• Prolog •
(Yurio)
Byłem właśnie w szkole, siedziałem w sali fizycznje czekając aż lekcja dobiegnie końca. Dokładnie zostało jeszcze 20 minut. Nauczycielka właśnie skończyła omawiać temat. Szczerze, nie zrozumiałem nic z tego. Całą lekcję siedziałem zamyślony, poza tym fizyka była dla mnie czarną magią.
W tym czasie co miałem lekcje, mój dziadek Nikolai wyszedł do sklepu, ponieważ skończyła mu się mąka i nie miał jak zrobić pierogów. Normalnie zrobił zakupy i zaczął wracać do domu. Jednak do domu nie doszedł. Podczas gdy chciał przejść przez ulicę, nadjechał pijany kierowca. Potrącił staruszka i od razu odjechał. Niedaleko szła akurat około 20 letnia dziewczyna. Sprawdziła stan nieznajomego mężczyzny, wyciągnęła telefon i wybrała numer 112. Dyspozytor odebrał telefon. Wtedy kobieta się przedstawiła, podała numer z którego dzwoni. Po tym wstępie podała miejsce w którym się znajdują, opisała stan Nikolai'a, opisała całą sytuację która się wydarzyła gdyż wszystko to widziała. Nieznajoma czekała cały czas, co chwilę sprawdzając stam mężczyzny. Po 8 minutach przyjechała karetka i zabrała dziadka Yuri'a do szpitala.
Właśnie szedłem do szkolnej toalety gdy zadzwonił do mnie telefon. Wyjąłem go z kieszeni i zobaczyłem nieznany numer. Mimo wszystko odebrałem, odezwał się nieznany dla mnie głos.
— Dzień dobry, czy rozmawiam z Yuriem Plisetskim? — zapytał chłopaka lekarz ze szpitala w którym przebywał
— Tak, to ja. Coś się stało? — odpowiedziałem.
— Twój dziadek Nikolai miał wypadek. Dobrze abyś jak najszybciej przyjechał. — oznajmił.
Zamarłem słysząc te słowa, bardzo martwiłem się o dziadka, to była moja jedyna rodzina. Lekarz podał mi adres szpitala po czym się rozłączył. Nie wracałem już na lekcje matematyki. Wymknąłem się ze szkoły, o dziwo nikt mnie nie zauważył. Gdy wyszedłem poza teren szkoły, napisałem wiadomość do kolegi z którym siedzę w ławce:
— Weź moje rzeczy do siebie, jutro je odbiorę. Nie wrócę już dziś do szkoły, ale nie mów o tym nikomu. — tak brzmiała napisana przeze mnie wiadomość.
Poszedłem w stronę przystanku, który był niedaleko szkoły. Akurat za 2 minuty miał być autobus co przejeżdża koło szpitala. Rozkład jazdy nie kłamał, pojazd był za równo 2 minuty. Wsiadłem do autobusu i jechałem.
W tym czasie, gdy siedziałem w autobusie stan Nikolai'a się bardzo pogorszył. Nastąpiło zatrzymanie akcji serca. Lekarze zaczęli reanimacje lecz to na nic. Staruszek umarł. A ja nadal jechałem, szpital był 30 minut drogi autobusem od mojej szkoły. Jeszcze kilka minut i wysiadłem z autobusu. Pobiegłem z przystanku prosto do budynku szpitalnego. Jeden z lekarzy stojących koło drzwi zauważył mnie.
— Yurio Plisetsky, zgadza się? — zapytał.
— Tak. — zatrzymałem się i odpowiedziałem lekarzowi.
— Co z moim dziadkiem? — zapytałem.
— Zaprowadzę cię do niego. — odpowiedział.
Poszedłem za lekarzem, który zaprowadził mnie do sali w której leżał, teraz już martwy Nikolai. Wszedłem do pomieszczenia i spojrzałem na nieruchome ciało mężczyzny. Podszedłem do martwego dziadka.
— Przykro mi. — zaczął jeden z lekarzy.
— Twój dziadek nie żyje — oznajmił kończąc wypowiedź.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć, jedyna osoba z mojej rodziny odeszła do innego świata. Z moich oczu zaczęły płynąć łzy, z każdą chwilą coraz więcej.
— Dlaczego?... DLACZEGO?!... DLACZEGO ON?!... — pytałem przy tym wylewając z oczu coraz więcej łez.
Załamałem się, zostałem sam.
Jakaś pielęgniarka, której wcześniej jeszcze nie widziałem, podeszła do mnie, chciała mnie pocieszyć lecz wiedziałem że nie uda jej się. Odepchnąłem ją od siebie by, zachować dystans, mieć przestrzeń dla siebie.
— Zostaw mnie! — krzyknąłem na nią.
— Spokojnie, chce ci tylko pomóc. — powiedziała do mnie spokojnym głosem.
— W niczym nie pomożesz. Mówiłem, zostaw mnie. — odpowiedziałem niechętnie, nie miałem ochoty na rozmowę z nikim. Chciałem tylko jednego. By mój dziadek żył.
— Dałbyś chociaż spróbować sobie pomóc. — kobieta cały czas nie ustępowała, cały czas chciała mi pomóc.
— Nie. — odpowiedziałem krótko. Miałem ochotę powiedzieć jej poprostu by się zamknęła i odwaliła ode mnie.
40 latka chciała coś powiedzieć lecz przerwałem jej.
— Odwal się już ode mnie, nie wiesz co czuje. Nie powinnaś w ogóle się tym interesować, nie twoja sprawa. — musiałem to powiedzieć, wkurzyła mnie.
Wyszedłem z sali i trzasnąłem drzwiami. Po wyjściu ze szpitala, cały czas mając łzy w oczach poszedłem na przystanek autobusowy. Wsiadłem do jakiegokolwiek autobusu, akurat trafił się jadący do mojego, wcześniej mojego i dziadka domu. Usiadłem na pojedynczym siedzeniu, bo akurat było wolne. Siedziałem w zamyśleniu czekając aż dojadę. Nadal łzy nie zniknęły z moich oczu. Podeszła do mnie nieznajoma 7 letnia dziewczynka, wyrwała mnie z zamyślenia.
— Co się stało że płaczesz? — zapytało dziecko.
— Ja wcale nie płacze. — skłamałem.
— Przecież widzę. Co się stało? — ciągnęła dalej młodsza.
— Nie twoja sprawa okej? — odpowiedziałem.
— Co za wkurwiający bachor. — pomyślałem sobie.
— Chciałabym tylko pomóc. — powiedziała 7 latka.
Miałem ochotę ją uderzyć, ale przypomniałem sobie że dziewczyn i kobiet się nie bije. Poza tym autobus dojechał na przystanek na którym powinienem wysiąść. Wstałem i wysiadłem. Poszedłem przez park alejką która prowadziła do bloku. Po kilku minutach doszedłem. Wszedłem do bloku i zacząłem wchodzić po schodach na 3 piętro, czyli piętro na którym znajdowało się mieszkanie. Otworzyłem drzwi kluczem i wszedłem do środka. Zamknąłem drzwi i poszedłem do swojego pokoju.
——————————————————
Ano i koniec prologu, mam nadzieję, że się spodoba i zostaniecie tutaj na dłużej.
~ ashuwa_gejuwa
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro