposobów. Nigdy jednak nie niosła ona ze sobą szczęścia ani uśmiechu, wiedziała jednak, że śmierć jest konieczna dla każdej żyjącej istoty. Obserwowała niespokojnie ulicę i zastanawiała się, w którym miejscu może dojść do tego zdarzenia. Czuła, że presja ją zjada z każdą upływająca minutą, ale chłopak był jeszcze daleko stąd. Był ostrożny i roztropny, a nawet przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby umiał przewidzieć niebezpieczeństwo i szybko od niego uciec. Jednak gryząca myśl, że księga nigdy się nie myli, nie dawała jej spokoju. Nie miała nawet siły przeczytać tej jednej kartki do końca. Rozglądała się we wszystkie strony, widząc w każdym pojeździe zagrożenie.
Zielone światło dla pieszych. Idą każdy w swoją stronę, przepychając się, nie zwracając na siebie nawzajem uwagi, zajęci telefonami i własnymi sprawami. W końcu nastaje czerwone światło i ostatni piesi przechodzą pośpiesznie. Auta zaczynają przejeżdżać powoli i spokojnie, po chwili nabierając rozpędu. Marcin jest jeszcze kawałek drogi stąd, ale coraz wyraźniej go widać. Dla przechodniów dalej jest czerwone światło, ale praktycznie już nic nie jedzie i parę odważniejszych bądź głupszych osób przebiega krótki dystans. Amelia zastanawiała się, ile jeszcze minut i wdechów zostało Marcinowi i na której ulicy potoczy się tragiczna sceneria. Bolało ją już samo patrzenie, jak chłopak dźwigał zakupy i na jego bladej twarzy rozkwitał rozmarzony i miły uśmiech.
Amelia znów spojrzała na ulicę pod swoimi stopami. Zauważyła jak jakieś dziecko zaczęło biec wprost w stronę ulicy, ale żadnych przechodniów nie było w pobliżu. Zaskoczona zobaczyła z dala jadący w pośpiechu samochód. Otworzyła swoją księgę i zapragnęła zobaczyć, czy jest to możliwe, aby w tym miejscu zdarzyła się dziś więcej niż jedna śmierć. Zanim jednak do tego doszło, księga osunęła się jej z ręki, dziewczyna chcąc ją szybko złapać, automatycznie sięgnęła po nią, wychylając się w przód i nierozważnie spadając z budynku. Zanim zmieniłaby miejsce położenia, musiała złapać swoją księgę, ale ona zdawała się spadać szybciej. Wszystko skumulowało się w jednym momencie i światło znikło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro